powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CCXXXII)
grudzień 2023

Z filmu wyjęte: Franczyza lat 80.
Z okazji zbliżających się Świąt proponuję rzut oka na franczyzę okołofilmową sprzed 30 lat.
Wszyscy doskonale wiemy, jak producenci filmowi powiększają zyski płynące z dystrybucji filmów. Zlecają produkcję zabawek, ubrań i ogólnie gadżetów (lampy, tostery i inne temu podobne) w kraju, w którym praca ludzka jest warta grosze, i rozprowadzają te dobra po całym świecie, licząc, że osoby zakochane w filmie zapragną mieć u siebie kawałek przedstawionego na ekranie świata. Najszerzej dystrybuowane produkty franczyzowe dotyczą bodaj „Gwiezdnych Wojen”, nie sposób bowiem było się od nich opędzić nawet w naszym siermiężnym, socjalistycznym PRL-u, w którym mogliśmy sobie kupować nie tylko figurki filmowych postaci, ale także rozmaite naklejki, okładki do zeszytów, piórniki i mnóstwo innych rzeczy. Trochę brzydszych niż na Zachodzie, bo i robionych w lwiej części zupełnie na lewo. Gwiezdnowojenna franczyza trzyma się zresztą dobrze i dziś, mimo że w międzyczasie przez rynek przeszły fale gadżetomanii związanych z „Harrym Potterem”, „Pokémonami” czy szeregiem innych produkcji skierowanych do nieco młodszego widza.
Myliłby się jednak ten, kto by twierdził, że dawniej franczyza była skromniejsza, za to dziś to ho ho! Obecnego już przed laty rozmachu dowodzi zawartość zachodnioniemieckiego filmu „Joey” z 1985 roku. Obraz ten wyszedł spod ręki Rolanda Emmericha, stawiającego wówczas pierwsze kroki w branży filmowej (jego debiutem reżyserskim była nakręcona rok wcześniej „Arka Noego”), i proponował infantylne i silnie kiczowate przygody 10-latka, któremu właśnie zmarł ojciec. Niespodziewanie jego zabawki zaczynają po kolei ożywać, niektóre z nich przejawiają wręcz szczątkową świadomość, a na dokładkę dzwoni do niego plastikowy telefon, umożliwiając chłopcu rozmowy ze zmarłym ojcem. A przynajmniej tak to na pierwszy rzut oka wygląda. Ponieważ nasz bohater nie kryje się z tymi rozmowami w szkole, zaczyna być obiektem drwin, ale źle robi się dopiero wtedy, gdy znajduje w zrujnowanej piwnicy opuszczonego domu zapyziałą lalkę brzuchomówcy i zabiera ją do domu. Bo lalka okazuje się żywa i po uszy wypełniona złymi zamiarami. Na przykład zaczyna tępić rozmowy przez plastikowy telefon, rzuca po pokoju zabawkami i ogólnie przejawia zdolności telekinetyczne.
W pewnym momencie takie moce po domu latają (zwłaszcza gdy lalka próbuje zrobić krzywdę matce bohatera), że w całej okolicy są zaniki prądu w sieci elektrycznej i kłopoty z telefonią, w związku z czym pod dom zajeżdża w końcu cała armia techników. Dzieciak nie chce odpowiadać na żadne pytania, do tego gówniarze z sąsiedztwa próbują włamać się do domu i rozpętuje się ogólny chaos, zwłaszcza że zabawki po kolei zaczynają wylewitowywać z pokoju gdzieś na zewnątrz. Ale co to za zabawki! Dzisiaj za część z nich trzeba pewnie płacić kwoty cztero albo nawet pięciocyfrowe. Jak można się przekonać z załączonych kadrów, twórcy wepchnęli do pokoju dzieciaka tyle franczyzowych rzeczy, ile tylko udało im się zgarnąć z pobliskich sklepów i z domów pociech realizatorskiej ekipy.
Na pierwszym z kadrów mamy więc kicz w pełnej krasie, pełen kolorowych światełek i fruwających bez ładu i składu zabawek. Wśród nich warto zwrócić uwagę na zabawkowy adapter z płytą ze „Smerfów” (co ciekawe, widnieje na nim napis „Smurfs”, a nie „Die Schlümpfe”, bowiem film został skrojony pod widza amerykańskiego), muppety w czymś w rodzaju plastikowego garnka oraz inne na zasłonkach, a także prześcieradło z „Powrotu Jedi” – tak przaśne, że aż oczy bolą. Oczywiście nie mogło też zabraknąć Myszki Miki.
Pozostałe z kadrów przedstawiają prześcieradło w zbliżeniu, AT-AT – blisko 40-centymetrowej wysokości! – podczas wymaszerowywania z pokoju, a w końcu hełm Vadera… do noszenia na głowie. Jako klasyczny hełm. W tamtych latach pewnie połowa podwórka dałaby się za taki pokroić, a dzisiaj to już nawet lepiej nie mówić…
Oprócz tego w filmie występuje np. potworny hamburger, zdolny zjeść co grubszego dzieciaka, ale koniec końców „Joey” jest rozrywką familijną, dzisiaj bijącą po oczach infantylizmem, jest też kiepsko zagrany (prym w tej materii wiedzie mało matczyna matka), ale daje wiele radości właśnie ze względu na całą tę fruwającą w nim franczyzę.
Film gościł u nas swego czasu na kasetach VHS, a w 1991 efemerydyczne wydawnictwo Express Books zdecydowało się nawet uraczyć nas nowelizacją filmu, naskrobaną przez Martina Eiselego. Był to jednak – mówiąc delikatnie – niewypał, więc nie radzę go kupować nawet za symbolicznego grosza. Jest mnóstwo innych, ciekawszych rzeczy, do których ten grosz może nam posłużyć.
powrót; do indeksunastwpna strona

58
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.