EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Aquila |
Wykonawca / Kompozytor | Aquila |
Data wydania | 1970 |
Wydawca | RCA Victor |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 48:01 |
Gatunek | rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Change Your Ways | 05:18 |
2) How Many More Times | 06:22 |
3) While You Were Sleeping | 05:25 |
4) We Can Make It If We Try | 04:35 |
5) The Aquila Suite | 26:19 |
Non omnis moriar: Orle, ty nad poziomy wylatuj!Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Walijczycy z grupy Aquila.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Orle, ty nad poziomy wylatuj!Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym nowym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj Walijczycy z grupy Aquila. Aquila
Wyszukaj / Kup Pozostała po nich tylko jedna płyta, która światło dzienne ujrzała prawie czterdzieści pięć lat temu. Krótko po jej wydaniu zespół rozpadł się, a o tworzących go muzykach świat artystyczny zapomniał. Gdyby nie pojawiające się co parę lat wznowienia tego krążka, prawdopodobnie dzisiaj o Walijczykach z Aquili nikt by już nie pamiętał. Historia zespołu sięga 1967 roku i związana jest z zupełnie inną kapelą. Właśnie wtedy w portowym miasteczku Newport w południowo-wschodniej Walii powołano do życia psychodeliczną grupę Blonde on Blonde (która swą nazwę zawdzięczała opublikowanemu rok wcześniej albumowi Boba Dylana). Tworzyli ją: gitarzysta (grający także na sitarze i lutni) Gareth Johnson, basista i klawiszowiec Richard Hopkins oraz perkusista Les Hicks. Brakowało im tylko wokalisty, którego postanowili poszukać za pośrednictwem prasy. Dali więc odpowiedni anons w fachowym piśmie „Melody Maker” i cierpliwie czekali na jego efekt. Zgłosił się śpiewający gitarzysta Ralph Denyer, który po krótkim przesłuchaniu został zaangażowany jako czwarty członek kapeli. W tym składzie w 1968 roku Blonde on Blonde wybrało się na koncerty do Londynu; spodobali się tam na tyle, że wytwórnia Pye Records zdecydowała się podpisać z nimi kontrakt płytowy. Jeszcze w tym samym roku ukazał się debiutancki singiel zespołu z piosenkami „All Day, All Night” i „Country Life”, w następnym natomiast dwie kolejne małe płytki – „I Need My Friend / Conversationally Making the Grade” oraz „Castles in the Sky / Circles” – oraz na dokładkę pełnometrażowy album „Contrasts”. Po jego wydaniu jednak na rozstanie z kolegami zdecydowali się Denyer i Hopkins, których analogicznie zastąpili David Thomas (stary szkolny kolega Ralpha) i Graham Davies. Ten pierwszy nie pozostawał długo bezrobotny; wkrótce bowiem dołączył do wywodzącej się z tego samego miasta co Blonde on Blonde formacji Aquila (nazwa w językach łacińskim i włoskim oznacza orła). Poza nim tworzyli ją: basista i pianista Phil Childs, grający na instrumentach dętych George Lee, organista Martin Woodward oraz bębniarz James Smith. Ta piątka muzyków odpowiedzialna jest za zawartość jedynego krążka zespołu, który zatytułowany został po prostu „Aquila”, a światło dzienne ujrzał dzięki amerykańskiej wytwórni RCA Victor. Na albumie znalazło się pięć kompozycji, w tym tytułowa suita, która zajęła całą drugą stronę winylu. Ale do niej jeszcze dojdziemy. Jeśli bowiem zaczniemy odsłuch płyty „po bożemu”, najpierw czeka nas przyjemność zapoznania się z czterema znacznie krótszymi, lecz nie mniej interesującymi utworami. Na otwarcie zespół zaproponował „Change Your Ways” – numer zaskakująco skoczny i radosny, któremu ton nadają grające od pierwszych sekund unisono dęciaki i – na drugim planie – organy Hammonda. Zwłaszcza wybijające się przed inne instrumenty saksofony nadają temu kawałkowi funkowy posmak; ale odpowiedniego groove’u przydają mu również sekcja rytmiczna (z pulsującym basem) i „czarny” wokal Denyera. „How Many More Times” ma już jednak zupełnie inny charakter. Po psychodelicznym, akustycznym wstępie – z gitarą unplugged, fletem i różnymi przeszkadzajkami – w dalszej części panowie z Aquili serwują motoryczny rytm i zapadającą w pamięć, przejmującą melodię, którą dodatkowo podchwytuje wokalista. Uwagę zwraca także solówka na organach, wcale zresztą nie ostatnia. Warto tutaj zaznaczyć, że chociaż Hammondy najczęściej obecne są w tle, to mimo wszystko słychać je przez większość czasu. Martin Woodward nie służy zatem kolegom jako kwiatek do kożuszka, lecz w bardzo istotny sposób wpływa na brzmienie całej kapeli. Trzeci w kolejności „While You Were Sleeping” opiera się przede wszystkim na brzmieniu organów, które raz wspomaga orientalizująca gitara (co może być pozostałością po psychodelicznych „odjazdach” Denyera w Blonde on Blonde), to znów mocny, wyraźnie zahaczający o jazz saksofon George’a Lee. Ale to głównie Woodward nadaje tej kompozycji ton, wchodząc w dialogi