WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Największe rozczarowania muzyczne 2015 rokuTradycyjnie po wytypowaniu najlepszych płyt roku wskazujemy te, które okazały się największymi rozczarowaniami.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Przemysław PietruszewskiNajwiększe rozczarowania muzyczne 2015 rokuTradycyjnie po wytypowaniu najlepszych płyt roku wskazujemy te, które okazały się największymi rozczarowaniami. Typuje Przemysław Pietruszewski W porównaniu z płytą z 2013 roku panowie stracili gdzieś ten klasyczny wymiar ich twórczości połączony z nowoczesnością. Całość wydaje się być zrobiona bez większych chęci i emocji. Boli to tym bardziej, że poprzednia miała tak wciągające klasyki jak: „Doubles & Trebles”, „Stealth of a Stork” czy „Magic Bullet”. „Wire” takowych nie posiada. Za zmianą nazwy (wcześniej Beastmilk) poszła niestety zmiana stylu. Agresywny post-punk debiutu tutaj został rozleniwiony do maksimum. Całość stała się płaska, melodyjna, a proste kompozycje niestety nie przyciągają. Wielka szkoda, ale liczę na to, że jeszcze się podniosą. Panowie od czasu wydania "Axioma Ethica Odini” pogubili się kompletnie (nie licząc EPki "The Sleeping Gods"). Progresywność ich muzyki zaczęła przypominać miałkie zawodzenie na modłę Opeth. Drakkary odpłynęły w nieznane, a męskie długie brody zostały zastąpione wąsami do pasa. „In Times” nie jest tutaj wyjątkiem. Wszystko wycięte od matematycznego szablonu, z odpowiednią dawką melodyjności, która niestety pozbawia zespół dawnego charakteru. Stare przysłowie mówi: "nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki”. Prodigy spróbowało i potknęło się o własną pewność siebie. To co ratuje ten krążek od kompletnego rozczarowania to sprawnie skrojona, sterylna produkcja. To jedyna zaleta, bo kompozycyjnie tym razem panowie serwują misz masz sampli wpychany wszędzie, ale niekoniecznie logicznie. „The Fat of the Land” wyróżniało się muzycznymi cytatami, które idealnie potrafiły być wplecione w tło utworu. Na „The Day Is My Enemy” panuje zasada: „byle więcej, byle głośniej” przez co pierwsze odsłuchy wyjadą się być nawet ciekawe, ale przy dłuższym kontakcie cyfrowe bity okazują się płaskie, zbasowana produkcja zaczyna męczyć, a my na końcu stwierdzamy że król jest nagi. Typuje Piotr "Pi" Gołębiewski Zestawienie zaczynamy od najbardziej przereklamowanej płyty zeszłego roku. "25" może nie jest specjalnie złą produkcją, ale na pewno nie zasługuje na zamieszanie, jakie wokół niej powstało. Adele wyjątkowo przynudza i nie ma pomysłu na kompozycje. Niestety, z sympatycznej dziewczyny o niezwykłej wrażliwości powoli zaczyna nam się robić zmanierowana gwiazda. A-Ha miał już więcej nie nagrać żadnej płyty. Zespół oficjalnie zakończył działalność w 2011 roku. Nie powiem, by ta wiadomość mnie ucieszyła, ale jak już chciał odejść, zrobił to w wielkim stylu, wydając bardzo udany krążek "Foot of the Mountain". Niestety, jeśli miałoby się okazać, że faktycznie tym ostatnim albumem w jego dorobku byłby "Cast in Steel", świadczyłoby to jedynie o tym, że emerytura była słuszną decyzją. Nie ma wyjścia, trzeba się spiąć i nagrać kolejny album, by zejść ze sceny niepokonanym. A teraz czas na najbardziej przereklamowanego polskiego wykonawcę. Zupełnie nie rozumiem mody na Bednarka. Jego kompozycje nie są aż tak świetne, by się nimi zachwycać, a na polu reggae (nawet polskiego) prezentuje raczej średni poziom. Jego solowemu debiutowi towarzyszyła jeszcze przynajmniej młodzieńcza energia. "Oddycham" natomiast jest jej zupełnie pozbawiony. Może warto bardziej skupić się na muzyce, nie na graniu w reklamach? Folkrockowy Mumford & Sons zawojował świat na przełomie 2012 i 2013 roku. W czasie powrotu mody na syntetyczne brzmienie lat 80. wniósł on spory powiew świeżości, a energia bijąca z singla "I Will Wait" wręcz rozsadzała głośniki. Tymczasem "Wilder Mind" brzmi jak album całkiem innego zespołu. Muzyka na nim zawarta jest ociężała, bez pomysłu i o wiele bardziej indie niż folkowa. W efekcie Mumford z synami zaczął brzmieć jak jeden z setek zespołów spod znaku rockowej alternatywy. Wygląda na to, że to koniec kariery Lany Del Rey. "Born to Die" zaskakiwało zarówno ciekawymi kompozycjami, jak i kreowało intrygujący image gwiazdy. "Ultraviolence" wskazywało, że formuła zaczęła się wypalać, natomiast "Honeymoon" to już dobitny przykład na to, że sama stylistyka retro nie wystarczy i by utrzymać zainteresowanie swoją osobą, należy nagrywać dobre piosenki. Z tym jest jednak kiepsko, zwłaszcza że Lana z uporem maniaka forsuje swój powłóczysty śpiew, który w dużych ilościach (płyta trwa aż 65 minut) zaczyna