Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Dzyan
‹Electric Silence›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułElectric Silence
Wykonawca / KompozytorDzyan
Data wydania1974
NośnikWinyl
Czas trwania37:08
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Eddy Marron, Reinhard Karwatky, Peter Giger
Utwory
Winyl1
1) Back to Where We Come from09:00
2) A Day in My Life04:05
3) The Road Not Taken04:58
4) Khali04:56
5) For Earthly Thinking09:38
6) Electric Silence04:32
Wyszukaj / Kup

Non omnis moriar: A potem nastała już tylko cisza…

Esensja.pl
Esensja.pl
Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj – po raz czwarty (i ostatni) – (zachodnio)niemiecka grupa Dzyan.

Sebastian Chosiński

Non omnis moriar: A potem nastała już tylko cisza…

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj – po raz czwarty (i ostatni) – (zachodnio)niemiecka grupa Dzyan.

Dzyan
‹Electric Silence›

EKSTRAKT:90%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułElectric Silence
Wykonawca / KompozytorDzyan
Data wydania1974
NośnikWinyl
Czas trwania37:08
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Eddy Marron, Reinhard Karwatky, Peter Giger
Utwory
Winyl1
1) Back to Where We Come from09:00
2) A Day in My Life04:05
3) The Road Not Taken04:58
4) Khali04:56
5) For Earthly Thinking09:38
6) Electric Silence04:32
Wyszukaj / Kup
Dużą popularność wydanej w listopadzie 1973 roku płyty „Time Machine” zespół Dzyan zdyskontował serią koncertów na prestiżowych w tamtej epoce festiwalach jazzowych i rockowych w Niemczech i Szwajcarii. Podczas części z nich za bębnami zasiadł nie etatowy pałker formacji Peter Giger, ale wyciągnięty z grupy Dave Pike Set Marc Hellman. Stało się tak, ponieważ Giger miał w tym samym czasie zakontraktowane już wcześniej tournee z jazzowym kontrabasistą Eberhardem Weberem. Nie opuścił jednak Reinharda Karwatky’ego w potrzebie i kiedy nadeszła pora pracy nad materiałem na kolejną (trzecią w dyskografii) płytę studyjną, wstawił się karnie w posiadłości lidera w miasteczku Groß-Gerau pod Frankfurtem. Kiedy utwory były już odpowiednio opracowane, trio ponownie wybrało się do studia Dietera Dierksa w Stommeln pod Kolonią. Sesja odbyła się w ciągu kilku październikowych dni 1974 roku, a jej owocem okazał się album, który otrzymał tytuł „Electric Silence”. Do sklepów trafił on pod szyldem wytwórni Bacillus Records (będącej wtedy już od dwóch lat firmą-córką frankfurckiego koncernu Bellaphon), której szefowie byli wielce zadowoleni zarówno z poziomu artystycznego, jak i wyników sprzedaży krążka „Time Machine”. Ciekawe czy po nowej produkcji spodziewano się jeszcze lepszych rezultatów? Chyba jednak nie, skoro w tworzeniu muzyki dano Karwatky’emu całkowicie wolną rękę, nie wywierając nań żadnej presji.
Płyta, która powstała jesienią 1974 roku, przez wielu krytyków i fanów Dzyan określona została po latach jako opus magnum niemiecko-szwajcarskiego zespołu – jego najdonioślejsze dokonanie, przewyższające oba wcześniejsze krążki (w tym całkiem przecież niezły debiut). Ale czy rzeczywiście zasługuje ona na miano arcydzieła krautrocka? To przede wszystkim kwestia upodobań. Wielbiciele muzycznych eksperymentów, szalonych eksploracji z pogranicza awangardy, jazz-rocka i ethno – na pewno z tym zdaniem się zgodzą; inni – docenią, ale jednocześnie wytoczą działa, że przecież w tamtym czasie w Republice Federalnej Niemiec powstało co najmniej kilkadziesiąt albumów, które w niczym nie ustępują produkcji Reinharda Karwatky’ego, Eddy’ego Marrona i Petera Gigera. Przykłady rzeczywiście można by mnożyć. I wcale nie trzeba by szukać daleko, jeśli chodzi o „koligacje” stylistyczne; wystarczy przywołać takie zespoły, jak Popol Vuh, A.R. & Machines, Agitation Free, Kalacakra, Faust, Ash Ra Tempel, Witthüser & Westrupp czy Kluster. To świadczy tylko o tym, że Dzyan nie działał w próżni, że istniało – i to spore – zapotrzebowanie na taką muzykę wśród ówczesnej hippisowskiej młodzieży, którą pociągała medytacyjna sfera kultury Wschodu.
