Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Pell Mell
‹Marburg›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMarburg
Wykonawca / KompozytorPell Mell
Data wydania1972
NośnikWinyl
Czas trwania39:11
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Rudolf Schön, Thomas Schmitt, Andreas Kirnberger, Hans Otto Pusch, Jörg Götzfried, Cornelius „Mitch” Kniesmeijer
Utwory
Winyl1
1) The Clown and the Queen08:37
2) Moldau05:24
3) Friend07:04
4) City Monster08:42
5) Alone09:24
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Z miłości do „małej ojczyzny”

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj zachodnioniemiecka formacja Pell Mell.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Z miłości do „małej ojczyzny”

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj zachodnioniemiecka formacja Pell Mell.

Pell Mell
‹Marburg›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMarburg
Wykonawca / KompozytorPell Mell
Data wydania1972
NośnikWinyl
Czas trwania39:11
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Rudolf Schön, Thomas Schmitt, Andreas Kirnberger, Hans Otto Pusch, Jörg Götzfried, Cornelius „Mitch” Kniesmeijer
Utwory
Winyl1
1) The Clown and the Queen08:37
2) Moldau05:24
3) Friend07:04
4) City Monster08:42
5) Alone09:24
Wyszukaj / Kup
Był 1971 rok. Pięciu zakochanych w muzyce rockowej studentów uniwersytetu w heskim Marburgu (notabene to jest to miasto, w którym swój ostatni koncert przed rozpadem w 1980 roku dało, występujące wówczas jako kwartet, SBB) zdecydowało się założyć własny zespół. Przewodził im wokalista i multiinstrumentalista Thomas Schmitt, który do swego pomysłu przekonał jeszcze wokalistę Rudolfa Schöna, klawiszowca Hansa Ottona Puscha, gitarzystę basowego Jörga Götzfrieda oraz bębniarza Corneliusa „Mitcha” Kniesmeijera. Jako że popyt na muzykę hardrockową i progresywną był wtedy olbrzymi, a rynek był w stanie wchłonąć, jak się zdawało, każdą ilość kapel, młodzi muzycy nie mieli większego problemu z podpisaniem kontraktu. Zaproponowała go im stawiająca dopiero pierwsze kroki w show-biznesie, działająca zaledwie od kilku miesięcy, niezależna wytwórnia Bacillus Records. Grupa przyjęła nazwę Pell Mell i w ekspresowym tempie przygotowała materiał na debiutancki longplay. Był tylko jeden problem: w składzie wciąż nie było gitarzysty solowego. Z pomocą pospieszyli wówczas szefowie Bacillusa, którzy do współpracy z nową formacją nakłonili Andreasa (Andy’ego) Kirnbergera, członka innego zespołu ze swojej stajni – Frame.
W tym zestawieniu Pell Mell wybrało się w mniej więcej stupięćdziesięciokilometrową podróż do Kolonii, a raczej na jej przedmieścia, do wsi Stommeln, gdzie miał swoje studio nagraniowe wtedy ciągle jeszcze początkujący, ale już niebawem cieszący się w Republice Federalnej Niemiec statusem kultowego producent Dieter Dierks. To człowiek w latach 70. XX wieku odpowiedzialny za brzmienie najważniejszych kapel krautrockowych; wśród jego „podopiecznych” znaleźli się między innymi: Ihre Kinder, Hairy Chapter, Gila, Scorpions, Wallenstein, Birth Control, Embryo, Jane, Wind, Tangerine Dream, The Cosmic Jokers, Popol Vuh, Passport, Grobschnitt i wiele innych. Efektem kilkudniowej sesji nagraniowej okazał się, wydany w 1972 roku, a dystrybuowany w całej Europie zachodniej przez koncern Phillipsa, album zatytułowany „Marburg” (jak widać, muzycy byli lokalnymi patriotami). To pierwsza z pięciu płyt opublikowanych w ciągu dekady, a sygnowanych nazwą Pell Mell. Bezsprzecznie – najlepsza, godna tego, by pamiętać o niej, mimo że od jej powstania minęły już ponad cztery dekady.
Początek krążka jest zabójczy! Prawie dziewięciominutowe „The Clown and the Queen” zaczyna się tak motorycznie, że niejedna kapela thrashmetalowa dziesięć, jedenaście lat później mogłaby pozazdrościć Niemcom dynamiki. Na plan pierwszy wybijają się potężnie brzmiące gitara elektryczna i organy Hammonda, które przydają kompozycji – jak to często bywało w pierwszej połowie lat 70. – niesamowitego smaku. Nałożone na siebie, bardzo emocjonalne, ścieżki wokalne – prym wiedzie oczywiście Rudolf Schön, a wspomaga go Thomas Schmitt – podbijają jeszcze bardziej żywiołowość. Po mniej więcej trzyminutowym „pościgu” Pell Mell wyraźnie zwalnia; na tle subtelnych, melodyjnych klawiszy Schön zaczyna snuć, jakże odmienną od wcześniejszej, romantyczną opowieść. W końcówce zespół wraca natomiast do pierwotnego wątku i kończy całość takim samym wykopem, od jakiego zaczął. „Moldau” to zupełnie inna bajka. Fragment ten jest zaaranżowaną przez lidera zespołu przeróbką fragmentu poematu symfonicznego czeskiego kompozytora epoki romantyzmu Bedřicha Smetany „Má vlast” (1872-1879). Schmitt najpierw serwuje słuchaczom przepiękną partię na flecie, a następnie dodaje do tego chwytającą za serce solówkę na skrzypcach, by w finale powrócić do fletu. Nie da się ukryć, że to jedna z najpiękniejszych trawestacji muzyki klasycznej w roku progresywnym w tamtych czasach.
Stronę A zamyka siedmiominutowy kawałek „Friend”, który zaczyna się tak samo czadowo, jak „The Clown and the Queen”, z tą jednak różnicą, że motyw przewodni jest znacznie smutniejszy i melancholijny. Szczęście – dla tych, którzy nie przepadają za nadmiernymi wzruszeniami – że ta część nie trwa zbyt długo. Po przełamaniu klimatu nałożonymi na siebie partiami fletów zaczynają się rozpisane na głosy wokalizy, które w pewnym momencie zamieniają się w prawdziwie nieskrępowaną zabawę, do której śpiewający muzycy zapraszają grającego na bębnach „Mitcha” Kniesmeijera. Na zakończenie, wzorem wcześniejszych kompozycji, zespół wraca do wcześniejszego wątku i ponownie udowadnia, że na scenie heavyprogowej byłby w tamtym czasie rywalizować z każdym. Po przełożeniu longplaya na stronę B otrzymujemy utwór „City Monster”. Nisko nastrojony bas Jörga Götzfrieda z miejsca wprowadza niepokojący nastrój, który dodatkowo budują partia fortepianu Hansa Ottona Puscha i zaaranżowane na wzór chóru wokale. Ten frapujący, nieco dołujący klimat psują zdecydowanie zbyt miękko brzmiące skrzypce, które z czasem zaczynają dominować nad pozostałymi instrumentami. Widać, Schmitt nie mógł sobie odmówić odegrania także w tym numerze roli pierwszoplanowej. Zupełnie niepotrzebnie!
Debiutancki krążek Pell Mell zamyka najdłuższy w całym zestawieniu utwór „Alone”. Hardrockowemu podkładowi towarzyszą tu histeryczne krzyki Rudolfa Schöna, mocne uderzenia perkusji oraz znacznie już bardziej rockowe skrzypce. Świetne wrażenie pozostawia też po sobie solo Puscha na Hammondach, który w drugiej części kompozycji, towarzysząc Schmittowi, przesiada się do fortepianu. Z każdą kolejną minutą numer ten traci na mocy, ale za to zyskuje na melodyjności i uroku. I kiedy słuchaczowi wydaje się, że tak dotrwa do końca płyty, panowie z Pell Mell szykują jeszcze jedno – już ostatnie – potężne uderzenie, w którym za „kowali” robią skrzypek, organista i bębniarz. Wsłuchując się po latach w debiutancki krążek muzyków z Marburga, można dostrzec pewne minusy: dość schematyczne kompozycje (parominutowy fragment szybki, potem parominutowy fragment wolny i znowu szybki), nie zawsze przemyślana struktura utworów (vide część jajcarska „Friend”), wreszcie nadreprezentacja skrzypiec niekoniecznie udanie wpisujących się w brzmienie zespołu (trzeba przyznać, że Brytyjczycy z High Tide radzili sobie z tym bardziej pomysłowo). Ale nie zmienia to faktu, że płyta po dziś dzień nie pozostawia słuchacza obojętnym i potrafi przyprawić o szybsze bicie serca.
