Tak czy inaczej, rozwiązał przecież swój problem. Nie będzie musiał przeprowadzać się do dzielnic biedy lub, co gorsza, nie skończy na ulicy. A cena za to wszystko? Kto by się nad tym zastanawiał, kiedy rozwiązanie kłopotów leżało na wyciągnięcie ręki, a teraz wędrowało powoli po systemie pokarmowym Maja, by już wkrótce zagłębić się w fałdach jego mózgu. We śnie znowu towarzyszyła mu jasnowłosa dziewczyna. Hipnobudzik delikatnie wyrwał go z marzenia, zmieniając częstotliwość fal jego mózgu. Z błogim uśmiechem, wspominając jeszcze resztki pokrzepiającego snu, Maj wyczłapał z łazienki, zostawiając na podłodze mokre ślady stóp. Stanął w kuchni, szykując sobie śniadanie i naraz zdębiał. Na krześle przed nim siedziała dziewczyna z jego snu i uśmiechała się do niego promiennie. – Cholera, dalej śnię – mruknął Maj. – Hipnobudzik musiał się zepsuć. W głębi duszy poczuł ukłucie strachu. A jeśli Hipnobudzik, zamiast go obudzić, wepchnął go w jeszcze głębszy sen? Taki, z którego się już nie wybudzi? Podobno to się zdarzało – raz na miliard przypadków. – Nie śpisz. – Dziewczyna pokręciła głową. Wstała z krzesła i złapała go za rękę. Jej dłoń była ciepła. Żywa. Zbyt realna jak na sen. – Więc? – Byłeś samotny, więc przyszłam do ciebie. Maj patrzył na nią z otwartymi ustami. – Jerzy… – szepnęła dziewczyna, zbliżając twarz ku niemu. Nagle jej rysy rozpłynęły się, a spod smukłej sylwetki wynurzyła się kanciasta postać Marka. – Jerzy! Jurek!!! – Marek potrząsnął współlokatorem. – Jasna cholera! – Co… Co jest?! – Maj uwolnił się od uścisku kumpla. – Cholera, stałeś tak jak zahipnotyzowany przez ponad pół godziny! Myślałem, że dostałeś jakiegoś udaru! Marek usiadł na krześle, ciężko dysząc. Zszokowany Maj przycupnął nieopodal, opierając się o blat kuchenny. – Co z tobą? – zapytał, widząc pobladłą twarz kolegi. – Neurolink – szepnął Marek. – Wiesz, chyba miałeś rację. – W czym? – Czuję go… W mojej głowie. To nie jest zwykły implant reklamowy. Może to głupie, ale wydaje mi się, że… – Marek przerwał, jakby niepewny, czy może zaufać Majowi. – Że? – On do mnie cały czas mówi, Jurek. – Mówi? Co ty opowiadasz! – Jerzy zmusił się do śmiechu. – Może masz go niewyregulowanego? Powinieneś po prostu zgłosić się do serwisu. – Mówię poważnie, Jerzy. Jeżeli jeszcze nie masz tego gówna w głowie, to nawet o tym nie myśl. Tego cholerstwa nie da się wyłączyć! – Za późno. – Maj wzruszył ramionami, krojąc chleb na kanapki. – Może… Może nie jest za późno, żeby go wyjąć. – Oczy Marka błyszczały szaleństwem. – Marek – Maj położył mu rękę na ramieniu – nic mi nie jest. I nie będzie. A ty jesteś po prostu przemęczony. Weź te pieniądze, które dostałeś za Neurolink i pojedź na wczasy. Do Szanghaju albo Pekinu. Albo do Petersburga. Podobno, odkąd wzięli się za niego Chińczycy, znowu jest pięknym miastem. Marek pokręcił głową. – Sam zobaczysz – powiedział bezbarwnym głosem, wychodząc z kuchni. – Hipochondryk – mruknął pogardliwie Maj, wgryzając się w smakującą kartonem warstwę pieczywa. Maj siedział za konsoletą biolabu. Badania nad Bazyliszkiem wyraźnie mu nie szły. Musiał odesłać kolejną trójkę obiektów do utylizacji. W tej chwili zastanawiał się, czy nie zrobić tego z kolejnym. Westchnął i poprawiając się w fotelu, przetarł zmęczone