Dziesięć lat musiało minąć od dramatycznych wydarzeń, do których doszło w lipcu 2001 roku podczas szczytu G8 we włoskiej Genui, aby znalazł się filmowiec mający odwagę opowiedzieć o nich bez owijania w bawełnę. Z różnych przyczyn obraz nakręcono jednak nie we Włoszech, ale w stolicy Rumunii. „Diaz” Daniele Vicariego nie jest wprawdzie arcydziełem kina politycznego, ale znakomicie przedstawia rozdźwięk, jaki już pewien czas temu zrodził się między „szaraczkami” a możnymi tego świata.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Czterdziestopięcioletni już dzisiaj Daniele Vicari – absolwent wydziałów historii filmu i krytyki filmowej na rzymskim uniwersytecie La Sapienza, przez wiele lat piszący recenzje i artykuły najpierw dla magazynu „Cinema Nuovo”, a następnie dla „Cinema Sessanta” – karierę reżyserską zaczął w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku od realizacji dokumentów. Zyskał dzięki temu nie tylko doświadczenie, ale przede wszystkim umiejętność podpatrywania rzeczywistości, co – w połączeniu z wrażliwością społeczną – dało znakomite efekty podczas późniejszej pracy nad fabułami. Już pierwszy film aktorski Vicariego – opowiadający o bolesnym dojrzewaniu siedemnastoletniego Claudia dramat „Prędkość maksymalna” (2002) – spotkał się z bardzo dobrym przyjęciem krytyków, a więc niedawnych jeszcze kolegów po fachu autora, i został obsypany nagrodami (między innymi na festiwalach w Annecy i Wenecji). Kolejne dwa – „L’orizzonte degli eventi” (2005) oraz „Il passato è una terra straniera” (2008) – takiego wzięcia już, co prawda, nie miały, ale ugruntowały pozycję reżysera na Półwyspie Apenińskim. Co ciekawe, po sukcesie „Prędkości maksymalnej” Vicari nie zrezygnował jednak z kręcenia dokumentów; praktycznie po sfinalizowaniu każdej następnej fabuły zabierał się do pracy nad filmem nieaktorskim. W efekcie powstały: będące rejestracją podróży autora z północy na południe kraju „Il mio paesse” (2006), opowiadające o perturbacjach życiowych sześciu mężczyzn rodem z Ligurii „Foschia pesci Africa sonno nausea fantasta” (2010), wreszcie – prezentowany na tegorocznym festiwalu w Wenecji – „Słodki statek”, przypominający nieco już zapomniany masowy exodus Albańczyków do Włoch latem 1991 roku. „Diaz”, którego premiera odbyła się w styczniu na tegorocznym Berlinare, powstał tuż przed „Słodkim statkiem” i także – w pewnym sensie – jest filmem historycznym. O ile oczywiście zgodzimy się ze stwierdzeniem, że zdarzenia, które rozegrały się zaledwie dekadę wcześniej, odcisnęły mimo wszystko jakieś piętno w dziejach kontynentu. Obraz Vicariego jest – jak można mniemać (przynajmniej nie pojawiły się po premierze filmu głosy, które by temu przeczyły) – bardzo wierną rekonstrukcją dramatycznych wydarzeń, do których doszło w lipcu 2001 roku w Genui podczas szczytu G8, kiedy to najpierw (20 lipca) włoski funkcjonariusz zastrzelił jednego z demonstrujących anarchistów, dwudziestotrzyletniego Carla Giulianiego, a następnie, dzień później, przeprowadzono policyjny nalot na znajdującą się w kompleksie szkolnym Diaz-Pascoli bazę noclegową aktywistów. Oba wypadki odbiły się wówczas szerokim echem nie tylko we Włoszech, ale w całej Europie; tym bardziej że, jak się okazało, były zaledwie wierzchołkiem góry lodowej nieprawości, jakich dopuścili się karabinierzy. Dość powiedzieć, że mimo upływu jedenastu lat, jeszcze nie wszystkie związane z tymi zdarzeniami sprawy zostały rozstrzygnięte przed sądami. Daniele Vicari, będący również współautorem scenariusza, przystępując do pracy nad swoim dziełem, dokładnie przeanalizował dostępne akta procesowe. To, co się w nich znalazło, przerażało; jednocześnie zmuszało do zadania sobie fundamentalnego pytania: Jak mogło do tego dojść w kraju, który mieni się ostoją demokracji? Film miał posłużyć za odpowiedź. Czy posłużył? Nie do końca, niestety.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Budżet „Diaza” wyniósł około 6,5 miliona euro; sporą jego część pochłonęła budowa dekoracji; z różnych bowiem powodów – i logistycznych, i politycznych – obraz kręcono przede wszystkim w… Bukareszcie. Tam, w Parku Sema na obrzeżach miasta, wzniesiono od podstaw osiem „genueńskich” budynków (do wysokości piątego piętra), w tym ten dla fabuły najistotniejszy, czyli tytułową szkołę Diaza. Już pierwsze sekwencje dzieła Vicariego idealnie wprowadzają w nastrój filmu; widz od samego początku zostaje wrzucony w sam środek cyklonu – na ulice pełne demonstrantów prowadzących regularne boje z uzbrojonymi funkcjonariuszami policji. Kamienie przeciw pałkom! Wyzwiska i koktajle Mołotowa przeciw granatom gazowym i ostrej amunicji! O dramatyzmie sytuacji niech świadczy fakt, że na antyszczyt G8 zjechało – według różnych szacunków – od dwustu do trzystu tysięcy alterglobalistów z całego świata (choć zdecydowanie przeważali mieszkańcy Europy). I nawet jeśli tylko niewielka część z nich była nastawiona bojowo wobec przywódców najbardziej wpływowych państw świata i ochraniających ich służb, to i tak wystarczyło, aby rozpętać na ulicach Genui prawdziwą wojnę. Przebieg wydarzeń poznajemy z kilku punktów widzenia, co ma oczywiście służyć uzyskaniu jak największego obiektywizmu. Inna sprawa, że w tym konkretnym przypadku o wyważone opinie jest jednak niezwykle trudno – poczynań włoskiej policji nie da się bowiem tak naprawdę niczym usprawiedliwić (zwłaszcza tego, co nastąpiło bezpośrednio po masakrze). Można co najwyżej, poprzez odtworzenie ciągu przyczynowo-skutkowego zdarzeń, próbować zrozumieć, co doprowadziło do tak wielkiej eskalacji konfliktu. I z tego zadania Vicari wywiązuje się bez zarzutu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Zabrakło natomiast w filmie Włocha czego innego – przedstawienia kontekstu wydarzeń. Nie ma w nim praktycznie ani słowa na temat tego, dlaczego tysiące młodych (choć nie tylko) ludzi zdecydowały się przemierzyć setki, jeśli nie tysiące kilometrów, aby zamanifestować swoje oburzenie. Przeciwko czemu w ogóle protestowali? Dla czystej przyjemności popsucia dobrego nastroju najmożniejszym tego świata? To byłoby przecież niepoważne. Na tych niedopowiedzeniach cierpią głównie bohaterowie – anarchiści, anty- i alterglobaliści (czy jak ich tam jeszcze zwać) – którym reżyser, chyba niechcący, wytrącił z ręki najpotężniejszą broń – przeświadczenie o słuszności protestu. Nie wystarczy bowiem, by oni je mieli, widz też powinien być o tym przekonany. A nie jest. Członek Forum Obywatelskiego i jeden z organizatorów protestu Marco, przybyła z Niemiec anarchistka Alma Koch, Francuz Etienne (aktywista Czarnego Bloku), nawet emerytowany Anselmo Vitali – gdy nie są na pierwszej linii frontu, snują się po Genui, jakby wybrali się na nudną turystyczną przejażdżkę po jeszcze jednym zabytkowym mieście. Nie warto było wspomnieć, co przywiodło ich w to miejsce? Jakie doświadczenia życiowe spowodowały wybór takiej właśnie drogi? Brak kontekstu także w tym przypadku sprawia, że stają się oni bezbarwni. Na szczęście sytuację ratują dwie inne postaci. Pierwszą jest dziennikarz Luca Gualtieri (wzorowany na dziennikarzu bolońskiej gazety „Il Resto del Carlino” Lorenzo Guadagnuccim), który porzuca bezpieczne miejsce za redakcyjnym biurkiem i – ku ogromnemu zdziwieniu swoich kolegów z pracy – uzbrojony w aparat i kamerę wyrusza na ulice Genui, ponieważ zanim cokolwiek napisze, chce poznać poglądy protestujących; drugą jest Max Flamini (a w rzeczywistości Michelangelo Fournier), dowódca przysłanego z Rzymu oddziału policji, który dokonuje ataku na szkołę Diaza. To jedyny bohater z krwi i kości, którego pod wpływem dramatycznych wydarzeń stać na głębszą refleksję, wewnętrzną przemianę. Sprowadza się ona, co prawda, tylko do krótkiego „przepraszam”, ale jak to słowo jest wypowiedziane… I co się wtedy maluje na twarzy Flaminiego…  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Tym sposobem docieramy do sedna filmu, którym jest rozbudowana, kilkunastominutowa sekwencja nocnego ataku policji na aktywistów szykujących się do snu w szkole Diaza. Zrealizowana została perfekcyjnie, bez owijania w bawełnę i niedopowiedzeń; to czysty naturalizm, najprawdziwsza orgia przemocy, podczas której nie ma miejsca na litość czy dylematy moralne. Fragmenty te ogląda się z rosnącym niedowierzaniem i przerażeniem – tym większym, że wszystko to wydarzyło się przecież całkiem niedawno, w należącym do Unii Europejskiej państwie o, zdawałoby się, ustabilizowanej demokracji. Nawet jeżeli przyjmiemy za niezaprzeczalny fakt, że obecni w Diazie alterglobaliści nie byli jedynie bezbronnymi pacyfistami – to i tak trudno objąć rozumem tę erupcję nienawiści ze strony służb porządkowych. Vicari serwuje widzom obrazy, które – gdyby tylko zmienić tło historyczne – równie dobrze mogłyby znaleźć się w „Liście Schindlera” (1993) Stevena Spielberga, „Krótkim dniu pracy” (1981) Krzysztofa Kieślowskiego (vide „ścieżki zdrowia”, którymi raczono aresztowanych w koszarach policyjnych Bolzaneto) czy „Śmierć jak kromka chleba” (1994) Kazimierza Kutza. Ale tamte filmy opowiadały o czasach pogardy i krajach rządzonych totalitarnie! Inna sprawa, że akcji w Diazie i tego, co nastąpiło bezpośrednio po niej, nie można było pokazać inaczej – żadne symboliczne ujęcia nie wchodziły tutaj w grę, nie tylko dlatego, że trąciłyby fałszem, ale na dodatek mogłyby zostać odebrane jako próba, choćby częściowego, rozmycia odpowiedzialności spadającej na barki władz i policji. Vicari zachował się więc jak rasowy dokumentalista – zrekonstruował wydarzenia, starając się jak najmniej ubarwiać i dodawać od siebie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Obsada aktorska „Diaza” nie przyprawia o zawrót głowy. Ale też gwiazdy w takim filmie jak ten, byłyby całkowicie zbędne. Najbardziej doświadczonym aktorem na planie był siedemdziesięciotrzyletni Renato Scarpa (znany między innymi z filmów braci Taviani „Pod znakiem Skorpiona” i „Święty Michał miał koguta” oraz klasycznego horroru gore Daria Argento „Suspiria”), który wcielił się w zaangażowanego politycznie emeryta Anselma Vitaliego. Bogate konto ma również Claudio Santamaria, czyli filmowy Max Flamini – mogliśmy go oglądać chociażby w „Rzymskiej opowieści” (1998) Bernarda Bertolucciego i „Casino Royale” (2006) Martina Campbella. Wcielająca się w Almę Koch Niemka Jennifer Urlich do tej pory pojawiała się głównie w serialach kryminalnych i sensacyjnych; zaliczyła też epizod w adaptacji „Cząstek elementarnych” (2006) Michela Houellebecqa autorstwa Oskara Roehlera. Z kolei Elio Germano, który użyczył swej twarzy dziennikarzowi Gualtieriemu, pokazał się już w kilku produkcjach międzynarodowych, jak na przykład „Maria” (2005) Abla Ferrary czy „Nine: Dziewięć” (2009) Roba Marshalla. Natomiast grający Marka Davide Iacopini i Ettiene’a Ralph Amoussou stoją dopiero u progu kariery – czy go przekroczą, okaże się w następnych latach. Autorem zdjęć do filmu Vicariego jest współpracujący z nim od wielu już lat Gherardo Gossi, a twórcą ścieżki dźwiękowej – Teho Teardo, niegdyś gitarzysta rockowej grupy Meathead, teraz głównie zajmujący się muzyką z pogranicza elektroniki i industrialu. Wielkiego pola do popisu tym razem nie miał, ale trzeba przyznać, że udanie wkomponował się – i to dosłownie – w nieco klaustrofobiczny i niepokojący klimat obrazu. Swoją drogą przydałby się teraz jakiś ciąg dalszy – choćby w formie dokumentu – w którym przedstawiono by proces funkcjonariuszy oskarżonych o przekroczenie uprawnień. Nawet nie trzeba by było umieszczać planu filmowego w Bukareszcie…
Tytuł: Diaz Tytuł oryginalny: Diaz, non pulire questo sangue Data premiery: 23 listopada 2012 Rok produkcji: 2012 Kraj produkcji: Francja, Rumunia, Włochy Czas trwania: 127 min Gatunek: dramat Ekstrakt: 70% |