Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

50 najlepszych płyt 2014

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 »

Esensja

50 najlepszych płyt 2014

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Sebastian Chosiński
Dla wielbicieli doom metalu i psychodelii krążek Szwedów powinien być lekturą obowiązkową. Ale i wielbiciele stoner rocka odnajdą w ich muzyce wiele miłych uszom dźwięków. Tylko zagorzali katolicy mogą poczuć się rozczarowani, bo przecież wiadomo, kto natchnął Tommiego Erikssona i jego kompanów do stworzenia tej muzyki!
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Przemysław Pietruszewski
Oczekiwania w stosunku do tej płyty były ogromne. W dziedzinie muzyki elektronicznej na przestrzeni lat wiele się zmieniło. Obecnie każdy małolat z dostępem do laptopa i Fruity Loops jest w stanie stworzyć w kilkanaście minut coś, nad czym Richard D. James dawno temu pracował miesiącami. Artysta miał zatem wybór: przespać epokę i nagrać krążek wyłącznie dla starszych fanów, albo zaskoczyć słuchaczy ponownie. „Syro” to jednak przede wszystkim nostalgia, dopiero później ewolucja. Zagorzali fani z pewnością doszukają się sentymentalnych wycieczek w rejony wzmożonej aktywności Aphex Twin w latach 90., ale nadal jest to zrobione z lekko zadartym nosem i arogancką pewnością siebie. Tak jakby autor „Drukqs” chciał jednak udowodnić młodemu pokoleniu, że komputer z samplami to nie wszystko. Wyświetlona na okładce paleta wykorzystanych urządzeń jest iście imponująca. Tutaj też przychodzi pierwsze zaskoczenie. Podczas wstępnych odsłuchów użyty sprzęt nie ma praktycznie żadnej siły rażenia. Kiedy się jeszcze zestawi to z informacją, że „Syro” było nagrywane w sześciu różnych studiach, można odnieść wrażenie, że mieszanina bitów, blipów i rozsynchronizowanych drgań to taka wydmuszka. Nic bardziej mylnego. Album rozkręca się bardzo powoli, wręcz ambientowo, a miłośnicy „Windowlicker” i „Come to Daddy” zostają usatysfakcjonowani dopiero w połowie albumu, przy dźwiękach „CIRCLONT6A [141.98][syrobonkus mix]” czy „CIRCLONT14 [152.97][shrymoming mix]”. Nie jest to oczywiście ten sam charakter muzyki co w przypadku wymienionych, bo i prekursor IDM-u nie ma ochoty z nikim się na nowym albumie ścigać. To bardziej wypadkowa jego twórczości. To co jednak jawi się jako pozytywne zaskoczenie, to przeplatanie rytmiki atonalnymi tłami, które zdają się grać w innym tempie niż prowadząca linia melodyczna. Niezależnie od tempa utworów, unosi się nad ich strukturą harmonijna lekkość kompozycyjna. Brzmieniowo autor wykreował własny, unikalny świat, który jest bardzo trudny do podrobienia, a przeplatane motywy co chwilę wydają się zazębiać i tworzyć nowe dźwiękowe mutacje. Jednostajne bity mieszają się tutaj z wpływami jungle, rave czy wspomnianego IDM, ale nigdy nie wchodzą w paradę z współczesną sceną elektroniczną. Tak jakby Richard D. James snuł swoje refleksyjne wizje gdzieś na odludziu, z dala od popularnych obecnie trendów. To właśnie ta muzyczna dojrzałość i bezkompromisowość jest największą zaletą „Syro”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Przemysław Pietruszewski
