EKSTRAKT: | 70% |
---|---|
WASZ EKSTRAKT: | |
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Iron Office |
Wykonawca / Kompozytor | Iron Office |
Data wydania | 1976 |
Wydawca | Metronome |
Nośnik | Winyl |
Czas trwania | 36:32 |
Gatunek | funk, jazz, rock |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
W składzie |
Allan Botschinsky, Palle Mikkelborg, Erik Tschentscher, Benny Rosenfeld, Nils Tuxen, Ole Kock Hansen, Niels-Henning Ørsted Pedersen, Gert Rostock Jensen, Bent Clausen, Kurt Riedel |
Utwory | |
Winyl1 | |
1) Aguadilla | 04:03 |
2) Blue and Violet | 04:50 |
3) Karate Boogie | 04:28 |
4) My Song for You | 04:28 |
5) Sky Surfing | 04:35 |
6) Early Morning | 06:03 |
7) House of Brass | 04:06 |
8) Cala Bassa | 03:58 |
Non omnis moriar: Była muzyka do wind, może być i do biuraMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj pierwszy (z dwóch) album duńskiej formacji Iron Office – z trębaczami Allanem Botschinskym i Pallem Mikkelborgiem na czele.
Sebastian ChosińskiNon omnis moriar: Była muzyka do wind, może być i do biuraMuzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj pierwszy (z dwóch) album duńskiej formacji Iron Office – z trębaczami Allanem Botschinskym i Pallem Mikkelborgiem na czele. Iron Office
Wyszukaj / Kup W latach 70. ubiegłego wieku jazz przechodził znaczącą ewolucję. Na początku dekady dominującą rolę odgrywał jazz-rock, w drugiej jej części – za sprawą rosnącej popularności muzyki disco i pop – wykonawcy wcześniej kojarzeni z ambitniejszymi odmianami gatunku, chcąc pozostać na powierzchni show-biznesu, implementowali do swojej twórczości elementy lżejszych i cieszących się większym wzięciem stylów. W efekcie jazz coraz częściej mieszany był z funkiem i soulem, a bywało, że i rytmami stricte dyskotekowymi. Widać to wyraźnie na przykładzie dwóch opublikowanych w drugiej połowie lat 70. albumów duńskiej formacji Iron Office, której ton nadawała złożona – uwaga! uwaga!!! – z czterech trębaczy sekcja dęta. Byli to: liderujący grupie Allan Botschinsky (wcześniej między innymi w Trouble, później w Apocalypse), Palle Mikkelborg (patrz: „The Mysterious Corona” i „Ashoka Suite / Guadiana / Concert”), Erik Tschentscher oraz Benny Rosenfeld. Do współpracy zaprosili oni jeszcze sześciu innych muzyków, wśród których znaleźli się chociażby niezwykle doświadczeni gitarzysta Nils Tuxen (znany z takich zespołów, jak Rocking Ghosts, Square Dansk, Kashmir, Culpeper’s Orchard) i basista Gert Rostock Jensen (w latach 60. będący podporą beatowych The Baronets, Les Rivals, The Black Devils, The Flintones). Na kontrabasie zagrał niezrównany Niels-Henning Ørsted Pedersen (do branży wchodzący u boku Jean-Luka Ponty’ego), z kolei na klawiszach – Ole Kock Hansen (mający za sobą staż w kopenhaskiej Radiojazzgruppen). Sekcję rytmiczną uzupełnili jeszcze perkusjonista Bent Clausen oraz perkusista Kurt Riedel. Ten skład w kwietniu i czerwcu 1976 roku w mieszczącym się w stolicy Danii studiu wytwórni Mentronome zarejestrował materiał na debiutancki longplay Iron Office, który wydany został kilka miesięcy później przez macierzystą szwedzką odnogę firmy. W porównaniu z prezentowanymi na łamach „Esensji” wcześniejszymi dokonaniami artystycznymi Botschinsky’ego, Mikkelborga, Pedersena i Hansena muzyka zawarta na „Iron Office” (nie wysilono się na bardziej atrakcyjny tytuł) zaskakuje lekkością i żywiołowością, a przede wszystkim – wszechobecnymi wpływami funku. Kompozycje (wszystkie autorstwa Allana) są krótsze, więc na niezbyt długim albumie zmieściło się ich aż osiem. Do tańca może się nie nadają, ale na pewno niejeden raz podczas odsłuchu krążka noga zacznie wystukiwać przyjazny rytm. Klasycznego jazzu modalnego, hard bopu czy free jest tu jak na lekarstwo. Ale to wcale nie znaczy, że debiut Iron Office nie zasługuje na uwagę. Pamiętajmy bowiem, że za to dzieło odpowiadają skandynawscy muzycy z najwyższej półki. A tacy, jak wiadomo, nigdy – nawet gdyby grali do kotleta – nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Możemy czasami psioczyć na rozwiązanie harmoniczne czy zbyt proste melodie, ale grzechem nie do wybaczenia byłoby zarzucanie im braku zaangażowania i wirtuozerii. Album „Iron Office” zaczyna się od supermocnego natarcia. Pierwszych kilkadziesiąt sekund otwierającego wydawnictwo utworu „Aguadilla” to zdolne rozwalić najgrubszą ścianę potężne uderzenie sekcji dętej – nałożone na siebie ścieżki czterech trąbek dosłownie zwalają z nóg. Jeśli ktoś, nie znając wcześniej płyty Duńczyków, nieopatrznie rozkręci głośność na full, może przypłacić to zdrowiem – fizycznym i psychicznym. W dalszej części jest już trochę (z naciskiem na „trochę”) spokojniej, zwłaszcza gdy stery przejmuje Nils Tuxen, który bez trudu udowadnia, że jest wirtuozem gitary. Możliwość podkreślenia swoich nieprzeciętnych umiejętności ma tu również Ole Kock Hansen, umiejętnie dopasowujący brzmienie swego fortepianu elektrycznego do funkowego rytmu narzucanego przez Gerta Rostocka Jensena i Kurta Riedela. Końcówka – po popisie jednego z trębaczy (którego?) i perkusjonisty – spina się klamrą, co oznacza, że finał jest tak samo zabójczy, jak intro. Nieuzasadnionym okrucieństwem artystycznym byłoby ze strony muzyków, gdyby na drugim miejscu umieścili kompozycję równie dynamiczną. Mając tego świadomość, zdecydowali się na nastrojową „Blue and Violet” – z subtelnie filmową partią trąbki, powłóczystymi klawiszami w tle, a później także z kojącą zmysły solówką na fortepianie elektrycznym. „Karate Boogie” ma dość żartobliwą formę, bo oprócz szalonego funkowego rytmu i energetyczno-zadziornych dęciaków pojawiają się tu także – jako „smaczek” aranżacyjny – patetycznie brzmiące organy. Zamykający stronę A numer „My Song for You” to najbardziej popowy, niemal „pościelowy” fragment płyty, przypominający dokonania – z tego samego okresu – znacznie bliższych nam wtedy orkiestr Gustava Broma, Jerzego Miliana czy Henryka Debicha. Na kolana nie rzuca, pozwalając docenić głównie talent aranżacyjny Allana Botschinsky’ego. Po takich przytulaśnych dźwiękach słuchacze mogą poczuć się mocno zaskoczeni umieszczonym na początku drugiej strony winylowego krążka „Sky Surfing”. Nie dość, że zespół wraca do zadziornej narracji funkowej, to na dodatek pojawiają się elementy klasycyzujące (vide dęciaki) i – dla odmiany – rockowe (gitara). A wszystko okraszone jeszcze dialogiem trąbek z fortepianem elektrycznym. „Early Morning” – najdłuższa ze wszystkich kompozycji – niesie ze sobą mnóstwo funkowych pulsacji, a w szczególny sposób zaskakuje wykorzystaniem w finale przez Botschinsky’ego syntezatora imitującego brzmienie sekcji smyczkowej. W „House of Brass” wreszcie pojawia się odrobina improwizacji. Tempo jednak jest wolne, więc trębacze nie mają pokusy, aby „odlecieć” w bardziej nieprzewidywalne rejony. Stara się ich zresztą trzymać na uwięzi Hansen za sprawą swoich klawiszowych wstawek. Finałowy „Cala Bassa” składa się z dwóch wątek: otwarcie i zamknięcie to bezpretensjonalna taneczna muzyka latynoamerykańska, pośrodku natomiast pojawia się skłaniająca do refleksji dwuminutowa porcja jazzu europejskiego z intrygującymi kościelnymi organami. Jakby autor muzyki chciał szepnąć nam do ucha: „Memento mori”. W drugiej połowie lat 70. ukazywało się sporo płyt z podobną muzyką – lekką, łatwą, przyjemną, ale i wartościową. Niestety, kiedy skończyła się moda na ambitne funkujące disco większość z nich popadła w zapomnienie. Bo kto dziś pamięta „Iron Office”? Kto wie, że dwa lata później zespół wydał drugi album – „Ambience”? To oczywiście pytania retoryczne. 17 września 2022 Skład: Allan Botschinsky – trąbka, trąbka elektryczna, skrzydłówka, syntezator, muzyka, aranżacje Palle Mikkelborg – trąbka, trąbka elektryczna, skrzydłówka Erik Tschentscher – trąbka, skrzydłówka Benny Rosenfeld – trąbka, skrzydłówka Nils Tuxen – gitara elektryczna Ole Kock Hansen – fortepian elektryczny, organy, klawinet, fortepian Niels-Henning Ørsted Pedersen – kontrabas, gitara basowa Gert Rostock Jensen – gitara basowa (1,2,5,7), głos (3) Bent Clausen – kongi, instrumenty perkusyjne Kurt Riedel – perkusja |
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.
więcej »W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Praga pachnąca kanadyjską żywicą
— Sebastian Chosiński
Znad Rubikonu do Aszchabadu
— Sebastian Chosiński
Gustav, Praga, Brno i Jerzy
— Sebastian Chosiński
Jazzowa „missa solemnis”
— Sebastian Chosiński
Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
Strzeż się jazzowej policji!
— Sebastian Chosiński
Fusion w wersji nordic
— Sebastian Chosiński
Van Gogh, słoneczniki i dyskotekowy funk
— Sebastian Chosiński
Surrealizm podlany rockiem, bluesem i jazzem
— Sebastian Chosiński
W cieniu tragedii
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Czy można mieć nadzieję w Piekle?
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Muzyczny seans spirytystyczny
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Wielkie bohaterstwo małych ludzi
— Sebastian Chosiński