Seria „Invincible” weszła na ostatnią prostą. To już przedostatni tom cyklu i Robert Kirkman („Żywe trupy”, „Outcast”) przygotowuje nas do wielkiego (miejmy nadzieję!) finału. Autor nie zwalnia – ponownie zasypuje czytelnika masą ekscytujących wydarzeń.  |  | ‹Invincible #11 (wyd. zbiorcze)›
|
Mark stara się spełniać w roli ojca, jednak zagrożenie ze strony Thragga staje się coraz poważniejsze. Były przywódca Viltrumian tworzy nową armię i z jej pomocą podbija kolejne światy. Eve próbuje dostosować się do życia na nowej planecie. Na Ziemi Robot kontynuuje wprowadzanie swoich reform. Osiąga kolejne sukcesy i coraz więcej osób staje po jego stronie – nawet te, które wcześniej za wszystkich sił starały się go powstrzymać. Z kolei stojący na czele Koalicji Planet Allen boryka się z coraz bardziej agresywną opozycją. Kirkman bardzo szybko przyzwyczaił czytelników do wysokiego poziomu swojej serii i pod koniec nie zamierza tego wrażenia zmieniać. A przynajmniej nie bardzo. Ale po kolei. Autor nie raz pokazał, że potrafi tworzyć wciągające, wielowątkowe fabuły, gdzie raz za razem serwuje przemyślane zwroty akcji. Bez żadnych trudności żongluje dużą ilością postaci, zręcznie splata ich indywidualne historie i tworzy z nich jedną, spójną całość. Doskonale wie, jak zainteresować czytelnika i podsycać tę ciekawość, nawet w tak długiej serii jak „Invincible. Kolejne rozdziały połyka się jeden za drugim. Twórca świetnie zna historię komiksu superbohaterskiego i rządzące nim zasady. Dzięki temu bez problemu stosuje znane motywy oraz przekształca je tak, by pasowały do jego opowieści. Wykorzystuje przyzwyczajenia czytelników, by zaskakiwać ich przełamaniem popularnych tropów. Kirkman znakomicie gra zmianą. Patrząc na bohaterów z perspektywy jedenastego tomu, widać jak długą drogę przebyli – żaden z nich nie jest w tym samym miejscu, w którym zaczynał: ich własne decyzje, działania innych postaci i zbiegi okoliczności zaprowadziły ich w ciekawe miejsca. Jest to jedna z rzeczy, która sprawia, że „Invincible” wygrywa z większością komiksów Marvela i DC – tu nic nie pozostaje takie samo, seria nie musi wracać do początkowego status quo, a cudowne powroty zza grobów nie wydarzają się tak często. Pisałem o tym przy okazji recenzji wcześniejszych tomów, ale powtórzę – „Invincible” nie jest żadną rewolucją w komiksie superbohaterskim, lecz czymś, co powinno być naturalną ewolucją: rozwojem konwencji i zerwaniem z dążeniem do zachowania pozycji wyjściowych bohaterów. Samo zakończenie tego tomu niestety nie wypada tak dobrze, jak by mogło. Autor na sam koniec zagrał dosyć tanim chwytem (nie zdradzę jakim), który nieco popsuł przyjemność z lektury całości. Nie całkiem – niemniej niesmak pozostał. Warstwa wizualna trochę w tym tomie odstaje od tego, do czego przyzwyczaiły nas poprzednie tomy. Widać w tych rysunkach pośpiech i niedoróbki. Styl, który wcześniej był oszczędny (i to działało!), stał się jeszcze bardziej uproszczony, co sprawiło, że plansze straciły na wyrazie. Szkoda – w poprzednich albumach, mimo zmian rysowników, udawało się zachowywać spójność. Jedenasty tom to wciąż niezła produkcja, jednak nie obyło się bez drobnych potknięć. Miejmy nadzieję, że finał cyklu je nam wynagrodzi. To już w listopadzie – nie mogę się doczekać! Plusy: - świetnie napisany komiks rozrywkowy
- w dalszym ciągu bardzo angażująca fabuła
- konsekwentnie rozwijane postacie
- zwroty akcji wciąż potrafią zaskoczyć
Minusy: - ostatnia scena zrobiona trochę na siłę
- jakość rysunków mocno spadła
Tytuł: Invincible #11 (wyd. zbiorcze) Data wydania: 5 maja 2021 ISBN: 9788328149250 Format: 304s. 170x260mm Cena: 99,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 70% |