 | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
6. „ 9 kompania” (2005), reż. Fiodor Bondarczuk – produkcja: Rosja. Najlepszy film, jaki zrealizowano w Związku Radzieckim bądź w wolnej już Rosji o wojnie w Afganistanie (a trochę ich, wbrew pozorom, nakręcono). Ale też trudno się temu dziwić, skoro jego reżyserem był Fiodor Bondarczuk, syn Siergieja, autora „Losu człowieka” i „Wojny i pokoju”. „9 kompania” stała się jednocześnie najgłośniejszym rosyjskim filmem wojennym ostatniej dekady. I choć spotkała się z bardzo mieszanymi uczuciami weteranów z Afganu, widzowie i krytycy nie wybrzydzali. Obraz stał się kinowym przebojem, spadł także na niego cały grad „Złotych Orłów” (za najlepszy film, reżyserię, zdjęcia, dźwięk i muzykę). Opowiedziana w obrazie Bondarczuka juniora historia oparta została na faktach. Na początku 1988 roku, a więc w ostatniej fazie wojny, 9. Kompania Desantowa Armii Radzieckiej została skierowana do obrony wzgórza – trzydziestu dziewięciu żołnierzy walczyło przeciwko dwóm, może trzem setkom mudżahedinów. Po fakcie okazało się, że walka nie miała żadnego znaczenia, ponieważ wzniesienie już wcześniej straciło swoje wartość strategiczną – tyle że dowództwo zapomniało o przekazaniu tej informacji broniącym. Śmierć sześciu żołnierzy poszła na marne. Tak ponoć wyglądało to w rzeczywistości. A w filmie? Grupa młodych poborowych po ekspresowym przeszkoleniu zostaje wcielona do wojsk powietrzno-desantowych i skierowana do Afganistanu. Szybko otrzymuje też ważne zadanie – opanowanie i utrzymanie wzgórza numer 3234. Oddział po krwawej potyczce wykonuje rozkaz i czeka na dalsze instrukcje. Nie mając łączności z dowództwem, nie wiedzą o tym, że w tym samym czasie zostaje podjęta decyzja o wycofaniu wojsk radzieckich z niechętnego im kraju. Zapracowani sztabowcy kompletnie zapominają o 9. Kompanii, a do ataku na nią szykują się już oddziały afgańskich mudżahedinów i najemników z Pakistanu. Dochodzi do krwawej jatki, z której – zupełnie inaczej niż naprawdę – uchodzi z życiem tylko jeden żołnierz. W pierwszo- i drugoplanowych rolach pojawiła się cała plejada młodych rosyjskich aktorów: między innymi Michaił Jewlanow (Riaba), Artur Smoljaninow (Liutyj), Aleksiej Czadow (Worobiej); starsze pokolenie reprezentowali natomiast: Aleksiej Sieriebriakow (kapitan zwiadowca), Michaił Jefremow (Dembel), Aleksandr Baszyrow (Pomidor), Stanisław Goworuchin (dowódca pułku) oraz sam reżyser (Chochoł). Krytycy uznali „9 kompanię” za rosyjską odpowiedź na amerykańskie filmy o wojnie w Wietnamie. I się nie pomylili; Fiodor Bondarczuk inspirował się zarówno „Plutonem” Olivera Stone’a, jak i „Ofiarami wojny” Briana De Palmy czy też nieco mniej znanym w tym zestawieniu „Hamburger Hill” Johna Irvina. Film trafił do polskich kin, pokazano go także w kilku stacjach telewizyjnych.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
7. „ Bączek” (2009), reż. Wasilij Sigariew – produkcja: Rosja. Akcja filmu rozgrywa się na prowincji – tak głębokiej, że wioska, w której rodzi się główna bohaterka, nie ma nawet własnej nazwy. Matkę dziewczynki trudno zaliczyć do kobiet prawych i uczciwych. Dość powiedzieć, że nie wie ona nawet, kto jest ojcem dziecka. Na dodatek od razu po jego urodzeniu trafia do więzienia, z którego wychodzi dopiero po siedmiu latach. Małą zajmuje się w tym czasie babcia. Pierwsze spotkanie matki i córki nie jest ani wzruszające, ani radosne. Kobieta przyprowadza ze sobą „wujka” Kolę, mężczyznę poznanego przygodnie w restauracji, który upija się w takim tempie, że zasypia z głową na kuchennym stole. Dziewczynka przygląda się temu z bezpiecznego miejsca pod stołem – z takiej też perspektywy poznaje i podziwia kompletnie sobie nieznaną matkę, widzi w niej tym samym kogoś zupełnie innego niż jest w rzeczywistości. Wierzy też gorąco w to, że teraz będzie już tylko lepiej. Ale szybko okazuje się, że to jedynie dziecięce złudzenie. Mała jest bowiem kulą u nogi swojej rodzicielki – błędem młodości, który znacznie dojrzalsza i doświadczona przez los kobieta chciałaby jak najszybciej wymazać ze swojego życia, by wszystko rozpocząć od nowa, z czystym kontem. Zamiast dziewczynką, interesuje się więc mężczyznami; nie ma najmniejszych oporów przed sprowadzaniem ich do domu i zaciąganiem do łóżka, nawet w obecności córki. Z biegiem czasu matka coraz rzadziej wraca na noc do domu; jej wizyty, jeśli w ogóle do nich dochodzi, trwają zaledwie kilka minut. Zrozpaczona dziewczynka całymi nocami siedzi więc w oknie, zapala i gasi lampę – wysyła znaki, że jest, że czeka i tęskni. Pozostawiona sama sobie, pozbawiona opieki i rodzinnego ciepła, jak również pozytywnego wzorca wychowawczego – staje się jak dzikie zwierzę, coraz bardziej zaczyna przypominać zastraszonego wilczka. Film Sigariewa to wnikliwy i przejmujący portret psychologiczny czterech spokrewnionych ze sobą kobiet z trzech pokoleń: odrzuconej przez matkę dziewczynki; dojrzałej kobiety szukającej szczęścia w ramionach mężczyzn, którzy nie tylko nie byli w stanie, ale nawet nie mieli zamiaru jej go dać; jej siostry, samotnej z powodu swojej fizycznej ułomności; wreszcie – matki i babci, która, dawno już owdowiała, stara się na przekór losowi w miarę normalnie żyć. Co ciekawe, poza kilkoma „wujkami”, którzy w szybkim tempie przewijają się w dalekim planie, w filmie praktycznie nie pojawiają się mężczyźni. Nieco dłużej obecnym na ekranie jest tylko zmarły chłopiec – on jeden nie zawodzi, nie zdradza, nie opuszcza, on jeden ma czas, by wysłuchać dziewczynki, on jeden sympatycznie się do niej uśmiecha z przytwierdzonego do krzyża medalionu. Czytelny to sygnał, że jedyna stała i niezmienna rzecz w życiu człowieka – to śmierć. Polscy widzowie mogli obejrzeć dzieło Sigariewa w ramach 3. Festiwalu Filmów Rosyjskich „Sputnik nad Polską” w 2009 roku. Później pokazano je jeszcze w kanale Wojna i Pokój.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
8. „ Półtora pokoju, czyli Sentymentalna podróż do ojczyzny” (2008), reż. Andriej Chrżanowski – produkcja: Rosja. Udawszy się w 1972 roku na emigrację, do ojczyzny poeta Josif Brodski nigdy już nie przyjechał, choć po upadku komunizmu zapraszano go tam wielokrotnie, zwłaszcza do rodzinnego Petersburga. Zmarł w Nowym Jorku na zawał serca w styczniu 1996 roku. Zgodnie z życzeniem pochowano go w Wenecji. Tę nieobecność poety – zarówno jeszcze za życia, jak i po śmierci – starał się wypełnić swoim filmem Andriej Chrżanowski, artysta niezwykle zasłużony dla radzieckiej i rosyjskiej kinematografii, mimo że „Półtora pokoju…” to dopiero jego pierwszy film fabularny. Punktem wyjścia dla scenarzysty była historia fantastyczna – która, choć nigdy się nie wydarzyła, równie dobrze zdarzyć się mogła. Oto znajdujący się u kresu życia wybitny poeta Josif Brodski, gnany tęsknotą do rodzinnych stron, pewnego dnia wsiada na statek w nowojorskim porcie i odpływa do Rosji. Podróż umila sobie wspomnieniami z dawnych lat, sięgając aż do czasów wojny, których tak naprawdę zbyt dobrze pamiętać nie może, ponieważ urodził się zaledwie rok przed niemiecką agresją. Ale od czego w końcu ma się bogatą wyobraźnię! Obraz Chrżanowskiego jest niezwykły pod wieloma