oczy. Wyciągnął ze służbowej aktówki ampułkę z hiperkotyną (sprzedawaną w promocji za jedyne dziesięć juanów) i wstrzyknął jej zawartość przez wbudowany na stałe wenflon. Przez chwilę rozmasowywał dłoń. Wyciągnął się na fotelu i przymknął powieki. Niemal od razu poczuł nad sobą zapach – delikatny zapach łąki, kwiatów; aromat, który w społeczeństwie przesiąkniętym do cna technologią, nie miał już prawa istnieć. Maj otworzył oczy. Zamarło w nim serce. – Przemęczasz się – powiedziała stojąca nad nim dziewczyna. – To znowu ty! – mruknął niechętnie, chociaż w głębi duszy cieszył się, że skoro i tak ma halucynacje, to przybrały one tak przyjemną formę. – To nie halucynacje – odrzekła dziewczyna, odgadując jego myśli. – Przynajmniej nie w znaczeniu dosłownym. – Daj mi spokój – odrzekł, chociaż wciąż zerkał na nią spod półprzymkniętych powiek. – Przecież w umowie było, że Neurolink ma wykorzystywać mój mózg, kiedy jest mi on niepotrzebny. A w tej chwili jak najbardziej go potrzebuję. – To nie tak – Maj poczuł dotyk jej dłoni na swojej twarzy. – Ty jesteś niezwykły. Inny niż wszyscy. Marnujesz się tutaj. – Co ty nie powiesz! – Jerzy parsknął śmiechem, choć słowa dziewczyny zrobiły na nim wrażenie. Rzeczywiście! Czy już dawno nie powinien dostać bardziej odpowiedzialnej pracy? Z jego doświadczeniem, powinien być już szefem działu, a nie robić za wyrobnika w podziemiach jakiegoś laboratorium! Maj otworzył oczy i zerwał się z fotela. Pomieszczenie laboratorium było puste. Wszystkie testowane obiekty zniknęły. Drżącymi rękami podniósł słuchawkę telefonu. – Przecież kazał pan przed chwilą zutylizować cały zestaw obiektów – powiedział do niego zaskoczony dyspozytor. – Ja… Ja kazałem tak zrobić? – Oczywiście. Mamy przecież pański podpis. Dobrze się pan czuje, panie Maj? – Tak… Dziękuję. – Strużka zimnego potu potoczyła się po jego plecach. „Co się ze mną dzieje?!” – pomyślał. – „Pełny zestaw do utylizacji! Przecież to załatwiło cały projekt!” Na konsoli pojawiła się wiadomość wzywająca go do gabinetu szefa. „A więc już wie!” – Maj drżącymi rękami zgarnął z biurka swoje rzeczy i schował do torby. – „Czyli już po mnie”. – Nie bój się – usłyszał w głowie głos dziewczyny. – Ja się tobą zaopiekuję. Nie bój się. – Jest pan zwolniony, nadmagistrze! – przywitał Jerzego przełożony. – Ależ… – Zmarnował pan cały projekt. Cofnął go pan do samego początku. – Próba była fatalnej jakości. Nie miałem innego wyboru. Szef wstał zza biurka i podszedł do Maja. Zajrzał mu głęboko w oczy. Nie znalazł jednak widocznie w przestraszonym wzroku Jerzego tego, czego szukał, bo zaraz odwrócił się i wbił wzrok w ścianę, na której złociły się litery dyplomów. – Nie wiem, co się z tobą dzieje, Jerzy – powiedział Ostrowski. – Ale ja nie potrafię ci pomóc. I nie mogę cię zatrzymać w Instytucie. – Ależ, profesorze! – Niewiele brakowało, a Maj rzuciłby się dyrektorowi do nóg. – Nie bój się – usłyszał znowu głos dziewczyny w swojej głowie. – Wszystko jest dobrze. Wszystko idzie zgodnie z planem. Ja się tobą zaopiekuję. Nie potrzebujesz tej żałosnej pracy. Pamiętasz, jak on cię traktował? Lepiej powiedz mu, co o nim sądzisz. Tylko wtedy będziesz prawdziwie wolny! – Maj? Wszystko w porządku? – Dyrektor przypatrywał się badawczo swojemu