powrót; do indeksunastwpna strona

nr 8 (CCXXX)
październik 2023

Fałszywie ujemny
Aleksandra Żyłkowska
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Byłem anomalią. Jak rząd postępował z takimi jak ja? Sześciolatki od początku uczy się samokontroli. Jeszcze zanim rozwiną swoje zdolności, poznają różne pętle ekranujące i uczą się, że szperanie w czyjejś głowie jest złe, że przejmowanie kontroli nad cudzym ciałem jest złe. Złe i niebezpieczne. Sprzężenie może zabić. I często zabija.
Ale co z późno rozpoznanymi? Nie znalazłem żadnych informacji na ten temat. Nikt o tym nie mówił, nikt nie pisał. Zdjęcie aury wykonane w szóstym roku życia miało przecież dawać pewność. Wynik fałszywie ujemny? Takie rzeczy się nie zdarzały. A jeśli zdarzały, to gdzieś daleko, w biedniejszych krajach. U nas… Czy tuszowano takie przypadki? Ale jak? Niepasujących do wzorca telepatów gdzieś zamykano? A może byli zabijani?
Brak informacji zmieszany z moimi własnymi domysłami sprawiły, że popadłem w paranoję. Trzymałem się tłumów, a w klasie siadałem w pierwszej lub drugiej ławce, kolegom i nauczycielom wmawiając, że słabiej ostatnio widzę. Kłamałem. Oczywiście, że tak. Chciałem, żeby moja aura zlewała się z aurami innych ludzi, by żaden telepata, żaden widzący aury odmieniec nie mógł mnie rozpoznać.
Skupienie, które do tej pory kojarzyło mi się z Liamem, szybko stało się i moim sprzymierzeńcem. W myślach do znudzenia powtarzałem elementy pętli ekranującej.
Powiew wiatru na czole – chłodna ziemia pod stopami – zapach świeżo skoszonej trawy – śpiew ptaków – błękit.
Pętla jest jak piosenka, w której zamiast słów, używa się odczuć. To właśnie ona pozwalała mi się odizolować od ciał i umysłów innych ludzi. Nie była doskonała. Ta, którą dobraliście mi teraz, jest o wiele lepsza, ale wtedy musiałem polegać na informacjach, jakie zdołałem znaleźć w sieci.
Raz odtworzona pętla chroni telepatę przez kilka dni, czasem nawet tygodni, mimo to odtwarzałem ją każdego ranka, zawsze przed snem i zawsze, gdy wydawało mi się, że mogę wpaść w sprzężenie.
Tak przetrwałem pierwsze lata po zniknięciu Liama, a później…
Później w moim życiu pojawiła się Dana.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Kiedy miałem dziesięć lat, rodzice wymyślili sobie, że dzieciak z porządnego domu musi grać na jakimś instrumencie. Wiecie, muzyka synchronizuje półkule mózgowe, poprawia pamięć i takie tam. Rodzice próbowali zainteresować mnie pianinem, później skrzypcami, ale buntowałem się i buntowałem, aż w końcu stanęło na gitarze. Kupili mi najdroższą gitarę, jaką znaleźli, tylko po to, żeby chwalić się przed znajomymi. Ojciec zagroził, że jeśli ją zepsuję, nigdy więcej niczego od nich nie dostanę. A ponieważ w jego języku oznaczało to lanie stulecia, dbałem o ten przeklęty instrument, jednocześnie pałając do niego nienawiścią.
Mama zapisała mnie na lekcje u dorabiającego do czynszu studenta. Nie znosiłem gościa. Nie znosiłem ćwiczeń, jakie mi zadawał i tego, że zmuszał mnie do rzępolenia w domu. Mimo wszystko robiłem postępy. Widać, mam jakiś tam dryg.
To właśnie w drodze na jedną z lekcji poznałem Danę. Stałem pod domem studenta, paskudną, zniszczoną przez wilgoć kamienicą. Pisałem do kogoś na telefonie. A może sprawdzałem godzinę? Nieważne. Dana zaczepiła mnie, mówiąc:
– Przepraszam.
Podniosłem wzrok i zobaczyłem, jak się uśmiecha. Uśmiech miała szczery, sympatyczny. Jest to jedyny szczegół, jaki udało mi odszukać między lukami w pamięci. Chciałbym przypomnieć sobie jej twarz albo chociaż kolor oczu, ale nie potrafię.
Wiem tylko, że jedno spojrzenie tej dziewczyny, jedno jej zakłopotane „przepraszam” wystarczyło, żebym przepadł na dobre.
Zapytała, czy wiem, gdzie mieszka student, który udziela lekcji gry na gitarze, bo podobno jest tani i dobry, i wszyscy go polecają.
Przytaknąłem, a później zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa dowiedziałem się, że jest nowa w mieście, że wraz z rodzicami i starszym bratem przeniosła się z drugiego końca kraju. Chodziła do innej szkoły, ale tak było nawet lepiej. Widywaliśmy się dwa razy w tygodniu, pod kamienicą studenta.
Dana była nieśmiała. Często, mówiąc coś, odgarniała kosmyk włosów z czoła. Jaki kolor miały jej włosy? Jakiej były długości?
Ta przeklęta żarówka nad moją głową. Słyszycie, jak skwierczy?! Jest zepsuta. Niech ktoś się jej pozbędzie, błagam!
