powrót; do indeksunastwpna strona

nr 9 (CCXXXI)
listopad 2023

Z filmu wyjęte: Och jej, ja tu faktycznie mam tatuaż
Niektórzy robią sobie tatuaże po pijaku, inni są zdobieni rozmaitymi rysunkami w trakcie głębokiego snu – ale o tym, że ma się coś wymalowane na skórze rąk czy nóg, to się wie najpóźniej następnego dnia. W teorii. Bo filmowcy mają niekiedy bardzo, ale to bardzo odmienne zdanie w tej materii.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Dziś proponuję… powiedzmy, że piętno. Co prawda piętno to np. znaczek w kształcie kotwiczki na pośladku czy – dajmy na to – znamię, jak choćby słynna plama na glacy Gorbaczowa, ale w przypadku dzisiejszego kadru trudno będzie użyć innego słowa. Można by ewentualnie sięgnąć po słowo „tatuaż”, skoro mamy ciąg hebrajskich znaczków, ale znaczki te wystają nad skórę na dobre dwa czy trzy milimetry, więc słowo tatuaż po prostu więźnie w gardle. Kompletnie idiotyczna sprawa. Dlaczego? Już tłumaczę.
Znaczki owe znajdują się na przedramieniu pewnej drobnej kobietki, która być może była świadoma ich istnienia (choć wcale tej pewności nie mam), ale nic sobie z tego nie robiła. Mimo że znaczki ewidentnie zahaczają o bardziej fikuśny alfabet, nigdy w głowie kobiety nie zaświtała myśl, by rozejrzeć się po Internecie lub nawet bibliotece, albo i wręcz zapytać kogoś uczonego, co też takiego mogą znaczyć te gryzmoły. Nic. Po prostu ma na ręku wypukłe, zahaczające o ciuchy i uwierające na stole czy biurku cudactwa i… no już. I tyle. Ba! Najwyraźniej też żadna z osób, z którymi miała na co dzień do czynienia bądź które mijała na ulicy w letni dzień, nie zwróciła uwagi na te monstrualne, ewidentnie nienaturalnego pochodzenia wykwity. Przecież dziesiątki takich ludzi mijamy na ulicy, nie?
Powyższy kadr pochodzi z – tak jest, zgadza się – taniej tandety nakręconej w 2004 roku w Bułgarii. A miano jej „Darklight” czyli – powiedzmy – „Mroczne światło”, bo chodzi o światło tak jakby boskie, ale innego, bardziej morderczego rodzaju (więc polski tytuł „Zaćmienie” jest zupełnie bez sensu). Jest gdzieś tam sobie w Ameryce organizacja „Wiara”, mająca za zadanie zniszczenie Lilith. Kiedyś nawet udało im się złapać tęże Lilith i… No cóż, nie zabili jej, ale po prostu wzięli sobie jako wychowankę. Bo dziewczyna – grana przez uroczą Shiri Appleby, znana choćby z serialu „UnREAL: Telewizja kłamie” – ma amnezję i ktoś sobie wymyślił, że w sumie można ją trzymać w rezerwie na sytuację taką, jaka aktualnie się wytworzyła, czyli na pojawienie się morderczego demona. Demon ów sieje tzw. czerwoną zarazę, wygniwającą ciało dotkniętej nią osoby w maksymalnie dwie godziny, więc trzeba się pospieszyć z przeobrażeniem dziewczyny w maszynkę do zabijania. W tym celu jej szkoleniem ma się zająć jej… zapiekły wróg, ten zaś rozpoczyna od wygarnięcia do niej ze strzelby, co miało unaocznić jej nieśmiertelność. Bo istotnie nie da się jej praktycznie zabić. Tu się zatrzymam, nadmieniając tylko, że dla skomplikowania intrygi twórcy dorzucili tajemnicze zgony osób mogących wytworzyć środek, który mógłby sobie poradzić z zarazą, zaś w strukturach „Wiary” działa zdrajca.
Film w teorii daje się oglądać (szczerze powiedziawszy głównie dzięki wdziękowi Shiri), ale nie ma co ukrywać – ani nie jest mądry (wystarczy zrobić parnie mózgu przedwiecznej, krwawej demonicy i hop, mamy milutką dziewczynę pochylającą się nad losem każdego kwiatka), ani dobrze zrealizowany (efekty są bardzo, naprawdę bardzo tanie – zresztą, po co ja to mówię, skoro „tatuaż” mówi sam za siebie). Znam jednak produkcje o wiele, wiele gorsze, więc jak komuś strasznie się będzie nudziło, od biedy może rzucić okiem na „Darklight”.
powrót; do indeksunastwpna strona

32
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.