ex–pracownikowi. – Wiesz co? – Jerzy odwrócił się w progu. – Pieprz się! Pieprz się ty i cały ten cholerny dom wariatów! – krzyknął w twarz zdumionemu Ostrowskiemu, po czym wyszedł z gabinetu, trzaskając drzwiami. Już przekraczając drzwi Domu, poczuł, że coś jest nie tak. Światła we wszystkich pomieszczeniach były wygaszone. W środku panowała cisza tak przejmująca, że można było niemal jej dotknąć. Maj zajrzał do salonu. Znalazł tam Marka skulonego w rogu pokoju. Wyglądał na martwego. Maj delikatnie dotknął jego ramienia. – Zostaw mnie! – krzyknął Marek, zrywając się na równe nogi. – Nie słuchałeś mnie! Nie chciałeś mnie posłuchać! Maj, zaskoczony zachowaniem przyjaciela, dał krok do tyłu. Marek, zataczając się, chwycił go za kołnierz laboratoryjnego ubrania. – Już po wszystkim, Jerzy! – Maj próbował uwolnić się z uchwytu Marka, ale ten zacisnął tylko mocniej palce. – Zrobią z nas zombie. Nie czujesz, jak ten cholerny implant wyżera nam mózgi?! Dziesięć minut, pół godziny, doba… Zabiera nam coraz więcej czasu. Wkrada się do naszej świadomości! Manipuluje nami! – Uspokój się! – krzyknął mu w twarz Jerzy. Poczuł, że przerażenie zamienia się w gniew. Ten idiota, Marek, zawsze był lekko opóźniony. Po prostu jego mózg nie wytrzymał obciążenia i zaczął teraz wariować. – Nie mam zamiaru! Naprawdę tego nie rozumiesz?! – Marek puścił kołnierz Maja. – To nie superkomputer jest celem Neurolinku, tylko armia zdalnie sterowanych bezmyślnych ludzi! Kiedyś próbowali tego dokonać za pomocą mediów i socjotechniki! A teraz… Teraz mają znacznie skuteczniejszy sposób! Marek zaczął się histerycznie śmiać. – Nie słuchaj go, Jerzy – odezwała się dziewczyna. – Czy Neurolink nie pomaga ci w codziennym życiu? Zapewnia ci pieniądze, mieszkanie, pozycję społeczną. Stajesz się częścią czegoś większego od nas wszystkich. Elitą. – Jurek?! – krzyknął Marek. – Nie słuchaj tego gówna! Nie słuchaj, mówię! Marek rzucił się w kierunku Jerzego. Apatyczny dotąd Maj, naraz wziął zamach i z całej siły uderzył przyjaciela pięścią w twarz. Marek upadł na podłogę. Z jego ust obficie sączyła się krew. – Tak – powiedziała dziewczyna. – Dobrze. Teraz daj mu odpocząć. Jest zmęczony. Nigdy nie był taki silny jak ty. Ty jesteś wyjątkowy, Jerzy. Maj usiadł w fotelu i przymknął oczy. Marek zebrał się z podłogi i podpełzł do niego. Spojrzał w twarz przyjaciela. – Jerzy! Maj! – Co? – Maj otworzył oczy. Twarz stojącego nad nim Marka zaczęła tracić na wyrazistości. Rysy złagodniały. Włosy stały się długie, jasne, o kolorze świeżej słomy. Dziewczyna uśmiechała się do niego, trzymając go za rękę. Maj, na granicy świadomości, usłyszał brzęk tłuczonego szkła i krzyk. – Marek? – szepnął Maj. – Nie przejmuj się nim, Jerzy – odpowiedziała dziewczyna. – Nic mu nie będzie. Pochyliła się i pocałowała go. Jej usta miały smak słodkich orientalnych przypraw: cynamonu i… „Ale zaraz, skąd ja wiem, czym jest cynamon?” – pomyślał zaskoczony Maj. – Nie myśl tyle – zaśmiała się dziewczyna, przytulając się do niego. – Teraz twoja głowa należy do mnie. Maj wtulił twarz w burzę jasnych włosów. Znów poczuł zapach łąki, kwiatów; zapach wolności. – Jerzy? – Tak? – Nigdy mnie nie opuścisz? – Nigdy. Resztki gasnącej świadomości Maja rozpływały się w błogim odrętwieniu. |