Tak. Jestem spokojny.
Nie. Nie potrzebuję przerwy.
Tak. Możemy wrócić do moich wspomnień.
Gdy poznałem Danę, miałem prawie siedemnaście lat. Byłem przekonany, że kontroluję moje zdolności. Nie. Inaczej. Obsesyjnie je wtedy kontrolowałem. Odświeżałem pętlę ekranującą, starałem się zachować spokój w każdej sytuacji, a gdy wydawało mi się, że lada chwila wpadnę w sprzężenie, wykonywałem serię ćwiczeń oddechowych.
Ale przy Danie… Przy niej nie musiałem się pilnować. Zapominałem o pętli i wiszącym nade mną widmie rozpoznania.
Brat Dany był telepatą. Lewostronnym, jak ja. Gdy opowiadała mi o nim, nie wyczuwałem strachu. Jej aura nie drżała w ten okropny sposób, w jaki drży u połowy pracujących ze mną ludzi.
To chyba dlatego tak bardzo się do niej przywiązałem. Za bardzo. Dni, w których się nie widywaliśmy, spędzałem na pielęgnowaniu mojej obsesji, natomiast kiedy szwendaliśmy się po mieście, chodziliśmy do kina czy na automaty, te dni były dla mnie jak haust powietrza, jak wynurzenie głowy spod wody. Doszło do tego, że mama zaczęła rzucać mi dowcipno-złośliwe uwagi, a ojciec, czerwony jak nigdy, zdecydował się na przeprowadzenie spóźnionej rozmowy o antykoncepcji.
Ale gdyby wszystko potoczyło się dobrze, nie siedzielibyśmy tu teraz, prawda?
Wakacje i niektóre weekendy Dana spędzała u rodziny w niewielkiej miejscowości, praktycznie bez kontaktu ze światem zewnętrznym.
Tuż przed końcem roku szkolnego Dana opowiedziała mi o swoich znajomych. Opowiedziała o chudym, całkiem sympatycznym, obustronnym telepacie, który na imię miał, cholera jasna, Liam.
Pamiętam, że wróciłem wtedy do domu kompletnie wytrącony z równowagi. Czy Liam wiedział, z kim umawia się jego koleżanka? A jeśli wiedział, czy powiedział jej prawdę? Zdradził mój sekret? Zdradził, że jestem telepatą?
Moją głowę zaczęły wypełniać coraz to gorsze scenariusze. Nie potrafiłem nad nimi zapanować. Część była absurdalna, część całkiem prawdopodobna. Chwilami byłem nawet pod wrażeniem własnej kreatywności.
W końcu uznałem, że dłużej tak nie wytrzymam.
Pojechałem odwiedzić Liama, rodzicom mówiąc, że nocuję u Dany, Danie natomiast, że odwiedzam kuzyna. Odnalazłem go bez większego problemu. Zaleta małych miejscowości, każdy wiedział, o kogo pytam.
Wyrósł. Był teraz ode mnie wyższy. Wciąż chudy, wciąż miał podkrążone oczy i szarą cerę, a mimo to wyglądał o wiele lepiej, niż za starych, dobrych czasów.
Dopadłem go w jakimś zaułku. Docisnąłem do ściany i powiedziałem, że ma się odczepić od mojej dziewczyny. Byłem naiwny. Myślałem, że się przestraszy, że zacznie twierdząco kiwać głową i mówić dokładnie to, co chcę usłyszeć.
On jednak roześmiał mi się w twarz.
– Bo co mi zrobisz? – zapytał. Liam. Ten sam Liam, którego mogłem pobić, gdy miałem gorszy dzień, i który był na każde moje zawołanie.
– Bo tego pożałujesz – odparłem, nieco zbity z tropu.
– Poczekaj… Chodzi ci o Danę? Nie wiedziałem, że ma chłopaka.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Miałem ochotę zetrzeć go pięścią, ale nie byłem w stanie. Coś mnie blokowało. Coś subtelnie, ledwie zauważalnie przejęło władzę nad moim ciałem. Coś? Liam. Przeklęte, lewe skrzydło, którego istnienie sam pomogłem mu odkryć.
– Dana nie wie, że umawia się z telepatą? – zapytał. – To niedobrze.
– Przestań! – zagroziłem, jednocześnie próbując wyrwać mu się spod kontroli. Nic nie mogłem zrobić. Był ode mnie silniejszy. Nie. Nie silniejszy. Bardziej opanowany. Bardziej doświadczony.
Zrobiłem krok w tył. Nie z własnej woli. Zmusił mnie do tego. Odsunął mnie na bezpieczną odległość. Dopiero wtedy zrozumiałem, że przez te wszystkie lata, gdy ja tłumiłem swoje zdolności, Liam się rozwijał.
Pamiętał, co mu zrobiłem? Oczywiście, że tak. Pamiętał i nie wybaczył. Bo i dlaczego miałby? Do dziś nie usłyszał ode mnie „przepraszam”. Nie jestem w stanie go przeprosić, nie jestem w stanie spojrzeć mu w oczy.
– Spokojnie – stwierdził opanowanym tonem. Zupełnie, jakbym w ogóle się dla niego nie liczył. – Nic nikomu nie powiem. Nie muszę. Sam się pogrążysz.
Ostatnie dwa zdania – wypowiedział je na głos, pomyślał, a może nadpisał je mój uszkodzony mózg? Wielokrotnie próbowałem przypomnieć sobie, co wydarzyło się później, ale nie potrafię. Pustka. Czarna dziura.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

9
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.