Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Eloy
‹Eloy [Mülltonne]›

Przed otwarciem klapy
EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEloy [Mülltonne]
Wykonawca / KompozytorEloy
Data wydania1971
NośnikCD
Czas trwania46:35
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Erich Schriever, Frank Bornemann, Manfred Wieczorke, Wolfgang Stöcker, Helmuth Draht
Utwory
CD1
1) Today5:56
2) Something Yellow8:15
3) Eloy6:15
4) Song Of A Paranoid Soldier4:50
5) Voice Of Revolution3:07
6) Isle Of Sun6:03
7) Dillus Roady6:32
8) Walk Alone (bonus)2:46
9) Daybreak2:51
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: W cieniu Najgłębszej Purpury

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Eloy.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: W cieniu Najgłębszej Purpury

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj niemiecki zespół Eloy.

Eloy
‹Eloy [Mülltonne]›

Przed otwarciem klapy
EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułEloy [Mülltonne]
Wykonawca / KompozytorEloy
Data wydania1971
NośnikCD
Czas trwania46:35
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Erich Schriever, Frank Bornemann, Manfred Wieczorke, Wolfgang Stöcker, Helmuth Draht
Utwory
CD1
1) Today5:56
2) Something Yellow8:15
3) Eloy6:15
4) Song Of A Paranoid Soldier4:50
5) Voice Of Revolution3:07
6) Isle Of Sun6:03
7) Dillus Roady6:32
8) Walk Alone (bonus)2:46
9) Daybreak2:51
Wyszukaj / Kup
W każdej szanującej się encyklopedii pod hasłem Eloy (względnie: Eloj) znaleźć się powinny dwa wytłumaczenia tego nieco enigmatycznie brzmiącego w języku polskim pojęcia. Powstało ono – już ponad sto lat temu – w umyśle angielskiego pisarza, prekursora współczesnej literatury science fiction, Herberta George’a Wellsa (autora takich klasycznych dzieł, jak „Wojna światów”, „Pierwsi ludzie na księżycu”, „Niewidzialny człowiek” czy też „Kiedy śpiący budzi się”). Otóż Elojowie to występująca w jednej z najsłynniejszych jego powieści, „Wehikule czasu”, rasa ludzi, żyjących w bardzo odległej przyszłości (dokładnie w roku 802701). Świat, w którym żyją przypomina raj: pod dostatkiem mają czystego powietrza, słońca, owoców; mogą więc beztrosko hasać po łąkach i polach, zrywać kwiaty, kąpać się w rzeczułkach i strumykach – ich „jedynym problemem zdaje się być brak jakichkolwiek problemów” (jak napisał Juliusz K. Palczewski we wstępie do jednego z najklasyczniejszych polskich wydań powieści Wellsa – Ossolineum 1985). Ale to wszystko tylko pozory: w podziemiach żyją bowiem Morlokowie, „ludzie-szczury”, „ludzie-pająki”. „Pod osłoną nocy wypełzają oni ze swoich podziemnych legowisk na powierzchnię i porywają Elojów, by potem żywić się ich mięsem”. Eloy to również nazwa najbardziej znanego niemieckiego zespołu progresywnego, istniejącego po dziś dzień, choć lata największej chwały przeżywającego ponad trzy dekady temu. Zbieżność nazw nie jest przypadkowa; Frank Bornemann, założyciel kapeli, był fanem Wellsa, a swoją grupę ochrzcił tak, ponieważ chciał w ten sposób zwrócić uwagę słuchaczy i fanów muzyki nie tylko na powieść brytyjskiego fantasty, ale nade wszystko na symbolikę, kryjącą się w warstwie ideologicznej wykreowanego przez pisarza świata przyszłości i jej odniesień do współczesności.
