Czy można wyobrazić sobie bardziej pasujący do twórczości i historii zespołu Hawklords tytuł płyty niż „Space”? Taki właśnie szyld nosi najnowsze wydawnictwo klasyków psychodelicznego space-rocka. Jeżeli jesteście wiernymi fanami brytyjskiej formacji, na pewno znajdziecie na tym krążku coś dla siebie. Choć na ekstazę raczej nie liczcie.  |  | ‹Space›
|
Niełatwo byłoby, choć to na pewno możliwe, znaleźć inny zespół o tak skomplikowanej historii, jak – będący (w swym pierwotnym kształcie) odpryskiem Hawkwind – Hawklords. Jego dzieje składają się z dwóch rozdziałów. Pierwszy datuje się na lata 1978-1979, drugi zaczął się w 2008 roku i trwa do dzisiaj (i oby potrwał jak najdłużej). Po tym wcześniejszym pozostał jeden album studyjny („ 25 Years On”, 1978) i kilka archiwalnych krążków koncertowych (między innymi znakomity „ Live ’78”); aktualny doczekał się właśnie dziesiątej produkcji zarejestrowanej w studiu (o paru wcześniejszych krążkach pisałem w „Esensji”: „ Heaven’s Gate”, 2019; „ Alive in Concert”, 2020; „ Time”, 2021). Jeśli chodzi o personalia, nowy Hawklords ze starym nie ma w zasadzie nic wspólnego; jedynym wspólnym mianownikiem jest fakt, że większość przewijających się przez zespół muzyków odbywała kiedyś „służbę zasadniczą” w Hawkwind. Będący liderem najnowszego wcielenia grupy gitarzysta i wokalista Jerry Richards występował u boku Dave’a Brocka w latach 1996-2001; znacznie dłuższy staż ma natomiast najnowszy nabytek, czyli basista i wokalista, obsługujący również generator dźwięku – Mr Dibs, znany również jako Jonathan Darbyshire (a naprawdę nazywający się Jonathan Hulme). Członkiem Hawkwind był od 2007 do 2018 roku; ostatni longplay, na jakim można go usłyszeć, to opublikowany przed czterema laty „ All Aboard the Skylark”. W Hawklords pojawił się rok temu i od razu zadebiutował koncertowym albumem „Live at Kozfest 2022”. Obecne studyjne wcielenie Hawklords to trio, którego skład dopełnia jeszcze – obok Jerry’ego Richardsa i Mr Dibsa – perkusista Dave Pearce. Jednocześnie, w porównaniu ze składem jaki nagrał „ Time” dwa lata temu, pożegnano się z trzema innymi instrumentalistami: saksofonistą i flecistą Chrisem Aldridge’em, klawiszowcem Philipem Reevesem (ukrywającym się pod pseudonimem Dead Fred) oraz basistą Tomem Ashurstem. Trzęsienie ziemi okazało się więc potężne. Czy wyszło to grupie na lepsze? Niekoniecznie. Album „Space” nie jest ani lepszy, ani gorszy od swojego poprzednika. Poziomem artystycznym jest do niego bardzo zbliżony, co oznacza, że – podobnie jak na wielu innych krążkach reaktywowanego przed kilkunastu laty Hawklords – sąsiadują ze sobą utwory niezłe i całkowicie bezbarwne, które jedynie pompują objętość. Choć przyznam, że początek płyty robił nadzieję na więcej. Całą opowieść rozpoczyna utwór „Gravity Well” – ostry, gitarowy, łączący w sobie charakterystyczny dla Hawkwind space-rock z rock and rollem i punkową zadziornością (słyszalną zwłaszcza w warstwie wokalnej). W podobnym tonie, aczkolwiek w nieco szybszym tempie, utrzymany jest drugi w kolejności „Astral”; na dodatek wzbogacają go jeszcze liczne efekty elektroniczne, za które odpowiadają Richards i Mr Dibs. Sposób narracji nie zmienia się także w „Super Star Drive”, który od poprzedników różni się głównie tym, że uszlachetniają go wsamplowane głowy i podniosła melodeklamacja. Za ciekawostkę można z kolei uznać skoczno-optymistyczny „Lost in Space”, któremu jednak znacznie bliżej jest do melodyjnego rock and rolla niż rockowej psychodelii. To właśnie jeden z tych numerów, bez których płyta – zarówno ta, jak i każda inna – spokojnie mogłaby się obejść. Niewiele dobrego da się powiedzieć także o monotonnym, opartym głównie na klawiszach i elektronice, „The Silence of Space”. Na szczęście nastrój każdego wiekowego spacerockowca poprawi się, kiedy dotrze do „Darkspace”. Motoryczny, ozdobiony heavymetalową partią gitary kawałek przypomina stary dobry Hawkwind. Tak samo zresztą, jak następujący po nim „Gravity Zero”, któremu „kosmiczne” syntezatory w finale przydają jeszcze psychodelicznej szlachetności. „You Will Be the Sun” ma z kolei wszelkie zadatki na przebój, tyle że melodyjny śpiew ginie trochę w zgiełkliwej elektronice. Zamykający całość „Starlight” może natomiast sprawić, że słuchacz zacznie zastanawiać się, czy to na pewno Hawklords, czy też na płytę zasłużonej dla space-rocka formacji nie trafiła przez pomyłkę kompozycja muzyków rodem z… Nashville. Dlaczego? Ponieważ za sprawą gitary hawajskiej Richardsa numerowi temu jest wyjątkowo blisko do country’owo-rockowej ballady. Da się tego posłuchać, ale czy będzie ochota do niego wracać – to już zupełnie inna sprawa. Od grup takich jak Hawklords nie należy na ich nowych płytach oczekiwać zbyt wiele. Czasy, kiedy przecierały one szlaki, dawno już minęły. Teraz głównie odcinają kupony od dawnej świetności, podpinając się pod piękną legendę. Czy to źle? Skoro wciąż są fani gotowi wydawać pieniądze na płyty i zaopatrywać się w bilety na koncerty – niech grają i co dwa-trzy lata wydają nowe krążki. Jeśli trafi się na nich choć kilka fajnych numerów – wystarczy. Skład: Jerry Richards – śpiew, gitara elektryczna, gitara hawajska (9), efekty elektroniczne, muzyka (1,3-5,7,9) Jonathan Hulme / Jonathan Darbyshire „Mr Dibs” – gitara basowa, śpiew, audio generator, muzyka (1,2,6,8) Dave Pearce – perkusja, muzyka (1)
Tytuł: Space Data wydania: 29 września 2023 Nośnik: CD Czas trwania: 41:26 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) Gravity Well: 04:13 2) Astral: 03:29 3) Super Star Drive: 04:33 4) Lost in Space: 07:11 5) The Silence of Space: 04:32 6) Darkspace: 05:40 7) Gravity Zero: 04:10 8) You Will be the Sun: 04:47 9) Starlight: 03:18 Ekstrakt: 60% |