EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Prof. Wolfff |
Wykonawca / Kompozytor | Prof. Wolfff |
Data wydania | 1972 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 36:33 |
Gatunek | rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Klaus-Peter „KP” Schweizer, Friedrich „Fritz” Herrmann, Rolf-Michael „Romi” Schickle, Detlev „Mondo” Zech, Michael „Sam” Sametinger |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Hetzjagd | 09:59 |
2) Hans im Glück | 07:46 |
3) Mißverständnis | 04:05 |
4) Das Zimmer | 04:52 |
5) Weh’ uns | 09:48 |
Non omnis moriar: Demoniczny Profesor z UlmMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecka formacja Prof. Wolfff.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Demoniczny Profesor z UlmMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecka formacja Prof. Wolfff. Prof. Wolfff
Wyszukaj / Kup W swym pierwszym – podstawowym, a przez fanów uważanym za jedyny właściwy – składzie istnieli przez niespełna rok. Gdy w sprzedaży ukazała się ich debiutancka – jak się zresztą potem okazało, jedyna – płyta, zdążyli przejść do historii. I chociaż w następnych latach odradzali się jeszcze dwukrotnie, nie udało im się ani odnieść sukcesu, ani nagrać kolejnego albumu. A szkoda, ponieważ Prof. Wolfff (sic!) to jedna z ciekawszych zachodnioniemieckich formacji progresywnych, które działały na początku lat 70. XX wieku. Grupa powstała w Ulm, mieście położonym kilkadziesiąt kilometrów na zachód od Monachium, w 1971 roku z inicjatywy muzyków grających wcześniej w cieszących się wówczas lokalną popularnością, ale dzisiaj już całkowicie zapomnianych kapelach Brandenburg i Second Thoughts. Członkami tej pierwszej byli: wokalista i gitarzysta Klaus-Peter Schweizer „KP” oraz klawiszowiec Rolf-Michael Schickle „Romi”, drugiej natomiast – gitarzysta Friedrich Herrmann „Fritz” i basista Detlev Zech „Mondo”. Skład uzupełnił jeszcze perkusista Michael Sametinger „Sam”, który karierę zaczynał w zespole Beachers. Bardzo szybko przygotowali premierowy materiał i już w październiku 1971 roku wybrali się do studia nagraniowego w Stuttgarcie, gdzie zarejestrowali utwory, które siedem miesięcy później ukazały się nakładem firmy Metronome na albumie zatytułowanym po prostu „Prof. Wolfff”. W czasie pracy nad płytą pewnie żaden z muzyków nie przewidywał, że ukaże się ona w chwili, gdy formacja oficjalnie nie będzie już istnieć. Drogi muzyków rozeszły się bowiem dwa miesiące wcześniej, w marcu 1972 roku. Pozostał krążek, który z biegiem czasu popadał w coraz większe zapomnienie. Niesłusznie, bo zawiera on kapitalną muzykę z pogranicza rocka progresywnego i psychodelii, z elementami hard-rocka, muzyki klasycznej i jazzu, a nawet soulu. Należy także dodać, że muzycy z Prof. Wolfff byli jednymi z tych przedstawicieli krautrocka, którzy – obok takich wykonawców, jak Ihre Kinder czy Ton Steine Scherben (później dołączyli do nich jeszcze panowie z hamburskiego Novalis) – jako pierwsi wykonywali swoje kompozycje wokalno-instrumentalne w języku nienieckim. Stronę A longplaya otwiera dziesięciominutowy numer zatytułowany „Hetzjagd”, będący – bez dwóch zdań – najwartościowszym dziełem zespołu. Na początek słyszymy delikatne dźwięki organów Hammonda, na których gra „Romi”, po czym – mniej więcej po minucie – następuje potężne uderzenie całej formacji. Organy jednak nadal wybijają się na plan pierwszy, a sposób w jaki Schickle gra na nich z miejsca przywodzi na myśl skojarzenia z Emerson, Lake & Palmer; chociaż w dalszej części znacznie bliżej mu do hardrockowych peregrynacji Jona Lorda z Deep Purple. Gdy zaś postanawia na moment odpocząć, jego miejsce natychmiast zajmuje Schweizer. Cały zresztą utwór jest zbudowany na bazie dialogów klawiszy z gitarą i wymienianiu się przez obu instrumentalistów partiami solowymi. Dla odmiany „Hans im Glück” zaczyna się od subtelnej partii fortepianu elektrycznego; chwilę później dołączają Schweizer, który śpiewa z lekkimi soulowymi naleciałościami, oraz Herrmann serwujący łkające dźwięki na gitarze. Dopiero w refrenie utwór zyskuje na mocy – zarówno dzięki chórkom, jak i brudnemu, garażowemu