względami. Reżyser dołożył bowiem wszelkich starań, aby jak najtrafniej przenieść na ekran wieloznaczność twórczości i niezwykłość losów Brodskiego. Posłużył się w tym celu bardzo różnymi formami filmowymi. W fabularną (retrospektywną) narrację wpleciono bowiem filmy dokumentalne z czasów wojny i stare zdjęcia, na których komputerowo umieszczono podobiznę aktora grającego poetę w dzieciństwie. Część współczesnych kadrów natomiast wystylizowano na archiwalne czarno-białe; inne znów sfilmowano z zastosowaniem specjalnego filtra, dzięki czemu uzyskano obrazy w sepii. Sceny procesu, zakończonego wyrokiem skazującym pisarza na zesłanie, przedstawiono z kolei jako prezentowaną w kinie kronikę filmową. Jeśli do tego dodamy jeszcze liczne animacje, otrzymamy całe bogactwo zastosowanych przez Chrżanowskiego form. Co jednak najistotniejsze, ta wielość technik – fabularnych, dokumentalnych i animowanych – w żaden sposób nie rozbija wewnętrznej struktury filmu. Widz wcale nie ma uczucia, że obcuje ze zlepkiem obrazów czy też fantastycznych wizji artystycznych. Wręcz przeciwnie: to, co widać na ekranie idealnie współgra z nieskrępowaną twórczą wyobraźnią Brodskiego, pozwala wniknąć w jego poetycki świat. W efekcie „Półtora pokoju” jawi się dziełem bardzo sentymentalnym i wzruszającym, ale nawet przez moment nie ckliwym. Bywa podniośle, lecz ani razu pompatycznie. Jak to się mogło udać? Wbrew pozorom – bardzo prosto. Reżyser postanowił bowiem pokazać człowieka, nie zaś pomnik. Nie klęknął przed swoim bohaterem na kolana. Więcej nawet – pozwolił sobie na dużą dozę ironii. „Półtora pokoju…” to zwycięzca tegorocznego „Sputnika nad Polską”; znają go również abonenci Wojny i Pokoju.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
9. „ Dzikie pole” (2008), reż. Michaił Kałatoziszwili – produkcja: Kazachstan, Rosja. Bohaterem filmu zmarłego w październiku 2009 roku na zawał serca Michaiła Kałatoziszwilego, wnuka słynnego Michaiła Kałatozowa, jest Dmitrij Morozow, przez znajomych nazywany Mitią, lekarz około trzydziestki, który dostał nakaz pracy w kazachskim stepie, dwieście kilometrów od Ałma-Aty (akcja „Dzikiego pola” rozgrywa się w latach 90., więc należy użyć jeszcze starej nazwy miasta). Po przybyciu na miejsce na absolutnym pustkowiu zastaje prymitywną przychodnię, która lata świetności przeżywała kilka dekad wcześniej. Jego głównym zadaniem jest zapewnienie ochrony medycznej mieszkańcom stepu w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Jak jednak ma to uczynić, skoro brakuje wszystkiego – lekarstw, strzykawek, opatrunków? O warunkach sanitarnych nie ma nawet co wspominać. Z biegiem czasu metody pracy Dmitrija zaczynają więc przypominać te stosowane przez znachorów, a nie wykwalifikowanych lekarzy. Na brak popularności Mitia nie może jednak narzekać. Miejscowi odwiedzają go często i chętnie – nawet nie po to, by się leczyć, ale by porozmawiać o życiu, Bogu, wylać swoje żale, podzielić się radościami i smutkami. Dzięki temu samotność nie doskwiera mu aż tak bardzo. Przypadki, z którymi się styka, też nie należą do typowych. Jednego dnia jest to staruszek w stanie agonalnym, który – jak się okazało – pił wcześniej przez czterdzieści dni; innego pastuch rażony piorunem, pod którym – jak mówią świadkowie zdarzenia – „koń spłonął jak zapałka”. By ich ratować, Morozow musi się imać przeróżnych sposobów. Ze zdziwieniem jednak stwierdza, że obojętnie co by zrobił – a nawet jeśli nic – chorzy szybko odzyskują przytomność i dochodzą do siebie. To prowadzi lekarza do zaskakującej konstatacji: „Tu ludzie nie umierają. Tu można żyć tysiąc lat!”