Garry Cobain oraz Brian Dougans na nowej płycie przywołują reminiscencje swoich najlepszych dokonań: „Dead Cities” oraz „Lifeforms”, znacznie ubarwiając je ambientowymi pasażami. Mija dziesięć lat od ich ostatniego długograja. Jak na tak długi rozbrat z muzyką nadal potrafią wykrzesać sporo nowej elektronicznej energii. Według duetu z Manchesteru ten krążek to: „eksploracja przestrzeni/czasu/wymiaru, który jest widoczny dopiero po naszej śmierci ”. „Environment Five” zachwyca bogatym instrumentarium. W otwierającym „Point of Departure” syntetyczne tła zostają prowadzone poprzez zapętlone dźwięki saksofonu oraz gitary basowej, a sam tytuł sugeruje rozpoczęcie podróży do nowego, lepszego świata. „Images of the Past” to sentymentalna wycieczka do czasów „Lifeforms” i ponowne użycie jazzującego saksofonu, przeplatanego klimatem przywodzącym na myśl dokonania grupy Dead Can Dance. Odnajdziemy tutaj także wpływy field recording, wyraźnie zaakcentowane w „Viewed from Below the Surface” oraz następnym „Multiplies”. Słowem, absencja sceniczna nie wpłynęła negatywnie na wielobarwność materiału. Co więcej, pozwoliła dwójce artystów stworzyć zupełnie nowy ekosystem dźwiękowy, inkorporując trąby, chóry, wariacje na skrzypcach, a nawet współczesną muzykę klasyczną. To co jeszcze bardziej podnosi rangę albumu, to fenomenalna i eteryczna produkcja, dzięki której całość brzmi dostojnie, majestatycznie, w jakimś sensie magicznie, a przy tym potwierdza słowa duetu o melodiach z zupełnie innego wymiaru.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Sebastian Chosiński
Ilu jeszcze podobnych odkryć będzie nam dane dokonać w Skandynawii? Co prawda The Graviators nie są debiutantami – działają od pięciu lat i właśnie wydali trzeci album w karierze, ale nad Wisłę ich sława jeszcze nie dotarła. A jest czego żałować, ponieważ „Motherload” to znakomita mieszanka doom metalu i stoner rocka z elementami psychodelii, która zdaje się zadawać kłam powszechnemu przekonaniu, że w Skandynawii żyją ludzie o chłodnych umysłach i nieco przymarzniętych sercach.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Debiutem „Wilczełyko” z 2012 roku Skubas postawił sobie poprzeczkę bardzo wysoko. „Brzask” w żadnym razie jej nie strąca, choć z oczywistych powodów nie posiada tej samej świeżości, co poprzednik. Mamy tu zbiór utworów utrzymanych w podobnym, nostalgicznym nastroju, okraszonych świetnymi melodiami i półakustycznymi aranżami. Nie jest to dzieło wypełnione przebojami (może poza „Nie mam dla ciebie miłości”), ale za to uwodzi spójnością i bogatszą niż ostatnio produkcją. Bezapelacyjnie Skubas pozostaje artystą, którego dalsze poczynania nie tylko warto, ale nawet należy śledzić.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Choć Hans Zimmer stworzył muzykę do tak różnych filmów jak „Król lew”, „Rain Man” czy „Piraci z Kraibów”, dla mnie zawsze pozostanie mistrzem budowania napięcia w filmach akcji (że wymienię tylko „Twierdzę” i „Gladiatora”). Jednak soundtrack do obrazu Chritophera Nolana „Interstellar” to całkiem inna para kaloszy. Nie należy spodziewać się efektownych, charakterystycznych motywów, które będziemy nucili na długo po wyjściu z kina. Tu liczy się nastrój, a ten został nakreślony perfekcyjnie. Nawet nie wiedząc, o czym opowiada film, już od pierwszych taktów czujemy, że rzecz dzieje się w kosmosie. Jego zimno i ogrom znajdują idealne odzwierciedlenie w muzyce, która doskonale sprawdza się jako autonomiczne dzieło w oderwaniu od obrazu. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana muzyki filmowej.
WASZ EKSTRAKT:
60,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jacek Walewski
Ciekawe, czy fani Mastodona z okresu debiutu zespołu mieli jakiekolwiek szanse przewidzieć, że ich ulubiona grupa przejdzie taką ewolucję. Od mocnego, zahaczającego o death metal, grania po melodyjny metal z wpływami rocka progresywnego. Sytuacja muzyków jest obecnie podobna jak ich starszych kolegów z Metalliki w latach 90. Starsi wielbiciele zapewne odejdą lub już to zrobili, ale nowych jest na tyle dużo, że wątpliwe, by Troy Sanders i spółka zmienili kierunek swojego rozwoju. Na razie nie nagrali jeszcze odpowiednika „Nothing Else Matters”, ale czuję, że na kolejnej płycie mogą tego dokonać. „Once More Round the Sun” to także album ważny z innego powodu. Jako drugie wydawnictwo płytowe na świecie (pierwszym był „Animal Amibtion” rapiera 50 Centa) było sprzedawane za bitcoiny, wirtualne monety, które zdaniem ekonomistów mogą wkrótce zrewolucjonizować Internet i rynek muzyczny.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jacek Walewski
Po reaktywacji Swans idzie jak burza. Od 2010 roku zespół wydał już trzy albumy studyjne i jeden koncertowy. „To Be Kind” jest pewnym ukoronowaniem tego okresu w historii grupy, która z szalonym dyrygentem Michaelem Girą na czele stworzyła schizofreniczny i dziki monolit. To dwugodzinna podróż do najmroczniejszych i intymnych obszarów ludzkiej (chorej) psychiki. Nie słuchać w stanach depresyjnych i po spożyciu podejrzanych środków chemicznych. A najlepiej przed seansem skonsultować się z psychiatrą.
WASZ EKSTRAKT:
40,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Sebastian Chosiński
Tune to kwintet, który powstał przed pięcioma laty w Łodzi. Po dwóch latach działalności opublikowali debiutancki album zatytułowany „Lucid Moments”, który spotkał się z bardzo ciepłym przyjęciem wielbicieli rocka progresywnego nad Wisłą. Nie ma się więc co dziwić, że na nagrany trzy lata później longplay „Identity” czekano już z dużą niecierpliwością. Muzycznie zmieniło się całkiem sporo; przede wszystkim panowie z Tune zrezygnowali z akordeonu w znacznie szerszym stopniu postanowili też wykorzystać syntezatory, za partie których odpowiadają Krupski, Hajzer i Swodoba, z kolei Kowalski „przesiadł” się na fortepian, co może niekoniecznie wzbogaciło brzmienie, ale na pewno przyniosło pożądany – zarówno przez zespół, jak i fanów – efekt. W porównaniu z debiutem nowy krążek jest na pewno dojrzalszy, bardziej zróżnicowany i zwyczajnie – lepszy!
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kalifornijski producent Flying Lotus przyzwyczaił nas już do tego, że płyty, które nagrywa, skierowane są do wymagającego słuchacza, który nie zamyka się w jednym stylu muzycznym. Na „You’re Dead!” jeszcze bardziej niż do tej pory odszedł od stylistyki hiphopowej na rzecz luźnych form freejazzowych, w których czuje się jak ryba w wodzie. Krótkie, często niespełna dwuminutowe utwory stanowią wciągający kolaż dźwięków, których wspólnym mianownikiem ma być temat śmierci. Dzięki tej płycie wcale nie wygląda ona aż tak przerażająco.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

« 1 2
18 I 2015   22:57:39

Chciałam sprawdzić, czy faktycznie przybędą do mnie jakieś wspomnienia z przeszłości po wysłuchaniu Linkin Park, ale.. jak szybko przyszły, tak szybko odeszły. Chyba już do nich nie wrócę. Dobrze jest zobaczyć Sólstafir na pierwszej pozycji.

19 I 2015   08:29:00

no ten Linkin Park jakimś psim swędem się tutaj dostał, bo nie wierzę że na 50 płyt to gówno warta w ogóle było wspomnienia

27 I 2015   02:47:42

20 stycznia zmarł Edgar Froese, założyciel i lider Tangerine Dream.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Non omnis moriar: Znad Rubikonu do Aszchabadu
Sebastian Chosiński

13 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Aneks, nie popłuczyny
Sebastian Chosiński

8 IV 2024

Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.