Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50… 40… 30… 20… 10…: Luty 2012

Esensja.pl
Esensja.pl
Mamy luty 2012 roku, więc tym razem „50… 40…” zaczynamy od roczników z dwójką na końcu. Nową odsłonę naszego cyklu zainicjują już tradycyjnie przedstawiciele różnych muzycznych nurtów, a wśród nich: Alexis Korner’s Blues Incorporated, November czy Venom. Zapraszamy do lektury i słuchania!

Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

50… 40… 30… 20… 10…: Luty 2012

Mamy luty 2012 roku, więc tym razem „50… 40…” zaczynamy od roczników z dwójką na końcu. Nową odsłonę naszego cyklu zainicjują już tradycyjnie przedstawiciele różnych muzycznych nurtów, a wśród nich: Alexis Korner’s Blues Incorporated, November czy Venom. Zapraszamy do lektury i słuchania!
1962 – Alexis Korner’s Blues Incorporated „R&B from the Marquee”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Rok 1962 obfitował w wiele wydarzeń. USA ogłosiły embargo z Kubą, a w Nowym Jorku rozpoczęła trasę bezzałogowa kolejka podmiejska. Premierę miał pierwszy komiks z serii „The Incredible Hulk”. Jamajka uzyskała niepodległość. W 1962 roku miała miejsce pierwsza transatlantycka transmisja satelitarna. Zmarła Marilyn Monroe. Wilt Chamberlain rzucił sto punktów w jednym meczu NBA, a Brazylia zdobyła mistrzostwo świata, pokonując Czechosłowację 3:1, grając bez kontuzjowanego Pele. W ćwierćfinale przyszli tryumfatorzy w takim samym stosunku pokonali Anglików. Tymczasem w samej Anglii The Beatles rozpoczęli nagrywanie swojego pierwszego singla dla EMI. Wydanym 5 października „Love Me Do” Lennon i McCartney ze swoją wizją rock and rolla rozpoczęli marsz na szczyt list przebojów.
Także w tym roku Wielka Brytania adoptowała kolejne muzyczne dziecko. Za sprawą rejestrowanego mniej więcej w tym samym okresie co pierwszy singiel The Beatles i wydanego przez Decca Records albumu „R&B From The Marquee” w wielu domach Królestwa pojawił się blues. Blues, który od połowy lat 50. tułał się po brytyjskiej scenie undergroundowej. Do sceny tej zaliczały się różne formacje Alexa Kornera. Uformowany na początku lat 60. Blues Incorporated zakotwiczył w Marquee Club, w którym w 1962 roku gościli także The Rolling Stones. Grupa Kornera zwróciła uwagę szefów wytwórni Decca i tak doszło do wydania płyty, która mimo braku komercyjnego sukcesu wywarła olbrzymi wpływ na kierunek, w jakim podążyła brytyjska muzyka rozrywkowa lat 60. „R&B From The Marquee” to klimaty wypływające z Chicago lat 40. i 50., okraszone świetnymi wokalami – bardziej popowym Johna Baldry’ego i zdecydowanie bluesowym Cyrila Daviesa – oraz dialogami harmonijki i saksofonu. Tych 12 kompozycji to studyjny zapis tylko części materiału złożonego w dużej części z coverów Muddy’ego Watersa, Jimmy’ego Witherspoona i Leroya Carra, którym zespół wypełniał swoje występy w Marquee, a także w Ealing Jazz Club w ramach cyklu „Rhythm and Blues Night”. Jako rekomendację dość wspomnieć, że na tych koncertach wśród publiczności bywali Rod Stewart, Paul Jones, Jimmy Page, John Mayall czy też członkowie wspomnianego The Rolling Stones. Osobiście polecam wydanie z 1996 roku wzbogacone kilkoma świetnymi bonusami.
Jakub Stępień
1972 – November „6:e November”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
To teza czysto subiektywna, ale bronić jej będę do upadłego – w muzyce rockowej najbardziej kreatywne i tym samym najciekawsze były lata 70. ubiegłego wieku (a w szczególności ich pierwsza połowa). W niemal każdym kraju wyrastały wówczas, jak grzyby po deszczu, zespoły oscylujące w okolicach szeroko pojętego rocka progresywnego, które otwierały nowe furtki do dalszych poszukiwań artystycznych. W Szwecji objawiły się, dziś już niestety często zapomniane, takie kapele jak Epizootic, Blakulla, Egba, Atlas, Asoka, Älgarnas Trädgård, White, Pandora, Solar Plexus, Samla Mammas Manna czy też – istniejące do tej pory – Kaipa oraz Trettioariga Kriget. Jednym z ciekawszych w tym zacnym gronie był sztokholmski zespół November, którego początki sięgają 1968 roku. Wtedy to młody wokalista i basista Christer Stålbrandt opuścił szeregi The Imps i dołączył do tria Train, w którym grali perkusista Theo Salsberg oraz gitarzysta w rockowym światku znany jako Snowy White (tak, to ten sam, który w przyszłości dołączy do Thin Lizzy i bandu Rogera Watersa oraz zrobi karierę solową). Skład ten nie utrzymał się zbyt długo – niebawem Thea zastąpił Björn Inge, a Snowy’ego (który postanowił wrócić do ojczyzny) – Richard Rolf. W tym zestawieniu panowie nagrali trzy albumy („En ny tid är här…”, 1970; „2:a November”, 1971; „6:e November”, 1972), wypromowali kilka singli, po czym – po zaledwie niespełna trzech latach aktywnej działalności – przeszli do historii.
