Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Emergency
‹Get Out to the Country›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGet Out to the Country
Wykonawca / KompozytorEmergency
Data wydania1973
Wydawca Brian Records
NośnikWinyl
Czas trwania44:46
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) I Know What’s Wrong05:40
2) Jeremiah06:06
3) Take My Hand05:33
4) Confessions04:01
5) Early in the Morning03:21
6) The Flag04:00
7) Little Marie03:44
8) Get Out to the Country12:07
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Gdzie rock spotyka jazz i soul

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Emergency.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Gdzie rock spotyka jazz i soul

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Emergency.

Emergency
‹Get Out to the Country›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułGet Out to the Country
Wykonawca / KompozytorEmergency
Data wydania1973
Wydawca Brian Records
NośnikWinyl
Czas trwania44:46
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Utwory
Winyl1
1) I Know What’s Wrong05:40
2) Jeremiah06:06
3) Take My Hand05:33
4) Confessions04:01
5) Early in the Morning03:21
6) The Flag04:00
7) Little Marie03:44
8) Get Out to the Country12:07
Wyszukaj / Kup
Emergency to jeden z mniej znanych przedstawicieli krautrocka, mimo że w skład zespołu, któremu od początku do końca liderował Hanus Berka, weszło – przynajmniej w późniejszym okresie jego istnienia – kilku niezwykle doświadczonych i zasłużonych dla niemieckiego rocka muzyków. Berka z pochodzenia był Czechem; urodził się w grudniu 1941 roku w Pradze w rodzinie o bogatych tradycjach muzycznych (jego ojciec był muzykiem w praskiej filharmonii). Hanus od dziecka więc uczył się grać na fortepianie, a od piątego roku życia brał już profesjonalne lekcje muzyki klasycznej. Mając lat trzynaście, dał pierwszy koncert publiczny. Z biegiem czasu poznawał także inne instrumenty (gitarę, clarinet, saksofony), stając się prawdziwym multiinstrumentalistą. A że jego pracowitość była wprost proporcjonalna do talentu, jakim obdarzyła go natura, nie musiał zbytnio martwić się o zatrudnienie; skorzystał z nader intratnej propozycji Praskiego Studia Jazzu Tradycyjnego, tam właśnie znajdując etat. Był między innymi aranżerem Karela Gotta, który w tamtym okresie na pewien czas wrócił do śpiewania jazzu; z nim także koncertował w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych, razem spędzili rok w klubach i kasynach Las Vegas.
W przerwach grywał Berka za Oceanem z czeskimi muzykami-emigrantami, którzy niebawem stali się najprawdziwszymi instytucjami amerykańskiej sceny jazzrockowej: pianistą i perkusistą Janem Hammerem (podporą Mahavishnu Orchestra) oraz basistą Miroslavem Vitoušem (który przeszedł do historii jako członek Weather Report). Po powrocie do Europy nie znalazł już Berka azylu w spacyfikowanej interwencją wojsk Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 roku Czechosłowacji; zamieszkał w Monachium w Niemczech zachodnich. I tu o pracę martwić się nie musiał. Wkręcił się do zespołu wystawiającego niemiecką wersję musicalu „Hair”, gdzie zresztą poznał kilku innych muzyków – uciekinierów z rodzinnego kraju: Miloša Vokurkę (później znanego jako Milos Reddy), Ottona Bezloję i Jiříego Matouška. Wraz z nimi – oraz Szkotem Barrym Newbym i Niemcem Udo Lindenbergiem – w roku 1970 powołał do życia zespół Emergency. Pierwszy koncert grupa dała w grudniu; parę tygodni później zwyciężyła w bawarskim festiwalu muzycznym i w nagrodę podpisała kontrakt z wytwórnią CBS Records. Debiutancki album grupy – zatytułowany po prostu „Emergency” – ukazał się w czerwcu 1971 roku.
