Nekromanci, stosy używanych do czarów kości i raczej młodociana obsada – to „Gideon z Dziewiątego” Tamsyn Muir w pełnej krasie.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
„Gideon z Dziewiątego” Tamsyn Muir to książka, która swego czasu trochę namieszała w fantastycznym światku, zbierając nominacje do najważniejszych branżowych nagród literackich, czyli Hugo, Nebuli, World Fantasy Award i Locus Award. Ostatecznie zdobyła tylko tę ostatnią, i to w kategorii debiutu. Ale nadal, jak na pierwszą długą formę autorki pisującej dotąd jedynie opowiadania, osiągnięcie należy uznać za całkiem przyzwoite. I nie ma się co dziwić, bo powieść faktycznie robi wrażenie. Choć – tak po prawdzie – i pozostawia w konfuzji, bo miesza się tutaj wiele elementów z różnych parafii, a sama narracja raz zachwyca, a innym razem irytuje. Niektórzy powiedzieliby, że to wspaniale, bo książka wywołuje u czytelnika szeroki wachlarz uczuć, ale o ile normalnie polemizowałbym z tą tezą, tak w tym przypadku muszę się zgodzić – dzieło Muir warte jest lektury, nawet jeśli gołym okiem widać, że tu i tam coś z nim nie do końca jest w porządku. Główną bohaterką jest tytułowa Gideon Nav (tak jest, to nie facet), najmłodsza, 18-letnia mieszkanka tzw. Domu Dziewiątego, czyli zimnej, niegościnnej planetoidy, w której wnętrzu tysiące lat temu wykuto wielopoziomowy habitat w jednym, jedynym celu – posadowienia na samym dnie grobowca i ustanowienia społeczności strażników, którzy po kres czasów będą pilnować wrót tajemniczej krypty. Mimo że Gideon urodziła się w korytarzach planetoidy, nigdy nie udało się jej wpasować w tamtejszą wymierającą wspólnotę literalnie na wpół zmumifikowanych mniszek i wielokrotnie podejmowała próby ucieczki. Ostatnia próba była prawie udana, aczkolwiek ściągniętym przez Gideon promem uciekł kto inny, a dziewczyna musiała zgodzić się na układ zaproponowany przez ciut młodszą sukcesorkę Domu Dziewiątego – nekromantkę Harrowhark Nonagesimus. Zgodnie z nim została kawalerem nekromantki i – po krótkim, acz intensywnym szkoleniu w posługiwaniu się rapierem – poleciała z nią do Domu Pierwszego, by tam pomóc jej zostać liktorem, czyli… No, powiedzmy, że doradcą Cesarza Nieumarłego. Na miejscu, czyli w rozsypującym się ze starości, opustoszałym pałacu gargantuicznych rozmiarów, jedynej budowli na pokrytej wodą najbliższej słońca planecie, bohaterki trafiają na analogiczne tandemy (z jednym potrójnym wyjątkiem) – nekromanta plus kawaler – z pozostałych Domów. Rozpoczyna się rywalizacja o wzmiankowaną posadę, choć przez długi czas nie za bardzo wiadomo, na czym konkretnie ma ona polegać, i w jaki sposób ma zostać wyłoniony przyszły liktor. Co gorsza, ktoś – lub coś – zaczyna eliminować kolejnych uczestników turnieju. Jeśli jednak myślicie, że oto właśnie autorka rozstawiła pionki na szachownicy i ruszyła z klasycznych kryminałem, to jesteście w błędzie. Owszem, co jakiś czas któraś z postaci zastanawia się nad przyczynami zgonów, chwilami pojawia się coś na kształt śledztwa, ale nie jest to sednem fabuły, a jedynie jej pobocznym aspektem. Głównie chodzi bowiem o eksplorację ogromnego terenu i zdobycie rozsianej po różnych pomieszczeniach wiedzy, która pozwoli zgadnąć, która ścieżka prowadzi do pozycji liktora. Bo w końcu wszyscy po to tu przybyli. I tu dochodzimy do paru mankamentów. Po pierwsze – praktycznie nic nie wiadomo o przedstawionym świecie. Pewne jest tylko to, że układ planetarny ma dziewięć ciał niebieskich, nazwanych Domami i ponumerowanych zgodnie z kolejnością liczoną od gwiazdy. Jak duże są te obiekty? Nie wiadomo – naturalnie oprócz tego, że Dom Dziewiąty jest niedużą planetoidą. Jak wygląda cywilizacja Domów? Nie wiadomo. Jak ludne są Domy? Nie wiadomo – znów poza ostatnim, w którym mieszkańców rzeczywiście żywych i pełnokrwistych jest może ze dwa tuziny. No i oczywiście Pierwszym, formalnie zamieszkanym przez jednego dozorcę i bodaj jednego kapłana, którym usługują dziesiątki ożywionych szkieletów. Z kolei o ogólnej historii wiadomo tyle, że świat – raczej w sensie tego konkretnego układu planetarnego niż en masse – został wskrzeszony przez wspomnianego cesarza. Istnieje szansa, że sprawa zostanie nieco szerzej potraktowana w następnym tomie cyklu (zamierzonego na trylogię, ostatecznie rozdętego w tetralogię), ale sądząc po sposobie prowadzenia fabuły w „Gideon…” wcale nie jest to takie pewne. Bo autorka koncentruje się na wszystkim, tylko nie na budowaniu świata. A jest to kłopotliwe choćby dlatego, że ów świat jest mocno zacofany, nie ma żadnych urządzeń elektronicznych, nie ma też broni palnej, ale za to występują w nim na przykład zaawansowane technologicznie promy kosmiczne (nie to, żeby bliżej opisane). Co więcej, mimo że nikt się nie zetknął od tysiącleci z bronią palną czy elektrycznymi szczoteczkami do zębów, osoby, które trafią w pałacu na którąś z tych rzeczy, automatycznie wiedzą, jak się ona nazywa i do czego służy. Przy tym jednak wszyscy ubierają się w mocno staroświecki sposób, machają rapierami i ogólnie zachowują się jak arystokracja z przynajmniej XIX wieku. Tyle że od czasu do czasu mają w dłoni latarkę, a Gideon zaczytuje się w tanich magazynach, bodaj jedynym przejawie obiegu informacji, bo radia ani telewizji – nie wspominając o telefonach – nie ma tam absolutnie nigdzie. Owszem, klimat ostatecznie wychodzi z tego całkiem przyzwoity, ale trudno oddać się bez reszty fabule, bo wciąż kołysze się gdzieś tam z tyłu głowy cały las znaków zapytania i niejasności. Na przykład dotyczących nekromancji – jedynego dostępnego w tym świecie rodzaju magii, w dodatku powszechnie używanego m.in. do uleczeń. Dlaczego właśnie tak? No cóż, jedną z odpowiedzi jest to, że książka tak naprawdę została napisana dla młodszego czytelnika i najwyraźniej pewne elementy kreacji zostały spłycone i niedorobione, żeby nie kłopotać młodej głowy przesadną liczbą detalu. Po drugie – chwilami mamy tu do czynienia ze sztampą rodem z marnych horrorów. Tak jest na przykład z odcięciem uczestników rywalizacji od świata zewnętrznego, bowiem już chyba pierwszej nocy wszystkie promy, którymi przeleciały kolejne ekipy, zostają zepchnięte do morza. Zaraz potem oczywiście okazuje się, że nie działają też nadajniki pozwalające na kontakt z orbitą (tak, ponoć są takie, ale oczywiście nic konkretnego o nich nie wiemy), więc z ewentualnym mordercą trzeba poradzić sobie we własnym zakresie. Po trzecie – psychologia postaci jest dyskusyjna. Szczególnie mocno widać to w relacji Gideon z Harrowhark, gdzie obie do szpiku krwi się nienawidzą i od dawna tępią nie przebierając w środkach, by w pewnym momencie – jak za pstryknięciem jakiegoś przełącznika – przeskoczyć w tryb niemal dzióbkowania sobie. Dobór postaci też jest osobliwy. W rywalizacji o godność liktorską biorą udział następcy rodów władających Domami. Większość z nich ma w okolicach 20 lat i zachowuje się jak pryszczate niedorostki, a jeśli ktoś przekroczył 30, jest traktowany wręcz jak zbliżający się do kresu życia senior. Naturalnie cała młodzież (może poza dwójką rzeczywistych gówniarzy, którzy są młodsi od obu głównych bohaterek o niewiele ponad rok) jest bystra, gibka i cwana, i ogólnie niezwykle biegła w czarach czy rapierze, co chwilami bywa wręcz niezamierzenie śmieszne, jeśli sobie przypomnieć, z kim mamy do czynienia. Zwłaszcza że ci starsi zdają się wcale nie mieć specjalnie większego doświadczenia, umiejętności czy ogólnie bagażu życiowego. Po czwarte – występuje młodzieżowe spłycenie przemocy. Owszem, trup ściele się gęsto, kości ludzkich jest tu dosłownie na hałdy, ale jakiekolwiek obrażenia – nawet z mięsem odchodzącym od kości – są szybko zaleczane i nikt nie marudzi, że coś się stało. Tak samo z krwią płynącą z oczu. Pięć minut po sprawie nikt nawet nie pamięta, że coś było na rzeczy. Może gdyby realia były jakoś szerzej opisane, z chociaż szkicowo podanymi zasadami rządzącymi światem, dałoby się to gładko przełknąć. No ale nie wiemy praktycznie nic. W tym wszystkim najlepsze jest jednak to, że powyższe mankamenty niespecjalnie wpływają na potoczystość samej lektury. To znaczy – są to elementy odczuwalne i mniej lub bardziej irytujące, ale fabuła jest tak skrojona, że książkę czyta się po prostu dobrze. Co więcej, mimo młodocianych bohaterów i wielu uproszczonych zachowań nie ma się podczas lektury poczucia obcowania z powieścią młodzieżową. Być może pomaga tu klimat dekadencji i ogólnego upadku cywilizacji, stanowiący dalekie echo „Cienia kata” Gene’a Wolfe’a. Z pewnością dużo też daje spora dawka mroczniejszego humoru, stale towarzysząca biegowi narracji. Jak by nie było, książkę czyta się więcej niż przyzwoicie, ale jeśli ktoś lubi dostawać pełną kreację świata i nie ma ochoty zastanawiać się co kilka stron, jak ta czy inna rzecz jest możliwa, i jakie w ogóle prawa rządzą w opisywanej rzeczywistości, to niestety powinien poszukać sobie innej lektury.
Tytuł: Gideon z Dziewiątego Tytuł oryginalny: Gideon the Ninth Data wydania: 26 kwietnia 2023 Gatunek: fantastyka Ekstrakt: 60% |