„6:e November” to zawierający dziewięć utworów, które trwają w sumie mniej niż trzydzieści osiem minut, melanż progresu, hard rocka i bluesa. Polskim fanom w wielu momentach nagrania Szwedów mogą przywodzić na myśl – zwłaszcza w warstwie instrumentalnej, bo w wokalnej już zdecydowanie nie – dwa pierwsze krążki… Budki Suflera. Obie sekcje rytmiczne – Stålbrandt/Inge oraz Lipko/Zeliszewski – mogłyby podać sobie ręce ponad Bałtykiem, a nawet spokojnie zamienić się miejscami. Album otwiera ekspresyjny hardrockowy blues „Starka Tillsammans”, któremu dynamiki dodaje jeszcze trio perkusjonalistów grających na congach. W podobnym klimacie utrzymane są „Runt i Cirklar” oraz „Rodluvan”, w którym Inge udowadnia, że jednym z jego mistrzów był nieodżałowany John Bonham (nawiązania do „Black Dog” w sposobie gry na bębnach są zbyt wyraziste, aby były przypadkowe). Najdłuższe na płycie – „Allt Genom Dej” oraz liczący sobie osiem minut „Kommer Langsamt” – to prawdziwa feeria bluesowo-rockowej energii, okraszona zadziornymi solówkami Rolfa. Warto też jednak wspomnieć o utworach krótszych (dwu-, trzyminutowych), które nie tylko pełnią rolę łączników, ale przede wszystkim przełamują klimat, wprowadzają niezbędną dozę liryzmu (tak jest w przypadku „Februari”, „Jorden Gråter” oraz zamykającego płytę „Vännerna De Dyra”).
Edycja kompaktowa krążka poszerzona została o sześć utworów pochodzących z wydanych przez zespół singli. Dzięki temu możemy się przekonać, jak wyglądało bardziej przebojowe oblicze November (vide rock’n’rollowa „Cinderella”, zahaczający o stylistykę wczesnych Deep Purple „Mount Everest” czy rozpędzony jak Steppenwolf „En ny tid är här”).
Sebastian Chosiński
1982 – Venom „Black Metal”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Już na pierwszym albumie Venom pokazał, że jego twórczość wymyka się tradycyjnym podziałom. Prawdziwą rewolucję rozpoczął jednak drugi krążek – „Black Metal”, który dał początek całkowicie nowemu nurtowi muzycznemu – black metalowi właśnie. Gatunek ten cechują: szybkie tempa, brud, nienaturalny głos wokalisty i przede wszystkim obrazoburcze, satanistyczne teksty. Wszystko to znajdziemy u Venoma: w takich kawałkach jak „Countess Bathory”, „Sacrifice”, „Raise the Dead” prezentują galopadę, że nawet Iron Maiden dostaje zadyszki. Muzyczny brud został osiągnięty dzięki niedbałej produkcji, która choć brzmiała archaicznie już w czasie wydania, wcale nie odbiera niczego utworom. Można powiedzieć, że dodaje im specyficznego uroku. Trudno się jednak temu dziwić, „Black Metal” był nagrywany w cztery dni, co miało być przeciwwagą dla wypieszczonych produkcyjnie albumów rockowych z tamtych lat. Piekielne brzmienie zespołu to również zasługa Cronosa, który swoimi wokalami neguje wszelkie zasady śpiewu. Jego krzyki, ryki, jęczenia i złowrogie bulgotania są w stanie doprowadzić Elżbietę Zapendowską do rozstroju nerwów. I wreszcie przechodzimy do rzeczy najistotniejszej – tekstów. Tu również nie ma taryfy ulgowej, a opowieści o krwawych wyczynach hrabiny Batory, ludziach zakopywanych żywcem, płonących wiedźmach i piekielnych mocach są na porządku dziennym. Co prawda pytanie, czy muzycy brali te historie z pełną powagą, pozostaje otwarte dzięki żartowi, jakim jest perwersyjna opowieść o wyuzdanej nauczycielce w „Teacher’s Pet”. Nie zmienia to faktu, że „Black Metal” to klasyka ciężkiego grania i choć brzmieniowo odbiega od późniejszych dzieł stylu, który zrodził, to wciąż potrafi zrobić wrażenie. Tak grać potrafią tylko dusze skazane na wieczne potępienie!
Piotr „Pi” Gołębiewski
1992 – The Tear Garden „The Last Man to Fly”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Współpraca członków The Legendary Pink Dots i Skinny Puppy zainicjowana pod szyldem The Tear Garden rozpoczęła się w połowie lat 80., a długogrający debiut ukazał się w roku 1987. Głównymi inspiratorami tego projektu byli Edward Ka-Spel i cEvin Key. Na następny album tej formacji trzeba było czekać pięć lat. Krążek zatytułowany „The Last Man to Fly” okazał się najlepszym efektem tej współpracy i w niczym nie ustępuje płytom macierzystych formacji muzyków. Zdecydowanie pozycja warta polecenia fanom psychodelicznych, elektronicznych i analogowych dźwięków oraz poetyckich tekstów. Bazą są piękne melodie, czasem przywodzące na myśl New Order, czasem Lou Reeda, a nawet wczesnych Floydów. Mimo że całość bardziej zdominował lider Pink Dots, to jednak nie da się nie zauważyć wpływu pana Keya, jak choćby w eksperymentalnym „The Great Lie”. Krążek zaczyna się dosyć sennym „Hyperform”, lecz z każdym kolejnym kawałkiem nabiera rozmachu i ekstrawaganckiej barwy. Ciekawie w tym zestawie wypadają – trochę zmieniające klimat – oparty na gitarowych akordach i utrzymany w duchu Syda Barreta „White Coats and Haloes” oraz fortepianowy „A Ship Named Despair””. Ukoronowaniem płyty jest genialny, kwaśny „3-D Technicolour Scrambled Egg Trip Down The Hell-Hole (With Canary)”. Realizowany trochę na uboczu projekt dostarczył w 1992 roku 70 minut oszałamiającej dawki terapeutycznych doświadczeń.
Jakub Stępień
2002 – Frou Frou „Details”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Zdarzają się takie chwile, kiedy nie mamy ochoty wsadzać do naszego odtwarzacza nic nowego. Wtedy zwykle sięgamy po płyty sprawdzone, które dają maksimum pewności, że ich słuchanie wpłynie pozytywnie na nasze samopoczucie. Jednym z takich „pewniaków” jest jedyny album brytyjskiego duetu Frou Frou. „Details” to płyta, która ukazała się w 2002 roku, będąca owocem współpracy cenionej wokalistki i kompozytorki Imogen Heap oraz producenta Guya Sigswortha. Co prawda już rok później grupa się rozpadła, a muzycy pracowali nad solowymi projektami, ale pozostawili po sobie zbiór naprawdę przyjemnych, lekkich i jednocześnie niepowtarzalnych, downtempowych kompozycji. Ich aktualność i nieustającą popularność potwierdza sukces zeszłorocznej kompilacji „Icon”, na której Imogen umieściła aż sześć (chyba najlepszych) z nich.
Dziesięć lat temu singlem promującym „Details” był utwór „Breathe In” – znakomity, rytmiczny i miło kołyszący. Równie wciągający jest „Let Go” – choć bardziej stonowany, trochę liryczniej zaśpiewany i wykorzystujący smyczki. Na pewno te dwa numery wystarczą, by stwierdzić, że Imogen to postać łatwo rozpoznawalna i utalentowana – jej głos, serwowany słuchaczom w charakterystyczny sposób, stanowi największy atut wydawnictwa. Zresztą o jej wokalnych możliwościach świadczy także powodzenie jej solowych, raczej chłodniejszych, ale dobrych i cenionych albumów. Na „Details” nie brakuje rozmycia czy elektronicznej przestrzeni, ale mimo tego całość utrzymuje ciepły, przyjemny nastrój, do którego naprawdę można wracać bez końca – taki nastrój jak w żwawym „Must Be Dreaming”, opartym na samplach z „An Ending (Ascent)” Briana Eno „Hear Me Out” albo mocniej zaśpiewanym „It’s Good To Be In Love”. Dwa małe wyjątki na playliście to balladowy, zagrany przede wszystkim na fortepianie (ale też elektronicznie pulsujący) „The Dumbing Down Of Love” oraz odrobinę mroczniejszy, a nawet złowieszczy, „Psychobabble”, w którym swój udział ma The Bollywood Strings Orchestra. Wielka szkoda, że dorobek Frou Frou wyczerpany został na tej jednej płycie, ale z drugiej strony – jest dzięki temu bardziej wyjątkowy.
Michał Perzyna
koniec
19 lutego 2012

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Podsumowanie
— Esensja

Listopad 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Przemysław Pietruszewski

Październik 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Przemysław Pietruszewski

Wrzesień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Sierpień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz

Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Czerwiec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Michał Perzyna

Maj 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Kwiecień 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

Marzec 2012
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna, Jakub Stępień

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.