Krytycy, choć w zachwyt nie wpadli, zgodni byli jednak co do tego, że formacja zasługuje na szczególną uwagę. Ich muzykę określono mianem „orkiestrowego jazz-rocka” (nie ma co ukrywać, że to przede wszystkim wpływ klasycznego wykształcenia Berki) i przyrównano do dokonań bliskiej soulowi grupy Blood, Sweat & Tears. Tak zresztą miało pozostać do samego końca istnienia Emergency. Wizytówką grupy – poza wpływami soulu – stały się jednak także częste zmiany składu, które z jednej strony powodowały ciągły dopływ świeżej krwi, z drugiej jednak – nader skutecznie dezorganizowały pracę nad nowymi kompozycjami. Po wydaniu pierwszej płyty z zespołem pożegnał się Lindenberg, a krótko po nim „zdezerterował” Newby. Tego drugiego zastąpił wkrótce Frank Diez (wcześniej muzyk Karthago, później znany głównie z występów w Atlantis i z zespołem Petera Maffaya); znacznie dłużej poszukiwano godnego następcy Niemca – został nim w końcu perkusista Curt Cress (wcześniej w Orange Peel, później w Atlantis, Passport, Snowball, Scorpions). Nieco wcześniej, jeszcze przed zatrudnieniem Cressa – w maju 1972 roku – na rynku pojawił się drugi longplay, zatytułowany „Entrance”. Tym razem dziennikarze nie szczędzili zespołowi pochwał; padały nawet autorytatywne stwierdzenia, że drugiego takiego zespołu w Niemczech nie ma. Co ważniejsze, w słowach tych nie było nawet cienia przesady. Krytycy i fani padli więc na kolana, ale i tak nic z tego nie wyszło, albowiem w trzy miesiące po wydaniu płyty z kapelą postanowił rozstać się Diez. Emergency zatem, zamiast odciąć kilka kuponów od wielkiej popularności „Entrance”… przestało istnieć.
Na szczęście, nie na długo. W grudniu 1972 roku Berka zebrał bowiem zupełnie nowy skład, w czym wydatnie wspomógł go niedawny jeszcze wokalista Orange Peel Peter Bischof. Oczywiście nie zrobił tego bezinteresownie, ponieważ liczył na to, że w nowym składzie Emergency właśnie jemu przypadnie rola frontmana. Skład uzupełnili: brytyjski gitarzysta Richard Palmer-James (mający na koncie współpracę m.in. z King Crimson i Supertramp), pianista Veit Marvos (wcześniej w 2066 & Then), basista o swojsko brzmiącym imieniu i nazwisku Yerzy Ziembrowski oraz bębniarz Bernd Knaak. Ta właśnie ta szóstka odpowiedzialna jest za powstanie najlepszej płyty w dorobku Emergency – „Get Out to the Country” (1973). Pozycję zespołu ugruntowały cieszące się popularnością single – „Confessions” i „The Flag” – oraz trasa koncertowa zorganizowana przez wydawcę albumu, wytwórnię Brain Records (będącą filią Metronome), w której brały udział także inne znakomite kapele ze stajni „Mózgu”: Jane i Novalis. Dodatkową nobilitacją były występy u boku „gwiazd z Zachodu”: Deep Purple, Stone the Crows oraz Ekseption (komu dziś jednak mówią coś dwie ostatnie nazwy?).
Jeżeli wydaje Wam się, że nie jest możliwe udane połączenie stylistyki typowo europejskiego rocka progresywnego z free-jazzem i amerykańskim soulem – zmienicie swoje zdanie, gdy tylko usłyszycie „Get Out to the Country”, krążek powszechnie uważany za najważniejsze dokonanie w historii tego zespołu. Na tak wysoką jego ocenę złożyło się kilka elementów; najistotniejszym z nich jest jednak aranżacyjny geniusz Hanusa Berki. Chociaż nie jest on wcale kompozytorem większości repertuaru (podpisał zaledwie trzy z ośmiu utworów), to właśnie jego aranżacje i produkcja zdecydowały o wspaniałości i ponadczasowości tego materiału. „Dawniej to ja pisałem wszystkie piosenki. Emergency grało moją muzykę, to ja byłem Emergency. Dzisiaj pisze czworo z nas, co oznacza dopływ świeżej krwi, nowe życie dla tej muzyki” – mówił Berka w jednym z wywiadów udzielonych w roku 1973. I nie sposób nie przyznać mu racji.
