Płytoteka kinomana: Stingologia: muzyka filmowa„Jestem zawodowym muzykiem, filmem zajmuje się tak naprawdę dla zabawy”. Te słowa Stinga (w moim, dowolnym tłumaczeniu) wydają się być kluczem do jego twórczości.
Adam KrompiewskiPłytoteka kinomana: Stingologia: muzyka filmowa„Jestem zawodowym muzykiem, filmem zajmuje się tak naprawdę dla zabawy”. Te słowa Stinga (w moim, dowolnym tłumaczeniu) wydają się być kluczem do jego twórczości. Czy jednak jest tak rzeczywiście i artysta nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do swej pracy dla kina? A co w przypadku piosenek filmowych, które przecież łączą jego zajęcie zawodowe z zamiłowaniem do sztuki filmowej i którymi niejednokrotnie już się zajmował? Aby odpowiedzieć na te pytania, przyjrzyjmy się bliżej samym dokonaniom… Nikomu, kto interesuje się dobrą muzyką, sylwetki Gordona Matthew Sumnera (bo tak naprawdę nazywa się Sting) szeroko przedstawiać nie trzeba. Pokrótce więc: angielski muzyk, wokalista obdarzony głosem o niepowtarzalnej barwie (chrapliwym, a jednocześnie ciepłym), kompozytor, autor tekstów i producent nagrań. Prawdziwy multiinstrumentalista, swobodnie posługujący się gitarą elektryczną, akustyczną czy – swą ukochaną – basową, grający na fortepianie i keyboardach, również na saksofonie, albo tak oryginalnych instrumentach jak mandolina czy fletnia Pana. W latach 70-tych i 80-tych lider nowofalowej rockowej supergrupy The Police, w 1984 r. rozpoczął solową karierę, która z powodzeniem trwa do dzisiaj. W swych piosenkach czerpie z różnorodnych inspiracji, równie chętnie z popu, country czy folku, jak i rocka, jazzu albo reggae, tworząc tym samym swoisty, unikatowy styl muzyczny. Cenione są również jego głębokie, liryczne teksty, w których przywołuje pewien stały zestaw słów czy skojarzeń, traktowanych jako klucze do zrozumienia jego twórczości. Jako człowiek o wielu zainteresowaniach Sting zwrócił się także ku sztuce filmowej, przede wszystkim jednak realizując swe ambicje aktorskie. Oczywiście w przypadku tak znamienitego muzyka trudno odciąć się od zawodowych korzeni, zwłaszcza w czasach gdy film może stanowić świetny sposób promocji. Dlatego też pierwszym poważnym przedsięwzięciem filmowym z piosenkami Stinga był dokument o nim samym i jego zespole Blue Turtle, rejestrujący przygotowania do nagrania pierwszego koncertowego albumu artysty po rozpadzie The Police. Mowa oczywiście o słynnym „Bring on the Night” z roku 1985, wyreżyserowanym przez Michaela Apteda, cenionego dokumentalistę i już wówczas także autora kilku interesujących filmów fabularnych, na czele z „Córką górnika”, rewelacyjną biografią amerykańskiej gwiazdy muzyki country Loretty Lynn (później Apted nakręcił jeszcze np. tak znane filmy, jak „Goryle we mgle” czy „Nell”). Natomiast na fabularny debiut Stinga jako autora piosenki filmowej z prawdziwego zdarzenia przyszło czekać jego fanom jeszcze siedem długich lat. Doszło bowiem do tego dopiero w 1992 roku, gdy amerykański reżyser Richard Donner zażyczył sobie muzycznego przeboju do swej „Zabójczej broni 3”, kolejnej już części przebojowego cyklu komediowych widowisk akcji o przyjaźni i przygodach dwóch kalifornijskich gliniarzy (Mel Gibson i Danny Glover), których na pierwszy rzut oka dzieli wszystko, nie wyłączając koloru skóry. Zadanie to mieli wykonać współtwórcy oprawy muzycznej obrazu: legendarny gitarzysta rockowy Eric Clapton oraz – znany kompozytor muzyki filmowej – Michael Kamen. Postanowili oni włączyć do współpracy swego brytyjskiego rodaka, przesyłając mu tematy muzyczne, jakie napisali do dwóch poprzednich filmów serii. I w ten sposób na bazie dostarczonych melodii powstała jedna z najpiękniejszych kinowych piosenek ostatnich lat, zatytułowana „It’s Probably Me”. Sting nie tylko zresztą cudownie i ciepło ją na ścieżce dźwiękowej zaśpiewał (z towarzyszeniem genialnej gitary Claptona), ale także napisał słowa utworu. Jak sam stwierdził, zdecydował się na „buddy movie theme” (czyli temat muzyczny filmu kumplowskiego, sławiącego męską przyjaźń), co wyraża przewijająca się w tekście fraza: „If there’s one guy, just one guy / Who’d lay down his life for you and die (…) it’s probably me”. Tym samym autorowi udało się w pełni wyrazić złożoność relacji między dwójką bohaterów, a przez swój wyciszony, refleksyjny charakter kompozycja ta stanowi twórczą przeciwwagę dla komediowej stylistyki całego filmu. Sukces, także komercyjny, otworzył nowy rozdział w muzyczno-filmowej karierze Stinga. Z Hollywood zaczęły napływać kolejne propozycje, a rosnąca (także dzięki wszystkim innym jego dokonaniom twórczym) popularność muzyka w USA zaowocowała również i tym, że reżyserzy chętnie zaczęli sięgać po piosenki wydane dawniej i niepisane z myślą o kinie. Co prawda zdarzało się to i wcześniej, ale na dużo mniejszą skalę, choć można wspomnieć o słynnej jazzującej balladzie „Englishman In New York”, chętnie wykorzystywanej w niejednym filmie (a jeden z nich – „Stars and Bars” – zawdzięcza jej nawet swój polski tytuł: „Anglik w Nowym Jorku”). Warto też odnotować pierwsze spotkanie zawodowe z Ridleyem Scottem w 1987 r. przy pracy nad thrillerem „Osaczona” („Someone To Watch Over Me”), gdzie Sting na nowo zinterpretował tytułowy standard George’a i Iry Gershwinów. Jednak prawdziwy boom na piosenki Stinga nastąpił w kinie po 1993 roku. Niektóre nagrywano w zupełnie nowych aranżacjach, jak w przypadku industrialnej wersji starego przeboju The Police – „Demolition Man”, która promowała film pod tym samym tytułem (u nas wyświetlany jako „Człowiek demolka”), blockbuster łączący science fiction, akcję i komedię, z Sandrą Bullock, Wesley Snipesem i Sylvestrem Stallone w rolach głównych. Albo „Invisible Sun” z udziałem grającej reggae grupy Aswad, do pełnometrażowej wersji serialu „Z Archiwum X”. W naszym kraju ogromną popularność przyniosła Stingowi, poszerzona o gitarowe intro w wykonaniu Dominica Millera, wersja „Shape Of My Heart”, jaką francuski reżyser Luc Besson wzruszająco podsumował swego „Leona zawodowca”. Zaś niezwykle świeżego, twórczego i przejmująco dramatycznego wykonania „Roxanne” (tym razem wyjątkowo nie przez samego autora) w postaci tanga, prowadzonego w rytm akustycznej gitary Jose Feliciano, nie zapomni długo nikt, kto widział zeszłoroczny przebojowy musical Baza Luhrmanna „Moulin Rouge!”. Wokalista wykonywał też dla filmu utwory innych autorów. Zdarzyło się tu nastawione na łatwy sukces kasowy i niezbyt udane artystycznie, acz przebojowe trio „All For Love” (wyśpiewane przez Bryana Adamsa, Roda Stewarta i Stinga) z disneyowskiej wersji „Trzech muszkieterów” z roku 1993. Była też przepiękna ballada „Moonlight” z muzyką mistrza Johna Williamsa, pochodząca z „Sabriny”, romantycznej komedii Sydneya Pollacka, a zarazem nieudanego remake’u dzieła nieodżałowanego Billy Wildera. Jednak sama piosenka – elegancka i subtelna, z poetyckimi słowami Alana i Marilyn Bergmanów napisanymi jakby specjalnie pod Stinga, została tak wspaniale wykonana, że przyniosła wymienionym twórcom nominacje do Grammy, Złotego Globu i Oscara. Jeszcze inną część skarbnicy dokonań muzyka stanowią interpretacje znanych standardów, przede wszystkim jazzowych. Nie sposób w tym kontekście pominąć „Leaving Las Vegas”, przejmującego studium samotności i uzależnienia, do którego za namową reżysera Mike’a Figgisa – i z towarzyszeniem pianisty Davida Hartleya – Sting przygotował niezwykle klimatyczne wykonania aż trzech klasyków („Angel Eyes”, „My One And Only Love”, „It’s A Lonesome Old Town”), współtworząc niezwykły nastrój filmu. Ambitnym zadaniem była również reinterpretacja nagrodzonego Oscarem za rok 1968 przeboju „Windmills Of Your Mind” (ze słowami wspomnianych już Bergmanów i muzyką Michela Legranda), której piosenkarz podjął się dla potrzeb nakręconej raz jeszcze po ponad trzydziestu latach kryminalnej „Afery Thomasa Crowna”. W ten sposób wykonanie Stinga dowartościowało przeciętny remake, wprowadzając nutki psychodeliczne do pozbawionego drugiego dna, nazbyt sztampowego obrazu. W roku 1995 ciekawą propozycję złożyli Stingowi dokumentaliści pracujący dla znanej sieci kin panoramicznych IMAX. Producent Alec Lorimore i reżyser Greg MacGillivray (wraz ze swym stałym współpracownikiem – specjalistą od dźwięku przestrzennego i kompozytorem – Stevem Woodem) postanowili wykorzystać w swym najnowszym filmie przyrodniczym „The Living Sea” piosenki artysty, ale tak przygotowane, przerobione, by idealnie współgrały z cudami podmorskiej przyrody i obrazami oceanicznego świata, a także by efektownie brzmiały w specyficznym wnętrzu kina trójwymiarowego. W efekcie powstał wyjątkowy soundtrack zawierający nie tylko odmienione, czasem wręcz nie do poznania, takie hity Stinga jak „Fragile” czy „Mad About You”, ale również trzy nowe, skomponowane specjalnie na tę okazję, utwory: „Cool Breeze”, „Ocean Waltz” i „Tides”. Sam film także odniósł zresztą sukces, zwieńczony oscarową nominacją w kategorii dokumentalnego krótkiego metrażu. Jednak na tym nie koniec: pięć lat później ci sami twórcy powtórzyli swój tryumf (łącznie z następną nominacją do Oscara) krótkometrażówką „Dolphins”. Sting napisał do niej piosenkę miłosną pod zabawnym tytułem „I Need You Like This Hole In My Head” i ponownie użyczył kilku swych dawnych przebojów, które Steve Wood zaaranżował w rytmie kalipso. Wszystkie te przedsięwzięcia powiększyły jeszcze popularność Stinga na całym świecie, sprawiając równocześnie, że mimo deklarowanego zabawowego podejścia do tej części swej twórczości, w ciągu kilku zaledwie lat stał się on jednym z najbardziej wziętych muzyków w filmowym światku. Podkreśla to choćby wydana w 1997 r. w Japonii płyta „Sting At The Movies” – chaotyczny, acz wyczerpujący zbiór praktycznie wszystkich wymienionych wyżej piosenek. |
W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.
więcej »Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Druga młodość
— Adam Krompiewski
Duże oczekiwania
— Adam Krompiewski
Przyspieszony kurs amerykańskiej muzyki rozrywkowej
— Adam Krompiewski
W normie
— Michał Chaciński
Dźwięki z wysokiej wieży
— Michał Chaciński
Dawno miniony świat
— Adam Krompiewski
Oszczędnie do znudzenia
— Michał Chaciński
He’ll save ev’ry one of us
— Adam Krompiewski
Wydarzenie bez precedensu
— Adam Krompiewski
Jedno z większych zaskoczeń
— Adam Krompiewski
Życie, śmierć i biologiczny hazard
— Adam Krompiewski
Jackie Chan Adventures
— Adam Krompiewski
Colin McRae Rally 2005
— Adam Krompiewski
Xbox ssie
— Adam Krompiewski
Nowa PlayStation 2
— Adam Krompiewski
Star Wars: Battlefront
— Adam Krompiewski
Wanda and the Colossus
— Adam Krompiewski
IndyCar Series 2005
— Adam Krompiewski
MTV Music Generator 3
— Adam Krompiewski
Radiata Stories
— Adam Krompiewski