Po wydaniu „Marburga” doszło do pierwszych przetasowań w składzie. Kirnberger, który początkowo występował w Pell Mell gościnnie, został stałym członkiem kapeli, albowiem po wydaniu albumu „Frame of Mind” (1972) rozpadł się jego macierzysty zespół. W trakcie sesji rozstał się natomiast z kolegami Pusch, którego awaryjnie zastąpił Dietrich J. Noll. W efekcie na płycie „From the New World” (1973) usłyszeć można dwóch klawiszowców. Do jeszcze większego przemeblowania doszło przed rejestracją krążka „Rhapsody” (1975), kiedy to Pell Mell opuścili Andreas Kirnberger, Jörg Götzfried i Noll; zastąpili ich zaś odpowiednio: Ralph Lippmann (gitara), Götz Draeger (bas) i Cherry Hochdöfer (instrumenty klawiszowe). I nie był to jeszcze koniec zmian. W drugiej połowie lat 70. rock progresywny znalazł się w odwrocie; grupy, które przetrwały atak coraz bardziej popularnych formacji heavymetalowych i punkrockowych z jednej oraz dyskotekowych z drugiej strony, znacznie upraszczały swoje brzmienie, zbliżając się niebezpiecznie do stylistyki pop-rocka. Nie ominęło to również Thomasa Schmitta i jego kompanów. Wydany przez nich w 1978 roku longplay „Only a Star” – z nowym bębniarzem, Wolfgangiem Klausem (niegdyś we Frame) – był tak kiczowaty, że okazał się gwoździem do trumny.
Pell Mell rozpadło się rok później, ale Schmitt nie miał zamiaru rezygnować z kariery muzycznej. Zebrał nowy skład i stworzył grupę Skyrider. Znalazło się w niej miejsce dla grającego na klawiszach starego kumpla Hansa Ottona Puscha oraz wokalisty Michaela Grebego, gitarzysty Ralfa Frickego, basisty Stephana Rehlicha i bębniarza Wernera Ettlinga. Muzyka zawarta na opublikowanym w 1980 roku albumie „Skyrider” zdecydowanie nie zachwycała; brzmiała jak popłuczyny po macierzystej kapeli lidera. Nie ma się więc co dziwić, że nie odniosła sukcesu. Thomas wcale się jednak tym nie zraził i ponownie wszedł do studia – tyle że tym razem praktycznie sam. Efektem jego pracy (wykonanej z nieznaczną pomocą Frickego i perkusisty Klausa Nassa) była płyta „Moldau” (1981), którą Schmitt – nie wiedzieć czemu (a więc zapewne chodziło o pieniądze) – zdecydował się opatrzyć szyldem… Pell Mell. Całą stronę A wypełniła rockowa trawestacja poematu symfonicznego Bedřicha Smetany, którego fragment pojawił się już dziewięć lat wcześniej na „Marburgu”. Nie uratowało to tej produkcji przed komercyjną katastrofą. Z tego też powodu światła dziennego nie ujrzała wówczas, nagrana w 1982 roku, druga płyta Skyrider. Wielbiciele talentu Thomasa mieli wątpliwą przyjemność poznać tę muzykę dopiero w 2013 roku, kiedy niepublikowany wcześniej materiał umieszczono w okolicznościowym boksie „The Entire Collection”.
koniec
3 stycznia 2015
Skład:
Rudolf Schön – śpiew, instrumenty perkusyjne
Thomas Schmitt – śpiew, skrzypce, flet, mellotron
Andreas Kirnberger – gitara elektryczna
Hans Otto Pusch – organy Hammonda, fortepian
Jörg Götzfried – gitara basowa
Cornelius „Mitch” Kniesmeijer – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Non omnis moriar: Znad Rubikonu do Aszchabadu
Sebastian Chosiński

13 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Aneks, nie popłuczyny
Sebastian Chosiński

8 IV 2024

Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński

Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński

Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński

Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński

Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński

Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński

Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński

Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński

W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński

Piosenkowe początki
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.