WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
‹Duch›
10 największych muzycznych rozczarowań 2020 rokuCiężko mówić o muzycznych rozczarowaniach, kiedy cały rok był rozczarowujący. Są jednak takie pozycje, które sprawiły wyjątkowy zawód. Oto dziesięć z nich.
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski10 największych muzycznych rozczarowań 2020 rokuCiężko mówić o muzycznych rozczarowaniach, kiedy cały rok był rozczarowujący. Są jednak takie pozycje, które sprawiły wyjątkowy zawód. Oto dziesięć z nich. Od razu powiem, że w gruncie rzeczy „Duch” nie jest specjalnie złą płytą. Na pewno ma swój urok. Niemniej w porównaniu z dwoma poprzednimi dokonaniami Skubasa (zwłaszcza debiutem „Wilczełyko”) wypada bardzo wtórnie i nie tak ciekawie, jak byśmy się tego spodziewali. Żal jest tym większy, że czekaliśmy na ten krążek aż sześć lat. Nie wiem o co chodzi, ale pierwsze płyty Luxtorpedy połknąłem w całości. Jednak od czasu „Buraków…” wchodzą mi coraz gorzej. A „Anno Domini MMXX” spowodowało zgagę. Nie przeczę, że znajdziemy tu kilka rewelacyjnych momentów, jak „Ekoplan”, „Progres, nie problem”, czy „Instrumentalnie”, ale są też rzeczy chybione, które irytują muzycznie i tekstowo, ze szczególnym wskazaniem na pretensjonalny „Bonędza City”. A największy problem mam z „Na czworakach”, który w obecnej sytuacji wydaje się nie na miejscu. Niebezpiecznie ociera się bowiem o promowanie teorii spiskowych. Nawet jeśli sam zamysł miał być inny. Czy tak naprawdę ktokolwiek czekał na ten album? Wątpię. Pojawił się i… jest. Nawet nie można o nim napisać, że stanowi jakąś kontrowersję. Owszem, kilka utworów (zwłaszcza z XXI wieku) zgrabnie przearanżowano, by dobrze brzmiały z orkiestrą, ale jako całość album ten ma mniej charakteru, niż kontrowersyjna „jedynka”. Do tego muzykę pozbawiono mocnego uderzenia, przez co brzmi wyjątkowo płasko. Wiem, że są tacy krytycy, którzy bardzo chwalą ten album. Ja do nich nie należę. Po pierwsze dlatego, że Gorillaz stracił na nim swoją indywidualność. To zawsze był eklektyczny projekt, ale (z małymi wyjątkami) czuło się w nim obecność Damona Albarna. Tymczasem tutaj jest on przytłoczony przez multum gości. Po drugie, drażni mnie wszechobecność autotune′a, przez co utwory zlewają się w jedną papkę. Po przesłuchaniu „Faith” zacząłem się wstydzić tego, że kiedyś bardzo dopingowałem Hurts. A przecież ten duet to coś więcej, niż dawny przebój „Wonderful Life”. Niestety widocznie ktoś z wytwórni podpowiedział panom, by zgłębili współczesne popowe trendy, co nie wyszło im na dobre. W efekcie otrzymaliśmy krążek bez pomysłu na dobre melodie, pełen najbardziej irytujących nowinek, które dziś są trendi, ale w przyszłości będą budziły uśmieszek politowania. Blanche w 2017 roku reprezentowała Belgię w konkursie Eurowizji z piosenką „City Lights”. Zrobiła na mnie wrażenie i z niecierpliwością wyczekiwałem jej debiutu. Tymczasem lata mijały i nic. Wreszcie jednak się udało i… no właśnie. Na „Empire” nie znajdziemy ani jednej kompozycji, która choćby zbliżała się jakością do „City Lights”. To zbiór wyciszonych, electropopowych kawałków bez cienia oryginalności, które powinno się zapisywać na receptę na sen dla nadpobudliwych. „Chromatica” jest albumem monotonnym i nieciekawym. Gdyby nie był firmowany przez Lady Gagę zapewne przepadłby na rynku niezauważony. Jeśli cokolwiek z tego zestawu można nazwać przebojem, to jedynie dzięki sprawnej maszynie promocyjnej. Szczerze mówiąc wolałbym, aby Gaga eksplorowała nowe kierunki muzyczne (patrz „Shalow”), niż zajmowała się dyskotekowo-popową estetyką, do której chyba ma