30 najlepszych płyt 2020 rokuPiotr ‘Pi’ Gołębiewski30 najlepszych płyt 2020 rokuTrzy utwory o łącznym czasie trwania prawie 50 minut, sprawiające, że odlecimy w kosmiczną, psychodeliczną podróż. Tak najkrócej można opisać zawartość „Spaceflowers”. Panowie stawiają na rozmach także w kwestii doboru instrumentarium. Poza standardowym, rockowym zestawem, znajdziemy tu również krautrockową elektronikę, a w kontrze do niej egzotyczne instrumenty ludowe, jak saz, surma czy didgeridoo. Być może to określenie będzie krzywdzące dla Gazpacho, ale słuchając otwierającej „Fireworker”, dwudziestominutowej suity „Space Cowboy”, od razu skojarzyła mi się z Muse na sterydach. Neoprogresywna twórczość zespołu została bowiem uwznioślona niemal symfonicznym zadęciem, które jednak nie powoduje przesytu, a chęć włączenia kompozycji ponownie. W dalszej części albumu jest już mniej bombastycznie, co nie znaczy, że mniej ciekawie. Zdecydowanie smakowita porcja muzyki. I znów zaskoczenie. Owszem, podobał mi się poprzedni krążek Demons & Wizards „Touched by the Crimson King”, ale ukazał się w odległym 2005 roku i w sumie nie wierzyłem, że zespół jeszcze powróci do studia. I to z taką mocą! Osobami, które w głównej mierze odpowiedzialnymi za ten projekt, są Hansi Kürsch, wokalista Blind Guardian, oraz Jon Schaffer, gitarzysta Iced Earth. W efekcie spotkania po latach, nagrali album, który wyprzedza o lata świetlne ostatnie dokonania ich macierzystych zespołów. Na marginesie wspomnę tylko, by nie łączyć „III” z ekscesami Schaffera w czasie szturmu na Capitol. A teraz mały skok w bok. „RTJ4” to jedyny reprezentant sceny hiphopowej w niniejszym zestawieniu. Nie mogło go jednak zabraknąć, bo choć można dyskutować z poglądami duetu, nie sposób odmówić mu szczerości i zaangażowania. To płyta, która powstała z buntu na otaczającą nas rzeczywistość i potrzeby zmian. Do tego niesamowicie energetyczna i… przebojowa. A wisienką na torcie jest utwór „Just”, w którym słyszymy Pharella Williamsa i Zacka de la Rochę z Rage Against the Machine. Algiers miejsce w naszym rankingu mieli zapewnione już dzięki samemu tytułowi albumu. Co ciekawe ukazał on się w styczniu, a więc jeszcze przed globalną pandemią. Pewnie dlatego nie czuć na nim strachu, czy poczucia rezygnacji. Muzyka na nim zawarta jest barwna i świetnie brzmiąca, stanowiąca mieszankę różnych stylów, od elektroniki i rocka po gospel, hip hop, postpunk i blues. Do tego okraszona niebanalnymi tekstami. Wielki powrót gigantów rocka. I to w kultowym składzie z Brianem Johnsonem na wokalu i Philem Ruddem za perkusją. Słyszałem już opinie, że „Power Up” to najlepszy album Australijczyków od czadu „Back in Black”. Nie wierzcie w to, bo stwierdzenie to wyrządza krzywdę takim dziełom, jak „Flick of the Switch”, „The Razors Edge” i „Black Ice”. Niemniej jest bardzo dobrze. Choć panowie od wieków grają to samo, wciąż potrafią czerpać z tego radość i tryskają wręcz młodzieńczą energią. Nieźle, jak na osoby w takim wieku, że mogą się w pierwszej kolejności szczepić przeciwko covidowi. Czekaliśmy na to 45 lat. Neil Young nagrał „Homegrown” w okresie swojej największej aktywności twórczej, czyli w połowie lat 70., po czym gotowy materiał odłożył na półkę. Uznał bowiem, że jest zbyt osobisty. W dużej części dotyczył bowiem rozpadu jego związku z aktorką Carrie Snodgress. Jak to dobrze, że wreszcie zdecydował się sięgnąć do swoich archiwów. Zwłaszcza, że jest to pozycja kompletna i nie ma mowy o jakichś odrzutach. Dziś „Homegrown” słucha się, jak jednego z klasycznych dzieł mistrza, którym zapewne by się stał, gdyby nie fakt, że wylądował w szufladzie (czy gdzie tam się trzyma stare taśmy). Przyznam, że kiedy usłyszałem single promujące „Chrust”, odrzuciły mnie. Stanowiły bowiem przeintelektualizowane, nieco pretensjonalne granie, którego osobiście nie trawię. A jednak po przesłuchaniu całego albumu, zostałem nim zauroczony. I nie wiem dlaczego. W końcu to bardzo duszna i ciężka w odbiorze twórczość, okraszona neurotycznymi tekstami, do tego podana w ascetyczny sposób. Głównie bowiem towarzyszy nam fortepian i momentami histeryczny śpiew Herbuta. Normalnie powinno mnie od tego odrzucić na wiele kilometrów, a jednak ujęła mnie szczerość tego albumu i fakt, że Igor całkowicie otworzył się przed słuchaczami. I tylko mógł sobie darować cover „Krakowskiego spleenu” Maanamu, bo jego wykrzyczanej wersji praktycznie nie da się słuchać. The Boss zebrał swoich muzycznych przyjaciół z E Street Band i wraz z nimi nagrał bardzo spontaniczną, naturalnie brzmiącą płytę. Bez silenia się na wielkie przeboje, czy epokowe hymny. To po prostu porcja muzyki, zaserwowana przez doświadczonych ludzi, którym się jeszcze chce i którzy się świetnie rozumieją. Najlepsza propozycja Springsteena od czasu „Magic” (2007) albo nawet „The Rising” (2002). Niespodziewana propozycja od lidera Comy i męskiej połowy duetu The Dumplings. Zaczęło się od ich wersji utworu „King” T.Love (który również można znaleźć na krążku) i przerodziło w bardzo interesujący projekt z pogranicza rocka i elektroniki. Przebojowym podkładom autorstwa Karasia towarzyszy specyficzna maniera wokalno-literacka Roguckiego, który wydaje się być w lepszej formie, niż na ostatnich płytach macierzystej formacji. |
"by nie łączyć „III” z ekscesami Schaffera w czasie szturmu na Capitol."
Niby dlaczego? Idiotów i bandziorów należy bojkotować, nawet jeśli są niezłymi artystami. Ciekawe czy autor to samo napisałby o Burzum, gościu z Lostprophets itd? :D
"po kilku słabszych latach" Poważnie? Koi No Yokan to chyba ich najlepsza płyta.
A nowy Ozzy ssie, ale to akurat nic nowego od połowy lat 90tych.
Urok takich zestawień — w tym i tego — często polega na tym, że kompletnie ich nie rozumiem ;-)
Fish rzeczywiście nagrał dobry album; patrząc na to, co wyżej, 22. dlań miejsce wydaje mi się mocno krzywdzące. Zaskakująco dobrą płytę nagrał Dylan; brak mi jej tutaj, zwłaszcza że znalazło się miejsce na sporo, powiedzmy, nie całkiem mnie przekonujących. A odkryciem roku jest dla mnie Ichiko Aoba i jej „Adan no kaze”. Mimo japońskości, a nie dzięki niej.
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Pink Floyd w XXI wieku: Zagraj to jeszcze raz, Nick
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: 40 najgorszych okładek płyt 2020 roku i bonus
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Prezenty świąteczne 2020: Muzyka pod choinkę i na kwarantannę
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Przestrzeń, która jest w nas
— Sebastian Chosiński
Pakiet startowy: 50 najlepszych utworów Kazika według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Bizon z Gwiazdy Śmierci
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Psychodeliczna nieskończoność Wszechświata
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Ga-ga… chwała Jurijowi!
— Sebastian Chosiński
10 największych muzycznych rozczarowań 2020 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: Spijać nektar do samego dna!
— Sebastian Chosiński
Matka Ziemia może na niego zawsze liczyć!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z duszą i sercem
— Sebastian Chosiński
Przez dziury w dachu widać księżyc nad górami
— Sebastian Chosiński
Przepastne archiwa wypełnione skarbami
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Tunelem do przeszłości
— Sebastian Chosiński
Krótko o muzyce: Stu lat, Mistrzu!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W pogoni za rozpływającym się słońcem
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Leć w kosmosie jak najdalej, jak najdłużej
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mroczny promień, który rozświetla
— Sebastian Chosiński
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
coś urwało miejsca 10-1?