powrót; do indeksunastwpna strona

nr 10 (CCXXXII)
grudzień 2023

Gelimer
Elżbieta Leszczyńska
ciąg dalszy z poprzedniej strony
ASPAR:
Pewnie bitwę rozpoczął i zginął od razu.
Gelimerze, na potem odłóż dni żałoby.
Trzeba ruszać z pościgiem i bestię do końca
Zdławić. Dopóki życia ma w cielsku zasoby,
Gryźć potrafi, gryźć będzie. Do zachodu słońca
Daleko. Nie należy dnia chwalić przed nocą.
GELIMER:
Asparze, idź już sobie. Nie drażnij mnie teraz.
Jesteś natrętną muchą i, jak muchy grzmocę,
Zaraz ciebie tak pacnę, że się nie pozbierasz.
Wynoś się!
ASPAR (do siebie):
Oj, niedobrze, czarno mi się widzi.
Lew miauczy, jak kot w klatce. Czyżbym się pomylił?
(Odchodzi)
GELIMER:
Ammatasie, dzieciaku, co ja narobiłem?!
Żadne zaklęcie, prośba nie odwrócą czasu.
Nie ma ciebie, nie będzie. Raz się pomyliłem
I wystarczyło, żeby smukłą świeczkę zgasić.
A chciałem tobie nieba, braciszku, przychylić,
Dać męską sławę, wielkie wśród ludu uznanie.
Tylko ty mi, jedyny, zostałeś z rodziny.
Widać, chciałem zbyt wiele. O, zazdrosny Panie!
Udało ci się złapać w sidła Gelimera.
Miałem, o czym pomyśleć tylko byłem w stanie.
Wyniosłeś mnie na szczyty, by zacząć odbierać.
(Milczy przez chwilę i przygląda się zwłokom)
Co z tego pozostało, nieszczęsny, kim byłeś?
Mniej niż przedmiot, a byłeś nieskończenie więcej.
Porzucone odzienie, żałosne, niemiłe,
Budzące wstręt. A przecież kochane goręcej,
Jeszcze wczoraj, niż słońce, niż ktokolwiek w świecie.
To nie ty, Ammatasie, u stóp moich leżysz…
A jednak ty… Nie mogę w tych myśli zamęcie
Odnaleźć drogi, którą iść dalej należy.
(Milczy)
Muszę cię oddać ziemi, bo Bóg sobie duszę
Wziął sam, na dwoje dzieląc, co było jednością.
A ziemia się o swoje domaga z chciwością
Równą boskiej i mści się, kiedy ktoś naruszy
Jej prawa. Zaraz pogrzeb zarządzę z honorem
Należnym mężom znanym z odwagi, rozumu.
Co za ironia! Inny widziałem wieczorem
Pochód: pełen radości, wśród wdzięcznego tłumu.
(Patrzy w niebo)
Żołnierze cenią wodza. Aspar łaski zbiera
Swego króla. Kobiety ofiarują ciała
Dawcy klejnotów, władzy. Ten, kto Gelimera
Samego kochał, odszedł. Tak się wola stała
Pana nieba. A mówią, że jest sprawiedliwy.
Brat był pąkiem dopiero, nie znał życia złości.
Z niewinną duszą łączył dar serca prawdziwy.
Dlaczego wziąłeś chłopca?! Ty, na wysokości!
(Podbiega żołnierz)
ŻOŁNIERZ:
Królu, nieszczęście, królu, Belizariusz wrócił.
Pozbierał swoje wojska i napadł od flanki.
GELIMER:
O, nikczemna fortuno, nigdy się nie znudzisz
Pastwieniem nad nie chcianym, rzuconym kochankiem.
(Wybiegają razem)
VI
(Komnata w domu Anny, słabo oświetlona lampką oliwną. Za oknem czerwienieje blask pożarów. W komnacie duży nieporządek. Na środku stoją podróżne kufry. Wchodzi Anna, za nią mnich w kapturze zakrywającym twarz.)
ANNA:
Zaczekaj, bracie, zaraz coś z tego wybiorę
Dla twoich podopiecznych. Zjawiłeś się w porę.
Jutro na pewno wszystko będzie rozgrabione.
(Rozkłada chustę i wyjmuje z kufra różne przedmioty, które układa na chuście. Mnich zdejmuje kaptur, ukazuje się twarz Gelimera).
GELIMER:
Wyjeżdżasz Anno?
(Anna zrywa się na równe nogi).
ANNA:
Boże, jak się tu dostałeś?!
Jak przeszedłeś przez miasto, człowieku szalony?!
GELIMER:
To nieważne, ważniejsze, co tutaj zastałem.
Wyjeżdżasz?
ANNA:
Jutro rano.
GELIMER:
Ty jesteś szalona!
ANNA:
Wracam do Aten, miasta mojego dzieciństwa.
Belizariusz dał pismo, obiecał ochronę,
Która mnie doprowadzi aż na samą przystań.
Wziął mój dom pod opiekę. Nie widziałeś straży?
Ilustracja: <a href='mailto:rafal.wokacz@gmail.com'>Rafał Wokacz</a>, wygenerowane przy pomocy AI
Ilustracja: Rafał Wokacz, wygenerowane przy pomocy AI
GELIMER:
Tylko jednego durnia, niedaleko bramy.
Powitał mnie z szacunkiem pozdrowieniem bożym.
ANNA:
No, i co teraz będzie? Nie podchodź do okna.
Żołnierz się jeszcze ciągle na ulicach sroży.
GELIMER:
Jesteś sama?
ANNA:
Tak. Służbę zawierucha zmiotła.
Nawet Sara uciekła.
GELIMER:
Anno, ja przegrałem.
ANNA:
Czuję to, czują wszyscy, co zostali żywi.
GELIMER:
Ptaki nad Ammatasa dziś ucztują ciałem.
Nie pochowałem brata.
ANNA:
Był taki szczęśliwy,
Taki dumny. Nie żyje…
GELIMER:
To jest moja wina.
Nie umiałem być królem. Nie umiem niczego.
ANNA:
Wylana kropla jeszcze pełnego naczynia
Nie opróżnia i króla nie przemienia w zbiega.
GELIMER:
Bardzo jesteś mi bliska i bardzo potrzebna.
Nie wyjeżdżaj, bądź ze mną mój mały kwiatuszku.
ANNA:
W Atenach jeszcze żyje jedna ojca krewna.
Przyjdzie mi klepać biedę na cudzym garnuszku.
GELIMER:
Słyszysz, Anno, co mówię? Przyszedłem po ciebie.
ANNA:
My już się nie spotkamy, dopiero aż w niebie.
GELIMER:
Co ty mówisz, najmilsza, nie mogę cię stracić.
Nie chcę…
ANNA:
Czy piękna Zoe jest z tobą w obozie?
GELIMER:
Wypędzę ją, niech inny dla niej głowę traci.
ANNA (do siebie):
Jaki z ciebie, kochany, jest okrutny człowiek.
(do Gelimera)
Niedługo będzie świtać, korzystaj z ciemności,
Uciekaj. Muszę jeszcze dwa kufry spakować.
Rozstańmy się w pokoju, bez żalu i złości.
Inna twoja jest teraz, inna moja droga.
(Słychać walenie do drzwi)
GELIMER:
Odnajdę kiedyś Annę, gdziekolwiek się skryje.
ANNA:
Nie waż się Gelimerze. Ja ciebie zabiję.
VII
(Tabor wojsk Wandalów pod Trikamarum. Wozy, namioty. Przed nimi stoi Zoe. Wypatruje.)
ZOE:
Nudno siedzieć w obozie, gdy walczą mężczyźni,
Wśród tego pisku dzieci i lamentu kobiet…
Gelimer mi obiecał, że rany zabliźni
Zadane Kartaginie i odzyska sławę
Na polach Trikamarum. Zaklinam cię Boże,
Poprowadź mego pana do dawnego w męstwa.
Niech tej nocy, jak kiedyś, wejdzie ze mną w łoże
Potężny król Wandalów, Gelimer zwycięzca.
(Wypatruje)
Jeździec pędzi na koniu, pejczem konia smaga.
Z jego całej postaci nie bije odwaga.
Aspar!
ASPAR:
Zoe!
ZOE:
Ta bitwa…?
ASPAR:
Przegrana z kretesem.
ZOE:
Gelimer?!
ASPAR:
Nie wiem, Zoe, może już nie żyje.
To rzeź jest a nie walka. Cesarscy w odwecie
Za dziadka Hilderyka przebijają szyje
Bez żadnego pardonu.
ZOE:
A wódz uciekł z pola.
ASPAR:
Moje wszystkie zaszczyty chętnie ci oddaję.
Chyba postawiliśmy nie na tego konia.
ZOE:
I koń też się co do nas pomylił nawzajem.
Czyli…. żadnej nadziei?

ASPAR:
Niestety, ni cienia.
Ty siebie uratujesz… to w końcu mężczyźni.
Lecz mój los się rysuje nie najlepiej, przyznasz.
Zaraz tu będą, nie ma chwili do stracenia.
Jest wyniosła forteca w górach numidyjskich.
Na skałach osadzona, mur potężny chroni
Przed wrogami. Nie była zniewolona nigdy.
Tam się właśnie kieruję, by uciec pogoni.
Jedź ze mną, piękna Zoe, dobrana z nas para.
ZOE (do siebie):
Z najgorszego koszmaru wydobyta scena,
Zamienić Gelimera na tchórza Aspara.
Lecz mam coś do zyskania, a nic do stracenia.
(Wchodzi Gelimer. Jest brudny, obdarty i poturbowany)
ASPAR (do Zoe):
Nie było propozycji. Twój pan, widzę, zdrowy.
(do siebie)
Że też diabli, jak swojej, nie wezmą tej głowy.
ZOE:
Mój królu, Gelimerze, ratuj biedną Zoe.
Nie chciałam tego losu, jaki mnie dopada.
Uwierzyłam, jak inni, że ty wszystko możesz,
Że według woli losu wyrokami władasz.
Masz obowiązek teraz uratować Zoe.
GELIMER (do siebie):
Był kraj, była stolica, był pałac królewski.
Dzisiaj w nim Belizariusz ucztuje za stołem,
A mnie szarpią nogawki dwa skomlące pieski.
ASPAR:
Żołnierz w rozsypce, panie, uciekł do klasztorów
W okolicy rozsianych i tam czeka łaski.
Nie bożej wprawdzie… Królu, nie mamy wyboru.
Trwa królestwo, gdy żywe majestatu blaski
Napełniają nadzieją zgnębionych mieszkańców.
Trzeba schronić się w góry i tam siły zbierać.
Ratować cześć i sławę zza skalistych szańców.
Nie wolno się poddawać, nie wolno umierać.
GELIMER:
A te kobiety, dzieci zamknięte w obozie?
ASPAR:
Czy myślisz, że przeżyją, gdy z nimi zostaniesz?
Ich los na mężów, braci powinien być głowie,
Nie na naszej. Czas nagli. W drogę. Zoe! Panie!
(Zoe i Aspar wyruszają. Gelimer się ociąga)
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

11
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.