brzmieniu, które wwierca się w umysł do tego stopnia, że w finale grupa decyduje się na ukojenie słuchaczy hipnotyczno-usypiającą psychodelią. Po przełożeniu winylowego krążka na drugą stronę czeka nas – oczywiście w kontekście „Hetzjagd” i „Hans im Glück” – niemałe zaskoczenie. „Mißverständnis” to bowiem, przez większość czasu, kompozycja, w której wokaliście towarzyszy jedynie gitara akustyczna. Mimo tego, nie brakuje jej ani energii, ani motoryki. Podobnie zresztą jest z „Das Zimmer”, w którym dodatkowo rozbrzmiewają dźwięki fletu (gra na nim „Fritz”). Choć jednak w porównaniu z poprzednikiem jest to utwór dużo bardziej zróżnicowany – pojawia się w nim i jazzowa partia Hammondów, i zahaczająca o stylistykę country gitara elektryczna. W zakończeniu jednak Prof. Wolfff wraca do punktu wyjścia i spina całość akustyczną klamrą wokalno-gitarową. Na zwieńczenie swego jedynego albumu Niemcy wybrali dziesięciominutowe „Weh’ uns”, w którym – dla odmiany – postanowili dać upust swoim rockowo-progresywnym ciągotkom. Od początku wrzyna się więc w uszy rozpędzona perkusja i co rusz doganiająca ją gitara. Partia wokalna składa się zaś z kilku nałożonych na siebie ścieżek (Schweizera wspomagają wszyscy pozostali, poza Schicklem, muzycy). Lecz przede wszystkim uwagę przykuwają solówki organisty i gitarzysty, którzy płynnie zamieniają się rolami. Ciekawostką jest również fakt, że w zakończeniu „Weh’ uns” wykorzystano fragment tekstu wyrecytowanego przez zmarłego w 1947 roku (w wieku zaledwie dwudziestu sześciu lat), pochodzącego z Hamburga, pisarza, aktora i reżysera teatralnego Wolfganga Borcherta. Po rozpadzie pierwszego składu zespołu niebawem powstał drugi, któremu ton nadawali Schickle i Herrmann; na stałe dołączył do nich perkusista Peter Bochtler, gitarzyści natomiast zmieniali się tak często, że trudno byłoby nawet ich wymienić. Grupa – oficjalnie posługująca się nazwą Prof. Wolfff Ensemble – grała jazz-rocka i często zapraszana była na przeróżne festiwale. Ale mimo wszystko nie potrafiła się przebić, w efekcie „Romi” zdecydował się odejść. „Fritz” tymczasem przeniósł się do Monachium i z tamtejszych muzyków stworzył trzeci skład. Znaleźli się w nim klawiszowiec Alex Grünwald (z formacji Münchener Freiheit), perkusista Wolfgang Mathias (niegdyś w Erna Schmidt), którego zresztą niebawem zastąpił Freddy Setz (Aera), saksofonista i flecista Edgar Hoffmann (Embryo) oraz saksofonista Jürgen Benz (Munju). W późniejszych latach pojawił się jeszcze perkusista Jan Zelinka, który uprzednio zasilał szeregi Missus Beastly. Ale i temu wcieleniu Prof. Wolfffa nie było dane się wybić i w 1982 roku – po ośmiu latach funkcjonowania – grupa rozpadła się ostatecznie. Rok później Herrmann wyjechał – w poszukiwaniu inspiracji artystycznych i sensu życia – do Indii, gdzie mieszkał przez cztery lata; gdy wrócił do Europy (pod nazwiskiem Glorian), osiedlił się we Francji, w Niemczech mieszka ponownie od czternastu lat. A co robią pozostali muzycy oryginalnego składu? Detlev Zech zmarł w 1995 roku na raka. Schweizer założył poprockowy band, któremu – jako nazwę – podarował własne nazwisko; nagrał z nim kilka płyt, które raczej nie zainteresują dawnych wielbicieli Prof. Wolfffa. Bardzo aktywny był również Rolf-Michael Schickle, który po rozpadzie grupy związał się najpierw z formacją Kraan (album „Kraan”, 1972) i For Example, dał się też Herrmannowi namówić na granie w Prof. Wolfff Ensemble. W latach 90. ubiegłego wieku współpracował z gitarzystą Siggim Schwartzem i był etatowym członkiem zespołów nagrywających nowe wersje klasycznych utworów rockowych, jak chociażby GoodTimes-All-Star-Band. Jedynie Michael Sametinger na dobre rozstał się z branżą. 2 maja 2015 Skład: Klaus-Peter „KP” Schweizer – śpiew, gitara rytmiczna, gitara akustyczna, fortepian elektryczny Friedrich „Fritz” Herrmann – gitara solowa, chórki, flet Rolf-Michael „Romi” Schickle – organy Hammonda, fortepian elektryczny, chórki Detlev „Mondo” Zech – gitara basowa, chórki Michael „Sam” Sametinger – perkusja, instrumenty perkusyjne, chórki |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński