Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

‹Vot ken you mach?›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Muzeum Współczesne Wrocław
MiejsceSynagoga pod Białym Bocianem

Dziwne owoce we wrocławskiej synagodze

Esensja.pl
Esensja.pl
„Seltsame Früchte wachsen auf dem Baume des Judentums”: „dziwne owoce rosną na drzewie żydostwa”. Tak przed ponad stu laty mówiła zamyślona Miriam w powieści „Golem” Gustava Meyrinka. Może przewidywała wówczas koncert w Synagodze pod Białym Bocianem z 30 lipca tego roku. Zagrali: Nadja, czyli drone’owy duet z Kanady, oraz polskie freejazzowe trio – Shofar.

Mieszko B. Wandowicz

Dziwne owoce we wrocławskiej synagodze

„Seltsame Früchte wachsen auf dem Baume des Judentums”: „dziwne owoce rosną na drzewie żydostwa”. Tak przed ponad stu laty mówiła zamyślona Miriam w powieści „Golem” Gustava Meyrinka. Może przewidywała wówczas koncert w Synagodze pod Białym Bocianem z 30 lipca tego roku. Zagrali: Nadja, czyli drone’owy duet z Kanady, oraz polskie freejazzowe trio – Shofar.

‹Vot ken you mach?›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Organizator Muzeum Współczesne Wrocław
MiejsceSynagoga pod Białym Bocianem
Rzecz, zorganizowana przez Muzeum Współczesne Wrocław, była dodatkiem do wystawy „Vot ken you mach?”, dotyczącej kultury żydowskiej. Zresztą już miejsce koncertu skłania do szukania powiązań między występującymi tam muzykami a tradycją ściśle się z synagogą łączącą. O ile zaś Shofar pozwala na znalezienie punktów wspólnych nie tylko dzięki jednemu z współtwórców, Raphaelowi Rogińskiemu, ale i ze względu na samą nazwę grupy, o tyle w razie zgoła odmiennej Nadji może to budzić niepewność. Wszelako Kanadyjczycy, Aidan Baker i Leah Buckareff, zgodzili się – a może zgłosili? – by przedstawić specjalny, zainspirowany żydowską kulturą utwór, co wydaje się wystarczającym uzasadnieniem takiej, a nie innej obecności we Wrocławiu podczas ich krótkiej trasy po Polsce.
Ów utwór – bo od Nadji się zaczęło – zajął 43 minuty; ten, albo kilka starannie zespolonych: długa i spójna całość. Gitarzysta i basistka, pomiędzy nimi obsługiwany przez Bakera sprzęt generujący elektronikę, on przodem, ona tyłem do publiczności, oboje nieomal w bezruchu. Właściwie wspólny dźwięk, rozciągany do granic możliwości; po pewnym czasie wzrost napięcia zdawał się już wyraźnie słyszalny. „20 minut”, powiedziała siedząca kilka metrów ode mnie słuchaczka-obserwatorka, podczas gdy minęło dopiero 17. Po pół godziny niskie tony – do pomyślenia: pojedynczy niski ton, w którym dźwięk gitar zagłuszany był przez szumienie elektroniki – zmieniły się w jednostajny hałas, uzupełniony w pewnym momencie przez smyczek. Najpierw przez jeden, siłą rzeczy nadający wibracje tylko jednemu z instrumentów, potem – przez dwa, u obojga muzyków. Pod koniec, gdy zagęszczenie powoli zbliżało się do zenitu, nastało wyciszanie, przerywane niekiedy przez spięcia gitar i ledwo słyszalne wybijanie rytmu, a nawet małe przyśpieszenie. Czy były w tym odcienie bądź to klezmerskie, bądź to – po prostu – żydowskie? Trudno stwierdzić.
