Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Szwedzi z Sagi.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Większości wielbicieli muzyki rockowej nazwa Saga kojarzyć się będzie z utworzoną w 1977 roku i istniejącą po dziś dzień kanadyjską kapelą progresywną; mało kto wie natomiast, że identycznie nazywająca się grupa istniała już wcześniej – i to znacznie bliżej polskich granic, bo w Szwecji. Niestety, pozostawiła po sobie tylko jeden album; na dodatek rozpadła się krótko po jego wydaniu, co prawdopodobnie było główną przyczyną faktu popadnięcia w niemal całkowite zapomnienie. Korzenie zespołu sięgają połowy lat 60. ubiegłego wieku, kiedy to w Sztokholmie działała formacja The Imps, której ton nadawali wokalista i basista Christer Stålbrandt oraz perkusista Björn Inge. Jej żywot był na tyle krótki, że nie zdążyła pozostawić po sobie nawet żadnych nagrań. Na początku 1968 roku Stålbrandt opuścił grupę, aby dołączyć do tria Train, w którym przyszło mu grać z bębniarzem Theo Salsbergiem oraz niezwykle uzdolnionym gitarzystą Terence’em White’em, którego cały rockowy świat poznał w przyszłości jako Snowy’ego White’a. Mieszkał on w stolicy Szwecji od trzech lat, a sprowadził się tam, będąc zaledwie siedemnastolatkiem. Pierwszy skład Train rozpadł się w roku następnym, między innymi dlatego, że White zdecydował się na powrót do ojczyzny. Stålbrandt postanowił jednak utrzymać zespół; do współpracy zaprosił szesnastoletniego gitarzystę Richarda (względnie Rickarda) Rolfa oraz ściągnął starego kumpla z The Imps, Björna Ingego. Debiutancki występ nowego wcielenia grupy miał miejsce 1 listopada 1969 roku w Que-Clubie w Göteborgu, gdzie Szwedzi supportowali gości z Wysp Brytyjskich, czyli Fleetwood Mac. Termin występu spowodował, że muzycy uznali, iż właściwszym szyldem dla ich poczynań będzie… November. Pod tą nazwą grupa funkcjonowała przez niespełna trzy lata, publikując w tym czasie trzy znakomite – zawierające muzykę z pogranicza hard rocka, psychodelii i rocka progresywnego – longplaye: „En ny tid är här” (1970), „2:a November” (1971) oraz „ 6:e November” (1972). Ostatni z wymienionych pojawił się w sprzedaży już po rozpadzie zespołu. November powróciło na scenę jeszcze dwukrotnie, ale tylko na okazjonalne występy – w latach 1993 i 2007. Pierwszy z nich uczczono dodatkowo wydaniem krążka „Live” (z archiwalnymi nagraniami z 1971 roku).  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Po rozpadzie formacji muzycy kontynuowali karierę: Rolf związał się z zespołami Bash i Nature, Inge dołączył najpierw do jazzrockowego Energy („Energy”, 1974), a następnie popowo-dyskotekowego Blåblus („Better Days are Coming”, 1976; „De’ e’ vi som spelar på skivan”, 1978), natomiast Stålbrandt powołał do życia Sagę. Poza Christerem w jej składzie znaleźli się jeszcze: dwaj gitarzyści (i jednocześnie wokaliści) Kenny Bülow i Mats Norrefalk oraz perkusista Sten Danielsson. Grupa pozostawiła po sobie tylko jeden – nagrany i wydany w 1974 roku przez wytwórnię Sonet (z którą wcześniej współpracował November) – album zatytułowany po prostu „Saga”. Do jego realizacji zaproszono trójkę gości: pianistkę Sylvię Olin, saksofonistę (sopranowego) Christera Eklunda oraz wiolonczelistę Björna Isfälta, co wydatnie wpłynęło na wzbogacenie brzmienia kapeli. Choć sama muzyka, w porównaniu z tym, co proponowała poprzednia formacja Stålbrandta, nie zmieniła się aż tak bardzo – to wciąż był zaprawiony psychodelią rock progresywny o korzeniach czysto hardrockowych. Taka mieszanka Led Zeppelin z Iron Butterfly, z domieszką krautrocka spod znaku – przykładowo – Guru Guru. Longplay „Saga”, składający się z dziewięciu kompozycji (w tym trzech nieco dłuższych), zamyka się, jak na tamte czasy przystało, w niespełna czterdziestu minutach. Otwierający całość „Djävulens Läppar” (warto dodać, że podobnie jak to miało miejsce w przypadku November, także na tym albumie Stålbrandt wszystkie piosenki śpiewa po szwedzku) to – mimo fortepianowego, lekko jazzującego wstępu i balladowej części środkowej – prawdziwy psychodeliczny wymiatacz, w którym mamy i potężny pulsujący rytm, i sfuzzowaną partię gitary (w stylu Jimiego Hendriksa). Dwie kolejne propozycje to utwory znacznie krótsze, ale nie mniej intrygujące: „Gamla Goda Misstag” to nieco lżejsza, odrobinę zaprawiona folkiem materia, z kolei „I Ett Glashus” wprawia w zdumienie potęgą brzmienia i rozdzierająco smutnym nastrojem. Zamykający stronę A, prawie ośmiominutowy „Önskebrunn” to podróż do mitycznego świata, którego mieszkańcy mają jednego tylko boga, a imię jego – Led Zeppelin. Zdobiącą go solówkę na gitarze (pierwszą) mógłby równie dobrze zagrać Jimmy Page. Ale Saga nie zadowala się bezmyślnym kopiowaniem Brytyjczyków; wręcz przeciwnie – robi krok dalej, o czym świadczy kapitalna, pełna freejazzowego szaleństwa partia saksofonu.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Stronę B otwiera króciutki, instrumentalny, lekki, wręcz taneczny „Soliga Barn”, wyróżniający się przede wszystkim żartobliwym dialogiem gitar elektrycznych i wstawką, która równie dobrze mogłaby zdobić utwory The Beach Boys. Za to następujący po nim „Jakten Tillbaka” utrzymany jest już we właściwej dla Szwedów stylistyce – psychodelicznego hard rocka z mocno wyeksponowaną nutką romantyczną (co zbliżało Sagę do ówczesnych dokonań Wishbone Ash). Podobny klimat ma niespełna dwuminutowy „Sång För Sylvia”, w którym kolejny dialog gitarowy Kenny’ego Bülowa i Matsa Norrefalka przypomina do złudzenia to, co serwowali swoim fanom Andy Powell i Ted Turner. W „Källardrottning”, nie zapominając o swoich hardrockowych korzeniach, Stålbrandt i spółka pozwalają sobie na subtelną wycieczkę w stronę jazz-rocka. Choć i tutaj nie brakuje mocniejszego zaakcentowania przynależności do mimo wszystko znacznie mroczniejszego świata. Co do tego nie pozostawia także wątpliwości wieńczący longplay utwór – wspaniały, monumentalny, momentami wywołujący wręcz ciarki na plecach „Ensamma Rum”. Walory artystyczne krążka nie przełożyły się jednak na sukces komercyjny i jeszcze w tym samym 1974 roku Saga przeszła do historii. Ale, jak się okazuje, nie na zawsze. Po prawie czterdziestu latach od rozpadu grupy Christer Stålbrandt skrzyknął starych kumpli i reaktywował zespół. Najpierw były koncerty, a potem pojawiły się nagrania studyjne, które we wrześniu ubiegłego roku wytwórnia Mellotronen opublikowała na winylowym minialbumie „Saga II”. Wsłuchując się w zawierającą cztery kompozycje – „Tunga Steg I Berlin”, „Om Tiden Stått Still”, „Som En Flod” oraz „Faller” – płytę, można odnieść wrażenie, że dla Stålbrandta i jego przyjaciół czas zatrzymał się w miejscu. Na szczęście! Skład: Christer Stålbrandt – śpiew, gitara basowa Kenny Bülow – gitara elektryczna, gitara akustyczna, chórki Mats Norrefalk – gitara elektryczna, gitara akustyczna, chórki Sten Danielsson – perkusja gościnnie: Sylvia Olin – fortepian Christer Eklund – saksofon sopranowy Björn Isfält – wiolonczela
Tytuł: Saga Wykonawca / Kompozytor: SagaData wydania: 1974 Nośnik: CD Czas trwania: 38:50 Gatunek: rock W składzie Utwory CD1 1) Djävulens Läppar: 06:30 2) Gamla Goda Misstag: 02:09 3) I Ett Glashus: 03:31 4) Önskebrunn: 07:48 5) Soliga Barn: 01:23 6) Jakten Tillbaka: 04:38 7) Sång För Sylvia: 01:49 8) Källardrottning: 04:31 9) Ensamma Rum: 06:17 Ekstrakt: 80% |