powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE3)
Sebastian Chosiński #2 2024

Porażki i sukcesy A.D. 2012
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Sebastian Chosiński: Kino tureckie, przynajmniej to artystyczne, w ogóle trzyma się nieźle. Problem w tym, że niewiele z tamtejszych produkcji dociera na polski rynek. Ale „Pewnego razu…” rzeczywiście należy pochwalić – chociażby za nad wyraz udany mariaż tego, co najlepsze w tradycji europejskiej, z tym, co dla nas, mieszkańców Starego Kontynentu, wciąż jest egzotyczne, by nie rzec obce, ale właśnie dzięki takim filmom coraz bardziej oswajane. Podobną rolę spełnia wiele obrazów irańskich.
Gabriel Krawczyk: Szwedzka „Gra” to podróż do jądra ciemności dzieci, które stanowi dorosły będący tuż obok – sam Haneke jeszcze kilka-, kilkanaście lat temu mógłby popełnić taki obraz. „Valhalla – Mroczny Wojownik” Refna to istny krwawy „Czas Apokalipsy” po wikińsku, romansujący namiętnie z kinem artystycznym. Mistrzostwem świata w innej kategorii jest natomiast „Raid”, perfekcyjny film o sieczce… i tylko o niej. Dla miłośników kopanych gatunków – arcydzieło!
Kamil Witek: Myśląc o zachwytach i patrząc na tytuły, które już wymieniliście brakuje mi „Hugo i jego wynalazek”, o który – mam nadzieję – pokłócę się kiedyś z Łukaszem Grędą, bo dla mnie to najbardziej plastyczny i wysmakowany film roku. Nie łatwo mi też zapomnieć „Nietykalnych”, którzy swym niekłamanym urokiem skradli zasłużenie serca widzów na całym świecie. Świetnie bawiłem się też na „Raj: miłość”, zgrywając się wraz z Ulrichem Seidlem z zachodniej kultury i zarazem samego siebie.
Konrad Wągrowski: Z naszego głosowania wyszło, że lubimy filmy panów o nazwisku Anderson – pierwsze miejsce „Mistrz” Paula Thomasa Andersona, drugie miejsce „Moonrise Kingdom” Wesa Andersona, zapewne przez głupie przeoczenie nie daliśmy trzeciego miejsca „Resident Evil: Retrybucja” Paula W. S. Andersona… Nieprzypadkowo wymieniam nazwiska, bo to obecnie chyba absolutna elita wśród panów na reżyserskim stołku?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Mateusz Kowalski: No ba. Zwłaszcza ten ostatni, który wręcz podręcznikowo pokazuje jak zaprzepaścić chwałę wyniesioną z „Event Horizon”. Choć scena wjazdu do metra faktycznie w jakiejś tam skali mogła wywierać wrażenie… z jednym zastrzeżeniem: nazwanie tego potworka – „Resident Evil: Retrybucji” – filmem to jak nazwanie „M jak Miłość” dramatem. Dramat się dzieje, ale na oczach widza.
Konrad Wągrowski: Przyznam, że jednak liczyłem na podjęcie tematu twórczości Paula Thomasa i Wesa Andersonów…
Kamil Witek: Może Wes? Po „Moonrise Kingdom” nie spodziewałem się wiele, jakoś wcześniej specyficzny świata Andersona wydawał mi się zbyt dziwaczny i ekstrawagancki jak na moją filmową tolerancję. Jednak obserwując ucieczkę Sama i Suzy od szarzyzny i schematów zatęskniłem na dłuższą chwilę za własnym dzieciństwem. Gdybym Andersonowe zderzenie życia dzieci i dorosłych zobaczył kilkanaście lat temu, nigdy na poważnie nie pomyślałbym o staniu się dorosłym. To takie nudne.
Konrad Wągrowski: Mnie ujęło zaskakujące jednak jak na Andersona ciepło tej opowieści, wyrażane np. przez to, że obowiązkowy wątek śmierci dotyka tylko psa… Niesamowite jest w tym to, że Anderson bezczelnie opowiada o miłości dwunastolatków, nie unika cielesności, a wszystko uchodzi mu płazem… Bo poza tym to typowe dla tego twórcy i zupełnie nietypowe dla wszystkich innych twórców kino. Kino, w którym sam nie potrafię wyjaśnić, dlaczego niektóre rzeczy, na poziomie choćby ujęcia czy kompozycji kadru, potrafią rozśmieszyć do łez, choć jako całość film ma wydźwięk raczej bardzo nostalgiczny… Nie ma drugiego takiego jak Wes Anderson.
• • •
Konrad Wągrowski: Poświęćmy chwilkę blockbusterom. Czy rok 2012 nie można określić mianem rozczarowań? Każdy oczywiście ma odmienne gusty, ale w powszechnym odczuciu największe potencjalne hity – „Mroczny rycerz powstaje” czy „Prometeusz” – zawiodły. „Hobbit” i „Skyfall” mają zróżnicowane recenzje (choć chyba więcej na plus), lepiej wypadają „Avengers”. Czy możemy mówić o zaskoczeniach?
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Piotr Dobry: 92% dla „Skyfall” na RottenTomatoes nie określiłbym jako „zróżnicowane recenzje”. W Polsce też nie spotkałem się z jawnie negatywną opinią, choć może były, rzadko czytam polskich krytyków. „Avengersów” uważam za niezły, ale zdecydowanie przeceniany blockbuster, w którym sam fakt zebrania do kupy bohaterów z różnych filmów uwzniośla się jako wartość samą w sobie. Poza tymi, zabawnymi niekiedy, integracjami marvelowskich herosów, film nie oferuje nic więcej. Trzeci „Batman” Nolana natomiast mnie nie rozczarował; gdyby tak wyciąć kilka przesłodzonych minut i zrezygnować z nieszczególnie tu pasującego happy endu, byłby to dla mnie zapewne film roku.
Sebastian Chosiński: Tak pozytywne oceny dla „Skyfall” są dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Uwielbiam Bondy i każdy z filmów cyklu oglądałem po kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy. I jak nie patrzę na najnowszą produkcję, nijak nie potrafię dostrzec przyczyn takiego uwielbienia widzów. „Skyfall” nie zaangażował mnie emocjonalnie, znudził straszliwie. Choć i tak na tle „Prometeusza” czy ostatniej batmanowskiej części trylogii Nolana wypadł przyzwoicie. Tym większym zaskoczeniem był dla mnie poziom „Avengersów”. I wcale nie uważam, że ich głównym walorem jest nagromadzenie na ekranie lubianych superbohaterów. Sama historia jest wystarczająco wciągająca, a role – bardzo przyzwoicie zagrane.
Piotr Dobry: Role przyzwoite, bo i aktorzy tacyż, ale historia? Nudniejszego przeciwnika nie dało się wymyślić. Dla mnie walorem „Avengersów” były dialogi między bohaterami, często uroczo złośliwe, w czym przodował oczywiście niezrównany Robert Downey Jr. Natomiast cała rozpierducha jakoś mnie nie obeszła, wolałbym chyba, by przegadali cały film.
Grzegorz Fortuna: Loki nudnym przeciwnikiem? Wiele można „Avengersom” zarzucić, ale przecież Loki był tam jednym z najmocniejszych punktów i wypadł o wiele lepiej niż w „Thorze”. Ta jego szekspirowska maniera, połączona z odpowiednim przerysowaniem, dawała niektórym scenom niesamowitego kopa. A sprzeczka z Thorem w parku to małe mistrzostwo, jeśli chodzi o dialogi w tegorocznych blockbusterach.
Piotr Dobry: Sprzeczka była okej, nie przeczę. Ale Lokiego mieliśmy już w „Thorze”, w dodatku ta jego armia pożal-się-Boże-żelaźniaków, po wyobraźni Whedona oczekiwałem po prostu więcej.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Mateusz Kowalski: Zgoda, finał „Avengersów” przypominał trochę spuszczenie powietrza z balonu: niby kupa fajnych pomysłów, niby Loki, ale całość jakaś taka… no, Whedon to to nie był. Nie taki, do którego przywykłem. Nie da się jednak ukryć, że reżyserowi jednak udało się poprowadzić kilka mocnych postaci na raz i zrobił to bez szkody dla żadnej. Do „Skyfall” nawet nie będę wracał – nie przepadam za Agentem 007 i wykazałem się arcyignorancją, oglądając ten film raczej z musu niż z zainteresowania.
Grzegorz Fortuna: Wracając jednak do najlepszych filmów wysokobudżetowych – najlepszym blockbusterem i jednocześnie najlepszym filmem roku był dla mnie „Skyfall”, bo wbiło mnie w fotel to, jak inteligentnie Sam Mendes połączył bondowską tradycję z psychologicznym rozbudowaniem charakterów, znanym z dwóch wcześniejszych Bondów z Craigiem. W „Skyfall” jest tymczasem wszystko: nawiązania do motywów z poprzednich odcinków serii, diabelnie stylowe zdjęcia, znakomicie zagrany czarny charakter i – pozornie niepasująca do filmów o 007 – intymność relacji głównego bohatera z M. Nawet nie marzyłem o tym, że nowy Bond może być aż tak złożony, inteligentny, wciągający i klimatyczny.
Sebastian Chosiński: Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie! Nie mogę tego słuchać! Nie zgadzam się z żadnym powyższym peanem wygłoszonym na temat najnowszego Bonda. Główny rywal agenta 007 jest mdły i nijaki, jego charakterystyka powiela wcześniejsze pomysły, sam film ciągnie się jak flaki z olejem, a onelinery musiał wymyślać jakiś mocno wcięty copywriter, któremu już dawno temu zabrakło inwencji. Klimatu w „Skyfall” nie ma za grosz. Brytyjskie wrzosowiska znacznie lepiej pokazane są w jakiejkolwiek wersji „Psa Baskerville’ów”. Zamiast znakomitej produkcji, jakiej oczekiwałem, Mendes nakręcił pseudofilozoficzne kino akcji. Naprawdę ciężkie do strawienia. Ale dostrzegam w tym też pewien plus – kolejny Bond może być już tylko lepszy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Grzegorz Fortuna: Nie mam pojęcia, jakie ekranizacje „Psa Baskerville’ów” widziałeś, ale nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek oglądał w kinie tak wspaniale nakręcony pożar – filmując końcówkę „Skyfall”, gdzie cały ekran wypełnia wielka łuna ognia, Deakins osiągnął coś, co po prostu zapiera dech w piersiach. Natomiast Raoul Silva wcale nie jest mdły i nijaki, to bodaj jeden z najciekawszych przeciwników Bonda, i to nawet nie dlatego, że działa z personalnych pobudek, ale dlatego, że wprowadza do filmu – nieobecny w żadnej innej odsłonie – relatywizm moralny, przez co na działania M czy Bonda patrzymy z nieco innej perspektywy. I choć wiem, że zaraz polecą w moją stronę pomidory, to o wiele bardziej podobało mi się takie przedstawienie Bonda – łączące stare z nowym w jeden spójny obraz – niż próba całkowitego odcięcia się od dziedzictwa serii, co próbował zrobić Campbell w „Casino Royale”.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

754
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.