Na „Electric Silence” trafiło sześć kompozycji, w jeszcze większym stopniu wykazujących fascynację Dzyana muzyką etniczną. Co słychać już bardzo wyraźnie w otwierającym płytę utworze „Back to Where We Come from”, w którym dominują dźwięki sazu, sitaru i tambury (na wszystkich wymienionych instrumentach gra Eddy Marron). Karwatky dorzuca od siebie partię mellotronu, ale też ciepłe brzmienie kontrabasu, który wchodzi w wyjątkowo subtelne relacje z perkusją Petera Gigera. Choć kawałek jest wybitnie orientalny, pojawia się w nim również zaskakująco klasyczna solówka gitary elektrycznej, która świadczy o tym, że muzycy wcale nie chcieli rezygnować z publiki o bardziej rockowym obliczu. „A Day in My Life” to numer typowo modern jazzowy, tyle że zagrany na instrumentach rodem z Azji. Powtarzany na okrągło motyw przywołuje zaś wrażenie mantry; gdyby tylko trwał nieco dłużej, można by przy nim popaść w nastrój kontemplacyjny. W zamykającym stronę A longplaya „The Road Not Taken” mamy do czynienia z aranżacyjną ewolucją. Wstęp – zagrany delikatnie na dwóch gitarach – różni się zasadniczo od mocnego, energetycznego finału, znaczonego motorycznym pochodem perkusji i kolejnymi eksperymentami Reinharda na wynalezionym na potrzeby sesji do „Time Machine” super-stringu. Skoro patent ten sprawdził się przed rokiem (znacznie wzbogacając brzmienie zespołu), nic dziwnego nie ma w tym, że Karwatky zdecydował się wykorzystać swój wynalazek powtórnie.
Stronę B otwiera kolejny hinduski w klimacie kawałek – „Khali”. To pięć minut muzyki idealnie nadającej się do medytacji. W stan zadumy wprowadzają nie tylko pojawiające się na pierwszym planie subtelne dźwięki sazu i sitaru, ale również ambientowe plamy w tle (wygenerowane przez wspomniany już super-string). W podobnym kierunku zespół podąża w najdłuższym na całej płycie, prawie dziesięciominutowym, „For Earthly Thinking”. Hipnotyczny rytm wyznacza tutaj tambura, wokół której owija się partia solowa sitaru. W kolejnej części pojawia się za to fragment zaskakująco minimalistyczny, stanowiący prawdopodobnie odskocznię do dalszych, coraz bardziej szalonych peregrynacji. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie improwizacje (także perkusyjna) zamieniają się w iście freejazzową feerię. Wrażenie jest niesamowite. Tak wielkie, że gdyby płyta skończyła się wraz z ostatnią nutą „For Earthly Thinking”, chyba żaden ze słuchaczy nie poczułby się poszkodowany. No tak, ale wtedy stracilibyśmy utwór tytułowy – niezwykły chociażby z tego powodu, że będący najbardziej modelowym przykładem progresywnego krautrocka (z wpływami awangardy i jazzu) w wydaniu Dzyana. Porywająca, ale i pełna niepokoju, partia Eddy’ego Marrona na gitarze pełni w nim rolę smakowitej wisienki na torcie. Tyle że tym razem to już naprawdę koniec.
Album „Electric Silence” zyskał bardzo wysokie oceny. Płyta ukazała się także, nakładem wytwórni Pasport, na rynku północnoamerykańskim. Mogło się wydawać, że kariera po drugiej stronie Atlantyku stoi przed zespołem otworem, że wystarczy się tylko nad nią pochylić i podnieść. Tym większym zaskoczeniem była decyzja podjęta przez Reinharda Karwatky’ego pod koniec 1974 roku, który postanowił… nie, wcale nie rozwiązać grupę, ale opuścić ją. Jak wyrodny ojciec, który porzuca dziecko. Tyle że akurat ten potomek był już w zasadzie odchowany i, biorąc pod uwagę otwierające się przed nim perspektywy, miał się całkiem nieźle. Nikt chyba jednak nie wierzył w to, że Dzyan jest w stanie działać dalej bez swego założyciela i lidera. Efekt był łatwy do przewidzenia – formacja przestała istnieć. Eddy Marron i Peter Giger zgadali się z gitarzystą basowym Günterem Lenzem i stworzyli jazzrockowe trio Giger-Lenz-Marron, które pozostawiło po sobie dwa longplaye: „Beyond” (1977) oraz „Where the Hammer Hangs” (1978). Był to także czas, kiedy Eddy przeniósł się do Holandii, aby uczyć gry na gitarze w Królewskiej Akademii Muzycznej w Hadze. Do Niemiec wrócił na początku lat 80. i podjął identyczną pracę w Kolonii. W 1980 roku wydał płytę solową zatytułowaną „Por Marco”, by potem skupić się przede wszystkim na pracy dydaktycznej i pisaniu podręczników.
Giger – jeszcze przed powstaniem tria Giger-Lenz-Marron – zadbał o swój interes. Założył wytwórnię „nagara records” (sic!), pod szyldem której wydawał płyty własne i swoich przyjaciół. Zaczął w 1975 roku od solowego krążka „Family of Percussion”, na którym zagrał jedynie na perkusji i instrumentach perkusyjnych. Dwa lata później tytuł płyty stał się nazwą prowadzonego przez Petera zespołu, przez który przewinęło się w sumie kilkunastu artystów, w tym Trilok Gurtu, Doug Hammond i Tom Nicholas. Jednocześnie Szwajcar pracował w konserwatorium w Kolonii; tworzył także szkoły muzyczne w Bernie, Frankfurcie nad Menem i Darmstadt. Podobnie jak Maron, dał się poznać również jako autor podręczników do gry na bębnach. Z kolei Karwatky, oswobodzony z więzów Dzyana, zaczął realizować się jako kompozytor niezwykłych dzieł symfonicznych. Zadebiutował na tym polu jazzrockową symfonią „Resurrection”, która premierę miała w 1975 roku w Teatrze Miejskim w Darmstadt. Rok później na ten samej scenie odbyło się prawykonanie symfonii „Ode to Africa”. A potem powstały jeszcze między innymi: „Liturgical Colours”, „The Blue-Ness of God”, „Symphonic Ragas” (dedykowane Raviemu Shankarowi), „Homage to Mahatma Gandhi”, „Spontaneous Inventions”, „Symphonic Meditations”, „Reflection and Transmutation” oraz „Innocent Lost”. Pod koniec lat 80. wycofał się natomiast z wszelkiej działalności artystycznej. I pewnie od tamtej pory pędzi życie zadowolonego z siebie emeryta.
koniec
15 sierpnia 2015
Skład:
Eddy Marron – gitara elektryczna, gitara elektryczna 12-strunowa, sitar, saz, tambura, mellotron, śpiew
Reinhard Karwatky – gitara basowa, gitara basowa 8-strunowa, kontrabas, kontrabas 5-strunowy, super-string, mellotron, syntezatory
Peter Giger – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
Sebastian Chosiński

22 IV 2024

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński

Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński

Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński

Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński

Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński

Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński

Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński

Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński

Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński

W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.