To się nazywa recykling! Po trzech latach od publikacji pierwowzoru John Zorn zdecydował się po raz kolejny wydać na płycie ten sam materiał. Tyle że tym razem do ścieżek gitary i basu dograna została jeszcze perkusja. Dzięki temu muzyka nowojorczyka zyskała jeszcze większego kopa, nic przy tym nie tracąc na swoim awangardowym jazzrockowym charakterze. Gdzie takie cuda? Na albumie „Valentine’s Day”.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Wszystko zaczęło się wiosną 2010 roku, kiedy to dwaj stali współpracownicy Johna Zorna – gitarzysta Marc Ribot (stojący na czele solowych projektów, jak również akompaniujący Elvisowi Costello i Tomowi Waitsowi) oraz basista Trevor Dunn (znany z formacji Mr. Bungle, Fantômas, Tomahawk i Melvins) – za namową właściciela Tzadik Records zarejestrowali skomponowaną przez niego instrumentalną muzykę o charakterze, nawet jak na nowojorczyka, zaskakująco awangardowym. Materiał ukazał się na płycie „Enigmata” w czerwcu roku następnego i zyskał przychylne oceny krytyków, dopatrujących się w nim połączenia atonalności i dodekafonii w stylu Arnolda Schoenberga z psychodelią i awangardą rockową spod znaku, zmarłego przed czterema laty, Captaina Beefhearta (and His Magic Band). Zorn nie był jednak widocznie do końca usatysfakcjonowany z takiego brzmienia swojej muzyki i ostatecznie zdecydował się poddać ją przeróbkom. Uznał, że z dogranymi partiami perkusji całość powinna zabrzmieć jeszcze lepiej. Przearanżował więc wszystkie kompozycje i zaprosił do studia Tyshawna Soreya. Sorey to trzydziestoczteroletni czarnoskóry perkusista, który do tej pory nagrał cztery albumy solowe oraz – jako sideman – wziął udział w realizacji kilkunastu innych płyt, między innymi u boku Anthony’ego Braxtona, Roscoe Mitchella oraz tamilskiego pianisty Vijaya Iyera. Z Zornem współpracował dotychczas tyko raz, nagrywając w tym roku dla Tzadik Records album „In the Hall of Mirrors”, na której towarzyszył pianiście Stephenowi Goslingowi oraz gitarzyście basowemu Gregowi Cohenowi. Jego charakterystyczny, zadziorny sposób gry musiał spodobać się Johnowi, skoro to właśnie jego wybrał na bębniarza, który miał tchnąć w utwory z „Enigmaty” nowe życie. Zarejestrowany po raz drugi materiał trafił do sprzedaży we wrześniu jako „Valentine’s Day”, a sygnowany został szyldem John Zorn’s Enigmata Trios. Co ciekawe, dwanaście numerów, które na płycie sprzed trzech lat nie posiadały konkretnych tytułów (określone zostały jedynie jako kolejne – od pierwszej do dwunastej – „Enigmy”), teraz się ich dorobiły. Muzycznie też zmieniło się sporo; przede wszystkim dzięki dodaniu rockowej perkusji kompozycje zyskały na motoryce, zbliżając się do dokonań takich formacji, jak PainKiller czy Massacre. Na pytanie, co nas czeka na „Valentine’s Day”, satysfakcjonująco odpowiada już pierwszy w kolejności fragment płyty, czyli „Potions and Poisons”, w którym wokół mocno „pokręconych” rytmów serwowanych przez perkusistę owijają się jak bluszcz sprzężone gitary – elektryczna Marka Ribota oraz basowa Trevora Dunna. Trudno doszukiwać się tu jakiejkolwiek melodii, jest za to dźwiękowy chaos i charakterystyczne dla free-jazzu szaleństwo. W „Fireworks” Tyshawn Sorey włącza drugi bieg, rozpędza się tym samym jak bębniarz kapeli hardcore’owej, za którym na złamanie karku pędzą pozostali instrumentaliści. Demolujący uszy bas i świdrująca umysł gitara mogą co mniej odpornych słuchaczy doprowadzić na skraj wytrzymałości. Jeśli zdarzają się chwile wytchnienia, są one tak rzadkie, że trudno nawet w tym czasie wziąć głębszy oddech, który pozwoliłby nam wrócić do rzeczywistości. „Blind Owl and Buckwheats” jest z kolei znaczone improwizacją Ribota, której w nieokiełznaniu stara się dorównać zepchnięta na plan drugi sekcja rytmiczna. Dla odmiany „Abramelin” otwiera monotonny pochód basu, do którego z czasem dołączają gitara i perkusja, siejąc przy okazji prawdziwe zniszczenie.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Na tle wcześniejszych kompozycji „Seven Secrets” można by uznać za balladę, choć jest oczywiście w tym stwierdzeniu odrobina sarkazmu. W każdym razie Sorey daje tu sobie na wstrzymanie, co jednak wcale nie oznacza, że jednocześnie odpuszczają sobie Ribot i Dunn; rozkręcone wzmacniacze i fuzzy sprawiają, że gitary wciąż brzmią niezwykle groźnie. Nie inaczej jest w „Before I Saw the Spirit of a Child”, gdzie kotłujący się na drugim planie bas sprawia wrażenie, jakby za chwilę miał eksplodować. Kontrastuje z tym wycofana gra perkusisty, który nadaje rytm, stosując jedynie „przebieżki” po talerzach. Z innego świata zdaje się być za to „UX”, który to numer rozpoczyna się niemal doommetalowo – wolno, mrocznie, hipnotycznie. Ale w miarę rozwoju tej kompozycji, trio przyspiesza i w końcu odnajduje swój charakterystyczny bieg (jeżeli chodzi o warstwę rytmiczną, należałoby dodać jeszcze: z przeszkodami).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
W „The Voynich Mandala” zaskakuje akustyczne brzmienie instrumentu Marka, do którego dopasowuje się nawet Trevor; obaj panowie – wbrew staraniom Soreya – próbują podarować słuchaczom choć odrobinę melodii. Gdy ostatecznie, z powodu „dywersji” bębniarza, okazuje się to zbyt trudne do zrealizowania, Ribot postanawia wziąć na nim odwet i zapędza się w rejony, z których nie sposób powrócić w pełni władz umysłowych. Po takiej dawce szaleństwa należy się chwila odpoczynku – z tym musiał zgodzić się nawet John Zorn. Dlatego „Codebreaker” otwiera powolny rytm perkusji, z którego jednak z czasem wykluwa się kolejna porcja freejazzowej z ducha awangardy. Dopiero w finale muzycy decydują się na fragment nieco spokojniejszy, ba! wręcz wprawiający w zadumę. Nie trwa to zbyt długo, ponieważ początek „Map” to jeszcze jedna wycieczka w dodekafoniczny świat Arnolda Schoenberga; muzycy starają się, jak mogą, aby spod ich palców czy rąk nie wychynęła nawet namiastka miłej dla ucha melodii.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Pełne sprzężeń jest także przedostatnie w całym zestawie „Black Mirror”, którego awangardowy charakter podkreśla jeszcze improwizacja gitary. W zamykającym album „And the Clouds Drift by” wracamy poniekąd do punktu wyjścia. Na otwarcie inicjatywę przejmuje tu Tyshawn Sorey, nadając tempo, którego mógłby nie dotrzymać nawet Usain Bolt. Ale Ribot i Dunn dają radę! Gdy w końcu dopędzają perkusistę, spychają go na drugi plan, aby zwieńczyć „Valentine’s Day” tym, od czego pomysł na tę płytę wykiełkował – schizofrenicznym dialogiem gitary i basu. Nie ukrywajmy, krążek John Zorn’s Enigmata Trios to pozycja dla najbardziej wytrzymałych wielbicieli amerykańskiego kompozytora, którzy przyzwyczajeni są do jego ekstremalnych wyczynów spod znaku Naked City czy wspomnianego już powyżej PainKillera. Pozostali powinni trzymać się od tej muzyki z daleka. Jeśli oczywiście chcą zachować dobre samopoczucie (i – by nie rzec prowokacyjnie – zdrowie psychiczne). Skład: Marc Ribot – gitara elektryczna Trevor Dunn – sześciostrunowa elektryczna gitara basowa Tyshawn Sorey – perkusja oraz John Zorn – muzyka, aranżacja, produkcja
Tytuł: Valentine’s Day Data wydania: wrzesień 2014 Nośnik: CD Czas trwania: 44:01 Gatunek: jazz, rock W składzie Utwory CD1 1) Potions and Poisons [Enigma One]: 03:05 2) Fireworks [Enigma Two]: 03:38 3) Blind Owl and Buckwheats [Enigma Three]: 04:30 4) Abramelin [Enigma Four]: 03:19 5) Seven Secrets [Enigma Five]: 02:53 6) Before I Saw the Spirit of a Child [Enigma Six]: 04:40 7) UX [Enigma Seven]: 04:04 8) The Voynich Mandala [Enigma Eight]: 04:33 9) Codebreaker [Enigma Nine]: 04:32 10) Map [Enigma Ten]: 03:41 11) Black Mirror [Enigma Eleven]: 02:18 12) And the Clouds Drift by [Enigma Twelve]: 02:48 Ekstrakt: 70% |