powrót; do indeksunastwpna strona

nr 6 (CCXXVIII)
lipiec-sierpień 2023

Non omnis moriar: Psychodeliczni wojownicy rozbijają się o ścianę
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj jedyny album formacji Psychedelic Warriors, która była projektem pobocznym muzyków Hawkwind.
ZawartoB;k ekstraktu: 60%
‹White Zone›
‹White Zone›
Gdyby jakiś zaprzysięgły fan Hawkwind postanowił zafundować sobie w połowie lat 70. ubiegłego wieku dłuższą drzemkę – powiedzmy, że na przykład krótko po wydaniu „Warrior on the Edge of Time” – i obudził się dwie dekady później, chociażby w momencie publikacji albumu „White Zone”, byłby zapewne w wielkim szoku, długo nie mogąc uwierzyć, że tak właśnie gra jego ulubiony zespół. A jednak! I, co najciekawsze, nie było to wcale skutkiem nagłej wolty artystycznej, ale stopniowej, rozłożonej na kilka lat, ewolucji. Ta tendencja była już wyraźnie słyszalna na „Electric Tepee” (1992), później została pogłębiona na „It Is the Business of the Future to Be Dangerous” (1993), aż wreszcie Dave Brock, Alan Davey i Richard Chadwick nagrali płytę, która stała się najjaskrawszym przejawem ich nowych zainteresowań. Na szczęście chwilę później sami uznali, że dotarli do ściany i postanowili zawrócić z tej drogi.
Gwoli ścisłości należałoby dodać, że korzenie „White Zone” wyrastają z eksperymentu, który zespół Hawkwind podjął kilkanaście lat wcześniej, kiedy to ukazał się mocno elektroniczny longplay „Church of Hawkwind” (1982). Owszem, to była wtedy tak naprawdę zupełnie inna grupa; jedynym wspólnym mianownikiem jest postać lidera, czyli Dave’a Brocka, ale pomysł na wykorzystanie jako dominujących instrumentów syntezatorów i elektroniki – był ten sam. Tamten krążek został wydany pod nowym, aczkolwiek jednoznacznie kojarzącym się z londyńską formacją szyldem – Church of Hawkwind; w przypadku nowego albumu kamuflaż był nieco głębszy. Na okładce „White Zone” widnieje bowiem nazwa… Psychedelic Warriors. Na dodatek muzycy część swoich aktywności podczas pracy nad płytą ukryli pod pseudonimami: i tak Dave przeobraził się w „Dr. Technicala”, a Alan – w „Lysergic Duke’a”.
Wydawnictwo Psychedelic Warriors opublikowała należąca do muzyków Hawkwind, założona zaledwie rok wcześniej w celu uczczenia ćwierćwiecza istnienia zespołu, wytwórnia Emergency Broadcast System. Tym samym mający premierę w czerwcu 1995 roku „White Zone” był drugim po „The Business Trip” (1994) przejawem jej funkcjonowania. W źródłach istnieją pewne rozbieżności co do tego, kiedy powstały utwory wypełniające ten album. Jedne przekonują, że miało to miejsce w lutym 1995, inne – w tym strona internetowa wytwórni Atomhenge (podległej kompanii Cherry Red Records), w której rękach znajduje się katalog grupy – że w listopadzie i grudniu 1994 roku (w dobrze znanym Brockowi londyńskim studiu Rockfield). W tym drugim przypadku, bardziej prawdopodobnym, praca nad „White Zone” nałożyłaby się na czas, w którym Dave nagrywał w Devon swój kolejny solowy krążek – „Strange Trips & Pipe Dreams”. Dlaczego to istotne? Ponieważ dwie kompozycje z niego – „Pipe Dreams” oraz „The White Zone” – przekazał w darze nowemu projektowi.
„White Zone” został ponownie nagrany w składzie trzyosobowym, ale tym razem istotniejsze od tego, że muzycy grali na swoich zwyczajowych instrumentach (gitara, bas, perkusja), było to, że każdy z nich skupiał się przede wszystkim na rejestracji ścieżek syntezatorowych. Brocka, Daveya i Chadwicka wspomógł w tym jeszcze producent Dave Charles, który odpowiadał również za liczne sample. Jak więc zaklasyfikować stylistycznie krążek Psychedelic Warriors? Space rocka na nim niewiele, za to bardzo dużo ambientu (w stylu Tangerine Dream z lat 90. XX wieku) wymieszanego z elementami tak zwanej „szkoły berlińskiej” i szczyptą… techno. Inspiracje tym ostatnim gatunkiem, przeżywającym w tamtej epoce – przypomnę: mówimy o połowie ostatniej dekady ubiegłego stulecia – apogeum popularności, najmocniej słyszalne są zresztą w otwierającym krążek krótkim „Am I Fooling”, aczkolwiek dla równowagi Dave dograł tu jeszcze partię gitary, a Richard – perkusji. Jeśli kogoś z fanów Hawkwind ta introdukcja zaniepokoiła, to drugi w kolejności „Frenzzy” (tak właśnie pisany) mógł wprawić w prawdziwą konsternację. Bo z jednej strony był to utwór mocno energetyczny, miejscami wręcz czadowy, ale z drugiej – nagrany został praktycznie jedynie przy wykorzystaniu syntezatorów i elektroniki.
W „Pipe Dreams” (podarowanym grupie przez Brocka) pobrzmiewają echa fascynacji ówczesnym Tangerine Dream, które powracają w – poprzedzonym niespełna minutowym „Heart Attack” (tytuł w zasadzie wyjaśnia wszystko i nie trzeba już nic dodawać) – „Time And Space”. Ton nadaje mu pulsujący elektroniczny rytm, w którego tle pojawiają się powłóczyste syntezatory i wsamplowane przez Dave’a Charlesa przeróżne dźwięki. Gdyby w tamtym czasie ktoś puścił mi tę kompozycję, nie mówiąc przy tym, kto za nią odpowiada – byłbym przekonany, że narodziła się ona w głowie Edgara Froesego. Tytułowy numer to druga „pożyczka” z Brockowego „Strange Trips & Pipe Dreams”. Swoją drogą ciekawe, czy muzykom zwyczajnie zabrakło materiału na pełnoprawny album, czy też Dave był przekonany, że jego solowe produkcje tak idealnie pasują do Psychedelic Warriors, iż płyta tego projektu nie ma prawa ukazać się bez nich. W każdym razie w „The White Zone” znów robi się nieco dynamiczniej – ostrzej i zgrzytliwiej, ba! objawia się nawet gitara lidera, której na tym albumie jest tyle, co kot napłakał.
W „In Search of Shangrila” elementom techno towarzyszą – zgodnie zresztą z tytułem – wstawki orientalne. Nie ma ich z kolei, a też można by się spodziewać, w miniaturowym „Bay of Bengal”, któremu Brock nadał majestatycznego charakteru. „Moonbeam” to dzieło Richarda Chadwicka, wycięte z większej całości zatytułowanej „Chalice of the Stars”. Mimo że utwór wyszedł spod ręki gustującego w rocku bębniarza, jest to głównie kawałek ambientowy. Dwie ostatnie kompozycje na płycie stworzył Alan Davey. Pierwsza z nich, „Window Pane”, różni się znacząco od wszystkich pozostałych, dominują w niej bowiem rozpędzające się z biegiem czasu perkusjonalia. Natomiast finałowy „Love in Space” zdaje się być kontynuacją kilku wcześniejszych numerów basisty, utrzymanych w stylistyce „kosmicznej” elektroniki spod znaku „szkoły berlińskiej” (jak „Blue Shift” i „Space Dust” z longplaya „Electric Tepee” czy „Wave Upon Wave” z „It Is the Business of the Future to Be Dangerous”). Album „White Zone” zamknął kolejną epokę w historii brytyjskiej formacji. Jeszcze w tym samym roku wróciła ona do właściwej nazwy, jednocześnie poszerzając skład o czwartego muzyka – został nim wokalista (później także basista) Ron Tree, który wytrwał w Hawkwind przez siedem lat.
Skład:
Dave Brock – syntezatory, gitara elektryczna, głos, instrumenty perkusyjne
Alan Davey – gitara basowa, syntezatory, instrumenty perkusyjne
Richard Chadwick – perkusja, syntezatory

gościnnie:
Dave Charles – sample, syntezatory



Tytuł: White Zone
Wykonawca / Kompozytor: Psychedelic Warriors
Data wydania: 20 czerwca 1995
Nośnik: CD
Czas trwania: 45:10
Gatunek: ambient, elektronika, techno
Zobacz w:
W składzie
Utwory
CD1
1) Am I Fooling: 01:28
2) Frenzzy: 05:49
3) Pipe Dreams: 03:37
4) Heart Attack: 00:54
5) Time and Space: 04:04
6) The White Zone: 07:31
7) In Search of Shangrila: 05:35
8) Bay of Bengal: 01:37
9) Moonbeam: 04:07
10) Window Pane: 05:08
11) Love in Space: 05:24
Ekstrakt: 60%
powrót; do indeksunastwpna strona

169
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.