Początki zespołu sięgają 1969 roku, kiedy to w jednym z rock’n’rollowych klubów Hanoweru poznali się Frank Bornemann, zarabiający na życie pracą w banku, i Helmuth Draht, niespełniony muzyk – perkusista, który przewinął się już przez składy kilkunastu zespołów grających najczęściej dość miałki pop (ostatnia z tych grup nazywała się The Black Stones). Marzeniem obu było stworzenie zespołu, który przyćmiłby wszystkie inne niemieckie kapele rockowe. Ochoczo zabrali się więc do kompletowania składu i już po trzech miesiącach stworzyli w miarę zgrany kolektyw, w którym – poza śpiewającym Frankiem i grającym na bębnach Helmuthem – znaleźli się jeszcze: kolega Drahta z The Black Stones Manfred Wieczorke (śpiew, bas i gitara), Wolfgang Stoecker (bas) oraz Erich Schriever (śpiew, organy, fortepian). Niezwykle ciekawą postacią był zwłaszcza ten ostatni: syn zawodowej śpiewaczki operowej; jak mówili o nim koledzy z zespołu: „prawdziwe dziecko roku 1968” – roku studenckich rewolt i okresu narodzin zachodniej kontrkultury, zarazem aktywny działacz polityczny. W przyszłości właśnie to zaangażowanie w życie polityczne Niemiec doprowadzi do konfliktu Ericha z Frankiem i Helmuthem, co stanie się bezpośrednią przyczyną jego odejścia z zespołu. Ale nim do tego doszło, musiało minąć jeszcze parę miesięcy.
W 1969 roku zespół de facto już istniał i działał. Miał nawet nazwę, zapożyczoną przez Bornemanna ze wspomnianej już powieści Wellsa. Nazwę, która notabene bardzo przypadła do gustu komunizującemu Erichowi: w świecie przyszłości opisanym w „Wehikule czasu” dostrzegał on bowiem proste analogie z zachodnioniemiecką (i nie tylko) rzeczywistością końca lat 60. XX wieku. Szukający bliskiego kontaktu z naturą i miłujący pokój Elojowie naturalnie kojarzyli się z hippisami; Morlokowie zaś – krwiożercza, zdegenerowana rasa ludzi – stawała się tutaj symbolem burżuazji. Nic zatem dziwnego, że także w pisanych przez siebie tekstach piosenek Schriever przemycał idee młodzieżowego buntu 1968 roku. Lata później podobne refleksje nawiedzały całą punkową młodzież; nie zdawała sobie ona jednak wówczas – ani nawet teraz sobie nie zdaje – sprawy, że już parę lat wcześniej wyraził je mało znany światu tekściarz, śpiewak i… radykalny polityk w jednej osobie, Erich Schriever. Zwracał on – z jednej strony – uwagę na spustoszenia, jakie w umyśle młodego człowieka może poczynić wojna („Song of a Paranoid Soldier”), z drugiej – buntował się przeciwko technokratycznie rządzonemu i konsumpcyjnie nastawionemu do życia społeczeństwu („Today”), by wreszcie apelować o ochronę środowiska naturalnego („Something Yellow”). Zaangażowania na pewno mu nie brakowało!
W ostatnich tygodniach 1969 roku zespół zabrał się ostro do pracy. Pomysłów nie brakowało, jednakże chłopcy wciąż nie mogli się zdecydować na obranie optymalnego dla siebie stylu muzycznego. Z czasem z ich zainteresowań wykluła się przedziwna mieszanka jazzu, rocka i klasyki, którą złośliwi – jak niemal zawsze – krytycy szybko ironicznie określili mianem „heavy electric pacific rock”. Muzykę tworzyli wspólnie podczas ciągnących się godzinami prób, teksty – w zaciszu domowym – pisał Schriever. Wreszcie w 1970 roku, w nagrodę za zwycięstwo w odbywającym się w Hanowerze konkursie muzycznym, udało im się zrealizować dwa pierwsze nagrania w profesjonalnym studiu („Walk Alone” i „Daybreak”). Oba parę miesięcy później trafiły na pierwszą małą płytkę Eloy, wydaną przez zespół własnym sumptem. Rozprowadzali ją wśród znajomych, sprzedawali podczas koncertów i wysyłali w celach promocyjnych do rozgłośni radiowych. Dziś już nawet nikt z ówczesnych członków zespołu nie pamięta, w ilu ukazała się ona egzemplarzach. Jakoś jednak udało się kapeli podpisać kontrakt na wydanie debiutanckiego albumu. Budżet był niewielki (zaledwie 30 tysięcy marek), ale – jak to często bywa – efekt okazał się niewspółmierny do poniesionych nakładów. Płyta zatytułowana po prostu „Eloy” (w Niemczech znana również jako „Mülltonne”) ukazała się, nakładem firmy Philips, w 1971 roku. Nagrano ją w ciągu zaledwie ośmiu kwietniowych dni w hamburskim Star-Musik-Studios pod okiem, uznawanego niemal za geniusza, zmarłego szesnaście lat później producenta Conny’ego Planka (znanego dotychczas między innymi ze współpracy z zespołami Kraftwerk, Kluster / Cluster, Sweet Smoke, Ash Ra Tempel). Nietypową okładkę, przedstawiającą pokrywę kosza na śmieci, po otwarciu której / którego ukazywało się wnętrze śmietnika z odpadkami na dnie, wymyślił charyzmatyczny wokalista i klawiszowiec grupy. W tym także krył się symbol – zdaniem Ericha, śmietnik to miejsce, w którym powinna znaleźć się burżuazja.
