Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

WooBooDoo

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWooBooDoo
Wykonawca / KompozytorWooBooDoo
Data wydania2014
NośnikWinyl
Czas trwania28:47
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Janusz ‘Yanina’ Iwański, Andrzej Urny, Mateusz „Mateo” Pospieszalski, Antoni „Ziut” Gralak, Marcin Pospieszalski, Andrzej Ryszka
Utwory
Winyl1
1) Ja mam fijoła04:01
2) A jemu nic04:21
3) Wszystko leci z rąk02:24
4) Jasne góry / Wyruszaj02:51
5) Michael Jackson04:42
6) Nie wiem03:06
7) Atak na głowę04:33
8) Wszystko leci z rąk [bonus]02:50
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: Bycie prorokiem we własnym kraju…

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj polska formacja WooBooDoo.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: Bycie prorokiem we własnym kraju…

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj polska formacja WooBooDoo.

WooBooDoo

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWooBooDoo
Wykonawca / KompozytorWooBooDoo
Data wydania2014
NośnikWinyl
Czas trwania28:47
Gatunekjazz, rock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Janusz ‘Yanina’ Iwański, Andrzej Urny, Mateusz „Mateo” Pospieszalski, Antoni „Ziut” Gralak, Marcin Pospieszalski, Andrzej Ryszka
Utwory
Winyl1
1) Ja mam fijoła04:01
2) A jemu nic04:21
3) Wszystko leci z rąk02:24
4) Jasne góry / Wyruszaj02:51
5) Michael Jackson04:42
6) Nie wiem03:06
7) Atak na głowę04:33
8) Wszystko leci z rąk [bonus]02:50
Wyszukaj / Kup
Byli zespołem, który absolutnie wyprzedził swój czas; z tego też powodu pozostał niezrozumiały przez publiczność i zmuszony do zakończenia działalności po zaledwie kilkunastu miesiącach. W tym czasie udało im się zagrać kilkanaście koncertów i nagrać – w różnych studiach radiowych – kilka utworów, spośród których trzy zostały wydane na płytach. Nazwali się WooBooDoo (względnie Woo Boo Doo), choć dla nikogo wtedy – w połowie lat 80. XX wieku – nie było tajemnicą, że są to w zdecydowanej większości muzycy jazzowej orkiestry Tie Break. WooBooDoo było ich rockową inkarnacją – zresztą nie pierwszą, bo powstanie tej formacji poprzedził trwający rok epizod z grupą… Svora. Ale wróćmy do początku. A ten – przyjęty umownie – początek to druga połowa lat 70., kiedy to w ogarniętej fermentem intelektualnym Częstochowie powstał złożony z młodych adeptów szkół muzycznych zespół, z którego po kilku latach wykluł się Tie Break. Nazwa pojawiła się jednak dopiero w 1980 roku, kiedy muzycy zakwalifikowali się do udziału w krakowskim festiwalu Jazz Juniors i coś trzeba było wpisać do ankiety. Wyjazd do dawnej stolicy Polski okazał się zresztą nadzwyczaj szczęśliwy, albowiem gitarzysta Janusz Iwański, trębacz Antoni Gralak, basista Krzysztof Majchrzak oraz perkusista Czesław Łęk wrócili stamtąd z główną nagrodą.
