Przedmieścia Kairu w centrum Berlina Pełni wrażeń muzycy wrócili do Berlina i zabrali się za pracę nad debiutancką płytą. Przygotowany już wcześniej materiał postanowili wzbogacić o to, co usłyszeli i czego nauczyli się podczas krótkiego, ale fascynującego dla nich, wypadu do Afryki Północnej i na Bliski Wschód. Do berlińskiego Audio-Tonstudio (pierwszego w stolicy studia nagraniowego wyposażonego w szesnastośladowy magnetofon) weszli na początku lipca 1972 roku. Sesja zajęła kilka dni, a pośpiech spowodowany był między innymi wyznaczeniem daty premiery płyty na wrzesień, co prawdopodobnie było związane z zaplanowanymi już wcześniej dwoma koncertami Agitation Free w ramach imprez towarzyszących monachijskim Igrzyskom Olimpijskim. Ostatecznie jednak album „Malesch” (Vertigo) trafił do sprzedaży dopiero 1 grudnia. Choć może to i lepiej, bo tym samym dla wielu wielbicieli krautrocka stał się on niezwykle pożądanym prezentem gwiazdkowym. Oprócz muzyków podstawowego składu – czyli Lutza Ulbricha (gitary, cytra, organy Hammonda), Jörga Schwenkego (gitary), Michaela Hoeniga (efekty elektroniczne, syntezatory, gitara stalowa), Michaela Günthera (gitara basowa, taśmy) oraz Burgharda Rauscha (perkusja) – w nagraniach udział wzięli dodatkowo: organista Peter Michael Hamel (z monachijskiej formacji Between) oraz grający na bongosach Uli Popp (w przyszłości w Ash Ra Tempel). Płyta zawierała zaskakująco dojrzałą muzykę, umiejętnie łączącą elementy rocka, jazzu, psychodelii, elektroniki i klasycznej awangardy, jak również – co było efektem niedawnych wojaży zagranicznych – world music w arabskim wydaniu.  | |
Na „Malesch” trafiło siedem kompozycji, niekiedy znacząco się od siebie różniących. Muzykom udało się jednak znaleźć wspólny mianownik – głównie dzięki zabiegom „Höniego” – w efekcie nie odnosi się wrażenia, że mamy do czynienia z dziełem młodzieńczym, którego twórcy tak naprawdę dopiero poszukują własnej drogi w artystycznym świecie. Nastrojowe „You Play for Us Today” udanie wprowadza w klimat płyty, odpowiednio budując napięcie i przy okazji serwując słuchaczom orientalne wstawki. Jeszcze więcej tego typu elementów znaleźć można w drugiej części „Sahara City” (vide cytra i gitara stalowa), aczkolwiek nie brakuje tu również rockowej motoryki ani gitarowych fajerwerków (mimo że z jakiegoś powodu muzycy zdecydowali się zepchnąć ten instrument na drugi plan). W każdym razie z biegiem czasu Agitation Free coraz odważniej wkracza na krautrockowe tory i kontynuuje to w transowym „Ala Tul”, wzbogaconym o stonowane organy Hammonda oraz – w finale – skoczne bongosy. Otwierający stronę B winylowego krążka „Pulse” to popis Hoeniga; to on nadaje kompozycji rytm, wokół którego wiją się jak w ukropie pozostali muzycy. Momentami Michael tak mocno wodzi kolegów za nos, że robi się wręcz schizofrenicznie. Nawiązujący w tytule do słynnego kairskiego targu „Khan el Khalili” rozkręca się powoli, ale konsekwentnie zyskuje na mocy. W warstwie muzycznej Niemcy włączają doń elementy bluesowe i jazzowe (czy wręcz freejazzowe), po czym płynnie przechodzą do kolejnego utworu – tytułowego, trwającego ponad osiem minut „Malesch”. Roi się w nim od aranżacyjnych smaczków, ale uwagę przykuwa głównie charakterystyczny motyw powracający w partiach gitary i Hammondów.  | |
To jeden z najlepszych numerów Agitation Free w całej historii zespołu – i gdyby on wieńczył płytę, można by to całkowicie zrozumieć. Lutz Ulbrich i jego kompani mieli jednak nosa i zdecydowali się na rzecz tyleż zaskakującą, co ryzykowną – do kompozycji stanowiącej bezsprzecznie opus magnum albumu dorzucili jeszcze dwuminutowy epilog w postaci „Rücksturz”. Wyszedł im z tego wgniatający w ziemię, monumentalny finał, z przyprawiającą o ciarki na plecach progresywną partią gitary, której rozmachu mogłyby pozazdrościć młodym Niemcom największe tuzy ówczesnego rocka. „Malesch” z dnia na dzień uczynił Agitation Free jedną z najbardziej rozchwytywanych niemieckich formacji. W marcu 1973 roku zespół ruszył w trasę koncertową po Francji; na kolejne występy wrócił tam w maju. Co ciekawe, w ciągu tych paru miesięcy na scenie towarzyszył Rauschowi drugi perkusista – Dietmar „Didi” Burmeister (berlińczyk z rocznika 1951). Widocznie jednak muzycy nie byli do końca zadowoleni z tego eksperymentu, skoro w czerwcu podziękowali „Didiemu”. Tę stratę można było akurat szybko przeboleć, ale druga kosztowała zespół znacznie więcej nerwów. A wiązała się ona z odejściem – na początku maja – Schwenkego. I to w momencie, gdy grupa zaczynała właśnie drugą część swego tournée nad Sekwaną i Loarą. W trybie awaryjnym zastąpił go Thomas Kretschmer, na co dzień gitarzysta Panik Orchester Udo Lindenberga. Ale było to jedynie rozwiązanie chwilowe. Panicznie szukano więc godnego następcy. Pomocną dłoń wyciągnął wówczas Frank Diez – „wioślarz” hamburskiego Atlantis – który podsunął kandydaturę swego młodszego brata Stefana (rocznik 1954). Jeśli „jesień”, to tylko w Warszawie Stefan trafił idealnie w moment. Bo choć pozostał w składzie Agitation Free jedynie do lata 1973 roku, zdążył w tym czasie nie tylko zagrać kilkanaście koncertów, lecz także wziąć udział w sesji, której pokłosiem stała się druga płyta długogrająca berlińczyków – zatytułowana po prostu „2nd”. Ukazała się równo rok po „Malesch” i prezentowała grupę już w nieco innej, ale wciąż tak samo fascynującej, odsłonie. Rozszerzeniu uległo instrumentarium: Ulbrich sięgnął po buzuki i gitarę dwunastostrunową, a Rausch po mellotron. Na dodatek w jednym z utworów wykorzystano talent wokalny Franka Dieza i jego mauretańskiej małżonki Jackie. Longplay otwiera progresywne „First Communication”, któremu ton, obok organów Hammonda, nadaje gitarowy dialog Lutza i Stefana. Gdy z pożytkiem dla słuchacza przekomarzają się oni z coraz większym zacietrzewieniem – w finale wszystkich godzi Michael Hoenig, po raz pierwszy z takim przekonaniem i świadomością tego, co chce osiągnąć, używający elektroniki. Swoje awangardowe poszukiwania „Höni” kontynuuje w „Dialogue and Random”. I chociaż utwór ten trwa zaledwie dwie minuty, jest zapowiedzią tego, czym Michael będzie zajmował się przez kilka kolejnych dekad, gdy Agitation Free przejdzie już do historii.  | |
Po awangardowym minimalizmie przychodzi wreszcie czas na najprawdziwsze arcydzieło – dwuczęściową kompozycję „Laila”, w której fusion przenika się z rockiem progresywnym. Tym, co decyduje o ponadczasowości tego utworu, jest pełna rozmachu solówka gitarowa Ulbricha, urzekająca nostalgicznym pięknem, ale przy tym nie stroniąca również od frywolności. Zwolennikom jazz-rocka może też przypaść do gustu „In the Silence of the Morning Sunrise” – jednak pod warunkiem, że nie są uczuleni na syntezatorowe „ćwierkania” i różnorakie elektroniczne wtręty. Choć nie brakuje tu również gitary, w paru zresztą miejscach grającej unisono ten sam motyw z syntezatorem. Jeszcze więcej pola do popisu ma Hoenig w „Listening” – pierwszej części rozbudowanego „A Quiet Walk”; w części drugiej natomiast – „Not of the Same Kind” – muzyka Agitation Free ewoluuje od elektronicznego minimalizmu do… ethno-jazzu (z wykorzystaniem buzuki). W zamykającym longplay „Haunted Island” berlińczycy wykorzystali tekst klasyka amerykańskiej literatury grozy Edgara Allana Poego (do jego melodeklamacji potrzebni okazali się małżonkowie Frank i Jackie Diezowie), który opatrzyli niepokojącymi dźwiękami syntezatorów i gitary z pogłosem. Na zakończenie muzycy podkręcili jeszcze tempo, powracając do krautrockowo-progresywnych źródeł. Rozlegający się w ostatnich sekundach odgłos potężnego wybuchu stał się prawdziwym memento. „2nd” okazało się bowiem ostatnim studyjnym wydawnictwem grupy opublikowanym w latach 70. Rok później Agitation Free przestało istnieć na ponad dwie dekady. Ale do tego momentu wiele się jeszcze w szeregach zespołu działo. |