EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Rahmann |
Wykonawca / Kompozytor | Rahmann |
Data wydania | 1979 |
Wydawca | Ramsès |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 41:05 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Atlanta | 05:26 |
2) Nadiamina | 06:23 |
3) Ab | 08:00 |
4) Danse Sacrée | 06:35 |
5) Leïla | 09:38 |
6) Marche Funèbre [Dédiée au prophète] | 04:56 |
Non omnis moriar: Maghrebski łącznikuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francusko-algierska formacja progresywno-jazzrockowa Rahmann, której liderem był basista Gérard Prévost, a jednym z gości Didier Lockwood.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Maghrebski łącznikuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka najczęściej wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj francusko-algierska formacja progresywno-jazzrockowa Rahmann, której liderem był basista Gérard Prévost, a jednym z gości Didier Lockwood. Rahmann
Wyszukaj / Kup Gdy w 1977 roku – po nagraniu i wydaniu piątego w swej dyskografii albumu studyjnego (chodzi o „Typhareth”) – zespół Zao przechodził do historii, jego basista Gérard Prévost miał zapewnione „miękkie lądowanie”. Wcześniej zaangażował się bowiem we wspólny jazzrockowy projekt z multiinstrumentalistą (głównie jednak perkusistą) Patrickiem Forgasem (i wziął udział w rejestracji longplaya „Cocktail”), ale także dłubał już coś na boku na własny rachunek. Jakiś czas później z tego dłubania narodził się zespół o arabsko, nie bez powodu, brzmiącej nazwie Rahmann. Jego początki sięgają zimy 1977 roku; finał działalności nastąpił natomiast dwa lata później, krótko po publikacji jedynego w dorobku formacji krążka, zatytułowanego po prostu „Rahmann”. Obok Prévosta najważniejszą postacią w grupie był gitarzysta – chętnie jednak sięgający także po takie etniczne instrumenty strunowe, jak ud czy buzuki – Mahamad Hadi, niekiedy używający pseudonimu Mad Sheer Khan. Urodził się on w 1955 roku w Algierze w rodzinie o korzeniach persko-arabskich. Jeszcze w młodości znalazł się w Paryżu, a jako dwudziestolatek założył swój pierwszy zespół, w którym wypatrzył go Gérard i zaprosił do współpracy. Pozostałych muzyków, oprócz młodego francuskiego klawiszowca Michela Rutigliano, również poszukano wśród artystów mających korzenie w krajach Maghrebu, a byli to nie tylko etatowi perkusjoniści, czyli Louis César Ewandé i Amar Mecharaf, lecz także kilkoro gości, w tym grający na darbuce Abdelmadjid Guemguem i udzielająca się głosowo Nadia Yamina Hadi. Ale to nie jedyne osoby, które pojawiły się w studiu na specjalne zaproszenie Prévosta. Należy wspomnieć jeszcze chociażby o związanej z Magmą wokalistce Lisie Bois (tu występującej jako Liza Deluxe), basiście Sylvainie Marku (znanym chociażby z grupy Surya), klawiszowcu Joëlu Loviconim oraz – uwaga! uwaga! – skrzypku Didierze Lockwoodzie, który mimo wciąż młodego wieku, miał już ogromne doświadczenie sceniczne i studyjne, a z Gérardem znał się przede wszystkim ze składu Zao (razem we wrześniu 1976 roku pracowali nad albumem „Kawana”). Prace nad materiałem, który trafił na jedyny krążek Rahmann rozpoczęły się w lutym 1977 i trwały – oczywiście z przerwami – do maja roku następnego. Zespół korzystał ze znajdującego się w Paryżu studia Ramsès, które prowadził gitarzysta i kompozytor Ramon Pipin. Korzystając z możliwości, jakie dawała mu tak bliska współpraca z artystami, założył również wytwórnię płytową – nazywała się tak samo, jak studio – i pod jej szyldem publikował niektóre z materiałów, jakie powstawały pod jego okiem. W efekcie album „Rahmann” ukazał się właśnie nakładem Ramsèsa, choć dystrybucją krążka zajął się mający w tym względzie dużo większe możliwości Polydor. Wszystko wskazywało więc na to, że kwintet może się przebić i zrobić karierę. Nic jednak tak naprawdę z tego nie wyszło! I trudno oskarżać za ten fakt samą formację. Muzycy zrobili w zasadzie wszystko, co należało. Zawiniły… czasy i muzyczne mody. Końcówka lat 70. ubiegłego wieku była chyba najgorszym okresem do promowania ambitnej twórczości spod znaku fusion i world music. W rozgłośniach radiowych dominowały wtedy głównie disco i pop, ewentualnie rock stadionowy, a w podziemiu wielką popularność zdobywał punk. Mimo to – po nieco ponad czterech dekadach od publikacji – warto wrócić do albumu „Rahmann”, który nawet na zadziwiającej w latach 70. francuskiej scenie jazzowej i rockowej jawi się jako niezwykły eksperyment, zrodzony na styku kilku artystycznych kultur. Na winylowy krążek trafiło sześć niezwykle bogatych pod względem brzmieniowym i aranżacyjnym kompozycji, łączących w sobie wpływy amerykańskiego fusion (spod znaku Mahavishnu Orchestra) z francuskim jazz-rockiem (kłania się całe zeuhlowe dziedzictwo), a wszystko to przyprawione