Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Amerykanie z Moolah.  |  | Brak ilustracji w tej wersji pisma |
Kto o nich dzisiaj pamięta? Nikt? I nic dziwnego! Amerykański duet Moolah przeleciał bowiem przez scenę rockową jak meteor. Nawet w latach 70. ubiegłego wieku niewielu zwróciło uwagę na jego istnienie. Ale taki też często bywa los eksperymentatorów, którzy wybiegają przed szereg, nierzadko lądując ostatecznie na manowcach (niekoniecznie, jak pisał i śpiewał Edward Stachura, cudnych). Zespół, którego nazwa jest slangowym określeniem pieniędzy, powstał ponad czterdzieści lat temu, a założyło go dwóch mieszkańców Nowego Jorku – Maurice Roberson i Walter Burns. Byli multiinstrumentalistami, których nade wszystko fascynowały jednak brzmienia elektroniczne. Zasłuchani w najbardziej awangardowe kapele spod znaku krautrocka – vide Amon Düül, Faust, Organisation vel Kraftwerk, czy nawet wczesne Tangerine Dream – postanowili oni przenieść ich muzykę na grunt amerykański. Co, biorąc pod uwagę krótki żywot formacji, wcale nie spotkało się z zachwytem rodaków. I to nie z powodu niechęci do Niemców jako źródła inspiracji; zdecydowała o tym głównie twórczość samego Moolah – minimalistyczna i skrajnie niekomercyjna. W 1974 roku panowie Roberson i Burns zaszyli się w jednym ze studiów nagraniowych w Greenwich Village (na okładce płyty umieścili informację, że miejsce, w którym zrealizowano nagrania jest „tajne”) i zrealizowali materiał, któremu nadali tytuł „Wo Ye Demons Possessed”. Dzisiaj trudno już stwierdzić, czy próbowali go sprzedać którejś z wytwórni, czy też od razu doszli do wniosku, że nie ma sensu tracić czas na pukanie w kolejne drzwi. Zakończyło się na tym, że opublikowali go za własne pieniądze pod szyldem Atman Music & Recordings. Zarówno muzyka, jak i nieliczne teksty pojawiające się w utworach były ich wspólnym dziełem; razem też nagrali wszystkie ścieżki i zaprogramowali instrumenty elektroniczne. Sporo pracy mieli zwłaszcza z tym ostatnim, ponieważ akurat elektronika odgrywała w ich twórczości pierwszoplanową rolę. Na album trafiło sześć kompozycji, których czas trwania nie przekroczył trzydziestu dziewięciu minut. Z perspektywy czasu można stwierdzić bez wątpliwości, że to wystarczająco. Większa dawka podobnej muzyki mogłaby się okazać już mocno męcząca, a dla niektórych pewnie i niestrawna. Stronę A longplaya otwiera „Crystal Waters” – pełna eksperymentów kompozycja naszpikowana brzmieniami elektronicznymi, miejscami zahaczająca wręcz o industrial. I chociaż słychać w niej również „żywe” instrumenty – perkusję, gitary – to jednak pozostają one na dalekim planie; na dodatek poddane są sporej obróbce, zwielokrotnione pogłosami. W efekcie, mimo programowego minimalizmu, muzyka Moolah – poprzez swoją transowość – mocno zasysa, udanie wprowadzając słuchacza w odrealniony świat wykreowany przez amerykańskich artystów. W „Terror is Real” po raz pierwszy pojawiają się ludzkie głosy – zniekształcone, nierzeczywiste, przerażające. Dużo tu także szumów i zgiełków, pisków i skrzeczeń. Co jednak najważniejsze, nie przesłaniają one muzyki, która płynie gdzieś w tle nieregularnym rytmem nadawanym przez perkusję. „Courage” to z kolei licząca sobie ponad osiem minut improwizacja na fortepian preparowany, któremu w dalekim tle towarzyszą efekty elektroniczne. Nawiązania do kompozytorów muzyki konkretnej – Pierre’a Schaeffera czy Johna Cage’a – są tu aż nadto słyszalne, aby były przypadkowe. Po przełożeniu winylowego krążka na drugą stronę otrzymujemy na początek numer zatytułowany „The Hard Hit” – najbardziej (kraut)rockowy w całym zestawie. Transowemu, etnicznemu rytmowi bębnów wtórują tu – stylizowane na sakralne – szamańskie śpiewy oraz, przenikające się z dźwiękami fortepianu, organy Hammonda. To najbardziej energetyczny kawałek na „Wo Ye Demons Possessed”, który z powodzeniem mógłby znaleźć się na „Psychedelic Undeground” Amon Düül czy „Tone Float” Organisation. W zupełnie innym klimacie utrzymany jest za to „Mirror’s”, w którym ludzkim głosom przeciwstawiony jest elektroniczny noise. Modulowane dźwięki sprawiają, że chociaż kawałek ten trwa siedem minut i nie dzieje się w nim zbyt wiele, mimo wszystko nie nudzi. Zamykający płytę „Redemption” pod wieloma względami przypomina „Courage”. Tu także na plan pierwszy wybija się fortepian, a konkretniej – dwa prowadzące ze sobą (na tle szumu wiatru bądź morskich fal) dialog fortepiany. Mimo charakterystycznej posępności, muzyka ta potrafi, wprowadzając w trans, ukoić skołatane nerwy. Gdyby muzycy tworzący Moolah pochodzili – albo przynajmniej mieszkali i tworzyli – z Berlina Zachodniego, Monachium, Hamburga czy Düsseldorfu, prawdopodobnie zyskaliby znacznie większy rozgłos, a ich kariera nie zakończyłaby się po wydaniu zaledwie jednej płyty. Kto wie, być może dzisiaj wymienialibyśmy nazwę tego zespołu jednym tchem obok najbardziej cenionych awangardowych kapel krautrockowych. Niestety, za Oceanem w połowie lat 70. ubiegłego wieku taka twórczość nie była w cenie. W efekcie niebawem słuch o Robersonie i Burnsie zaginął. Co prawda w 1986 roku panowie opublikowali jeszcze, ponownie wykorzystując w tym celu szyld Atman Music & Recordings, kasetę „Album II. Synthi-Acoustic”, ale nie zawierała ona nowego materiału (a jedynie archiwalia z lat 1979-1981), dzięki któremu mieliby szansę wrócić do gry. Co robią dzisiaj? Czy jeszcze żyją? Ktoś wie? Skład: Maurice Roberson – wszystkie instrumenty, elektronika, efekty, głosy Walter Burns – wszystkie instrumenty, elektronika, efekty, głosy
Tytuł: Wo Ye Demons Possessed Wykonawca / Kompozytor: MoolahData wydania: 1974 Nośnik: Winyl Czas trwania: 38:39 Gatunek: elektronika, rock W składzie Utwory Winyl1 1) Crystal Waters: 05:33 2) Terror is Real: 04:15 3) Courage: 08:26 4) The Hard Hit: 06:02 5) Mirror’s: 07:06 6) Redemption: 06:52 Ekstrakt: 70% |