Płytę otwiera dynamiczny, z uwagi na swą rytmikę i motoryczność przywodzący nieco na myśl „Paint in Black” Rolling Stonesów, utwór zatytułowany „I Know What’s Wrong”. To takie Emergency w pigułce; jest tu bowiem wszystko, co wyróżnia styl zespołu: soulowy, pełen feelingu wokal Petera Bischofa, jazzujący fortepian Veita Marvosa, bluesowo-rockowa sekcja rytmiczna Yerzego Ziebrowskiego i Bernda Knaaka, w końcu pojawiające się – na razie jeszcze tylko w tle – dęciaki Hanusa Berki. To jeden z tych numerów, które podczas koncertów kapeli na pewno natychmiast podrywały publikę do szaleńczej zabawy. Bo choć, jak na dzisiejsze standardy, kawałek jest dość długi (trwa prawie sześć minut), to nawet gdyby trwał drugie tyle – zapewne nikt, oczywiście poza radiowymi prezenterami, nie wnosiłby z tego powodu żadnych protestów. Jeszcze dłuższy jest „Jeremiah”, ale muzycznie dzieje się w nim tak dużo, że momentami można odnieść wrażenie, iż jest to niemal suita. Zaczyna się jak nastrojowa, sentymentalna ballada, leniwie śpiewana przez Bischofa (trochę w stylu Geffa Harrisona z 2066 & Then), później jednak – w refrenie – nastrój ulega całkowitej zmianie i mamy do czynienia ze skoczną piosenką z bluesowo-country’owym rodowodem (brakuje chyba tylko gitary slide). Ostatnia minuta jednak ponownie wprawia nas w zdumienie: najpierw nieco rozmytą psychodeliczną syntezatorową solówką, a następnie kilkoma iście bachowskimi dźwiękami organów.
„Take My Hand” to nad wyraz motoryczne połączenie popu i śpiewu gospel. Bischof i wspomagający go w chórkach Richard Palmer-James nieźle się bawią, wyśpiewując wokalizy w stylu – wtedy wprawdzie jeszcze nieznanego – Bobby’ego McFerrina czy już znanej… Urszuli Dudziak. Nakładające się na siebie i przeplatające się nawzajem plany wokalne pozwalają dostrzec cały aranżacyjny kunszt i błysk geniuszu Berki. Jednym z dwóch singlowych przebojów, pochodzących z tej płyty, była piosenka „Confessions”. Otóż to – piosenka! I nie ma w tym słowie nic uwłaczającego. To delikatny popowy numer, o uroku którego decyduje przewijający się w tle saksofon barytonowy. Najkrótszym (nieco ponad trzy minuty), ale i najpiękniejszym, fragmentem albumu jest natomiast „Early in the Morning”. Hipnotyczna, psychodeliczna ballada, jakie śpiewano głównie w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 60. XX wieku, gdy triumfy święcili tacy wykonawcy, jak The Mamas & The Papas („California Dreamin’”), Scott McKenzie („San Francisco”), The Hollies („The Air That I Breathe”), America („Horse With No Name”) czy Gene Pitney („Something’s Gotten Hold On My Heart”). Takie kołysanki najbardziej zatwardziałego grzesznika mogłyby unieść do nieba na skrzydłach wspaniale imitujących całą symfoniczną orkiestrę instrumentów klawiszowych.