Praktycznie z dnia na dzień zostali okrzyknięci wielką nadzieją polskiego jazzu, a przynajmniej tak postrzegała ich młoda publiczność. Trochę inaczej na niepokornych częstochowian spoglądało dość hermetyczne środowisko, w którym praktycznie wszystkie karty rozdawało Polskie Stowarzyszenie Jazzowe. Mimo kolejnych udanych występów – również na Jazzie nad Odrą we Wrocławiu – wciąż było im pod górkę. Gwoździem do trumny – przynajmniej na jakiś czas – okazało się wprowadzenie stanu wojennego, który spowodował zastój we wszystkich dziedzinach życia, w tym także w kulturze. Po ciosie, jaki zadał artystom generał Jaruzelski, pierwsi, korzystając z cichego przyzwolenia władz, podnieśli się wielbiciele rocka, którzy znaleźli swój azyl w wielkopolskim Jarocinie. Nagle zaroiło się nad Wisłą od formacji nowofalowych i punkowych, których estetyka – niepokorność i zadziorność – wywarła spory wpływ również na Tie Break. Gralak i saksofonista Mateusz Pospieszalski, który dołączył do grupy jesienią 1982 roku, zostali nawet rok później zaproszeni do stałej współpracy przez, pochodzącą z Gliwic, punkową Śmierć Kliniczną. Z jednej strony nadali jej nieco eksperymentalnego, jazzowego charakteru, z drugiej jednak – sami przesiąknęli duchem punkowej rewolty.
Był to też okres, kiedy działalność Tie Breaku praktycznie zamarła – środowiskowy ostracyzm i kłody rzucane muzykom pod nogi przez PSJ sprawiły, że zaczęli oni szukać szczęścia gdzie indziej. Los sprawił, że w tym samym czasie na życiowym zakręcie znaleźli się także inny artyści: po rozpadzie Perfectu – gitarzysta Andrzej Urny, po zawieszeniu działalności przez Krzak – bębniarz Andrzej Ryszka oraz… wokalista Stanisław Sojka, któremu już wcześniej okazjonalnie zdarzało się podczas koncertów śpiewać z Tie Breakiem. Połączywszy siły z czwórką spod Jasnej Góry powołali do życia jesienią 1983 roku nową formację, którą ochrzcili nazwą Svora. Przez pół roku ogrywali się w częstochowskim klubie studenckim „Wakans”, po czym ruszyli na podbój kraju, z którego jednak nic nie wyszło. Po Svorze pozostało jedynie kilka utworów radiowych, zarejestrowanych w czerwcu 1984 roku, oraz – przypomniane na wydanym właśnie albumie w ramach siedmiopłytowego boksu Tie Breaku – nagrania koncertowe z festiwalu w Jarocinie (prawie dwa miesiące później). Kompozycje te to ewenement – nigdy wcześniej i nigdy później Sojka nie prezentował tak rockowego oblicza. I widocznie było to zbyt dużym szokiem dla słuchaczy. Fani wokalistyki jazzowej odrzucili to wcielenie mistrza z miejsca; wielbiciele rocka nie zdołali uwierzyć, że ta przemiana jest szczera.
W efekcie – mimo stworzenia tak kapitalnych piosenek, jak „Madame schizofrenia”, „Nikogo – dokąd idziesz” czy „Mówimy do siebie” (które z czasem wyewoluowało w „Niebo oczekiwanie nasze”) – Svora przepadła. Po występie w „Mekce polskiego rocka” pan Stanisław oznajmił, że odchodzi. Pozostali muzycy, którzy czuli się ze sobą nadzwyczaj dobrze, podjęli decyzję o kontynuowaniu wspólnej drogi. Musieli jednak zmienić nazwę – i tak narodziło się WooBooDoo. Menadżerami zespołu byli wówczas Wojciech Cesarz i Jan Pospieszalski (niegdyś w Czerwonych Gitarach, później w Voo Voo), którzy wystarali się o pożyczkę na sesję w bydgoskim oddziale PSJ. Determinacja pana Jana nie powinna dziwić, ponieważ w zespole już od ponad roku – oprócz Mateusza – grał (na gitarze basowej) także drugi z jego braci, Marcin (który zastąpił Krzysztofa Majchrzaka). Odbyły się dwie sesje – w styczniu i kwietniu 1985 roku. Piosenki obecne były na antenie radiowej, WooBooDoo grało koncerty, ale płyty – przynajmniej wtedy – po sobie nie zostawiło. Jedyną pamiątką po tym wcieleniu Tie Breaku był singiel Tonpressu z „Ja mam fijoła” i „Znowu nic” (1985); utwory te znalazły się także na składance „Przeboje na Trójkę” (1987), która ukazała się, gdy grupa już nie istniała. A raczej: gdy powróciła do starej nazwy i muzyki o zdecydowanie bardziej jazzowej proweniencji.
