EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Jazz at the Opera |
Data wydania | 1967 |
Wydawca | Hör zu Black Label |
Nośnik | CD |
Czas trwania | 46:31 |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Rolf Kühn, Dušan Gojković, Albert Mangelsdorff, Bent Jædig, John Eaton, Peter Trunk, Ralf Hübner, Gunther Schuller |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Blues at the Opera | 11:27 |
2) Nights of Skopje | 05:27 |
3) Rolf’s Groove | 06:48 |
4) Waltz for Salome | 03:37 |
5) I Remember O.P. | 06:37 |
6) Just a Stressless Intro | 08:13 |
7) Night Music | 04:26 |
Non omnis moriar: Apostołowie Trzeciego NurtuMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy projekt, w który zaangażowali się między innymi Rolf Kühn, Albert Mangelsdorff oraz Dušan Gojković.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Apostołowie Trzeciego NurtuMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj międzynarodowy projekt, w który zaangażowali się między innymi Rolf Kühn, Albert Mangelsdorff oraz Dušan Gojković. ‹Jazz at the Opera›
Wyszukaj / Kup Pierwsze poważne próby łączenia muzyki klasycznej z jazzem sięgają okresu międzywojennego, czyli lat 20. i 30. ubiegłego wieku, a stał za nimi przede wszystkim George Gershwin, syn żydowskiego emigranta z carskiej Rosji. W jego najsłynniejszych dziełach – orkiestrowej „Błękitnej rapsodii” (1924), poemacie symfonicznym „Amerykanin w Paryżu” (1928) czy operze „Porgy i Bess” (1935) – pojawiają się elementy jazzu, ale głównie w formie bardzo uładzonej, tanecznej i melodyjnej. Niewiele ma to wspólnego z tym, co trzy dekady później zaproponowali Szwajcar Rolf Lieberman (pochodzący z rodziny zasymilowanych berlińskich Żydów) czy Amerykanin Gunther Schuller (również mający korzenie żydowsko-niemieckie), którzy stali się współtwórcami tak zwanego Trzeciego Nurtu (The Third Stream), czyli stylu łączącego hard bop i jazz modalny z klasyczną awangardą. Schuller zresztą był twórcą tego pojęcia; użył go po raz pierwszy podczas wykładu w 1957 roku. Był już wtedy doświadczonym trzydziestodwulatkiem, który miał na koncie zarówno współpracę z orkiestrami symfonicznymi, jak i z początkującym… Milesem Davisem. Nie tylko komponował i dyrygował, ale także grał na waltorni i flecie (w późniejszych latach stanie się jeszcze historykiem jazzu). Jesienią 1966 roku został zaproszony przez Rolfa Liebermana – ówczesnego dyrektora artystycznego Opery Państwowej w Hamburgu – do wystawienia na jej deskach przedstawienia zatytułowanego „The Visitation”, którego libretto oparte zostało na motywach „Procesu” Franza Kafki. Schuller z radością przyjął tę propozycję i przyjechał do Europy. Premiera opery (w trzech aktach) odbyła się 11 października, a udział w niej – obok orkiestry i dwóch chórów – wzięło siedmioosobowe combo jazzowe, w którym znaleźli się muzycy światowego formatu. Sekcję dętą tworzyli: dwaj Niemcy – puzonista Albert Mangelsdorff („Devil in Paradise”) i klarnecista Rolf Kühn („Solarius”, „Bochum 1965”, „Re-Union in Berlin”) – oraz serbski, chociaż urodzony w Bośni i Hercegowinie, trębacz Dušan Gojković i duński saksofonista i flecista Bent Jædig. Skład uzupełnili jeszcze amerykański pianista John Eaton i niemiecka sekcja rytmiczna, w której znaleźli się kontrabasista Peter Trunk („Sincerely P.T.”, „Spectrum”, „Ultra Native”) oraz bębniarz Ralf Hübner. Dla muzyków do tej pory jednoznacznie kojarzonych z jazzem występy na deskach opery musiały być bardzo ciekawym doświadczeniem, tym bardziej że i muzyka, jaką grali, znacznie wykraczała poza to, czym zajmowali się zawodowo. Musiało im się to zresztą bardzo podobać, skoro pół roku później zdecydowali się na samodzielny koncert w tym samym miejscu. Zaproponowali w jego ramach własne kompozycje, częściowo tylko inspirowane „The Visitation”. Niektóre z nich nie różniły się niczym od tego, co prezentowali dotąd, ale inne wyraźnie czerpały z doświadczeń klasycznej awangardy, stając się tym samym dokonaniami charakterystycznymi dla Trzeciego Nurtu. Materiał zarejestrowany w operze hamburskiej 30 kwietnia 1967 roku kilka tygodni później wydany został – przez wytwórnię Hör zu Black Label – na niemal kompletnie już dzisiaj zapomnianym – oczywiście niesłusznie – albumie „Jazz at the Opera”. Jego tytuł brzmi jak zbitka dwóch longplayów Queen, lecz jeśli ktoś kimś się w tym przypadku inspirował, to raczej Brytyjczycy (choć i to wydaje się mało realne). Na siedem kompozycji, jakie trafiły na „Jazz at the Opera”, trzy wyszły spod ręki Dušana Gojkovicia, dwie były autorstwa Rolfa Kühna, jedną „pożyczono” od Rolfa Liebermana, a całość zwieńczono utworem Gunthera Schullera zaczerpniętym z „The Visitation”. Tym samym jazz w jeszcze większym stopniu przemieszał się z muzyką klasyczną, tworząc – przynajmniej w kilku przypadkach – zupełnie nową jakość. Album otwiera „Blues at the Opera” Gojkovicia – utrzymany w ragtime’owym rytmie ponad jedenastominutowy kawałek, który pomyślany został tak, by wszyscy soliści (od trębacza, poprzez klarnecistę, puzonistę, saksofonistę i pianistę, aż po kontrabasistę) mieli co najmniej po kilkadziesiąt sekund na zaprezentowanie się publiczności. Całość natomiast spinają klamrą grające unisono, z dużą dynamiką dęciaki. Lepsze wprowadzenie naprawdę trudno byłoby wymyśleć. Po tak energetycznym wstępie muzycy zaprezentowali nastrojowe, z wyeksponowanymi partiami fletu i trąbki, „Nights of Skopje”, które, co ciekawe, w nieco innej wersji Gojković zamieścił na wydanym w tym samym roku, chociaż nagranym wcześniej, solowym longplayu „Swinging Macedonia”. I nic dziwnego, bo to jedna z tych melodii, które potrafią urzec pięknem i ścisnąć za serce ze wzruszenia. Co by nie mówić o „Blues at the Opera” i „Nights of Skopje”, były to jednak kompozycje klasycznie jazzowe, dopiero trzeci w kolejności „Rolf’s Groove” (dzieło, jak można się domyśleć, autorstwa Liebermana) wkracza na poletko zarezerwowane dla idei Trzeciego Nurtu. Postbopowa improwizacja miesza się tutaj z awangardowymi partiami fortepianu i klarnetu, ciążąc wyraźnie w kierunku minimalizmu. Nawet jeśli podobna muzyka nie była wcześniej bliska sercu Eatona i Kühna, to przez te kilka miesięcy współpracy z Schullerem zdołali wgryźć się w temat. Po przełożeniu winylowego krążka na stronę B w pierwszej kolejności otrzymujemy „Waltz for Salome” – dzieło niemieckiego klarnecisty, będące jeszcze jedną syntezą awangardy i jazzu. Im bardziej zespół się rozkręca, a czasu nie ma na to zbyt dużo, tym odważniej zmierza w stronę free. Chociaż nie są to wcale improwizacje z „okolic” Johna Coltrane’a czy Ornette’a Colemana, więcej tu chociażby Karlheinza Stockhausena (by pozostać przy artystach niemieckich). „I Remember O.P.” to kolejna przepiękna melodia, jaka zrodziła się w głowie Dušana Gojkovicia. Jej początek jest nadzwyczaj melancholijny, głównie dzięki elegijnej partii trąbki; dopiero gdy odzywa się saksofon, nastrój nieco się rozjaśnia. W finale jednak zespół zatacza koło i ponownie zagłębia się w bezbrzeżnym smutku (ma w tym również duży udział Peter Trunk). Serb często wracał w następnych latach do tej kompozycji, ale pozwolił także na jej wykorzystanie duńskiemu saksofoniście Bentowi Jædigowi (vide album „Danish Jazzman 1967”). W „Just a Stressless Intro” (autorstwa Kühna) septet wraca do Trzeciego Nurtu, stawiając na awangardowe brzmienie dęciaków i towarzyszącego im praktycznie przez cały czas fortepianu. Eaton ma – dosłownie – ręce pełne roboty, ale to właśnie on przydaje kompozycji klasycznego sznytu. Na zakończenie albumu jazzmani oddają głos mistrzowi ceremonii, dzięki któremu mieli w ogóle okazję pojawić się na scenie hamburskiej opery, czyli Guntherowi Schullerowi. W „Night Music” to on prowadzi zespół – z symfonicznym rozmachem, potężną energią i majestatycznością (co słychać głównie w duecie trąbki i puzonu). Raczej nie ma co liczyć na to, że longplay „Jazz at the Opera” powróci triumfalnie na pierwsze strony gazet, ale na pewno nie można pozwolić na to, aby pamięć o nim zatarła się. Wszak to jedna z ciekawszych, pochodzących z drugiej połowy lat 60. XX wieku, fuzji klasyki i jazzu. To muzyka, która przecierała szlaki. Nie była wprawdzie wolna od niedoskonałości i niekonsekwencji, lecz to bardzo często cena, jaką płacić muszą pionierzy. W ostatecznym rozrachunku na pewno się opłacało! 3 listopada 2018 Skład: Rolf Kühn – klarnet, klarnet basowy Dušan Gojković – trąbka Albert Mangelsdorff – puzon Bent Jædig – saksofon tenorowy, flet John Eaton – fortepian Peter Trunk – kontrabas Ralf Hübner – perkusja Gościnnie: Gunther Schuller – dyrygent (7) |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński