Sebastian Chosiński: A mnie bulwersuje wysokie miejsce „12 małp”, na które jestem chyba uczulony od chwili, gdy te kilkanaście lat temu zobaczyłem je po raz pierwszy w kinie. Zwyczajnie mnie ta historia nie przekonała, drażnił Bruce Willis, a na Brada Pitta alergię mam taką, że od dekady nie jestem w stanie obejrzeć w spokoju żadnego filmu, w którym gra on główną rolę. Może też oczekiwania wobec tego filmu miałem nazbyt wygórowane – bo Terry Gilliam, bo „Brazil”, bo to jednak science fiction. I nic z tego. Za dużo „krętactw” scenariuszowych, za dużo wariatów. Jakub Gałka: No tak, skoro masz alergię na Brada Pitta i na „wariatów”, to pewnie żyjesz w nieświadomości, że po „12 małpach” wyszły takie filmy, jak „Fight Club”, „Tajne przez poufne” czy „Bękarty wojny"… A już poważniej: „12 małp” ma niesamowity psychodeliczny klimat, który zaskakująco dobrze komponuje się z gatunkową historią – zaskakująco spójną i ciekawą z punktu widzenia mechaniki podróży w czasie, a tym samym dobrze utrzymującą zainteresowanie widza. To chyba jego siła. Ale czy pozycja prawie-że jednego z 10 najlepszych sf w historii jest słuszna, to też mam wątpliwości. Sebastian Chosiński: Nie napisałem, że mam alergię na „wariata” (przecież uwielbiam prozę Dicka!), ale na „wariatów” – zwłaszcza gdy jest ich za dużo i niekoniecznie ich pojawienie się na ekranie jest uzasadnione. Ale masz rację, nie obejrzałem żadnego z wymienionych przez Ciebie powyżej filmów. Wystarczyły mi „Bękarty wojny” w oryginalnej, włoskiej wersji sprzed paru dekad. Konrad Wągrowski: A ja nie mam żadnych wątpliwości. „12 małp” to jeden z najlepszych, najciekawszych scenariuszy w filmowej SF, spójny, zaskakujący, precyzyjny, genialnie wykorzystujący motywy podróży w czasie. A przy tym Gilliamowska poetyka i przejmujące zakończenie. Dałbym nawet do pierwszej dychy. Artur Chruściel: Ja niżej widziałbym „Star Treka”. Ale jako niefan i profan, który o nawiązaniach musiał czytać, zamiast łapać je w lot, pewnie po prostu filmu nie zrozumiałem… Jakub Gałka: Ale tam nie ma co rozumieć, to jest właśnie zaleta filmu Abramsa, że zrobił kino nie tylko dla „trekkies”. Wystarczy rozsiąść się w fotelu i cieszyć się przygodą. Artur Chruściel: Tylko że jako samodzielny film jest „Star Trek” dość sztampową, kolejną realizacją fabuły „od zera do bohatera”. Z łatwością sobie wyobrażam, że gdyby ktoś mi tak zrebootował klasyka, którego lubię, to miałbym sporo radochy, bo zabawy w stylu „Rodu M” czy „Marvels” uwielbiam. A tak – mocno przeciętna historyjka.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Konrad Wągrowski: Z innej beczki – jakich tytułów szczególnie brakuje Wam w pierwszej setce? Jakub Gałka: Trochę dziwi mnie brak III epizodu „Gwiezdnych wojen”, który – jeżeli już dzielimy serię na epizody – prawie-że dociągał poziomem do starej trylogii. Nie rozumiem antypatii do „Predatora 2”, który był przyzwoitym kinem sensacyjnym w otoczce SF… co prawda nie lepszym niż trzeci „Terminator”, który również nie znalazł miejsca w naszym rankingu, ale chyba nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeżeli powiem, że drugi „Drapieżca” nie wszedł nawet na listę wstępną do głosowania. Michał Kubalski: Że co?! Epizod III „przejdę na ciemną stronę Mocy, żeby cię uratować→GIŃ, MATKO MOICH NIENARODZONYCH BLIŹNIAKÓW” prawie-że dociągający poziomem do starej trylogii? Nie w tej Galaktyce, stary. Jakub Gałka: No przecież wiadomo, że w galaktyce far, far away… A miałem na myśli jakość PRAWIE-ŻE starej trylogii tyleż w odniesieniu do niej, co do innych XXI-wiecznych (tudzież późno-XX-wiecznych) filmów sf, które braliśmy pod uwagę w rankingu. Tak czy inaczej: nieobecność żadnego z wymienionych przeze mnie filmów nie boli mnie jakoś szczególnie. Artur Chruściel: A już się bałem, że zostanę samotnym heretykiem. Tymczasem lata lecą, a ja coraz bardziej skłaniam się ku nowej trylogii. Tfu, dylogii raczej, bo za sprawą Jar Jara „Mroczne widmo” jest nie do odratowania. Polityczny cynizm starego Lucasa (wszyscy „dobrzy” naiwnymi marionetkami w rękach Palpatine’a; ratowanie republiki wstępem do budowania dyktatury) zaczyna mi bardziej smakować niż idealizm Lucasa młodego. Jakoś pozwala to przełknąć drewnianego i nieprzekonującego Anakina. Ale nie obawiajcie się, „Imperium kontratakuje” nadal jest u mnie na pierwszym miejscu. Sebastian Chosiński: W „Zemście Sithów” była jedna dobra scena – wykonanie Rozkazu 66. O reszcie, jak o całej „drugiej trylogii”, należałoby jak najszybciej zapomnieć. Artur Chruściel: Jedna dobra scena była w „Mrocznym widmie”. Dwie kolejne części miały ich jednak nieco więcej. „Sithowie” choćby starcie Anakina i Obi-Wana. Konrad Wągrowski: A ja, korzystając z okazji, że mówicie o „Gwiezdnych wojnach”, nadmienię, że nie rozumiem redakcyjnego hejtu wobec „Powrotu Jedi”, który wylądował u nas dopiero na 55. miejscu. Ja rozumiem, że Ewoki, ale przecież mamy tu mnóstwo smaczków – wielki finał rozpisany na trzy wątki, piękna kosmiczna bitwa, mały Ewok próbuje obudzić zabitego przyjaciela, Luke atakuje Vadera przy dźwiękach symfonii Johna Williamsa, a Leia paraduje w złotym bikini. Dla mnie murowana pierwsza dwudziestka. Jakub Gałka: Zostawiając już „Gwiezdne wojny”, rzuciłbym jeszcze hasła-tytuły: „Mój ukochany wróg”, „Świat dzikiego zachodu” czy „A.I.” – wszystkie choć nie należały do pozycji wybitnych, to wyróżniały się pojedynczymi pomysłami lub elementami fabuły czy scenografii. Natomiast totalnym niezrozumieniem jest dla mnie uwalenie „Akiry” i „V jak Vendetta”. Artur Chruściel: „V jak Vendetta” ładnie uwspółcześniło oryginał, ale w kategorii adaptacji Moore’a „Strażnicy” bardzo podnieśli poprzeczkę. Generalnie, w pierwszej setce nie mam jakichś braków nie do przebolenia, za to „Truman Show” i „Gattaca” to filmy, dla których mogłoby się znaleźć miejsce odpowiednio w pierwszej i (chociaż) drugiej dziesiątce. A tak w ogóle, to honorowe miejsce w rankingu filmów przyznałbym serialowi: przy nieurodzaju na klasyczną, kosmiczną science fiction, „Battlestar Galactica” wypełniła potężną dziurę w gatunku, wyznaczając przy tym nowy punkt odniesienia dla produkcji telewizyjnych. Jarosław Loretz: [chrząknięcie] Ale oczywiście masz na myśli tę NOWĄ Galacticę, a nie tę straszną ramotę sprzed lat, prawda? A co do „V jak Vendetta” – w stosunku do komiksu ekranizacja wygląda na płaską historyjkę, bezczelnie oskubaną z głębi i dosłodzoną na końcu. To taka całkiem strawna, momentami zawierająca smakowite bakalie, ale jednak papka.  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Jakub Gałka: Wiem też, o co będą piszczeć czytelnicy w komentarzach [dyskusję prowadzimy przed publikacją rankingu – przyp. red.] – o przereklamowany „Cube”. Sentymentalnie podchodząc do tematu, warto wspomnieć też „Kosmiczne jaja”, które są o klasę lepsze niż np. „Mroczne widmo” (a w kolektywnej opinii redakcji okazały się lepsze od całej sequelowej trylogii). Poruszę też temat przetasowań, bo choć znalazły się na liście, to trochę boli mnie stosunkowo niska pozycja „Avatara” i „Powrotu do przyszłości II”. Ten pierwszy chyba powoli przestaje wytrzymywać próbę czasu, natomiast nie rozumiem powszechnego odcinania drugiej części przygód Marty’ego McFlya od pierwowzoru. Bo o ile przygody na Dzikim Zachodzie są wyraźnie słabsze i nieco na siłę, to wyprawa w przyszłość stanowi wręcz esencję kina nowej przygody, podkręcając jeszcze tempo pierwszej części i wprowadzając jeszcze bardziej szalone zabawy z czasem, co w naszym gatunkowym spojrzeniu powinno być tylko zaletą (ręka w górę, dla kogo obrazowe wytłumaczenie przez profesora Browna zawiłości równoległych linii czasowych stało się wykładnią rozwiązywania temporalnych zagadnień). No i pierwszy „Terminator” – powinien być o 4-5 oczek wyżej, w ścisłej czołówce, podobnie jak „Dr Strangelove”. Jarosław Loretz: Z „Avatarem” w ogóle jest dziwna sprawa. Ogląda się go świetnie, ale dziś praktycznie nic z niego nie pamiętam. Czyli coś z nim jest nie tak i w sumie słusznie, że załapał się na tak niską pozycję. A być może powinien spaść jeszcze niżej. Natomiast trochę mnie dziwi słaba pozycja „Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia”. Ten film przecież do dziś robi piorunujące wrażenie i ucieka bodaj wszystkim schematom ówczesnego kina sf. Konrad Wągrowski: Ja już zrobiłem sobie listę braków do osobistego suplementu: „Istota z innego świata”, czyli zaskakująco dobrze wyreżyserowany, ze świetnymi dialogami, trzymający w napięciu pierwowzór Carpenterowskiego „Czegoś”. Jeśli mowa o samym Carpenterze, nie wiem, czemu Waszej akceptacji nie znalazła „Ucieczka z Nowego Jorku”, film klimatyczny i kultowy. Dalej – „Alphaville” Godarda, które by bardzo urozmaiciło naszą listę. „Gniew Khana”, czyli najlepszy „Star Trek”. „Akira”, o którym wspominał Kuba, ale z anime też „Ghost in the Shell: Innocence”. Obydwa „Solarisy”, i Tarkowskiego, i Soderbergha, które chyba padły ofiarą szacunku dla Lema (a przecież to świetne filmy). Wreszcie z rzeczy bardziej kameralnych przejmująca kanadyjska „Ostatnia noc”. |