powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE3)
Sebastian Chosiński #2 2024

Lucas zwyczajnie przedobrzył
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Marcin Osuch: Wracając do podstawowego pytania, to ze wstydem muszę przyznać, że dopiero po trzeciej wizycie w kinie uznałem, że „Mroczne widmo” to jednak pomyłka. Wcześniej, chyba trochę na siłę próbowałem sobie wmówić, że nie jest tak fatalnie. Skupiałem się na tych ciekawszych momentach filmu (których było mało), próbując wyrzucić ze świadomości te gorsze, które jednak dominowały. Jedyna rzecz, której nie mogłem wybaczyć Lucasowi od samego początku, to te nieszczęsne midichloriany. Tam baśń, rycerze, księżniczki, magia, a tutaj jakiś chlorek sodu…
Agnieszka Szady: Masz rację! Właśnie zniszczenie mitu i sprowadzenie magii (bo w sumie taką rolę w klasycznej trylogii pełniła Moc) do biologii było – zdaniem wielu fanów – największym grzechem Lucasa. Ja dołożyłabym jeszcze dość niefajne momentami ukazanie rycerzy Jedi (szachrujący Qui-Gon, oziębła Rada, idiotyczny pomysł z odsieczą na arenie, kompletna nieudolność przy aresztowaniu Palpatine’a): w poprzednich filmach mieli być szlachetnymi strażnikami galaktyki, a wyszło jakieś nie wiadomo co. Ni to masoni, ni to Biuro Ochrony Rządu.
Michał Kubalski: Ale to akurat jest raczej zrozumiałe. „W poprzednich filmach” było raptem dwóch rycerzy Jedi, z tego jeden zdematerializował się w połowie pierwszego filmu. W nowych Jedi są tysiące, są ci skłaniający się ku ciemnej stronie, są porywczy, są młodzi, są obcorasowi – więc i podejście do obowiązków strażników galaktyki mają różne. Są różne frakcje, stowarzyszenia – z jednej strony Expanded Universe wzbogaca świat Gwiezdnych Wojen, chociaż z drugiej – spłyca i rozrzedza podstawowy, „ostatecznościowy” klimat…
Agnieszka Szady: I zarzyna baśniowość, robiąc ze szlachetnych rycerzy zwykłych, pełnych wad ludzi, tylko trochę bardziej przypakowanych. To jakby Aragorn chodził na dziwki, że tak pojadę innym popkulturowym odniesieniem.
Michał Kubalski: (Nie można oczekiwać od Dunedaina osiemdziesięcioletniej abstynencji, nieprawdaż?) O co mi chodzi – w „starych” filmach walka o Gwiazdę Śmierci i śmierć Palpatine’a miała charakter ostatecznej, rozpaczliwej walki o zwycięstwo w obliczu przeważających sił złego do szpiku kości wroga. A teraz? Kiedy mamy setki książek, komiksów i odcinków serialu? Wiemy, że wszystko już było, że Jedi byli już na krawędzi wyginięcia kilka razy, że obalenie Imperium nie przyniosło powszechnej sprawiedliwości, mówiąc krótko – nie ma ciastka, szczęśliwe zakończenie jest mitem.
Jakub Gałka: Wiemy albo nie wiemy, bo nie każdy, komu podobały się GW od razu pochłania wszystkie dodatki z Expanded Universe. Poza tym są to historie dopisywane wtórnie, które w niczym nie zmniejszają fajności walki ze złowieszczym Imperatorem. To tak samo jak wiedza o tym, że Pierścień został zniszczony, że Frodo przeżywał ważniejsze przygody, nie umniejsza przyjemności ze śledzenia wyprawy Bilba.
Michał Kubalski: No i właśnie zmniejszają fajność. Bo takich Darthów Whathisnamów było już wcześniej kilku, i potem jeszcze trochę, i wielkie wojny były, i zwycięstwa Złych, i mroczne jak dusza Voldemorta imperia też były (w historii galaktyki daleko, daleko stąd). Nie pochłaniam wszystkich dodatków, natomiast trochę pokrążyłem po wookiepedii i poczytałem kilka komiksów. To wystarczyło. Historia w „starej” trylogii jest baśniowa właśnie – byli starzy dobrzy mędrcy, któzy rządzili sprawiedliwie, przyszedł zły i zabił dobrych, ale młody chłopek roztropek z farmy wilgoci pomyślnie przeszedł przez próby, odnalazł ojca i zdobył serce księżniczki, i żyli długo i szczęśliwie, koniec. Wszystkie fabuły Expanded Universe dziejące się przed i po niszczą tę baśniowość, wprowadzając cykliczność upadków i wzlotów, wojen i pokojów (i skok na kasę).
Mateusz Kowalski: Podejrzewam, że Lucas po prostu idąc w kierunku baśni chciał wykorzystać wszelkie możliwe zabiegi w tym stylu. Problem polega jednak na dwóch rzeczach: nie zawsze deus ex machina (vide arena, o której wspomniała Achika) sprawdza się tak dobrze w SF, jak w fantasy…
Michał Kubalski: (e tam, co to za SF, przecież to czyste fantasy. Midichloriany stanowiły próbę powrotu do SF, jak widać – bardzo nieudaną i powszechnie odrzucaną)
Mateusz Kowalski: …ponadto zapomniał, że wierna widownia dorosła. I w tym kontekście „Mroczne widmo” zaczyna być filmem skierowanym niekoniecznie do tej grupy docelowej, co trzeba.
Konrad Wągrowski: No co ty, niczego nie zapomniał. Skierowanie „Mrocznego widma” do dzieci było zabiegiem jak najbardziej świadomym – na wymierającej (hehe) grupie starych fanów nie da się wyżyć, trzeba pozyskiwać nowych. Co zresztą Lucas robi z sukcesem do dziś. Tylko że my się już nie nabieramy, że animowane „Wojny klonów” będą miały dawną magię.
Mateusz Kowalski: Owszem, dzieciom się mogło podobać. Ale namnożenie grząskich wątków zrozumiałych głównie dla widzów starszej serii przy liczeniu na ich wierny infantylizm i łykanie jak pelikan cegłę tego, co reżyser poda im na talerzu… to, szczerze mówiąc, robienie z widza idioty. Dodatkowo poszerzanie uniwersum też niekoniecznie dobrze skutkuje – kojarzy mi się to trochę z sytuacją analogiczną do skądinąd rewelacyjnego „Fringe”, które gdzieś w okolicach końca trzeciego sezonu zaczęło się zapadać pod ciężarem własnego rozbudowania. Efekt? Jest, jaki każdy widzi. Midichloriany to koszmar, który śni mi się po nocach.
Kamil Witek: Czepiacie się. Midichloriany to uzasadnienie istnienia czegoś, co odróżnia Jedi od szalonych mistyków i zbliża do pozycji uczonych mędrców, którym naprawdę można było zaufać, że są w stanie w garstkę utrzymywać przez tysiąclecia pokój w Galaktyce. Poza tym w Expanded Universe jeszcze przed „Mrocznym widmem” zaczęły pojawiać się liczne pytania i interpretacje, skąd bierze się ta cała „Moc”, i tylko w filmie można było to jednoznacznie ujednolicić, nawet w tej niefortunnej formie. Choć oczywiście zaraz Agnieszka powie, że ona oglądała pierwsze części na skrzypiących krzesłach, i ją książki oraz cała otoczka mało co obchodzą, zatem może w tej kwestii zamilknę…
Agnieszka Szady: Jakbyś zgadł, hihi! Ale nadal stoję na stanowisku, że sprowadzanie magii do biologii zabija klimat. Coś takiego zrobiła Ewa Białołęcka przy tuningowaniu „Tkacza Iluzji”, aby mógł wyjść w Runie. Uzasadniła mianowicie magiczne właściwości bohaterów istnieniem specjalnej narośli w mózgu. I cała baśniowość historii poszła sobie cichutko poszlochać w kąciku.
Mateusz Kowalski: Kamil, ustalmy jedną rzecz, bo może nam się tu wywiązać bitwa na fanów i ekspertów. Książki są wtórne do wizji Lucasa – nie wiem, czy jakieś zaaprobował, ale dla mnie Starne Warsy zaczynają się i kończą na filmowym cyklu, „Wojen klonów” nawet na oczy nie widziałem (nie mówiąc już o czytaniu komiksów czy książek) i raczej wątpię, czy jako takie mają prawo być traktowane na równi z kanonem wytyczonym przez obie trylogie. Może jestem ortodoksem, ale…
Konrad Wągrowski: Ależ mylisz się w całej rozciągłości. Lucas (a przynajmniej jego firma) aprobuje KAŻDĄ książkę, komiks, program telewizyjny, grę – cokolwiek tylko coś wprowadza do Expanded Universe. Lucas (a pewnie jacyś jego ludzie) kontroluje, czy dzieło sensownie umieszcza się w chronologii wszechświata, czy nie wprowadza dużych sprzeczności (małych zapewne się nie da uniknąć). A do tego Lucas ustala tematy tabu – na przykład przez lata nie pozwalał pisać czegokolwiek o „Wojnach klonów”, to był jego temat, który sam chciał wykorzystać.
Mateusz Kowalski: Ale Konradzie, nie chcę tutaj rozdmuchiwać, jednak wyraźnie stwierdziłem – nie wiem, jak wygląda sytuacja zatwierdzania przez Lucasa. Wiem, laik nie powinien się wypowiadać, ale przecież „Gwiezdne wojny” nie są tylko dla ich fanatyków… są też widzowie, którzy ograniczyli się tylko do uniwersum z tych sześciu filmów i których pewne niekonsekwencje mogą razić. Właśnie choćby mnie. :) Ale pax.
Kamil Witek: To, że Lucas osobiście trzyma nad wszystkim pieczę, to oczywiście mit. Ma do tego sztab edytorów w Lucas Licensing czuwających nad spójnością całości, chociaż i to nie chroni przed niestety masą konfliktów wewnątrz Expanded Universe.
Jakub Gałka: Wtrącę się niepoprawnie politycznie – poprawię naczelnego: według tego, co piszą internety, to nieprawda, że Lucas aprobuje KAŻDĄ historię, a jeśli już, to nie w tym samym stopniu. To, w co Lucas był osobiście zaangażowany ma wyższy poziom „kanoniczności” niż inne produkcje, czyli na samym szczycie jest sześć filmów, nieco niżej telewizyjny serial, a później mnóstwo książek, gier i komiksów, które w miarę logicznie wpisują się w historię Republik, Imperiów i Rebelii. Ale na samym dole są też produkcje, które nie ze wszystkim są spójne lub w sposób otwarty całkowicie niezgodne z oficjalną wersją historii – np: książki spod znaku „what if”, czyli co by było, gdyby Luke puknął Leię.
Kamil Witek: Lepiej zostawmy temat. Chyba że chcecie wejść w dyskusję, w której komuś może naprawdę skoczyć poziom… midichlorianów. Wróćmy do filmu. Rozumiem, że mam tu do czynienia z całą lożą zatwardziałych przeciwników „Mrocznego widma”. Ale czy jest jakiś element filmu, który Was pozytywnie zaskoczył? Przyznać się, kto nie domyślił się od razu, że Palpatine to Darth Sidious?
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

713
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.