Kur…, to nie ten koncert!Szymon Majewski opowiedział kiedyś o przygodzie swojej żony, która wybrała się swego czasu do kina na „Królową Margot”. Wśród widzów było między innymi kilku łysych dresiarzy z popcornem. Po piętnastu minutach od rozpoczęcia się sensu jeden z nich wstał i krzyknął na całą salę: „Kur…, to nie ten film!”, po czym wraz z kolegami udał się, ku uciesze reszty widowni, w kierunku wyjścia. Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę coś podobnego na koncercie muzyki klasycznej. Jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych.
Michał HernesKur…, to nie ten koncert!Szymon Majewski opowiedział kiedyś o przygodzie swojej żony, która wybrała się swego czasu do kina na „Królową Margot”. Wśród widzów było między innymi kilku łysych dresiarzy z popcornem. Po piętnastu minutach od rozpoczęcia się sensu jeden z nich wstał i krzyknął na całą salę: „Kur…, to nie ten film!”, po czym wraz z kolegami udał się, ku uciesze reszty widowni, w kierunku wyjścia. Mówiąc szczerze, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę coś podobnego na koncercie muzyki klasycznej. Jak widać, nie ma rzeczy niemożliwych. Międzynarodowy Festiwal Wratislavia Cantans 4-14 września 2008 Wratislavia Cantans to prawdziwa uczta dla tych, którzy uwielbiają muzykę poważną. W tej kategorii to zdecydowanie najbardziej kosztowny wrocławski festiwal, więc żeby go zorganizować, potrzeba całego sztabu sponsorów. Sponsorzy wykładają pieniądze i w zamian dostają darmowe wejściówki. Niestety, często trafiają one w niewłaściwe ręce. W czasie inauguracyjnego koncertu muzyki Edwarda Elgara czułem ogromny niesmak, gdy co chwila dochodziły do mnie niepożądane rozmowy dwójki młodych ludzi. Co ciekawe, byli ubrani bardziej elegancko niż ja, ale jak widać nie szata zdobi człowieka. Coś jeszcze bardziej zatrważającego wydarzyło się w ostatnim dniu festiwalu, w czasie „War Requiem” Benjamina Brittena dyrygowanego przez Paula McCreesha, dyrektora artystycznego Wratislavii. McCreesh nie mógł jednak w pełni skupić się na dyrygowaniu, ponieważ rozpraszała go publiczność. W pewnym momencie nie wytrzymał i pokazał swoją batutą, że czas najwyższy wyrzucić grupę jeszcze luźniej ubranych ode mnie mężczyzn, którzy zasiedli w jednym z pierwszych rzędów. Nie mam pojęcia, o co dokładnie poszło, ale interweniowała ochrona. Większego zamieszania na szczęście nie było. Swoją drogą zastanawia mnie, co ci goście tam robili. Możliwości są dwie: albo doszli do wniosku, że darmowe bilety nie mogą się zmarnować, albo zmyliło ich „War” w tytule. Jednak jeśli to prawda, to mogli sprawę przemyśleć, no bo jak można oczekiwać fajerwerków w kościele? W każdym razie tak zwane Standing Evacuation przypadkowych słuchaczy przebiegło bezkolizyjnie i w spokoju mogłem wysłuchać do końca tego oratorium, nagrodzonego zresztą owacją na stojąco. Wielka brawa należą się przede wszystkim tenorowi Markowi Padmore, który cudnie wyśpiewywał wiersze autorstwa Wilfreda Owena, brytyjskiego poety zabitego na froncie I wojny światowej. Podczas wsłuchiwania się w głos Padmore’a przypomniał mi się jeden z porażających tekstów, którego autorem był Owen, a konkretnie następujący fragment: „oto byli w jednej z wielu paszczęk piekła”. To doprawdy paradoks, że obecność w piekle zrodziła coś równie pięknego i poruszającego. Swoją drogą poniekąd rozumiem pechowych „słuchaczy”. Mnie też kiedyś przydarzyła się bowiem drobna pomyłka. Dwa lata temu na festiwalu Era Nowe Horyzonty pomyliłem sale kinowe i ostatecznie wylądowałem na ponad trzygodzinnym bollywoodzkim filmie zainspirowanym „Otellem”. Osobiście nie przepadam za tego typu filmami, jednakże paradoksalnie było to całkiem ciekawe doświadczenie. Z drugiej strony próbuję sobie wyobrazić tych kolesi, którym nie przypadł do gustu Britten, jak oglądają właśnie ten film. Obawiam się, że przy produkcji „made in Bollywood” ich reakcja byłaby jeszcze gorsza. Wracając do muzycznego festiwalu – generalnie był bardzo udany, ale nie wszystko wyszło tak, jak powinno. Po raz pierwszy zorganizowano koncert w plenerze połączony z pokazem sztucznych ogni, żeby zachęcić ludzi do przyjścia całymi rodzinami. Pomysł kapitalny i godny dopracowania, szczególnie że pogoda wyjątkowo dopisała. Rozstawiono nawet telebim, żeby więcej ludzi mogło pozachwycać się między innymi Händlem, posłuchać go z ciekawości lub zainteresować się klasyką. Niestety, nagłośnienie telebimu było, delikatnie mówiąc, kiepskie. W gwarze i ulicznym tumulcie strasznie psuło to delektowanie się klasyką. 19 września 2008 |
W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.
więcej »Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
„Interstellar” jak marmolada pomarańczowa
— Michał Hernes
Tina, królowa talk show
— Michał Hernes
„Operetka” jest naga
— Michał Hernes
Grzech nie zobaczyć
— Michał Hernes
Klęska „Baala”
— Michał Hernes
Bluesowa trylogia
— Michał Hernes
Masz talent?
— Michał Hernes
Politycznie poprawne poprawianie
— Michał Hernes
Sens życia według Cohena
— Michał Hernes
Tysiące pojedynczych słów
— Michał Hernes