WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
30 najlepszych płyt 2022 roku (wydanie subiektywne)Piotr ‘Pi’ Gołębiewski30 najlepszych płyt 2022 roku (wydanie subiektywne)Mongołowie z The Hu wrócili w wielkim stylu. Choć „Rumble of Thunder” jest nieco mniej przystępnym albumem, niż „The Gereg” z 2019 roku, to wciąż mamy do czynienia z tą samą formułą i energią. Ciągle najważniejszym elementem jest gardłowy śpiew, wykorzystanie folkowych instrumentów i przebojowość. Tym razem nie wszystkie utwory z marszu wchodzą do głowy, ale te, które to robią, nie mogą jej długo opuścić. Od czasu ostatniego albumu studyjnego Collage „Safe” minęło 26 lat. Coraz mniej osób spodziewało się, że kiedykolwiek pojawi się jego następca. I nagle jest! Współczuję muzykom, którzy musieli nagrywać pod ogromną presją oczekiwań. W międzyczasie formacja dorobiła się statusu kultowego i o wpadkę było łatwo. Nie oszukujmy się, ale generalnie kończy nią większość głośnych powrotów. Na szczęście tu jest inaczej. Wróciła stara magia, która sprawia, że ma się wrażenie, iż tego ćwierć wieku nie było, a album ukazał się w normalnym trybie wydawniczym jeszcze w latach 90. Natychmiastowa klasyka. Po okresie błędów i wypaczeń do wielkiej formy wraca Blind Guardian. Z tym, że stwierdzenie „wielka forma”, traktujemy tym razem jako umiejętność poskromienia swoich ambicji. Od co najmniej dwóch dekad zespół starał się pod względem bombastyczności nagrań pobić samego siebie. W końcu nastąpił przerost formy nad treścią. I nagle muzycy powiedzieli sobie „stop”. „The God Machine” to ograniczenie partii orkiestrowych na rzecz tradycyjnej, metalowej jazdy. Tak czadowych utworów Niemcy nie nagrywali od lat 90. Do tego dochodzi wyśmienita dyspozycja głosowa Hansiego Kürscha i uśmiech nie schodzi z twarzy. Polecam zaopatrzyć się w nośnik fizyczny by lepiej przyjrzeć się fantastycznej oprawie graficznej. Gdyby „Earthing” został wydany pod szyldem Pearl Jam, byłaby to najlepsza płyta zespołu w XXI wieku. Nie dziwię się jednak, że Eddie Vedder postanowił sygnować ją własnym nazwiskiem. Mało tu grunge’u. Jest za to eklektyzm. Obok numerów czadowych, znajduje się granie akustyczne. Nie tylko balladowe, ale też takie z chóralnym, stadionowym zaśpiewem. Momentami artysta robi wycieczki w rejony country. A jednak wszystko to brzmi bardzo spójnie. Przede wszystkim ze względu na charakterystyczny wokal. Takiej energii Eddie nie miał od lat. Gdyby Bruce Springsteen dziś ogłosił, że przechodzi na emeryturę, Vedder spokojnie zająłby jego miejsce. W minionym roku Jack White wydał dwie płyty. Jedną hałaśliwą-elektryczną, a drugą wyciszoną-akustyczną. Ja wolę tę pierwszą, choć obie są bardzo udane. Słuchając „Fear of the Dawn” z marszu przychodzą skojarzenia z The White Stripes. Artysta zdusił w sobie potrzebę kombinowania, przygotowując zestaw utworów, których głównym trzonem jest przesterowana gitara. Tylko on potrafi wykrzesać tak cudownie chrupiące dźwięki i zamienić je we wpadające w ucho utwory, z których każdy mógłby być przebojem. Od czasu ukazania się świetnego krążka „The Resistance” z 2009 roku, każda kolejna płyta Muse była słabsza od poprzedniej. Przyznam, że bez większych nadziei sięgałem więc po „Will of the People”. Tymczasem okazał się on potężnym odbiciem od dna. Matt Bellamy i spółka odnaleźli w sobie tę samą energię, która napędzała ich wczesne płyty. Nie przesadzali z podniosłością i nie schlebiali gustom masowego odbiorcy, proponując kawałki o niemalże metalowym brzmieniu. Nie wiem, czy ten krążek powinien być tak wysoko w zestawieniu ze względu na zawartość, ale zasługuje na to z racji największego pozytywnego zaskoczenia roku. Od czasu swej reaktywacji w 2010 roku, Suede regularnie wydaje nowe albumy, zawsze utrzymując wysoki poziom. Mam jednak wrażenie, że na ich tle „Autofiction” jawi się jako pozycja wyjątkowa. Nie tylko dlatego, że składają się na nią same potencjalne alternatywne hity (choć przy dobrej promocji sprawdziłyby się także w mainstreamie), ale przede wszystkim krążek wypełnia szczerość i energia, jaka tożsama jest grupom, które dopiero zaczynają swoją muzyczną przygodę. Aż trudno uwierzyć, że materiał ten stworzyła kapela z ponad trzydziestoletnim stażem. Gdyby płyta ta ukazała się w latach 90. dziś uznawana byłaby za klasykę. Po jej przesłuchaniu odkryłem, jak bardzo brakuje dziś takiego szlachetnego, gitarowego grania. To się dopiero nazywa debiut. Czarny Bez nie bawi się w podchody czy wypracowywanie własnego stylu. Swoją pierwszą płytą z kopniaka otwiera drzwi na oścież i staje w nich jako w pełni zdefiniowana kapela, która wie czego chce. A tym czymś jest odważna mieszanka słowiańskiego folku, metalu i elektroniki, zahaczającej momentami o industrial. Do tego dochodzi świetna, klarowna produkcja, interesujące teksty, w których aż roi się od Perunów, Marzann i Jaryłów, a także fenomenalna frontwoman. Luba posiada kawał potężnego głosu i wie, jak go używać, balansując między folkowym zaśpiewem, czystą frazą i ostrym wygarem. Oby tak dalej. Nie bójmy się tego powiedzieć – Dave Mustaine ze swoim zespołem właśnie nagrał najlepszą płytę od czasu… a, co tam, „Rust in Peace” z 1990 roku. Mam wrażenie, że lider grupy odkrył wehikuł czasu, przeniósł się trzydzieści lat wstecz, podkradł młodszemu sobie pomysły na numery i wydał je w 2022 roku. Takiej porcji energii, żywotności i weny do pisania wpadających w ucho numerów, nie notowano na thrashowym albumie od bardzo dawna. Rudy wycina solówki, jakby świat miał się jutro skończyć. Slayera nie ma, Anthrax dogorywa, a nowe single Metalliki odpadają w przedbiegu wobec zawartości „The Sick, The Dying… And The Dead!”. Wiadomo, że ostatnie dwanaście miesięcy nie należało do najłatwiejszych. Świat nie może pozbierać się po pandemii, a tu wybuchła wojna i rozszalała się inflacja. Do tego dochodzą indywidualne problemy każdego z nas. Tymczasem zawartość „Wędrownego Druciarza” (swoją drogą – genialny tytuł) stanowi odtrutkę na wszelkie zmartwienia. Wysokoenergetyczna muzyka i frywolne, momentami rubaszne teksty, sprawiają, że po prostu nie sposób się nie uśmiechnąć w czasie słuchania. Refreny długo nie wychodzą z głowy (a im są głupsze, tym trudniej ich się pozbyć – patrz piosenka o łabędziach), zaś za fragment tekstu utworu „Janusz z tartaka": „Palił papierosy, obcy był dla niego filter / W domu nad kominkiem wisiał Adolf Hitler / Kumple mu mówili: Janusz, przecież to jest Hitler / Janusz mówi, że to bzdury, to jest Freddie Mercury”, należy się panom nagroda Nobla w dziezinie literatury. W czasie, kiedy Łydka Grubasa wciąż jedzie na popularności „Rapapara”, a Nocny Kochanek zrobił się monotematyczny, tylko Lej Mi Pół broni honoru grubiańskiego, prześmiewczego rocka. |
16 marca bieżącego roku zmarł Ernest Bryll, poeta, pisarz, dziennikarz, dyplomata, ale także autor wielu tekstów piosenek. Ponieważ mam wrażenie, że jego twórcza wciąż nie jest należycie doceniana, pomyślałem, że warto poświęcić jej chwilę i upamiętnić krótkim tekstem.
więcej »Od początku kariery muzycy Can mieli silne inklinacje filmowe. Pomagali przecież Irminowi Schmidtowi w nagrywaniu komponowanych przez niego ścieżek dźwiękowych. Swój debiutancki krążek zatytułowali „Monster Movie”, a na kolejnej płycie – „Soundtracks” – umieścili swoje utwory wybrane z pięciu filmów, których premiery odbyły się w latach 1970-1971.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj longplay Orkiestry Gustava Broma, która przy okazji reedycji zyskała zapadający w pamięć tytuł „Kyrie Eleison”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
40 najgorszych okładek płyt 2022 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Tu miejsce na labirynt…: W starym ciele nowy duch
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W oczekiwaniu na… pierwszy śnieg
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Nie gaście tego pożaru!
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Żywy! Jeszcze żywszy. Ciężki! Jeszcze cięższy
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Gdyby Coltrane kochał krautrock…
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Wieczni rewolucjoniści z Zelandii
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Zgrzytliwa psychodelia prosto z Raju
— Sebastian Chosiński
SilnaPłyta
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Sympatyczne słuchadło
— Jakub Dzióbek
Diabeł z jasełek pokazuje rogi
— Jacek Walewski
Esensja słucha: Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski
Boska cząstka
— Jacek Walewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Nie należy mylić zagubienia się w masie z tkwieniem w gównie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Diabeł rozbiera się u Prady
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kobieta ich bije
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
40 najgorszych okładek płyt 2023 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
W oparach nostalgii
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Strzelając z łuku trzema strzałami na raz
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Miley Cyrus obok Mythic Sunship? Jestem pewien, że w całym internecie nie znajdę lepszego zestawienia :)