coraz mniej serca. Gdy pierwszy raz usłyszałem singel promujący niewydany jeszcze „Gigaton”, czyli „Dance of the Clairvoyants”, byłem w szoku. Takiej wolty stylistycznej po tym zespole się nie spodziewałem (jak zapewne wielu). Jakie więc było zdziwienie, kiedy okazało się, że krążek w całości jest… taki, jak zwykle. Trochę grunge′owania, sporo akustycznych dźwięków i tyle. Niby są to rzeczy, za które pokochaliśmy Pearl Jam trzydzieści lat temu, ale tym razem coś nie wyszło. Tak bezjajecznego albumu panowie nie nagrali od bardzo dawna. Pierwsza odsłona projektu Nergala Me And That Man, nagrana wspólnie z Johnem Porterem, była zaskoczeniem. Pokazała, że lider Behemotha świetnie odnajduje się w niecodziennym dla siebie, mrocznym, półakustycznym graniu. Album numer dwa, już bez Portera, to jednak całkiem inna bajka. Darski stara się być na nim bardziej amerykański, niż Amerykanie. Imponuje zestaw gości, których zaprosił do studia, ale między żadnym z nich nie czuć tej nici porozumienia, co z Johnem. Nie przez przypadek najlepszym utworem na płycie jest „Męstwo”, w którym Nergal zaśpiewał sam, po polsku. Ja wiem, że od jakiegoś czasu Blackfield to głównie projekt Aviva Geffena, ale to, co można znaleźć na „For the Music” to nieporozumienie. Aż nie chce się wierzyć, że Steven Wilson zdecydował się firmować swoim nazwiskiem zestaw tak trywialnych, ordynarnie popowych utworów i to trzeciej jakości. Nowoczesna produkcja nie maskuje braku pomysłów na dobre kompozycje, a wręcz irytuje swoją nachalnością. Zwłaszcza, kiedy się weźmie pod uwagę nadreprezentację autotune′a. Na przestrzeni lat Blackfield miał słabsze momenty, ale żaden nie był tak tragiczny, jak tutaj. Jego ukazanie tłumaczę sobie tym, że Wilson w natłoku obowiązków, nie zdążył przesłuchać materiału od Geffena. Teraz zapewne pluje sobie w brodę. 4 lutego 2021 |
No właśnie, przecież Steven Wilson wiecznie narzekający na kiepską kondycję muzyki pop w końcu sam zaczął taką nagrywać. "To the bone" było bardzo słabe, a zapowiedzi "The future bites" wcale nie wyglądają lepiej. Chyba najwyższy czas na reaktywację Porcupine Tree i nowy album z Mikaelem Akerfeldtem.
W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.
więcej »Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Dwutakt: Narzędzie dla kustosza Metalliki, czyli o „S&M 2” słów kilka
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jacek Walewski
30 najlepszych płyt 2020 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
SilnaPłyta
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Bezkrólewie
— Mateusz Kowalski
Brodzący po mętnej wodzie
— Michał Perzyna
Daj się pożreć… „Robakom”!
— Sebastian Chosiński
Pot i Kreff: Grunge w światłach sceny
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Dwa światy w Chorzowie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Największy z Wielkiej Czwórki
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
It’s Pearl Jam babe!
— Krzysztof Czapiga
Pot i Kreff – Made in Poland: Wszyscy święci na koncercie Pearl Jam
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Pot i Kreff – Made in Poland: Metallica poczuła się dobrze!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Magia i Miecz: Siłą rozpędu
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wilson po dramatycznie słabym krążku z Blackfield wypuścił dramatycznie słaby solowy krążek. Dodatkowo coraz mocniej odcina się od progresywnych a nawet rockowych konotacji więc chyba obserwujemy upadek gwiazdy. A szkoda bo to artysta któremu kibicowałem od blisko 20 lat i nie raz stałem w pierwszym rzędzie na koncertach.