z poszczególnymi instrumentalistami. Inaczej dzieje się w zamykającym stronę A albumu „We Can Make It If We Try”, który zaczyna się od potężnego uderzenia dęciaków. Nałożone na siebie ścieżki saksofonów wywołują wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia z prawdziwym jazzowym big bandem, który nawiązał współpracę z kapelą rockową. Może to przywodzić na myśl dokonania innej formacji z tamtych czasów, czyli czeskiego Modrego Efektu, choć raczej trudno podejrzewać Walijczyków, aby czerpali wzorce z zespołu zza „żelaznej kurtyny”, tym bardziej że albumy „Nova synteza” (1971) i „Nova synteza 2” (1974), które pod pewnymi względami wykazują największą stylistyczną zbieżność z „Aquilą”, wtedy jeszcze nie istniały. W każdym razie w tym właśnie kawałku kapela z Wysp Brytyjskich ponownie brzmi bardzo jazzowo, wręcz „czarno”. Po przełożeniu krążka na stronę B czeka nas ponad dwudziestosześciominutowa przygoda pod hasłem „The Aquila Suite”. Dzieli się ona na trzy odrębne fragmenty, spośród których każdy jest jeszcze podzielony na części (te są już ze sobą ściśle powiązane). „First Movement” otwiera eteryczny, akustyczny wstęp na gitarze i flecie („Introduction”), który następnie przechodzi w rozbudowany folkowo-rockowy (z dużą domieszką psychodelii, słyszalną zwłaszcza w partiach Hammondów) kawałek w stylu wczesnego Jethro Tull („Flight of the Golden Bird”). Tu nie można mieć wątpliwości, że muzycy Aquili zasłuchani byli w płyty „This Was” i „Benefit”, o czym świadczy zarówno sposób gry na flecie Lee, jak i wokal Denyera (wypisz, wymaluj w stylu Iana Andersona). Ciekawostką jest natomiast solówka perkusyjna Jamesa Smitha, która bardziej niż z rockiem progresywnym kojarzy się z ethno jazzem, względnie z dopiero wtedy raczkującą world music. „Second Movement” ponownie otwiera fragment bardzo stonowany i nastrojowy („Cloud Circle”); tuż po nim następuje jednak mocniejsze uderzenie, znaczone big bandowymi dęciakami i motoryczną sekcją rytmiczną („The Hunter”); wieńczy zaś tę część wyważony dialog perkusisty z organistą, do którego z czasem dołącza gitarzysta („The Kill”). „Third Movement” w przeciwieństwie do swoich poprzedników wnosi więcej radości i optymizmu. Najpierw („Where Do I Belong”) mamy do czynienia z formą czysto piosenkową, zahaczającą z jednej strony o soul (w warstwie wokalnej), z drugiej natomiast – o psychodelię (vide organy) i folk-rock (zagrywki na gitarze akustycznej). W pewnej chwili, gdy palmę pierwszeństwa przejmuje saksofonista, robi się nawet… smooth jazzowo. Za to w finale („Conclusion”), otwartym sekwencją organową, kwintet przypomina, że mimo wszelkich stylistycznych „skoków w bok”, jest kapelą rockową z krwi i kości. Potęga brzmienia, na którą pracują zarówno gitarzysta, bębniarz, jak i „obsługujący” dęciaki Lee, przyprawia o ciarki na plecach. Aż trudno uwierzyć, że historia tego – czy wręcz TAKIEGO – zespołu nie miała ciągu dalszego. A jednak. „Aquila” okazała się pierwszym i zarazem ostatnim wydawnictwem Walijczyków. O których niebawem słuch zaginął. 28 czerwca 2014 |
16 marca bieżącego roku zmarł Ernest Bryll, poeta, pisarz, dziennikarz, dyplomata, ale także autor wielu tekstów piosenek. Ponieważ mam wrażenie, że jego twórcza wciąż nie jest należycie doceniana, pomyślałem, że warto poświęcić jej chwilę i upamiętnić krótkim tekstem.
więcej »Od początku kariery muzycy Can mieli silne inklinacje filmowe. Pomagali przecież Irminowi Schmidtowi w nagrywaniu komponowanych przez niego ścieżek dźwiękowych. Swój debiutancki krążek zatytułowali „Monster Movie”, a na kolejnej płycie – „Soundtracks” – umieścili swoje utwory wybrane z pięciu filmów, których premiery odbyły się w latach 1970-1971.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay Orkiestry Gustava Broma, która przy okazji reedycji zyskała zapadający w pamięć tytuł „Kyrie Eleison”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Piosenkowe początki
— Sebastian Chosiński
Od nonetu do tria
— Sebastian Chosiński
Różne oblicza Jany
— Sebastian Chosiński
Zapomniany rozdział historii polskiej psychodelii
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Trup ściele się gęsto
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W pełni usprawiedliwiona pewność siebie
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Hans Kloss w Werwolfie
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: W poszukiwaniu straconego życia
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Miłość i nienawiść w bałkańskim słońcu
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Szczęśliwi, choć nostalgiczni
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co dwie głowy, to nie jedna
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Ten Brunner, ach! ten Brunner…
— Sebastian Chosiński