50 najlepszych płyt 2014Esensja50 najlepszych płyt 2014Sebastian Chosiński Dla wielbicieli doom metalu i psychodelii krążek Szwedów powinien być lekturą obowiązkową. Ale i wielbiciele stoner rocka odnajdą w ich muzyce wiele miłych uszom dźwięków. Tylko zagorzali katolicy mogą poczuć się rozczarowani, bo przecież wiadomo, kto natchnął Tommiego Erikssona i jego kompanów do stworzenia tej muzyki! Przemysław Pietruszewski Oczekiwania w stosunku do tej płyty były ogromne. W dziedzinie muzyki elektronicznej na przestrzeni lat wiele się zmieniło. Obecnie każdy małolat z dostępem do laptopa i Fruity Loops jest w stanie stworzyć w kilkanaście minut coś, nad czym Richard D. James dawno temu pracował miesiącami. Artysta miał zatem wybór: przespać epokę i nagrać krążek wyłącznie dla starszych fanów, albo zaskoczyć słuchaczy ponownie. „Syro” to jednak przede wszystkim nostalgia, dopiero później ewolucja. Zagorzali fani z pewnością doszukają się sentymentalnych wycieczek w rejony wzmożonej aktywności Aphex Twin w latach 90., ale nadal jest to zrobione z lekko zadartym nosem i arogancką pewnością siebie. Tak jakby autor „Drukqs” chciał jednak udowodnić młodemu pokoleniu, że komputer z samplami to nie wszystko. Wyświetlona na okładce paleta wykorzystanych urządzeń jest iście imponująca. Tutaj też przychodzi pierwsze zaskoczenie. Podczas wstępnych odsłuchów użyty sprzęt nie ma praktycznie żadnej siły rażenia. Kiedy się jeszcze zestawi to z informacją, że „Syro” było nagrywane w sześciu różnych studiach, można odnieść wrażenie, że mieszanina bitów, blipów i rozsynchronizowanych drgań to taka wydmuszka. Nic bardziej mylnego. Album rozkręca się bardzo powoli, wręcz ambientowo, a miłośnicy „Windowlicker” i „Come to Daddy” zostają usatysfakcjonowani dopiero w połowie albumu, przy dźwiękach „CIRCLONT6A [141.98][syrobonkus mix]” czy „CIRCLONT14 [152.97][shrymoming mix]”. Nie jest to oczywiście ten sam charakter muzyki co w przypadku wymienionych, bo i prekursor IDM-u nie ma ochoty z nikim się na nowym albumie ścigać. To bardziej wypadkowa jego twórczości. To co jednak jawi się jako pozytywne zaskoczenie, to przeplatanie rytmiki atonalnymi tłami, które zdają się grać w innym tempie niż prowadząca linia melodyczna. Niezależnie od tempa utworów, unosi się nad ich strukturą harmonijna lekkość kompozycyjna. Brzmieniowo autor wykreował własny, unikalny świat, który jest bardzo trudny do podrobienia, a przeplatane motywy co chwilę wydają się zazębiać i tworzyć nowe dźwiękowe mutacje. Jednostajne bity mieszają się tutaj z wpływami jungle, rave czy wspomnianego IDM, ale nigdy nie wchodzą w paradę z współczesną sceną elektroniczną. Tak jakby Richard D. James snuł swoje refleksyjne wizje gdzieś na odludziu, z dala od popularnych obecnie trendów. To właśnie ta muzyczna dojrzałość i bezkompromisowość jest największą zaletą „Syro”. Przemysław Pietruszewski Garry Cobain oraz Brian Dougans na nowej płycie przywołują reminiscencje swoich najlepszych dokonań: „Dead Cities” oraz „Lifeforms”, znacznie ubarwiając je ambientowymi pasażami. Mija dziesięć lat od ich ostatniego długograja. Jak na tak długi rozbrat z muzyką nadal potrafią wykrzesać sporo nowej elektronicznej energii. Według duetu z Manchesteru ten krążek to: „eksploracja przestrzeni/czasu/wymiaru, który jest widoczny dopiero po naszej śmierci ”. „Environment Five” zachwyca bogatym instrumentarium. W otwierającym „Point of Departure” syntetyczne tła zostają prowadzone poprzez zapętlone dźwięki saksofonu oraz gitary basowej, a sam tytuł sugeruje rozpoczęcie podróży do nowego, lepszego świata. „Images of the Past” to sentymentalna wycieczka do czasów „Lifeforms” i ponowne użycie jazzującego saksofonu, przeplatanego klimatem przywodzącym na myśl dokonania grupy Dead Can Dance. Odnajdziemy tutaj także wpływy field recording, wyraźnie zaakcentowane w „Viewed from Below the Surface” oraz następnym „Multiplies”. Słowem, absencja sceniczna nie wpłynęła negatywnie na wielobarwność materiału. Co więcej, pozwoliła dwójce artystów stworzyć zupełnie nowy ekosystem dźwiękowy, inkorporując trąby, chóry, wariacje na skrzypcach, a nawet współczesną muzykę klasyczną. To co jeszcze bardziej podnosi rangę albumu, to fenomenalna i eteryczna produkcja, dzięki której całość brzmi dostojnie, majestatycznie, w jakimś sensie magicznie, a przy tym potwierdza słowa duetu o melodiach z zupełnie innego wymiaru. Sebastian Chosiński Ilu jeszcze podobnych odkryć będzie nam dane dokonać w Skandynawii? Co prawda The Graviators nie są debiutantami – działają od pięciu lat i właśnie wydali trzeci album w karierze, ale nad Wisłę ich sława jeszcze nie dotarła. A jest czego żałować, ponieważ „Motherload” to znakomita mieszanka doom metalu i stoner rocka z elementami psychodelii, która zdaje się zadawać kłam powszechnemu przekonaniu, że w Skandynawii żyją ludzie o chłodnych umysłach i nieco przymarzniętych sercach. Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Debiutem „Wilczełyko” z 2012 roku Skubas postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. „Brzask” w żadnym razie jej nie strąca, choć z oczywistych powodów nie posiada tej samej świeżości, co poprzednik. Mamy tu zbiór utworów utrzymanych w podobnym, nostalgicznym nastroju, okraszonych świetnymi melodiami i półakustycznymi aranżami. Nie jest to dzieło wypełnione przebojami (może poza „Nie mam dla ciebie miłości”), ale za to uwodzi spójnością i bogatszą niż ostatnio produkcją. Bezapelacyjnie Skubas pozostaje artystą, którego dalsze poczynania nie tylko warto, ale nawet należy śledzić. Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Choć Hans Zimmer stworzył muzykę do tak różnych filmów jak „Król lew”, „Rain Man” czy „Piraci z Kraibów”, dla mnie zawsze pozostanie mistrzem budowania napięcia w filmach akcji (że wymienię tylko „Twierdzę” i „Gladiatora”). Jednak soundtrack do obrazu Chritophera Nolana „Interstellar” to całkiem inna para kaloszy. Nie należy spodziewać się efektownych, charakterystycznych motywów, które będziemy nucili na długo po wyjściu z kina. Tu liczy się nastrój, a ten został nakreślony perfekcyjnie. Nawet nie wiedząc, o czym opowiada film, już od pierwszych taktów czujemy, że rzecz dzieje się w kosmosie. Jego zimno i ogrom znajdują idealne odzwierciedlenie w muzyce, która doskonale sprawdza się jako autonomiczne dzieło w oderwaniu od obrazu. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana muzyki filmowej. Jacek Walewski Ciekawe, czy fani Mastodona z okresu debiutu zespołu mieli jakiekolwiek szanse przewidzieć, że ich ulubiona grupa przejdzie taką ewolucję. Od mocnego, zahaczającego o death metal, grania po melodyjny metal z wpływami rocka progresywnego. Sytuacja muzyków jest obecnie podobna jak ich starszych kolegów z Metalliki w latach 90. Starsi wielbiciele zapewne odejdą lub już to zrobili, ale nowych jest na tyle dużo, że wątpliwe, by Troy Sanders i spółka zmienili kierunek swojego rozwoju. Na razie nie nagrali jeszcze odpowiednika „Nothing Else Matters”, ale czuję, że na kolejnej płycie mogą tego dokonać. „Once More Round the Sun” to także album ważny z innego powodu. Jako drugie wydawnictwo płytowe na świecie (pierwszym był „Animal Amibtion” rapiera 50 Centa) było sprzedawane za bitcoiny, wirtualne monety, które zdaniem ekonomistów mogą wkrótce zrewolucjonizować Internet i rynek muzyczny. Jacek Walewski Po reaktywacji Swans idzie jak burza. Od 2010 roku zespół wydał już trzy albumy studyjne i jeden koncertowy. „To Be Kind” jest pewnym ukoronowaniem tego okresu w historii grupy, która z szalonym dyrygentem Michaelem Girą na czele stworzyła schizofreniczny i dziki monolit. To dwugodzinna podróż do najmroczniejszych i intymnych obszarów ludzkiej (chorej) psychiki. Nie słuchać w stanach depresyjnych i po spożyciu podejrzanych środków chemicznych. A najlepiej przed seansem skonsultować się z psychiatrą. Sebastian Chosiński Tune to kwintet, który powstał przed pięcioma laty w Łodzi. Po dwóch latach działalności opublikowali debiutancki album zatytułowany „Lucid Moments”, który spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem wielbicieli rocka progresywnego nad Wisłą. Nie ma się więc co dziwić, że na nagrany trzy lata później longplay „Identity” czekano już z dużą niecierpliwością. Muzycznie zmieniło się całkiem sporo; przede wszystkim panowie z Tune zrezygnowali z akordeonu w znacznie szerszym stopniu postanowili też wykorzystać syntezatory, za partie których odpowiadają Krupski, Hajzer i Swodoba, z kolei Kowalski „przesiadł” się na fortepian, co może niekoniecznie wzbogaciło brzmienie, ale na pewno przyniosło pożądany – zarówno przez zespół, jak i fanów – efekt. W porównaniu z debiutem nowy krążek jest na pewno dojrzalszy, bardziej zróżnicowany i zwyczajnie – lepszy! Piotr ‘Pi’ Gołębiewski Kalifornijski producent Flying Lotus przyzwyczaił nas już do tego, że płyty, które nagrywa, skierowane są do wymagającego słuchacza, który nie zamyka się w jednym stylu muzycznym. Na „You’re Dead!” jeszcze bardziej niż do tej pory odszedł od stylistyki hiphopowej na rzecz luźnych form freejazzowych, w których czuje się jak ryba w wodzie. Krótkie, często niespełna dwuminutowe utwory stanowią wciągający kolaż dźwięków, których wspólnym mianownikiem ma być temat śmierci. Dzięki tej płycie wcale nie wygląda ona aż tak przerażająco. |
W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.
więcej »Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Wchodząc do tej samej rzeki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: 60 najgorszych okładek płyt 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie przegap: Czerwiec 2014
— Esensja
Nie przegap: Marzec 2014
— Esensja
Prezenty świąteczne 2014: Mikołaju, zapodawaj muzę!
— Jacek Walewski, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Dwupak tematyczny: Progresywnie i regresywnie
— Sebastian Chosiński
W nocnych klubach Nowego Jorku i Chicago…
— Sebastian Chosiński
Po płytę marsz: Listopad 2014
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Spotkanie na szczycie
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Tęsknota za tym co ulotne
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Może i vintage, ale jaki nowoczesny!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: „Ognia!”
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Valparaíso, Helsingborg, Malmö
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Pop i psychodelia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Soundtrack do filmu, który trzeba sobie wymyślić
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zmiany, które wychodzą na dobre
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Czekajcie, a będzie Wam dane!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W królestwie zapomnienia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Chwila na oddech… tuż przed zmiażdżeniem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W ramionach Górskiej Pani
— Sebastian Chosiński
Wybierz najlepsze utwory Kazika!
— Esensja
50 najlepszych płyt 2018 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt muzycznych 2017 roku
— Esensja
Zmarł Zbigniew Wodecki
— Esensja
Chris Cornell nie żyje
— Esensja
Music For Mr. Fortuna - konferencja prasowa
— Esensja
Moda na Castle Party
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Black Sabbath bez Ozzy’ego!
— Esensja
Wybierz najlepsze utwory Metalliki!
— Esensja
Masha Qrella - trasa koncertowa
— Esensja
Chciałam sprawdzić, czy faktycznie przybędą do mnie jakieś wspomnienia z przeszłości po wysłuchaniu Linkin Park, ale.. jak szybko przyszły, tak szybko odeszły. Chyba już do nich nie wrócę. Dobrze jest zobaczyć Sólstafir na pierwszej pozycji.