Musiały minąć prawie trzy dekady, aby zarejestrowane w 1985 roku przez WooBooDoo nagrania trafiły na płytę, podobnie zresztą jak stało się to w przypadku Svory. Muzycy Tie Breaku postanowili bowiem wydaniem okazjonalnego boksu, zbierającego wszelkie przejawy ich działalności artystycznej, uczcić trzydziestopięciolecie profesjonalnej kariery. I lepiej stać się nie mogło! Ponieważ nawet po tak długim czasie twórczość formacji broni się kapitalnie. Dawny blask nie przygasł. Tym większe zdziwienie z perspektywy czasu może budzić fakt, że w połowie lat 80. ubiegłego wieku grupa została odrzucona, że – jak wspominają dzisiaj sami muzycy – na koncertach spotkali się z całkowitym brakiem zrozumienia ze strony publiczności. Nie widząc sensu w dalszym utrzymywaniu WooBooDoo przy życiu, Iwański, Gralak i bracia Pospieszalscy wrócili do koncepcji Tie Breaku. Przy okazji też zaangażowali się w inne jazzowo-orkiestrowe projekty, jak chociażby Young Power (z Ryszką i Urnym) oraz Free Cooperation, z których do nowego wcielenia swej macierzystej kapeli skaptowali niebawem saksofonistę Włodzimierza Kiniorskiego (po raz drugi, bo przewinął się przez Tie Break już parę lat wcześniej) oraz greckiego perkusistę Sarandisa Juwanudisa.
Co przynosi krążek z archiwaliami WooBooDoo? W swej wersji podstawowej – siedem utworów, które chyba żadnego wielbiciela undergroundowej muzyki sprzed trzydziestu lat nie pozostawią obojętnymi. Na otwarcie muzycy zaserwowali swój największy w tamtych czasach przebój, wydane na singlu „Ja mam fijoła” (z tekstem dziennikarza i reżysera-dokumentalisty Piotra Bikonta). To potężna dawka energii, którą od pierwszych sekund dostarcza sekcja instrumentów dętych, czyli trąbka Gralaka i saksofon Mateusza Pospieszalskiego. Jest motorycznie, ale zarazem przebojowo i bardzo… radośnie. W tym numerze aż kipią emocje. Ale nie brakuje też chwili zadumy, gdy zespół zwalnia tempo, a psychodeliczno-kosmicznemu wokalowi towarzyszy w tle partia trąbki. Przebojowości nie brakuje również kompozycji „A jemu nic” (ponownie z tekstem napisanym przez Bikonta), w której postpunkowy rytm i zadziorne gitary Iwańskiego i Urnego idealnie wpisują się w mocno chropawy wokal Andrzeja Ryszki. Do tego dochodzi potężnie brzmiąca sekcja dęta, dająca takiego czadu, że gdyby nagrania WooBooDoo usłyszał Mats Gustafsson, powinien z miejsca zatrudnić Gralaka i Mateusza Pospieszalskiego w Fire! Orchestra. To zresztą kolejny dowód na to, że twórczość częstochowian (i dwóch Ślązaków) wyprzedziła swoją epokę. A że ponoć nikt nie jest prorokiem we własnym kraju, nie ma się co dziwić, że ówczesna publika w przeważającej większości była ich dokonaniami skonsternowana.