Drugim utworem, który zyskał miano przeboju, był „The Flag”. I znów robi się „czarno”: począwszy od saksofonowego wstępu, aż po – bardzo bliski poczynaniom mistrza soulu Jamesa Browna – śpiew Bischofa. Więcej nawet: wokal Niemca przypomina momentami Czesława Niemena śpiewającego „Czas jak rzeka” i „Wiem, że nie wrócisz” (co zresztą dało się już „zauważyć” w czasach Orange Peel). W podobnym klimacie utrzymana jest „Litlle Marie”. I chociaż nawiązuje ona do przeszłości (lat sześćdziesiątych), to jednak wyprzedziła też o kilka lat modę, jaka niebawem podbije całą Europę – niestety, w niezwykle prymitywnej, skrajnie kiczowatej formie (jakiej hołdować będą wykonawcy pokroju Africa Simone). To mógł być zresztą kolejny wielki hit Emergency – nie był chyba tylko dlatego, że nikt nie wpadł na to, aby wydać go na singlu. Album zamyka kompozycja tytułowa, skonstruowana w myśl zasady Alfreda Hitchcocka (mistrz suspensu odniósł ją wprawdzie do dzieł filmowych, ale przecież można ją zastosować także do innych przejawów artystycznej działalności człowieka): najpierw jest trzęsienie ziemi, a później już tylko napięcie rośnie. Powoli z muzycznego chaosu wyłania się fenomenalny rockowy kawałek o bluesowej harmonii, któremu pikanterii dodają freejazzowe partie saksofonów i kontrastujące z nimi, pełne klasycznego piękna, solo na flecie. Numer ten kończy się po dwunastu minutach i to właśnie sprawia największy ból, albowiem takie utwory mogłyby ciągnąć się w nieskończoność.
„Get Out To The Country” – przez dziennikarza branżowego pisma „Sounds” określone mianem idealnej „syntezy rocka i jazzu” – to jedna z najbardziej oryginalnych płyt w historii krautrocka. Owszem, można wskazywać na dług, jaki muzycy Emergency zaciągnęli wobec amerykańskich mistrzów soulu (co powinno automatycznie obniżać stopień owej „oryginalności”), ale nie sposób nie doceniać odwagi w poszukiwaniu nowych brzmień i nowych rozwiązań. Berka nigdy nie bał się eksperymentowania i niemal zawsze ze swoich eksperymentów wychodził obronną ręką. O wielkości zespołu świadczy zaś jeszcze jeden, zdawałoby się, dzisiaj już niezbyt istotny fakt: płytę tę nagrano w ciągu zaledwie sześciu dni (na przełomie czerwca i lipca 1973 roku w monachijskim Studio 70). A więc i tyle wystarczy, by stworzyć arcydzieło. Pod jednym jednakże warunkiem: trzeba być w pełni świadomym, do czego się dąży – nawet gdy ma to być eksperyment.
Po wyczerpującej trasie promującej „Get Out to the Country” znów zmienił się skład zespołu. Mimo to Berka zdołał utrzymać go przy życiu i w marcu 1974 roku ponownie wszedł do studia, aby pod okiem legendarnego niemieckiego producenta Dietera Dierksa nagrać czwartą płytę – „No Compromise”. I chociaż muzyka nadal była utrzymana w bliskim soulowi klimacie, to jednak nosiła dużo więcej cech klasycznego rocka symfonicznego; zawsze czujni krytycy, dostrzegli także pewne formalne podobieństwo do amerykańskiej grupy Chicago. Kto wie, czy ten album popularnością nie przebiłby poprzedniej płyty, gdyby… miał go kto promować. Gdy jednak przyszło do trasy, okazało się – nie po raz pierwszy zresztą – że formacji nie ma (muzycy rozeszli się w półtora miesiąca po zakończeniu nagrań). Po kilku następnych miesiącach Emergency pojawiło się ponownie na scenie muzycznej zachodnich Niemiec – i znowu w nowym składzie. No, może nie do końca nowym, albowiem do zespołu postanowił wrócić Diez (w tym czasie okrzyknięty najlepszym rockowym gitarzystą nad Renem). Inna sprawa, że był to już tylko przysłowiowy „łabędzi śpiew”. Dawnej popularności grupie odzyskać nie udało się już nigdy.
koniec
2 sierpnia 2014
Skład:
Peter Bischof – śpiew, instrumenty perkusyjne
Richard Palmer-James – gitara elektryczna, gitara akustyczna, chórki
Veit Marvos – organy Hammonda, syntezator, fortepian, mellotron, piano Fendera
Hanus Berka – saksofon sopranowy, saksofon tenorowy, saksofon barytonowy, flet, mellotron, piano Fendera
Yerzy Ziembrowski – gitara basowa
Bernd Knaak – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.