EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Et Cetera |
Wykonawca / Kompozytor | Et Cetera |
Data wydania | 1971 |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 40:18 |
Gatunek | folk, jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Wolfgang Dauner, Siegfried Schwab, Eberhard Weber, Roland Wittich, Fred Braceful |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Thursday Morning Sunrise | 11:37 |
2) Lady Blue | 03:04 |
3) Mellodrama Nr. 2 A | 05:14 |
4) Raga | 16:13 |
5) Milkstreets | 04:10 |
Non omnis moriar: Do zakochania (w Indiach) jeden krokMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecka grupa Et Cetera Wolfganga Daunera.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Do zakochania (w Indiach) jeden krokMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj (zachodnio)niemiecka grupa Et Cetera Wolfganga Daunera. Et Cetera
Wyszukaj / Kup Wolfgang Dauner miał rozmach! Przynajmniej na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy to kolejne płyty – choć pod różnymi nazwami – wyrzucał z siebie z prędkością karabinu maszynowego. Co jednak najważniejsze, przez cały czas, konsekwentnie nie rezygnując z awangardowych eksperymentów spod znaku jazzu, rocka, a nawet world music, potrafił utrzymać zadziwiająco wysoki poziom. Sprzyjała temu między innymi stałość w doborze współpracowników. Dość powiedzieć, że albumy sygnowane przez Wolfgang Dauner Quintet („The Oimels”, 1969), The Wolfgang Dauner Group („Rischka’s Soul”, 1970) oraz bohatera dzisiejszego „Non Omnis Moriar”, czyli zespół Et Cetera, nagrane zostały – z jednym wyjątkiem – przez tych samych muzyków. Rozszerzeniu ulegało natomiast wykorzystywane przez artystów instrumentarium. Ale po kolei… Po ciepłym przyjęciu przez niemieckich krytyków albumu „Rischka’s Soul” Wolfgang postanowił zrobić kolejny odważny krok w stronę krautrocka. Nie był jednak do końca pewien, jak jego muzyczne poszukiwania zostaną przyjęte przez dotychczasowych wielbicieli, kojarzących go nade wszystko z jazzem. Aby więc wystartować niejako od zera, bez balastu, zdecydował się swój nowy projekt – choć ze „starymi” ludźmi – ochrzcić nazwą Et Cetera. Skład grupy pozostał niezmieniony. Obok grającego na instrumentach klawiszowych – ale także trąbce, fletach i perkusjonaliach – Daunera, znaleźli się w niej: gitarzysta Siegfried Schwab (dodatkowo sięgający po rozliczne indyjskie instrumenty strunowe i perkusyjne), basista i wiolonczelista Eberhard Weber oraz dwaj (sic!) perkusiści: Roland Wittich i przybyły ze Stanów Zjednoczonych Fred Braceful. Ta piątka pod koniec 1970 roku udała się do Londynu, aby w tamtejszym studiu Orange (przy New Compton Street) zarejestrować materiał na nową płytę. Sesja trwała cztery dni – od dziewiątego do dwunastego grudnia, a jej namacalnym efektem stał się, wydany parę miesięcy później przez Global Records, longplay zatytułowany po prostu „Et Cetera”. W kolejnych latach album ten miał jeszcze dwie edycje. W 1980 roku wydała go ponownie, choć pod zmienionym tytułem – jako „Lady Blue” – zasłużona dla promowania krautrocka firma Brain Records, a przed ośmioma laty – po raz pierwszy na kompakcie (i na dodatek z trzema bonusami) – Francuzi z Long Hair Records. I bardzo dobrze się stało, ponieważ debiut Et Cetera – po nim ukażą się jeszcze dwa oficjalne wydawnictwa – zdecydowanie zasługuje na ocalenie. Na album muzycy wybrali pięć kompozycji, chociaż – jak się po latach okazało – nagrali ich więcej. Już pierwsza z nich – „Thursday Morning Sunrise” – wskazuje, że mamy do czynienia z całkiem nową artystyczną inkarnacją Daunera. Utwór zaczyna się bowiem bardzo ostro i zadziornie, a wrażenie to dodatkowo potęguje wykorzystanie modulatora dźwięku, którym zabawiali się przede wszystkim Wolfgang i Siegfried Schwab (pierwszy podrasowywał brzmienie syntezatorów, drugi – gitary). Ale i pozostali muzycy, a zwłaszcza „obsługujący” wiolonczelę Eberhard Weber, przykładają rękę do awangardowego oblicza tego nagrania. Choć trafiają się także momenty spokojniejsze, zwłaszcza wtedy gdy Schwab sięga po instrumenty indyjskie i serwuje sporą porcję orientalizmów. Na zakończenie jednak zespół postanawia ponownie dać czadu; kakofonia dźwięków jest tak potężna (vide dwa zestawy perkusyjne), że niewiele brakuje, by rozerwało głośniki. Po tak dużej porcji szalonego jazgotu trzyminutowe „Lady Blue” jawi się jako wybawienie. Deklamacja Freda Bracefula na tle gitary akustycznej, przetykane anielskimi chórami (nie ma niestety na okładce płyty informacji, skąd one pochodzą), pozwala nie tylko złapać oddech, ale zarówno idealnie wprowadza w utwór numer trzy. A jest nim, zamykająca stronę A wydania winylowego, „Mellodrama Nr. 2 A”. Przez cały czas w nim gitara akustyczna Siegfrieda, któremu subtelnie podgrywa na basie Eberhard, a na perkusjonaliach Dauner. Dopiero w drugiej części dochodzą syntezatory, lecz i one nie zmieniają nastroju kompozycji, która z jednej strony urzeka urodą, z drugiej mimo wszystko wprowadza pewien niepokój. Po przewróceniu krążka na stronę B zespół proponuje słuchaczom najdłuższy numer w zestawie – ponad szesnastominutowe „Raga”. To najbardziej etniczna kompozycja na płycie, wprost nawiązująca do muzyki ludowej Indii, która w tamtym czasie zyskała wielką popluarność dzięki Raviemu Shankarowi i wielu innym wykonawcom, starającym się łączyć ją z rockiem (jak chociażby amerykańskie Malachi i Shanti, norweskie Oriental Sunshine, niemieckie Flute & Voice i Popol Vuh). Ale raga rock w wykonaniu Et Cetera ma także silne zabarwienie jazzowe (vide trąbka Wolfganga) i progresywne (motoryczne perkusje Rolanda i Freda). Na finał Niemcy (i jeden Amerykanin) umieścili natomiast awangardowe „Milkstreets”, znaczone „zabawami” modulatorem dźwięku i freejazzowymi improwizacjami. Jeśli ktoś liczył na subtelne pożegnanie, musiał przełknąć gorzką pigułkę. Trzydzieści siedem lat później na kompaktowym wydaniu „Et Cetera” do materiału podstawowego dołączono trzy bonusy (w sumie to ponad dwadzieścia dwie minuty muzyki). Dlaczego właśnie te utwory zostały odrzucone podczas selekcji – nie wiadomo; na pewno bowiem nie brzmią gorzej od tych, do których szczęście się uśmiechnęło i trafiły na winyl. Ich wspólnbym mianownikiem jest fakt, że są to głównie… improwizacje. Ale za to jakie! „Behind the Stage” to najbardziej rockowy fragment całej sesji. Schwab serwuje w tym utworze iście progresywną solówkę, za to perkusiści i grający na wiolonczeli Weber odpływają w świat doom metalu. Z mrocznym nastrojem utworu mocno kontrastuje jego zakończenie, jakby żywcem wyjęte z burleski. „Tau Ceti” – z wyeksponowanym fortepianem i gitarą basową – brzmi jak soundtrack do filmu grozy; gdyby dodać jeszcze syntezatory, Et Cetera mogłoby zamienić się we włoskiego Goblina. Z kolei w ostatnich kilkudziesięciu sekundach, kiedy Schwab sięga po raz kolejny po instrumenty indyjskie, słyszymy dźwięki jednoznacznie kojarzące się z polskim Osjanem (czy też Ossianem, jak zespół pisał się na początku kariery). Tyle że wtedy Osjanu nie było jeszcze na świecie (Jacek Ostaszewski, Marek Jackowski i Tomasz Hołuj założyli grupę jesienią 1971 roku). Ostatni z bonusów, „Kabul”, to kolejna improwizacja, w której zespół Wolfganga Daunera starał się łączyć muzykę etniczną z jazzem i rockiem – z biegiem czasu z coraz większym naciskiem na ostatni z wymienionych gatunków (ponownie za sprawą Siegfrieda Schwaba). Jednego można być pewnym: z wyprawy do stolicy Anglii grupa wracała z tarczą, a nie na tarczy. Tym bardziej że po czterech dniach sesji nagraniowej, podczas której powstało „Et Cetera”, muzycy wcale nie opuścili studia. Zostali w nim jeszcze jeden dzień. Po co? O tym opowiemy przy innej okazji. 2 kwietnia 2016 Skład: Wolfgang Dauner – syntezatory, fortepian, klawinet, klawikord, modulator dźwięku, trąbka, flety, instrumenty elektroniczne, elektroniczne instrumenty perkusyjne Siegfried Schwab – gitara elektryczna, gitara akustyczna, sitar, swarmandal, tarang, lutnia, wina, sarangi, tambura, balafon, zanza, flety, modulator dźwięku Eberhard Weber – gitara basowa, kontrabas, wiolonczela Roland Wittich – perkusja, głos (2), jednostrunowa gitara bongo Fred Braceful – perkusja |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński