Trzy lata temu Egmont rozpoczął wydawanie superbohaterskiej serii „Invincible”, pisanej przez Roberta Kirkmana („Żywe trupy”, „Outcast”). Teraz dostajemy zakończenie tej historii. 12 tomów, 144 zeszyty (plus numery specjalne) – przy tak długich cyklach zawsze istnieje obawa, że zakończenie nie spełni oczekiwań czytelników. A jak się to ma w tym przypadku?  |  | ‹Invincible #12 (wyd. zbiorcze)›
|
Nie obawiajcie się – wszystko jest w jak najlepszym porządku: Kirkman pokazał, jak powinien wyglądać finał. To wręcz wzorowy przykład domknięcia wieloodcinkowej i wielowątkowej sagi. Koalicja Planet szykuje się do ostatecznego starcia z Viltrumianami, dowodzonymi przez Thragga. Tymczasem na Ziemi wciąż trwają autokratyczne, choć jak najbardziej oświecone rządy Robota. Mark Grayson i jego rodzina są wplątani w obie awantury i będą musieli zrobić wszystko, by wyjść z nich cało. Zakończenie ma odpowiedni rozmach. Starcia armii superludzi (i superkosmitów), pełne patosu przemowy, dramatyczne decyzje, poświęcenie, trochę lukru i trochę goryczy, krew i łzy. Wszystko jest takie, jak być powinno. Kirkman nie zapomniał też o pobocznych wątkach i wiele z nich bardzo zgrabnie podomykał. Nie można mu zarzucić, że coś przeoczył czy czegoś nie dopowiedział. Choć oczywiście autor zostawił sobie też liczne furtki na ewentualne kontynuacje lub serie poboczne – jednak jako całość „Invincible” jest cyklem kompletnym. Po skończonej lekturze pozostawia czytelnika sytego i usatysfakcjonowanego. Czytając ostatnie zeszyty „Invincible”, doskonale widać to, co zadecydowało o sukcesie całego cyklu: radość z opowiadania historii, dogłębną znajomość zasad rządzących komiksami superbohaterskimi, a także umiejętność kreatywnego ich przetworzenia. Kirkman pokazał, jak powinna wyglądać współczesna fabuła o herosach w kolorowych kostiumach. To, co zaproponował, nie było w żadnym wypadku rewolucją, lecz raczej ewolucją – scenarzysta udowodnił, że historia superbohaterska nie musi się trzymać kurczowo status quo, a postacie mogą faktycznie się zmieniać. W „Invincible” miał całkowitą kontrolę nad bohaterami oraz wydarzeniami i w pełni to wykorzystał. Dzięki temu czytelnicy mogli być zaskakiwani, a bohaterowie mieli szansę się rozwinąć – lub też stoczyć. Kolejne wątki miały sens w ramach większej fabuły, budowania świata lub przedstawiania bohaterów, a nie służyły jedynie temu, by dociągnąć narrację do kolejnego "wielkiego eventu". Kirkman pełnymi garściami czerpał z dekad historii gatunku, jednak potrafił to wszystko twórczo wykorzystać i zbudować spójne, logiczne w ramach świata przedstawionego uniwersum. Tak właśnie powinno się pisać komiksy o superherosach! Rysunkowo też jest jak zawsze (poza drobnymi potknięciami po drodze) bardzo ładnie. Cory Walker i Ryan Ottley zrobili kawał solidnej roboty. Ich rysunki, utrzymane w uproszczonym stylu, świetnie się sprawdzają przy przedstawieniu wizji Kirkmana. Obaj artyści są świetni w pokazywaniu scen dynamicznych (a tych przecież nie brakuje), ale też dobrze sobie radzą z momentami spokojniejszymi. Nie stosują dużej liczby szczegółów, skupiają się na tym, co najważniejsze, a ich plansze nie przytłaczają nadmiarem elementów – dzięki temu narracja zachowuje lekkość i czytelność. I to się liczy – w mainstreamie za często się o tym zapomina. Finał „Invincible” nie zawiódł. Seria Roberta Kirkmana (i artystów odpowiedzialnych za rysunki) została domknięta w bardzo dobrym stylu. Drodzy autorzy, dziękuję za tę podróż! Plusy: - pełen rozmachu finał sagi
- satysfakcjonujące domknięcie wątków
- logiczne rozwinięcie losów postacie
Minusy:
Tytuł: Invincible #12 (wyd. zbiorcze) Data wydania: 13 października 2021 ISBN: 9788328149267 Format: 344s. 170x260mm Cena: 99,99 Gatunek: superhero Ekstrakt: 90% |