EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Osmosis |
Wykonawca / Kompozytor | Osmosis |
Data wydania | 1970 |
Wydawca | RCA Victor |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 41:01 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Bobby Knox, Charlie Mariano, Andy Steinborn, Charles Bechler, Danny Comfort, Bobby Clark, Lou Peterson |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Of War and Peace [In Part] | 01:06 |
2) Beezlebub | 03:54 |
3) Thoughts Often Stray | 02:54 |
4) Sunrise | 02:32 |
5) Shadows | 03:38 |
6) Adrift | 04:56 |
7) Sunlight | 02:35 |
8) Scorpio Rising | 03:02 |
9) Please Let Me Go | 04:27 |
10) Geoffrey’s Tune | 03:44 |
11) Of War and Peace [In Full] | 07:22 |
12) Sleep, My Love [Epilogue] | 01:52 |
Non omnis moriar: Na styku kultur i światówMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj amerykańska formacja Osmosis, której liderował Charlie Mariano.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Na styku kultur i światówMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj amerykańska formacja Osmosis, której liderował Charlie Mariano. Osmosis
Wyszukaj / Kup Po kilku edycjach „Non Omnis Moriar” poświęconych mniej znanym albumom największej legendy polskiego rocka, Czesławowi Niemenowi, powracamy do artysty, którego postać przewijała się już w tym miejscu przed kilkoma miesiącami – do amerykańskiego saksofonisty i flecisty (choć grał również na innych instrumentach) Charliego Mariano. Pisaliśmy o nim w kontekście wydawanych przez niego płyt solowych („Cascade”, 1974; „Helen 12 Trees”, 1976), jak również tworzonych we współpracy z innymi wykonawcami z kręgu jazz-rocka („Transitory”, 1974; „September Man”, 1974; „Spider’s Dance”, 1975; „Guitars”, 1975; „The Door is Open”, 1976). Dzisiaj cofamy się w jeszcze głębszą przeszłość – wprawdzie nie do początków kariery Mariano, bo te tkwią w drugiej połowie lat 40. ubiegłego wieku, ale do momentu, gdy zdecydował się on na flirt z muzyką fusion. Było to po kilku latach spędzonych przez artystę rodem z Bostonu w Azji Środkowej i na Dalekim Wschodzie (w Malezji, Japonii i Indiach). Wrócił stamtąd odmieniony, zafascynowany muzyką ludową tego regionu świata, którą postanowił teraz zaadaptować na grunt amerykańskiego, a później także europejskiego jazzu i rocka. Temu miała służyć między innymi powołana przez Charliego do życia pod koniec 1969 roku grupa Osmosis – jeden z pierwszych przedstawicieli fusion po drugiej stronie Atlantyku. W jej skład weszli przede wszystkim dawni studenci bostońskiego Berklee College of Music, niezwykle cenionej w latach 60. i 70. XX wieku wyższej szkoły muzycznej, w której niegdyś, po demobilizacji w 1945 roku, kształcił się sam Mariano (choć wówczas nosiła ona inną nazwę). Tymi muzykami byli: wokalista Bobby Knox, gitarzysta Andy Steinborn, klawiszowiec Charles Bechler, basista Danny Comfort oraz dwaj perkusiści Bobby Clark i Lou Peterson. Ten ostatni zabieg, czyli zatrudnienie dwóch „pałkerów”, nie był przypadkowy; Mariano zależało bowiem bardzo na tym, aby nadać utworom Osmosis rockowego pazura. O tym, w jakim kierunku artystycznym zespół postanowił pójść, świadczy chociażby jego udział w słynnym festiwalu „Boston Tea Party” (nazwę zawdzięczał on „bostońskiemu piciu herbaty”, czyli wydarzeniu, jakie w 1773 roku stało się zaczątkiem wojny pomiędzy kolonistami północnoamerykańskimi a brytyjską macierzą), podczas którego supportowali między innymi Franka Zappę i Milesa Davisa. W tym samym mniej więcej czasie, to jest lutym 1970 roku, septet Osmosis wszedł do nowojorskiego studia wytwórni RCA, aby zarejestrować materiał na debiutancki – i, jak się później okazało, jednocześnie ostatni – longplay. Światło dzienne ujrzał on parę miesięcy później; przy wymyślaniu dla niego tytułu muzycy zbytnio się nie natrudzili, podejmując decyzję, że będzie nim po prostu nazwa zespołu. Dzisiaj jest to już dzieło praktycznie zapomniane. Do czego w dużym stopniu przysłużył się sam Mariano. W jaki sposób? Doszedłszy do wniosku, że w Stanach Zjednoczonych będzie mu mimo wszystko bardzo trudno znaleźć