być po prostu drażniący. Uwielbiam pierwsze trzy płyty Lao Che. Nawet "Prąd stały/prąd zmienny" mi się podobał. Jednak od czasu "Soudtracku" odnoszę wrażenie, że zespół za bardzo uwierzył w swą nieomylność i że wszystko, czego się dotknie, z miejsca zamieni się w złoto. Owszem, "Dzieciom" przynosi fajne single, jak "Tu, czy "Wojenka", ale jako całość zawodzi pretensjonalnością, a teksty Spiętego z błyskotliwych zamieniają się w zbyt wydumane. Po przesłuchaniu tej płyty jeszcze raz musiałem sprawdzić okładkę płyty, bo nie wierzyłem, że jeden z moich niegdyś ulubionych zespołów był w stanie nagrać aż tak bezpłciowa płytę. Już od jakiegoś czasu Apocalyptica zaczęła tracić wyrazistość, robiąc wszystko, by wiolonczele brzmiały jak gitary, ale to, co się stało na "Shadowmaker", przekroczyło wszystkie dopuszczalne normy. Nie ma tu ani jednego utworu, który pamiętałoby się po odsłuchaniu Już poprzedni album Muse, "The 2nd Law", nie był w całości dziełem udanym. Ratowały go jednak mocne single. Na "Drones" nawet tego nie ma, tak jakby Matt Bellamy skupił się przede wszystkim na treści albumu, zapominając, że potrzebna do tego jest ciekawa muzyka. Problem polega jednak na tym, że rozważania lidera Muse na temat sterowania ludzkości również nie są specjalnie zajmujące. Na ten album wielu fanów czekało długie dwanaście lat. Tyle bowiem minęło od genialnego "Think Tank". Po drodze były udane koncertówki i okazjonalne single - zwłaszcza "Fool′s Day" wskazywał na to, że pojednani Graham Coxon i Damon Albarn są w formie. Tymczasem "The Magic Whip" przynosi muzykę nijaką, całkiem nie przystającą zespołowi, o którym mówi się, że był jednym z najważniejszych w ostatniej dekadzie XX wieku. I do tego ta obrzydliwa okładka…
Wyszukaj / Kup 1. Kurt Cobain "Montage of Heck: The Home Recordings" Ten album to dowód na to, że w obszernych archiwach po Kurcie Cobainie, jakie są w posiadaniu Courtney Love, tak naprawdę nie ma nic ciekawego. "Montage of Heck: The Home Recordings" to amatorskie szkice. Nagrane w spartańskich warunkach i do tego często urywane w połowie. Taki album mógłby nagrać każdy, kto jako tako opanował technikę gry na gitarze. Być może sprawdza się to w filmie dokumentalnym, ale jako osobnej płyty po prostu nie da się tego słuchać. To już lepszym wydawnictwem był trzypłytowy boks "With the Lights Out" z 2004 roku. Tam też mieliśmy do czynienia z prywatnymi nagraniami i demówkami, ale przynajmniej mogliśmy prześledzić rozwój konkretnych utworów zespołu. Tu tymczasem sytuacja wygląda tak, jak z przysłowiową listą zakupów, którą można wcisnąć fanom, byleby był na niej podpis Cobaina. 28 stycznia 2016 |
W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.
więcej »Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Weekendowa Bezsensja: 50 najgorszych okładek płyt 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po płytę marsz: Listopad 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po płytę marsz: Wrzesień 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po płytę marsz: Czerwiec 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Sympatyczne słuchadło
— Jakub Dzióbek
Po płytę marsz: Maj 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie słuchajcie tej płyty
— Jakub Dzióbek
Po płytę marsz: Kwiecień 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po płytę marsz: Marzec 2015
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
10 Najlepszych płyt koncertowych 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Najlepsze książki 2015 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja
Przybij piątkę – filmowe wyróżnienia roku 2015
— Esensja
40 książek z 2015 roku, które warto znać
— Esensja
Porażki i sukcesy 2015
— Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Najlepsze komiksy 2015 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2015 roku
— Esensja
Depresyjna pustka
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Esensja słucha: Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna
Album niekoncepcyjny z konceptem
— Monika Kapela
Amerykański sen z YouTube
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie tylko świetny wokal
— Michał Perzyna
Nareszcie
— Jakub Stępień
Pot i Kreff – Oni czasem wracają: Wakacyjne szaleństwo
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Festiwal piosenki studenckiej
— Paweł Franczak
Niech żyje Polska!
— Marek Staszewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Siłą rozpędu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
OSobiście uważam, że ostatnia dobra płyta Enslaved to RIITIIR, lepsza nawet niż Axioma Ethica Odini. Natomiast "In Times" ewidentny dołek.