Najkrótsze w całym zestawie „Wszystko leci z rąk” (z tekstem Kamila Sipowicza, który notabene był autorem nazwy WooBooDoo) to punkowy hicior, który można by z powodzeniem puścić pomiędzy kawałkami Śmierci Klinicznej, Dezertera czy Moskwy – i nie zabrzmiałby fałszywie. Wykrzyczany wokal przydaje mu jeszcze czadu i bezkompromisowości. W podobnym klimacie utrzymane są „Jasne góry / Wyruszaj”, którym ton nadają czadowe gitary i świetnie zaaranżowane wokale Ryszki, Gralaka i Mateusza Pospieszalskiego. Co ciekawe, trąbka i saksofon wcale nie są tu instrumentami zmiękczającymi brzmienie. Znać po dęciakach, że grający na nich artyści mieli w tym czasie dużo do czynienia z muzyką punkową i że w tej stylistyce – mimo jazzowych korzeni – czuli się jak ryby w wodzie. Prowokacyjny, antymainstreamowy „Michael Jackson” charakteryzuje się nowofalowym podkładem (gitara basowa Marcina Pospieszalskiego brzmi momentami jak we wcześniejszych o parę lat nagraniach Kryzysu), psychodelicznym wokalem oraz freejazzową solówką na saksofonie. To niewiarygodne, że w jednym utworze dało się „pożenić” tyle różnych stylów i że zabrzmiało to nadzwyczaj wiarygodnie.
W jeszcze inne rejony wiedzie słuchaczy „Nie wiem” (do powstania którego przyczynił się Jacek Kleyff z Salonu Niezależnych i Orkiestry Na Zdrowie), w którym to utworze WooBooDoo eksploruje świat muzyki rodem z Jamajki. Nastrojowe kołysanie, okraszone smakowitą partią saksofonu, nie przeszkadza – ba! dzieje się wręcz przeciwnie – w kontemplowaniu tekstu podkreślającego wagę miłości i wiary w życiu człowieka. To dodatkowy element, który zasadniczo odróżnia „Nie wiem” od innych utworów, opatrzonych tekstami często tworzonymi na zasadzie dadaistycznej zabawy słowami. „Atak na głowę” to powrót do czadowego oblicza grupy. Tu rock ponownie miesza się z psychodelią, a postpunkowe gitary świdrują umysł do tego stopnia, że po trochę ponad czterech minutach głowa rzeczywiście wymaga odpoczynku. Tyle że… on nie następuje. Srebrny krążek – wbrew opisowi na okładce – zawiera bowiem jeszcze jeden, bonusowy numer, czyli inną (nagraną w Szczecinie) wersję „Wszystko leci z rąk”. Jest ona nieco dłuższa od podstawowej, brudniejsza, bardziej garażowa i tym samym może w jeszcze większym stopniu spodobać się punkowej publice.
Trzydzieści minut muzyki to niewiele, ale – z drugiej strony – wystarczająco dużo, aby docenić niezwykłość WooBooDoo. Aby dać ponieść się jego energii i nieskrępowanej wyobraźni, która prowadziła muzyków sekstetu w najmniej spodziewane rejony. Nic dziwnego, że w następnych latach artyści ci odgrywali ogromną rolę na polskiej scenie jazzowej i rockowej, udzielając się dodatkowo – oprócz formacji już wcześniej wymienionych – w takich grupach, jak Stan d’Art, Maanam, Voo Voo, R.A.P., 2Tm2,3, New Life’m i Deus Meus. Pamiętajmy także, że byli oni odpowiedzialni za największy komercyjny sukces Stanisława Sojki, nagrywając z nim między innymi albumy „In Concert” (1990), „Acoustic” (1991) czy „Neopositive” (1992).
koniec
17 stycznia 2015
Skład:
Janusz Iwański – gitara elektryczna
Andrzej Urny – gitara elektryczna
Mateusz Pospieszalski – saksofon, śpiew
Antoni Gralak – trąbka, śpiew
Marcin Pospieszalski – gitara basowa
Andrzej Ryszka – perkusja, śpiew

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Non omnis moriar: Znad Rubikonu do Aszchabadu
Sebastian Chosiński

13 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Aneks, nie popłuczyny
Sebastian Chosiński

8 IV 2024

Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.