twórców myślących podobnie do niego, zdecydował się na emigrację do Europy (ostatecznie osiadł w zachodnioniemieckiej Kolonii). W efekcie Osmosis umarł śmiercią naturalną krótko po wydaniu płyty, a późniejsza wspaniała kariera solowa (i nie tylko) jego lidera ostatecznie przyćmiła dokonanie, jakim bezsprzecznie był jedyny album septetu. Gdy bowiem przyjrzeć się tej płycie dokładniej, znajdziemy na niej zaczątki niemal wszystkiego, co Mariano będzie tworzył później i dzięki czemu stał się jednym z najważniejszych artystów jazzowych, jazzrockowych i etnicznych XX wieku. A skoro zapowiada ona tak wiele kierunków przyszłych poszukiwań Amerykanina (o włoskich korzeniach), to trudno oczekiwać od niej stylistycznej spójności. Zawarta na „Osmosis” muzyka prezentuje zespół stojący w rozkroku, starający się łączyć psychodeliczny pop z jazz-rockiem oraz wpływami muzyki orientalnej i free jazzu. Niekiedy wypada to bardziej („Beezlebub”, „Adrift”, „Please Let Me Go”, „Of War and Peace (In Full)”), niekiedy mniej przekonująco, ale jako całość broni się nawet po ponad czterdziestu pięciu latach od wydania. Płytę otwiera przejmująca, o pacyfistycznym wydźwięku, miniatura „Of War and Peace (In Part)”, która – na szczęście – doczeka się jeszcze rozwinięcia w dalszej części. Głos Knoxa, przechodzący od melodeklamacji do krzyku, rozlega się tutaj przede wszystkim na tle brzmiących nieco złowróżbnie dzwonków. Po nim następuje rockowy – ba! można bez obaw o przesadę stwierdzić nawet, że hardrockowy – „Beezlebub”, w którym pojawia się i wyeksponowana partia gitary Steinborna, i freejazzowe solo saksofonu Mariano. Wszystko podane jest zaś w szybkim tempie i przyprawione odrobiną psychodelii (vide rozmyte dźwięki). „Thoughts Often Stray” to z kolei wycieczka w lata 60., gdy muzyce rockowej bliżej było popu. Chociaż i tu mamy do czynienia z pewną „ekstrawagancją” pod postacią wykorzystywanego przez Charliego nadaswaramu, przywiezionego z Indii instrumentu brzmieniem przypominającego europejski obój. W podobnym klimacie utrzymane są również kolejne kompozycje: połączone w jedno „Sunrise” i „Shadows” oraz „Sunlight” (zbieżność tytułów nie jest zapewne przypadkowa), jak również – znajdujące się już na stronie B wydawnictwa – „Scorpio Rising” (wyjątkowo zaśpiewane przez perkusistę Bobby’ego Clarka) i „Geoffrey’s Tune”. Zdecydowanym krokiem naprzód – w lata 70. – jest natomiast „Adrift”, który trwa wprawdzie tylko pięć minut, ale dzieje się w nim bardzo dużo. Zaczyna się od ostrego kontrastu – sfuzzowanej gitarze towarzyszy bowiem piękna, melodyjna partia fletu, w dalszej części zastąpionego przez saksofon. Stylistycznie to rasowa rockowa psychodelia z inklinacjami jazzowymi i etnicznymi. Zaskoczeniem może być natomiast – w kontekście wszystkiego, co zostało napisane wcześniej – „Please Let Me Go”, który po freerockowym otwarciu przekształca się w niemal garażowy blues i takim też pozostaje do ostatniego dźwięku. „Of War and Peace (In Full)” rozwija z kolei motyw obecny w utworze pierwszym. Hard rock miesza się w nim z jazz-rockiem – w pierwszym kierunku ciągną zespół gitarzysta i rozpędzona sekcja rytmiczna (pamiętajmy o dwóch perkusjach!), w drugim szalejący saksofonista. Zyskuje zaś na tym słuchacz, który zapewne nigdy wcześniej podobnej muzyki nie słyszał. Po tak potężnej dawce energii Mariano zdecydował się na finał wyciszyć emocje. I temu właśnie służy delikatny, kołysankowy – oparty na dźwiękach fletu i dzwonków – „Sleep, My Love (Epilogue)”. Co ciekawe, po tę miniaturę Charlie sięgnął parę lat później, nagrywając – już z artystami europejskimi (w tym z naszym rodakiem Zbigniewem Seifertem) – doskonały album „Helen 12 Trees”. 2 września 2017 Skład: Bobby Knox – śpiew Charlie Mariano – saksofon altowy, saksofon sopranowy, flet, nadaswaram Andy Steinborn – gitara elektryczna, chórki Charles Bechler – instrumenty klawiszowe, melodyka, kotły, dzwonki Danny Comfort – gitara basowa Bobby Clark – instrumenty perkusyjne, perkusja, śpiew (8) Lou Peterson – perkusja |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
— Sebastian Chosiński