Gdyby jednak panowała zupełna ciemność, gdyby zamiast niewygodnych krzeseł rozstawiono leżaki — wówczas, jak sądzę, łatwiej byłoby o nieodzowną zgodność między formą muzyki a sposobem jej przyjmowania. Niewykluczone, że Nadję najłatwiej docenić w domowym zaciszu; bo to gatunek, który, jakkolwiek nie wszystkim, w tym wykonaniu może się podobać. Mógł też spodobać się ten popis – zamknięty, wolno rzec: introwertyczny; konsekwentny i wprawiający w swoisty nastrój. Mimo to nie dziwi okoliczność, że wielu wychodziło, a inni konwersowali wesoło, nie najlepiej urozmaicając przy tym zespół – prawdopodobnie dlatego 43 minuty Nadji, bodaj odpowiedni czas trwania dla takiego koncertu, przedsięwzięte zostały na początku, przed Shofarem, na który czekała większa część publiczności.
Przerwa, sugestia organizatorów, by spędzić ją na dworze, i oto rozpoczął się koncert grupy Shofar. Kilka chwil wcześniej dało się usłyszeć, jak w pokoju obok Mikołaj Trzaska przygotowywał tyleż siebie, co swoje instrumenty; w końcu wyszli we trzech: prócz niego Rogiński, z gitarą, a także polski perkusista występujący pod pseudonimem Macio Moretti. Zaczęło się spokojnie, Trzaska z klarnetem, Moretti z przeszkadzajkami; gitarzysta, jak się zdaje, pokierował powolnym wprowadzaniem muzyki w klezmerskie melodie. Niemniej przeto, jeśli pomyśleć o całości, najbardziej zwracał na siebie uwagę przywołany już Trzaska – a to z owym klarnetem basowym, a to, bodaj częściej, z saksofonem. Tak chyba być powinno, skoro szofar, od którego trio wzięło swoją nazwę, to rodzaj rogu, a więc – jak Trzaskowskie narzędzia – dęciaka. Jednak zdarzała się również dominacja Rogińskiego – mniej jazzowego, wpadającego nieraz w bluesa, może nawet z rzadka flirtującego z flamenco. Pojawiło się też jego bliskie rockowi solo. Raz szarpał struny smyczkiem; i to najpewniej jedyna chwila, w której podobna było Nadję i Shofar skojarzyć.
Wyłącznie Rogiński nie zmieniał instrumentu; obok Trzaski, często zastępującego saksofon klarnetem, Moretti co rusz brał inne pałeczki, czasem dwa rodzaje: pierwszy do jednej, drugi do drugiej dłoni. Nie brakowało też zróżnicowanych przeszkadzajek, wszak koncert w dużej mierze opierał się na różnicy. Łatwo słyszalna i zauważalna osobność utworów, choć niekiedy przejście między nimi było płynne, dowodziła tego w nie mniejszym stopniu niż mieszanie odległych od siebie rytmów i harmonii albo łagodnych dźwięków z szaleńczym improwizowaniem na saksofonie i bliskimi blastom uderzeniami w bębny. Bywało, że Shofar zbliżał się do przemyślanej kakofonii, kiedy każdy grał tak naprawdę coś innego. Jeśliby w muzyce Nadji dosłuchać się jej zamykania i zanikania, po czym pozwolić sobie na dalszy krok w porównawczym nadużyciu, to polskie trio robiłoby wrażenie grupy zgoła ekstrawertycznej: aktywnej, wybuchowej, beztroskiej, żywej.
To osobliwe zestawienie: zespół, który próbuje wydłużyć niezmienny odgłos w nieskończoność, starając się o utrzymanie możliwie radykalnej pojedynczości, oraz taki, u którego nawet podobne z pozoru dźwięki wybrzmiewają w istocie różnie. Tuż obok siebie, całkiem odmienni twórcy; jak Parmenides i Heraklit. Doprawdy – słusznie wzdychała Miriam – dziwne owoce rosną na drzewie żydostwa.
koniec
2 sierpnia 2015

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.