szczyptą Orientu. Płytę otwiera utrzymany w wolnym i dostojnym tempie utwór „Atlanta”, w którego tle pobrzmiewają arabskie gitara i instrumenty perkusyjne; na plan pierwszy wybijają się natomiast gitara basowa (czy mogło być inaczej, skoro basista jest liderem?) oraz grający unisono z wokalizą Lisy syntezator ARP. Dodatkowym smaczkiem są egzotyczne dźwięki udu, który to instrument można uznać za przodka lutni, i neya, czyli bliskowschodniego fletu, na którym gra muzyk opisany na okładce wydawnictwa jako… Richard. On też subtelnie wieńczy całość. „Nadiamina” – zgodnie z tytułem – zaczyna się afrykańsko (za sprawą Louisa Césara Ewandé), ale już po kilkudziesięciu sekundach Prévost i Mecharaf wprowadzają swoje porządki. Dzięki nim, wspieranym też przez gitarzystę Mahamada Hadiego, Rahmann po raz pierwszy brzmi jak rasowy zespół fusion, nawet bardziej z naciskiem na rock niż jazz. Ta eskapada nie trwa jednak długo – w kolejnym wątku pojawiają się bowiem powłóczyste dźwięki syntezatora gitarowego i wspomnianego już ARP, kontrastem dla nich jest natomiast akustyczny fortepian. W części finałowej utworu wszystkie motywy splecione zostają w jedno, w efekcie zespół brzmi tak potężnie, że aż trudno się z tego przytłoczenia otrząsnąć. Stronę A albumu zamyka ośmiominutowy „Ab”, w którym pierwsze minuty należą do klawiszy – poczynającego sobie rytmicznie fortepianu elektrycznego i pojawiających się w tle syntezatorów; z czasem kwintet skręca w stronę rocka, co w dużej mierze jest zasługą mocno podkręconej sekcji rytmicznej i zgodnie współpracującego z nią gitarzysty. Przedostatni wątek utworu brzmi z kolei bardzo niepokojąco, momentami wręcz mrocznie; szczęście, że na koniec grupa wraca do stricte jazzrockowego brzmienia z etnicznymi naleciałościami. O ile strona A krążka prezentowała się fachowo i intrygująco, o tyle w trzech kompozycjach umieszczonych na stronie B grupa wspina się na prawdziwe wyżyny. Po stonowanej fortepianowej introdukcji do „Danse Sacrée” zespół uderza z pełną mocą. Mahamad Hadi tnie przestrzeń dźwiękami gitary, a element zadziorności dodatkowo wprowadza… Didier Lockwood. Po „przesileniu” kwintet buduje napięcie od początku, ale tym razem miejsce skrzypiec zajmuje solówka gitary elektrycznej. Ponad dziewięciominutowa „Leïla” prezentuje jeszcze inne oblicze formacji: z jednej strony pobrzmiewa tu klasyczny fusion (sekcja rytmiczna, gitara, syntezatory), z drugiej jednak Michel Rutigliano za sprawą fortepianu akustycznego odpływa daleko w stronę free jazzu i pozostaje konsekwentny aż do końca kompozycji. Całość zamyka natomiast wolno rozkręcający się „Marche Funèbre (Dédiée au prophète)”. Wyeksponowany bas i fortepian pełnią rolę przewodników, za którymi podążają kolejni instrumentaliści, pilnujący się jednak, aby zgodnie z zasadami nie wyjść przed tych, którzy z definicji powinni być na przedzie. Album „Rahmann”, choć został dostrzeżony, wielkiej popularności nie zdobył. O zespole więcej już nie słyszano. Drogi muzyków rozeszły się. Gérard Prévost dał się skusić producentowi Ramonowi Pipinowi i dołączył do jego parodystycznego projektu Odeurs (wraz z wokalistą Klausem Blasquizem, pianistą Francisem Lockwoodem i perkusistą Manu Katché); Mahamad Hadi przeniósł się natomiast do Londynu, gdzie podjął współpracę ze znaną z występów w Velvet Undeground niemiecką wokalistką Nico. Jedyna płyta kwintetu doczekała się wznowienia dopiero w 1998 roku; wówczas też francuska wytwórnia Musea dorzuciła do podstawowego materiału cztery bonusy. Zarejestrowano je w maju 1977 roku w studiu Sextan w podparyskim Malakoff. Były to inne wersje czterech utworów znanych już z longplaya: „Marche Funèbre”, „Danse Sacrée” i „Nadiamina” oraz „Atlanta”. Można się domyślać, że miały posłużyć jedynie jako demo. Brzmiały surowiej, zamiast fortepianu akustycznego pojawiał się jedynie elektryczny, w „Danse Sacrée” zabrakło skrzypiec, które z kolei pojawiły się w „Atlancie” (zagrał na nich niejaki Ali Shaigan). Ot, niespełna półgodzinna ciekawostka. Nic więcej. 17 października 2020 Skład: Mahamad Hadi (Mad Sheer Khan) – gitara elektryczna, gitara bezprogowa, syntezator gitarowy, ud, buzuki Michel Rutigliano – fortepian, fortepian elektryczny, syntezator Gérard Prévost – gitara basowa, gitara basowa bezprogowa Louis César Ewandé – instrumenty perkusyjne Amar Mecharaf – perkusja, instrumenty perkusyjne gościnnie: Liza Deluxe (Lisa Blois) – głos (1) Richard – ney (1) Abdelmadjid Guemguem – darbuka (1) Gérard Kurdjian – tabla (1) Sylvain Marc – gitara basowa (2) Nadia Yamina Hadi – głos (2) Didier Lockwood – skrzypce elektryczne (4) Joël Loviconi – fortepian elektryczny (4) |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Czas zatrzymuje się dla jazzmanów
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński