powrót; do indeksunastwpna strona

nr 1 (BRE3)
Sebastian Chosiński #2 2024

Ósmy pasażer „Nostromo” – to przez niego boimy się kosmosu
ciąg dalszy z poprzedniej strony
Anna Kuciel: Oprócz oczywistych oczywistości, o których mówią Jakub i Konrad, to, co sprawia, że ten film jest dla mnie wyjątkowy, jest pytanie o to, co czyni nas ludźmi. Pytanie zadane w niesprzyjających warunkach, odizolowanym otoczeniu, w obliczu nieludzkiego zagrożenia w postaci obcego, chociaż w ogólnym rozrachunku w filmie to ludzie ludziom zgotowali ten los. Bardziej nurtuje mnie ludzka strona tego filmu, niż cudowny gigerowy Alien. A tak zupełnie poza wszystkim zakochałam się w Ripley od pierwszego wejrzenia.
Mateusz Kowalski: Konrad mądrze stwierdził – gatunkowo „Obcy” to rewelacyjny gotycki horror. Dobra, podrasowany miejscami fruwającymi kończynami i krwią, co łamie trochę konwencję, jednak poczucie wszechogarniającego zagrożenia wśród opustoszałej planety i opuszczonego statku… Zdecydowanie jest to klimat. Nawet jeżeli mnie już on nie straszy, to jednak za każdym razem oglądam ten film z rozdziawionymi ustami – bo jest na co patrzeć. Nie bardzo kojarzę horror, który tak doskonale postawiłby jednocześnie na tworzenie uniwersum i zamkniętych pomieszczeń, w których coś straszy. Można by się nawet pokusić o stwierdzenie, że ten film byłby genialnym materiałem na pracę dyplomową z kulturoznawstwa dotyczącą kwestii wykorzystania archetypów horroru w zupełnie nieznanych dotychczas warunkach. Zastanawiam się czasem tylko, na ile to zasługa Scotta, a na ile Gigera…
Sebastian Chosiński: Czy to naprawdę aż takie istotne? Najważniejsze, że z połączenia talentu i wizji artystycznej scenarzysty, reżysera i plastyka powstało jedno z najważniejszych dzieł science fiction. Wystarczyłoby, że jeden z nich nie wykonałby swojej pracy na właściwym poziomie, a cały projekt zacząłby kuleć. Oddajmy też jednak „cesarzowi co cesarskie” i wspomnijmy o aktorach, którzy grają główne i drugoplanowe role. Bo „Ósmy pasażer Nostromo” to nie tylko Weaver, to także John Hurt, Tom Skerritt, Ian Holm, Yaphet Kotto i Harry Dean Stanton – dzisiaj już nie tak popularni, ale wtedy cieszący się – nie tylko w Hollywood – uznaniem i szacunkiem. Pamiętam też, że po pierwszej „lekturze” filmu Scotta zadawałem sobie pytanie, na ile scenarzysta inspirował się klasycznym kryminałem Agathy Christie „Dziesięciu Murzynków”. Może też z tego powodu widziałem w „Obcym” nie tylko horror SF, ale również thriller – z tą różnicą, że w miarę wcześnie dowiadywaliśmy się, kto jest mordercą.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Jakub Gałka: To ja przekornie wsadzę szpilę i na wyliczankę aktorów rzeknę: „E tam…”. Dla mnie tam nikt za specjalnie nie błyszczał, bo i nie miał błyszczeć (ok, kobiety się wyróżniały, histeryczna Cartwright była niewiele gorsza od Weaver). Może to kwestia spojrzenia z perspektywy czasu, ale cały film – mimo ewidentnego rozmachu – ma dziś dla mnie posmak pewnej niskobudżetowości, jeśli chodzi o nieeksponowanie aktorów. Ja wiem, że dziś nie wypycha się na pierwszy plan nikogo, jak nie ma się nazwiska, a wówczas, w czasach kręcenia „Obcego”, to była po prostu kwestia prowadzenia fabuły, ale efekt jest mniej więcej ten sam. Weaver – bardzo późno wyrasta na bohaterkę, Carthwright – robi za „scream queen”, Skerritt – nijaki, Kotto – charakterystyczny, Stanton – charakterystyczny ale irytujący i głupawy imidż, Hurt – szybko znika… Nie mówię, że to źle, wszystko przecież znakomicie pasuje do fabuły, ale uważam, że nie ma co się przesadnie grą aktorską zachwycać. Nawet Ian Holm, którego wcześniej chwaliła Alicja, nie zrobił na mnie wrażenia gdy w trakcie naszej dyskusji odświeżyłem sobie film [dyskusja trwała wiele dni i nocy i kosztowała redakcję 374 wypite filiżanki kawy, 29 butelek wódki i 3 pęta kiełbasy – przyp. red.], bo chyba niewystarczająco wysyła jakiekolwiek sygnały, że jest nie-człowiekiem tudzież, że ma jakieś niecne zamiary. W tej ostatniej kategorii dużo lepiej wypadł moim zdaniem Lance Henriksen w sequelu, który znalazł idealny złoty środek między kamienną twarzą a przesadnym podkreślaniem sztuczności. A propos: ciekawa ta ewolucja androidów – od najbardziej ludzkiego, mającego nawet ludzkie tiki i objawy zdenerwowania Asha, przez dużo bardziej stonowanego Bishopa, po wyraźnie sztucznego (przynajmniej na reklamach i plakatach) Davida w „Prometeuszu”.
Anna Kuciel: Ciekawe jest jak różnie odbiera się ten film. Ja wychowana na filmach klasy B (jeszcze na VHS), gdzie zazwyczaj jakiś obcy biegał po statkach kosmicznych i rozwalał załogę, nie czuję wielkiego oszołomienia Alienem, choć doceniam estetykę Gigera, ale bardziej przeraża mnie niewidoczne niż widoczne – poza tym Alien jest za śliczny – więc pewnie dlatego Ash był dla mnie dużo bardziej niepokojący i złowieszczy. Ale zgodzę się z Jakubem, że android w wykonaniu Lance’a Henriksena był najfajniejszy.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Marcin T.P. Łuczyński: Zdecydowanie. Fakt, alien paszczę miał wyjątkowo paskudną, cały był odpychający, jak należy, ale najmocniej szarpiące nerwy są sceny zupełnie bez jego udziału. Czyli te momenty, kiedy najmocniej wybijają się na pierwszy plan klaustrofobiczne ciasnoty statku (na dokładkę brudnego, sfatygowanego, w którym na pewno co nieco śmierdziało, bez śladu startrekowej nieskazitelności), niezliczone zakamarki, z których mogło nadejść zagrożenie, i to silne przekonanie, które miał marszałek Menno Coehoorn.
Sebastian Chosiński: Nikt nie jest prorokiem itepe itede… Bishop był właśnie taki, bo wcześniej był zupełnie inny od niego Ash, a Cameron miał tyle oleju w głowie, aby nie powielać schematu. Poza tym musiał się też jakoś ustosunkować do androidów z „Blade Runnera”. Stąd pewnie ta ewolucja. A że Skerritt był nijaki, wybacz, Jakubie, był na tyle twardy, na ile wynikało to ze scenariusza. Podejrzewam, że musiał się bardzo kontrolować, aby nie przyćmić Weaver, której bohaterka została nominowana do przeżycia.
Mateusz Kowalski: Porównywanie z Bishopem porównywaniem z Bishopem, ale Ashowi nie można odmówić jednego – miejscami człowiek zastanawiał się, kto jest tak naprawdę wrogiem: android, czy rozpasany ksenomorf. Bo, bądźmy szczerzy, Obcy znalazł się przypadkiem na statku. Mniej przypadkiem był tam, swojsko mówiąc, andek, który coś wiedział, ale powiedzieć nie chciał. To powodowało udzielani się atmosfery spiskowej również u widza. Wydaje mi się, że ta niejednoznaczność celów postaci przy świetnej reżyserii była jednym z głównych (choć mniej dostrzegalnych i docenianych) elementów, dzięki którym film wciąż bez problemu potrafi przetrwać próbę czasu.
Piotr „Pi” Gołębiewski: To ja dodam, że z okazji trzydziestolecia filmu, kiedy jego wersja reżyserska weszła do kin, obowiązkowo się na nią wybrałem i zrobiła na mnie ponownie ogromne wrażenie. To jeden z tych filmów, które można oglądać bez końca, a dziś nawet zyskuje. Po nowych „Gwiezdnych wojnach”, niezwykłą radość sprawiło mi oglądanie statku kosmicznego, który jest szary, brudny i klaustrofobiczny, i przede wszystkim nie miał tak, że przez każdą szybkę zaglądały do niego komputerowe stworki. Zmorą dzisiejszych filmów sf jest to, że tam nie ma chwili odpoczynku dla oka – wszystko w nich miga, a postacie pierwszoplanowe przytłaczane są przez multikolorowe tło. W „Aliensie” nawet obcy cały czas czai się w mroku i w zasadzie nie widzimy go wyraźnie w żadnej scenie. Dzięki temu lepiej skupiamy się na bohaterach, którzy są bardzo ciekawie zarysowani. Autentycznie szkoda każdego z nich. Niektórzy marudzą, że w filmie są dłużyzny, a ja właśnie uwielbiam go również za te wszystkie pozornie nic nie znaczące dyskusje – o paskudnym jedzeniu, o podwyżce dla mechaników itp. To wszystko buduje atmosferę i świadczy o geniuszu Scotta.
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Brak ilustracji w tej wersji pisma
Konrad Wągrowski: A mi jeszcze, po ponownym seansie, rzuciła się w oczy jeszcze jedna rzecz. To, jak różnorodne uśmiercani są członkowie załogi – niby wiemy, co z nimi musi się dziać, ale każda śmierć jest pewnym zaskoczeniem. Zaczyna się od szoku (czyli obiadowa niestrawność Kane’a), potem kocia rejterada i niespodzianka – Obcy jest już dorosły, co zauważa Brett. Następnie śmierć Dallasa, pokazana znów zupełnie inaczej – poprzez śledzenie plamki na monitorze. Gdy nam się wydaje, że wiemy, co będzie dalej – sprawa Asha po prostu szokuje (przecież to, co dzieje się z nim po uderzeniu Parkera jest prawie równie wielkim zaskoczeniem, jak obcy wyskakujący z piersi Kane’a). I może podwójny zgon Parkera i Lambert już nie jest tak zaskakujący, ale jednak paraliżujący jej strach znów będzie nową jakością… Mistrzostwo w każdej scenie…
Jarosław Loretz: Ach, od razu szokuje. Jak ktoś się wychował na kinie klasy B, jak zaznaczyła to już Alicja, to ani kolejność zgonów, ani ich rodzaj nie dość, że nie są w stanie zszokować, to nawet mają trudności z wywarciem większego wrażenia. W takiej sytuacji tym, co powoduje, że „Obcy” mocno zapada w pamięć, jest głównie klimat, zbudowany przez sugestywną, mroczną scenografię, niepokojącą muzykę, naturalne zachowanie postaci i przede wszystkim bardzo roztropne żonglowanie zagrożeniem. Scott umiał świetnie wykorzystać to, co dał mu Giger – budzącego dreszcze grozy, obrzydzenia a jednocześnie i fascynacji obcego. Nie wrzucił go od razu w światło kamer, jak to najczęściej dzieje się z potworami dzisiejszego kina, a pozwolił przemykać się ukradkiem, czaić w cieniu i siać terror wyłącznie świadomością swojej obecności, tajemnicą biologicznej odmienności.
ciąg dalszy na następnej stronie
powrót; do indeksunastwpna strona

722
 
Magazyn ESENSJA : http://www.esensja.pl
{ redakcja@esensja.pl }

(c) by magazyn ESENSJA. Wszelkie prawa zastrzeżone
Rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie tylko za pozwoleniem.