Czy w momencie nagrywania swojej pierwszej płyty długogrającej – lat temu trzydzieści dwa – Frank Bornemann, twórca i wieloletni lider zespołu Eloy, mógł przypuszczać, że tworzy w ten sposób legendę niemieckiego rocka? Biorąc pod uwagę fakt, że od samego początku istnienia zespołu młody i niepokorny muzyk przekonywał pozostałych jego członków, iż kapela, w której grają ma stać się niebawem największą muzyczną gwiazdą w Niemczech – należałoby sądzić, że tak. Inna sprawa, że w tamtych czasach nie było to aż tak wielkim dokonaniem, albowiem – chociaż istniało już w tamtym okresie w RFN wiele wyśmienitych kapel – żadna z nich statusu supergwiazdy nie posiadała. Kogóż więc Bornemann chciał detronizować? Amon Düül II, Can czy Embryo, które dopiero zaczęły mozolnie wspinać się po drabinie kariery? Jeśli tak, to zadanie miał ułatwione, ponieważ na tle wyżej wymienionych zespołów Eloy prezentowało się nad wyraz komercyjnie. Kwintet z Hanoweru miał bowiem naturalny talent do łączenia symfonicznych zapędów lidera z przebojowymi melodiami i hard rockową motoryką, unikając przy tym typowych dla krautrocka eksperymentów formalnych. Taki styl stał się zresztą wizytówką grupy Bornemanna na długie lata. Owszem, coraz nowocześniejsze było brzmienie, coraz ciekawsze i rozbudowane kompozycje, ale styl pozostał niezmienny.
Debiutem płytowym Eloy był, wspomniany już, wydany własnym sumptem singiel, który sprzedawano głównie podczas koncertów kapeli. Wydany w 1970 roku, przez wiele lat był on muzycznym rarytasem; po raz pierwszy wznowiono go bowiem dopiero w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku. Piosenki, które się na nim znalazły – „Walk Alone” oraz „Daybreak” – bardzo przypominają dokonania wczesnych Deep Purple; Erich Schriever stara się nawet śpiewać „pod” Roda Evansa. Chociaż dzisiaj, z perspektywy czasu, trudno im cokolwiek – poza brakiem szczególnej oryginalności – zarzucić, to jednak nie dziwi fakt, że płytka ta przeszła praktycznie niezauważona. Uparty Bornemann zdołał jednak doprowadzić do podpisania kontraktu płytowego z firmą Philips i już w kwietniu następnego roku (1971) Eloy wkroczyło do studia nagraniowego, by zrealizować materiał na debiutancki longplay. Szczęścia mieli niemało, albowiem producentem płyty został sam Conny Plank (wraz z Dieterem Dierksem jeden z najlepszych niemieckich producentów muzycznych w historii rocka). Nie dziwi zatem, że brzmieniowo nagrania z singla i longplaya dzieliła przepaść. Nie jest to jeszcze wprawdzie mistrzostwo świata, ale utwory z „Mülltonne” (tak bowiem ochrzczono w Niemczech debiut Eloy, chociaż oficjalnie płyta tytułu nie miała) nie brzmią już tak nieporadnie i surowo. Muzycznie album stanowi – jak niegdyś pięknie ujął to wieszcz Mickiewicz – „arkę przymierza pomiędzy nowymi i starymi czasy”. Z jednej strony słychać jeszcze pozostałości po erze grania i śpiewania przez członków zespołu (niekoniecznie w składzie Eloy) prostych i melodyjnych piosenek popowych; z drugiej – kompozycje uległy znacznemu rozbudowaniu, bogatsze i bardziej finezyjne, choć to akurat nie było nigdy najmocniejszą stroną kapeli Bornemanna, stały się także aranżacje.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.