EKSTRAKT: | 80% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette |
Wykonawca / Kompozytor | Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette |
Data wydania | 1979 |
Wydawca | ECM Records |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 42:12 |
Gatunek | jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Sunrise | 08:30 |
2) Den forste sne | 06:40 |
3) Will | 08:05 |
4) Believer | 06:28 |
5) Flight | 05:30 |
6) Seasons | 07:23 |
Non omnis moriar: Było sobie trzech jazzmanów…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay Terjego Rypdala zarejestrowany dla ECM Records do spółki z Miroslavem Vitoušem i Jackiem DeJohnette’em.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Było sobie trzech jazzmanów…Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay Terjego Rypdala zarejestrowany dla ECM Records do spółki z Miroslavem Vitoušem i Jackiem DeJohnette’em. Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette
Wyszukaj / Kup Norweski gitarzysta jazzrockowy Terje Rypdal w czasie swojej trwającej już ponad pół wieku kariery współpracował z najwybitniejszymi jazzmani na świecie. Wymienienie wszystkich zajęłoby naprawdę sporo miejsca, skupmy się więc na tych najbardziej zasłużonych; na tej liście nie może zabraknąć pianistów George’a Russella i Bobo Stensona, saksofonisty Jana Garbarka, trębacza Manfreda Schoofa, kontrabasistów Arilda Andersena i Barrego Phillipsa oraz perkusisty Jona Christensena. A to jedynie wierzchołek góry lodowej. W końcu lat 70. ubiegłego wieku to grono powiększyło się zresztą o dwóch kolejnych artystów, już wtedy będących niekwestionowanymi legendami – kontrabasistę Miroslava Vitouša oraz perkusistę Jacka DeJohnette’a. Vitouš urodził się w grudniu 1947 roku w Pradze. Od szóstego roku życia uczył się gry na skrzypcach, mając lat dziesięć zaczął zgłębiać tajniki fortepianu, a cztery lata później – kontrabasu, któremu pozostał wierny po dziś dzień. Jest absolwentem Konserwatorium Praskiego. Jako jazzman pierwsze kroki na scenie stawiał w zespole Junior Trio, w którym na perkusji grał jego brat Alan, a na instrumentach klawiszowych – Jan Hammer (późniejszy współtwórca Mahavishnu Orchestra). Jako dwudziestolatek Miroslav po raz pierwszy wyjechał do Stanów Zjednoczonych na stypendium w prestiżowym bostońskim Berklee College of Music. Rok później w jego ojczyźnie – za sprawą ingerencji zbrojnej wojsk Układu Warszawskiego – stłumiono tak zwaną Praską Wiosnę, co wpłynęło na dalszą biografię Vitouša. Artysta zdecydował się bowiem wyemigrować z Czechosłowacji do USA. Szybko stanął mocno na nogach, wyrastając na jedną z najważniejszych postaci w dziejach amerykańskiego fusion. W 1968 roku poznał też perkusistę Jacka DeJohnette’a, który zaprosił go do udziału w nagraniu swojej debiutanckiej płyty „The DeJohnette Complex” (1969); rok później Jack zrewanżował się Miroslavowi, biorąc udział w rejestracji jego solowego debiutu – longplaya „Infinite Search” (1970). W tym samym roku Vitouš został członkiem kultowej dzisiaj grupy Weather Report (założonej przez imigranta z sąsiadującej z Czechosłowacją Austrii, pianistę Josefa Zawinula), z którą w epoce wydał cztery albumy: „Weather Report” (1971), „I Sing the Body Electric” (1972), „Live in Tokyo” (1972) oraz „Sweetnighter” (1973), by następnie poświęcić się karierze solowej. Wspomniany powyżej DeJohnette (rocznik 1942), mający już na koncie współpracę z takimi tuzami, jak pianiści Charles Lloyd, Herbie Hancock i Chick Corea czy trębacz Miles Davis, robił dokładnie to samo. Tak się jednak złożyło, że po bliskiej współpracy pod koniec lat 60., w kolejnej dekadzie drogi Miroslava i Jacka nie chciały się przeciąć. Aż do połowy 1978 roku, kiedy to spotkali się w odległym od Nowego Jorku Oslo. W tym czasie DeJohnette miał już od paru lat podpisany kontrakt z monachijską wytwórnią ECM Records, która chętnie wysyłała swoich artystów do zaprzyjaźnionego, znajdującego się w stolicy Norwegii studia nagrań Talent, z którego korzystał również Terje Rypdal. Panowie poznali się, przypadli sobie do gustu i postanowili razem coś „zmajstrować”, przy okazji zapraszając do współpracy, co było inicjatywą szefa ECM Manfreda Eichera, Miroslava Vitouša. W czerwcu 1978 roku Jack przyjechał do Oslo, aby zarejestrować swój kolejny album – „New Directions”; jednocześnie w studiu Talent stawił się również Czech, więc niejako z rozpędu nagrano jeszcze jedną płytę. Sygnowano ją nazwiskami wszystkich trzech muzyków i taki też, trochę nietypowy, otrzymała tytuł: „Terje Rypdal, Miroslav Vitouš, Jack DeJohnette” (choć równie dobrze można by uznać, że nie posiadała tytułu w ogóle). Muzycy postanowili maksymalnie wzbogacić brzmienie, dlatego Terje zagrał również na organach i wykorzystał syntezator gitarowy (z którym nie rozstawał się od paru lat), a Miroslav sięgnął dodatkowo po fortepian elektryczny. Na płytę trafiło sześć kompozycji, spośród których dwie były dziełem Rypdala, dwie Vitouša i dwie wszystkich trzech artystów. Stylistycznie ich muzyka oscylowała wokół mocno podrasowanego elektroniką jazz-rocka; dla Norwega nie było to nic nowego, podobne utwory umieszczał już bowiem na swoich poprzednich płytach (vide „After the Rain” z 1976 roku). Po ten krążek mogli więc z równą ciekawością (i bez obaw o rozczarowanie) sięgać zarówno wielbiciele fusion, jak i elektronicznego progresu czy też rodzącego się właśnie wtedy ambientu. Początek płyty należy do Rypdala. To on jest autorem dwóch otwierających ją utworów, czyli „Sunrise” i „Den forste sne”. Nic więc dziwnego, że oba utrzymane są w podobnym stylu, pewnym zaskoczeniem może jednak być to, że wcale nie dominuje w nich gitara. Całość zaczyna się od subtelnej introdukcji perkusyjnej DeJohnette’a, do którego z czasem dołączają Terje i Miroslav ze swoimi instrumentami klawiszowymi. Dopiero jako ostatni melduje się na pokładzie Rypdal-gitarzysta, który zresztą serwuje słuchaczom bardzo typową dla siebie, pełną niepokojących, melancholijnych dźwięków powłóczystą solówkę. Norweg nie ma jednak ambicji, aby od tego momentu przyćmiewać swoich towarzyszy, wkrótce wycofuje się więc na plan drugi, pozwalając rozwinąć skrzydła Jackowi i Miroslavowi. W „Den forste sne” przez większość czasu nastrój budują klawisze wspomagane przez syntezator gitarowy, czyste tony gitary słyszymy dopiero w końcówce – i ponownie są to brzmienia bardzo nastrojowe, wręcz poetyckie. Utwory numer trzy (ostatni na stronie A) i cztery (pierwszy na stronie B) wyszły już spod ręki czeskiego kontrabasisty, ale w niczym nie burzą atmosfery zbudowanej wcześniej przez Terjego. „Will” nie mniej zachwyca subtelnością, aczkolwiek Vitouš dba o to, aby z czasem zespół nabrał mocy – ma to związek głównie z coraz gęstszą grą sekcji rytmicznej. Miroslav i Jack mogli nie spotykać się w studiu przez ostatnie lata, ale to wcale nie oznaczało, że przestali się rozumieć. Przeciwnie! Wsłuchując się w ten album, można odnieść wrażenie, że są fenomenalnie funkcjonującą jednolitą maszyną, w działanie której idealnie wpasował się Rypdal. Jego dziełem natomiast są tutaj nadzwyczajne, eteryczne pejzaże dźwiękowe generowane przez syntezator gitarowy. W „Believer”, co może być trudno sobie wyobrazić, jest jeszcze bardziej nastrojowo i klimatycznie (vide „ciepłe” brzmienie kontrabasu) i jeszcze powłóczyściej. Choć – i to również należy podkreślić – im bliżej końca, tym więcej w gitarowym popisie Terjego klasycznego jazz-rocka. Ostatnie dwie kompozycje są wspólnym dziełem całego tria. W sumie można je uznać za zrodzone w studiu nagraniowym improwizacje zespołowe. Dlatego też muzycy pozwalają sobie tutaj na więcej odstępstw od wcześniej przyjętej reguły. Mamy więc intensywną freejazzową partię kontrabasu (na którym Vitouš gra smyczkiem) i jazzrockową solówkę gitary, na finał z kolei – porywający popis DeJohnette’a, który, gdyby nie został wyciszony, mógłby ciągnąć się w nieskończoność. Fani tria zapewne nie mieliby nic przeciwko temu. Cały album wieńczy natomiast „Seasons”, w którym artyści nie stronią od eksperymentów: mamy więc, oprócz fusion, z jednej strony wycieczkę w stronę muzyki klasycznej i tak zwanego „trzeciego nurtu”, z drugiej – niemało ambientowej elektroniki (fortepian Miroslava, syntezator Terjego)… Nie da się ukryć, że dzięki zaangażowaniu trzech legend jazzu powstała płyta dorównująca ich talentom i umiejętnościom. Z efektów zadowoleni byli i szefowie ECM Records, i sami artyści. Dlatego niespełna trzy lata później spotkali się ponownie (w tym samym miejscu), aby dopisać ciąg dalszy tej historii – zatytułowany „To Be Continued”. Choć akurat ten szyld powinien widnieć na omawianym dzisiaj longplayu. 16 lipca 2022 Skład: Terje Rypdal – gitara elektryczna, organy, syntezator gitarowy, muzyka (1,2,5,6) Miroslav Vitouš – kontrabas, fortepian elektryczny, muzyka (3-6) Jack DeJohnette – perkusja, muzyka (5,6) |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W konspiracji z Terjem
— Sebastian Chosiński
Esensja słucha: Październik 2011
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Bartosz Makświej, Michał Perzyna
Klasyka kina radzieckiego: Said – kochanek i zdrajca
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
— Sebastian Chosiński