. I coś w tym być musi. Step jawi się bowiem jako miejsce magiczne, a jego mieszkańcy – żyjący w nim od pokoleń – stanowią jego integralną część. Są nieśmiertelni, jak nieśmiertelny jest sam step. Obraz Kałatoziszwilego ma od pierwszej do ostatniej minuty niesamowity klimat. Tak działa magia miejsca – od wieków nawiedzanego przez duchy pustkowia. Gruziński, choć legitymujący się rosyjskim paszportem, reżyser nie ulega jednak złudzeniom, nie idealizuje diabelsko przecież trudnego życia w stepie. Świat, który przedstawia, znajduje się tak naprawdę w stanie moralnego rozkładu. Bohaterowie, choć w większości wzbudzają sympatię, coraz bardziej oddalają się od świata swoich przodków. Poważnym problemem jest alkoholizm; młodziutka Galina sprawia natomiast wrażenie dziewczyny gotowej zrobić wszystko, aby zaciągnąć Dmitrija do łóżka. A jeśli nie uda się z nim, może to zrobić z jakimkolwiek innym mężczyzną. Trafiają się i tacy, którzy chcą iść przez życie na skróty i zamieniają się w zwykłych bandytów, w efekcie czego przez kilka minut „Dzikie pole” zaczyna przypominać raczej „Dziką bandę” Sama Peckinpaha. Film pokazano na ubiegłorocznym „Sputniku nad Polską”; parokrotnie wyemitował go także kanał Wojna i Pokój.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
10. „ Kukułka” (2002), reż. Aleksandr Rogożkin – produkcja: Rosja. Akcja „Kukułki” rozgrywa się jesienią 1944 roku. Wojna na północy Związku Radzieckiego powoli dobiega końca; armia fińska została już praktycznie wyparta z terytorium Kraju Rad. W trudno dostępnych górskich i leśnych ostępach można jeszcze wprawdzie spotkać maruderów, ale nie tworzą już oni zwartych oddziałów – zrezygnowani, zdegenerowani, obdarci i głodni żołnierze myślą tylko o tym, jak ocalić własną skórę. Starcza im jednak jeszcze sił, by karać zdrajców. Jednym z nich jest Veikko – student historii, wbrew własnym demokratycznym przekonaniom wcielony w 1941 roku do wojska i w mundurze Waffen-SS wysłany na front północno-wschodni. Za nieprawomyślność zostaje przez własnych kolegów przykuty, jak Prometeusz, łańcuchami do skały. Odchodząc, zostawiają mu wodę w kanistrze, karabin snajperski i kilka nabojów. Zmyślnemu chłopakowi udaje się po kilku dniach starań wyrwać łańcuch ze skały. Szukając schronienia, trafia do zagrody samotnej kobiety – Laponki Anni, której męża cztery lata wcześniej wojsko zabrało z domu jako poganiacza stada reniferów. W drewnianej chałupie Veikko znajduje jednak jeszcze jedną osobę – chorego mężczyznę. Rozpoznaje w nim czerwonoarmistę, rannego podczas ostrzelania przez sowiecki samolot samochodu, którym tamten jechał. Fin widział tę sytuację z oddali, gdy tkwił jeszcze przytwierdzony łańcuchem do skały. Nie wie jednak o tym, że Iwan miał podzielić jego los – zadenuncjowany przez oddziałowego politruka (jako członek antyradzieckiego spisku) został aresztowany przez oficera ze Smiersza i był właśnie transportowany do sztabu, by stanąć przed kompanijnym sądem. Nieszczęśliwy wypadek w zasadzie uratował mu życie. „Kukułka” ma jednak jeszcze jednego, równie ważnego bohatera – to przyroda! Wspaniała, choć złowroga, fascynująca wielością barw i potęgą żywiołów. To na jej tle rozgrywają się perypetie Anni, Veikko i Iwana. Kto wie, czy jednak robiłaby ona na ekranie tak wielkie wrażenie, gdyby za kamerą nie stał – zmarły w styczniu 2007 roku w wyniku zawału serca – Andriej Żegałow. Chyba nikt inny nie potrafił tak jak on oddać piękna tundry. Film pokazano podczas tegorocznego 26. Warszawskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego. |