powrót; do indeksunastwpna strona

nr 7 (CCXXIX)
wrzesień 2023

Eksperyment Tasalina
ciąg dalszy z poprzedniej strony
– No co jest? Jakub? – wymamrotałem.
– Ty… ty… – Palcem wskazywał czubek mojego łba, rycząc ze śmiechu.
Trwało to moje stanie i jego brechtania jeszcze czas jakiś.
– To ta szuja, Tasalin, napoił mnie jakimś… – Splunąłem pod nogi, jakbym chciał pozbyć się resztek wywaru z gęby. – Czymś z włosami, rozumiesz? Twoimi włosami!
– Siadaj, Ravandil, napijesz się? – Nie czekając na odpowiedź, podsunął mi kufel piwa. – Wyglądasz nie najgorzej, a jak dla mnie nawet dużo urodziwiej.
Ciągle macałem twarde wypustki, co mi wyrosły po obu stronach łepetyny.
– To jeszcze nic, spójrz na dłonie – napomknął Jakub.
Dopiero teraz zauważyłem, że moja skóra nieco zmieniła kolor. Poczerwieniała. Małe płomyki czasem wyskakiwały z różnych części rąk, ale nie parzyły.
– Nic się nie martw, uspokój się, a ogień zelży. My tak mamy, jak się zdenerwujem, to nas aż rozpala, ale nauczysz się to kontrolować, daj sobie trochę czasu.
– Jakiego czasu? Nie jestem diabłem, nigdy nie byłem i nie będę! – warknąłem.
– Trochę chyba jesteś… ale… to nic złego… tak myślę. Popatrz na mnie, narzekałem kiedy, żem diaboł? A przypomnij jak zimą dziewki lgnęły do mnie, by się ogrzać. Widzisz? Przywykniesz. Nie smutaj więc, a napijmy za diabelski ród!
– Oj, napić to się i napiję i to sporo, ale skończże paplać, diable.
I siedzieliśmy z diabłem i piliśmy. Poprosiłem go jednak o samogon, bo tym razem urżnąć chciałem się jak najprędzej.
Nim wypiłem pierwszą miarkę, przypomniałem sobie słowa Tasalina.
– Odczyni! – krzyknąłem. – Gadał, że odczyni!
– Czary mary mam dwa gary, tu uryna, tam browary. – Szara mysz furkotała skrzydłami przy okiennicy.
I ta mysz właśnie przypomniała mi o ułomności czarodzieja i pozbawiła nadziei.
Palący płyn spłynął przez gardziel, rozświetlając mroki umysłu i poprawiając humor.
– Nic się nie kłopocz, przyjacielu, coś na twą fizjonomię poradzimy – powiedział Jakub.
Diabeł siedział zadumany, już nie śmiał się, a widać było, że kontempluje sprawy niebłahe. Po dłuższej chwili przemówił w końcu z poważną miną.
– Chciałbym cię, przyjacielu, może pobratymcu nawet, o przysługę prosić.
– Jakub, dla ciebie wszystko, proś, a będzie ci dane, ale pierwej podajże karafkę.
– Pamiętasz? O Inferii żem bąkał. Ciągle mi we łbie jej powab siedzi. Spać nie mogę, śnię o niej i… dałbym wszystko, żeby była ze mną, a wiesz, że wrócić tam nie dane. Ojczulek zakułby mnie w dyby na tysiąc lat i z chałupy nie wypuszczał. Ale ty… ty… teraz jesteśmy braćmi, więc… nie śmiem prosić… ale proszę… jakem… tu…
– Wyrażajże się jaśniej, Jakubie, pojąć nie mogę twej mowy rzewnej.
– Błagam cię, bracie mój piekielny, sprowadźże Inferię ku mnie, do nas tu, na padół ziemski, błagam!
Rozrzewniły mnie słowa Jakuba, a, żem człek czuły, mimo iście rycerskiego zacięcia, zgodziłem się i przysiągłem diabłu sprowadzić lubą jego jedyną na padół ten nasz ziemski.
Ilustracja: <a href='mailto:aszady@uw.lublin.pl'>Agnieszka ‘Achika’ Szady</a>
Ilustracja: Agnieszka ‘Achika’ Szady
Przysięga to przysięga, nierelewantne czy w trzeźwości, czy w upojeniu dana. Przysięga rycerza to jego życia poświęcenie. Nauczonym honoru i basta! Póki serce kołacze, celem moim Inferii sprowadzenie i zawieść nie zamierzam. Nie wiedziałem jedynie, że zejść do piekieł będę musiał w tym celu.
Diabeł nie opuścił mnie tej nocy, pilnował do trzeźwego przebudzenia niczym mateczka dziecię właśnie narodzone.
Otworzyłem oczy.
– Ty…ja… tu… ekhm… czekałem… – wyjąkał Jakub.
– Gadajże, jak się tam dostać, a co ważniejsze, jak wrócić, a ja poleżę jeszcze, bo mi we łbie huczy od samogonu.
– Wliźć tam to sprawa prosta, wrota uchylę, przez które siupniesz, ot, i cała podróż.
– Siupnę, siupnę, ale gadajże, jak stamtąd wysiupnąć.
– Otóż… – Diabeł zrobił niepokojącą pauzę i mina mu zrzedła. – Mogę spróbować cię przywołać.
Siadłem na łożu i westchnąłem patrząc Jakubowi w oczy. Zawsze trudno było zauważyć na jego czerwonej skórze, kiedy się rumienił, ale teraz widziałem to nad wyraz dokładnie.
– Dawno tego nie robiłem… – odrzekł zasmucony.
– Jak dawno?
– No… nigdy, ale… my, diabły, mamy taką moc, by przywołać innego diabła na ziemię. – Rozweselił się po tych słowach, choć było to rozweselenie sztuczne, mające poprawić mi humor.
– Do kroćset, nie jestem diabłem – odburknąłem.
Jakub rzucił w moją stronę widły. Odruchowo wyciągnąłem dłonie, by je złapać, choć powinienem się raczej uchylić przed rozgrzanym żelastwem. Nikt jeszcze z ludzi nie utrzymał palących i rozżarzonych wideł w dłoni, choć na ucztach konkursy ochleje urządzali – kto utrzyma diabła oręż dłużej. Ku mojemu zdziwieniu, gorejący metal nie palił. Oddałem widły Jakubowi i przez dłuższą chwilę w milczeniu wgapiałem się w otwarte dłonie.
– Mogę zabrać miecz? – spytałem i jednocześnie pomyślałem, że w piekielnym królestwie diabeł z mieczem to byłoby coś.
– Musisz wejść nagi, ino ciało i dusza, ale wyślę cię do bramy przy forkarni.
– For… co?
– Taka wypożyczalnia wideł. Płacisz kawałkiem duszy i bierzesz sprzęt. Za dopłatą możesz mieć lepszy model, taki jak ten. – Diabeł dumnie spojrzał na swą broń.
Miałem coraz więcej powodów, i to nie byle jakich, by przysięgę złamać. Ponownie pakowałem się w jakieś nieziemskie tarapaty. I jak zawsze… uczyłem się i uczyłem, niestety zawsze na własnych błędach. Ów przysięga winna być stosownym i szeroko zakrojonym examenem poprzedzona, szczególnie taka, diabłu dana w upojeniu.
– Kawałkiem duszy? – Oprzytomniałem nagle.
– Nie kłopotaj się, widły tanie, w najgorszym wypadku, przestaniesz czuć kawałek kopyta.
– Nie mam kopyt! – Pomacałem swoje stopy.
– To prawda, mało żeś wypił. Z taką aparycją daleko nie zajdziesz, a jeśli pozwolą ci żyć, to w roli błazna na dworze Lucyfera. – Diabeł lustrował mnie wzrokiem.
Fakt, do wyglądu diabła to mi sporo brakowało, krótki owłosiony kikut i małe wypustki zamiast rasowych diablich rogów.
– Zaczekajże, Tasalina sprowadzę! – krzyknął Jakub.
Nim zdołałem rzucić jedno brzydkie słowo określające Tasalina, diabeł był już za drzwiami i usłyszałem tylko szybki stukot oddalających się kopyt. Po chwili, usłyszałem szybki stukot zbliżających się kopyt i nierówne, lecz równie szybkie, człapanie chodaków.
Wpadli zdyszani do mojej komnaty, niosąc znany mi już gar z równie dobrze znaną substancją. Patrzyłem na Tasalina uważnie, bo, nim wszedł, przyrzekłem sobie, że jeśli zobaczę najmniejszy uśmiech na jego ryju, to pacnę go w łepetynę z całej siły, by mu z gęby szyderstwo zlazło. Musi ostrzegł był go Jakub, znał mnie już na tyle dobrze, bo szarlatan stał wyprostowany, siląc się na powagę, choć wiedziałem, że rozsadzają go wewnętrzne spazmy i zabawę ma iście przednią, a gęsta i siwa broda zasłaniająca usta dobrze markowała jego nastrój.
Wyszarpnąłem naczynie z jego rąk.
– Powiedz stop! – warknąłem i uniosłem gar do ust, chłapiąc z zamkniętymi oczami, przez zęby ma się rozumieć.
– Będzie, będzie! – krzyknął Jakub po chwili. – Popatrzmy.
Razem z Tasalinem łazili wokół mnie i badali wygląd.
– Idealnie – powiedział Jakub, wcisnął gar Tasalinowi i odprawił go gestem dłoni.
Czarodziej wyszedł powoli i niechętnie, ale nic nie powiedział, będąc już za drzwiami, odwrócił się tylko i wyszczerzył, po czym pognał korytarzem, spodziewając się zapewne, że pogonię jak dziada.
Tak oto stałem się diabłem, choć żywiłem wielką nadzieję, iż jest to tylko chwilowa odmiana. Rogi miałem dostojne i twarde jak kość słoniowa, ogon owłosiony, długi na ponad jeden łokieć, ramiona nie mniej owłosione, a pazury ostre i wydłużone. Koźle kopyta wieńczyły moje nogi, a skóra poczerwieniała mi cała.
Zdarłem resztki porozrywanych przemianą szat i łyknąłem z karafki samogonu. Miałem jeszcze dopytać o trunki w piekle poważane, ale nie chciałem przerywać Jakubowi, bo ten począł coś w niezrozumiałym języku inkantować, wymachując łapami.
Po chwili buchnęło coś na środku komnaty i ujrzałem bramę owalną, w środku której, za mgłą, czerń kotłowała się z płomieniami, jakby kto krew w smole mieszał.
Diabeł położył mi dłoń na ramieniu.
– Dziękuję, Ravandilu.
– Podziękujesz, jak wrócę, Jakubie, nie sam wrócę, a z twoją… – I właśnie przypomniałem sobie o swojej małżonce, córze króla Edwarda, niepięknej Jadwidze. Zmartwiałem, żem zapomniał się z nią pożegnać, ale nie nadmiernie, na pewno nie na tyle, by z facjatą diabła popędzić do niej.
Uścisnąłem dłoń Jakuba i ochoczo wlazłem w wirującą w smole krew.
Coś mną targnęło i wessało mnie w otchłań, zawirowało mną tak, że zamknąłem oczy i czułem tylko ciepło, które uderzało mnie jak bicze. Trwało to moment, po czym padłem na twardy grunt.
Otworzyłem oczy.
Leżałem na kamiennej ścieżce. Z łączeń między dużymi kamiennymi blokami buchały płomienie.
Stanąłem sztywno na nogach.
Przede mną objawiła się wielka kamienna brama, na wieńczącym ją łuku wyryte były słowa:
LASCIATE OGNI SPERANZA, VOI CH’ENTRATE
Dałbym sobie kopyto uciąć, że gdzieś już to widziałem, ale za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, co to znaczy. Wziąłem więc ów inskrypcję a priori za ciepłe i miłe powitanie.
Nie wiedzieć czemu, nagle pomyślałem o myszach. Coś mi mówiło, że jak wrócę, sam z tymi latającymi i gadającymi ścierwami będę musiał sobie poradzić.
– Ruszaj rycerzu – powiedziałem sam do siebie.
I ruszyłem.
A cóżem w piekle widział, kogo spotkał i czyżem wrócił, opowiem na raz następny.
Część pierwsza – „Trudna decyzja pogromcy smoków” – w nr. 3/2010 Magazynu Esensja
Część druga – „Z diabłem za pan brat” – w nr. 7/2012 Magazynu Esensja
powrót; do indeksunastwpna strona

5
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.