Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
Fot. www.topnews.in
Fot. www.topnews.in

Michael Jackson – człowiek w lustrze

Esensja.pl
Esensja.pl
Dziś Michael Jackson miał wyruszyć w trasę koncertową, pierwszą od ponad dziesięciu lat. Nie zdążył. Serce odmówiło współpracy ze zniszczonym chemią ciałem. Umarł tak, jak żył, w blasku jupiterów. Jego nazwisko po raz ostatni pojawiło się na pierwszych stronach wszystkich gazet świata.

Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Michael Jackson – człowiek w lustrze

Dziś Michael Jackson miał wyruszyć w trasę koncertową, pierwszą od ponad dziesięciu lat. Nie zdążył. Serce odmówiło współpracy ze zniszczonym chemią ciałem. Umarł tak, jak żył, w blasku jupiterów. Jego nazwisko po raz ostatni pojawiło się na pierwszych stronach wszystkich gazet świata.
Fot. www.topnews.in
Fot. www.topnews.in
Od kiedy pamiętam, Michael zawsze był na scenie. Karierę rozpoczął grubo przed moimi urodzinami. Kiedy wydał legendarny album „Thriller”, miałem roczek. Po latach udało mi się wreszcie obejrzeć teledysk do piosenki tytułowej i choć była to już inna epoka, muszę przyznać, że zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Do dziś pamiętam dreszczyk emocji wywołany przez scenę, w której zombie powstały z grobów (ze szczególnym uwzględnieniem klienta wychodzącego z kanału).
O wiele lepiej zapadł mi w pamięć album „Bad”. Tata miał go na winylu i gdy tylko dorosłem – na tyle, by pozwolił mi osobiście obsługiwać adapter (Unitry, a jakże!) – wałkowałem go na okrągło. Co prawda na początku tylko piosenkę „Bad”, ale wkrótce odkryłem całość. Wieńczący dzieło „Smooth Criminal” do dziś jest jednym z moich ulubionych utworów wszech czasów. I ten wideoklip – klimat noir i opętańczy taniec. Wraz z kumplami poświęciliśmy godziny na trenowanie słynnego „kroku antygrawitacyjnego”, w którym Jacko z tancerzami przechylali się pod nienaturalnym kątem w stosunku do podłogi. Do tego dyskusje, czy możliwe było, by rzucił monetę tak, by trafiła do maszyny grającej. Nie mniej emocji wywołała scena z klipu „Man in the Mirror”, gdzie w przebitce pośród wielu światowych sław pojawia się Lech Wałęsa. Był to jeden z pierwszych momentów w życiu, kiedy miałem poczucie dumy narodowej.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
W 1991 roku na rynku pojawiła się płyta „Dangerous”. W kioskach można było już kupić „Bravo” i „Popcorn”. Pamiętam, jak pomagałem koleżance zbierać wycinki o Jacksonie. Zanim jej przeszło, uzbierała pokaźną kolekcję materiałów, ukrytą w paru grubych teczkach. Zresztą wcale nie byłem lepszy – miałem w domu kilka wersji „Dangerous”. Tym, którzy nie pamiętają tamtych czasów, wyjaśnię, że kiedyś nie istniała instytucja hologramu oznaczającego, że płyta (a wtedy kaseta) jest oryginalna. W kioskach pojawiały się więc często albumy z różnymi wariacjami okładki oraz z pomieszaną tracklistą. Jako dzieciak nie miałem o tym pojęcia i naciągałem rodziców, by kupowali mi wszystko jak leci.
„Dangerous” to kolejna kopalnia hitów w dorobku Michaela. Tym największym jednak był „Black or White”, głównie dzięki innowacyjnemu teledyskowi. Co prawda niektórym przeszkadzało, że Jackson za często łapie się w nim za krocze, ale przecież nie to było najważniejsze. Scenę z twarzami przechodzącymi jedna w drugą mogłem oglądać non stop. Ponadto jako małolat nieraz miałem ochotę katapultować rodziców, jak to na samym wstępie ze swoim ojcem zrobił Macaulay Culkin. Przebojów na „Dangerous” było więcej: „Heal the World”, „In the Closet” czy „Remember the Time”, o którym krążyła plotka, że na klipie Jackson po raz pierwszy się całował.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Kolejny krążek w dorobku artysty, „HIStory”, nie był już tak dobry, ale wciąż potrafił zachwycić, udowadniając, że jest tylko jeden Król Popu. Singiel „Scream” niespecjalnie do mnie przemówił, ale już kolejne: „They Don’t Care About Us” i „Earth Song” powaliły mnie na kolana. Nie bardzo spodobał mi się jednak „Blood on the Dance Floor”. Choć piosenka tytułowa oraz remiks „History” były całkiem przyjemne, to jednak całość rozczarowała. Nie przypadł mi też do gustu promujący całość film „Ghosts” – choć nawiązywał do „Thrillera”, to jednak nie miał jego atmosfery, a i muzyka była mniej przebojowa.
Kiedy ukazał się ostatni, jak się okazało, longplay Króla, „Invincible”, byłem już na studiach. Propozycje muzyczne Jacksona w znacznym stopniu rozmijały się z moimi zainteresowaniami. Do dziś nie wiem, czy było to spowodowane wiekiem, czy też wytwórnia wymusiła na Jacksonie nagranie czegokolwiek, byle wywiązał się z kontraktu. Skłonny jestem uwierzyć w tę drugą wersję, ponieważ singlowy „You Rock My World” wypadł całkiem w porządku. Z niecierpliwością czekałem na kolejne dzieło Michaela, które miało zweryfikować mój pogląd. Podobno przed śmiercią wena twórcza go nie opuszczała. Nie wiemy, na jakim etapie przerwał nagrywanie materiału – może wystarczy go, by stanowił dodatek do jakiejś pamiątkowej kompilacji.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Oczywiście Michael Jackson to nie tylko muzyka. To również otaczająca go aura skandalu i kontrowersji: liczne operacje plastyczne, wybielanie skóry, uzależnienie od środków przeciwbólowych, oskarżenia o molestowanie nieletnich… Przede wszystkim jednak potworna samotność i tęsknota za dzieciństwem, którego nigdy nie miał. Nie wierzę, by mógł skrzywdzić jakiekolwiek dziecko. Był przecież Piotrusiem Panem. Na swym ranczo wybudował własną Nibylandię, na której chował się przed zgiełkiem show-businessu. Kiedyś oglądałem z nim wywiad, podczas którego opowiadał o ulubionym drzewie, na którym często siedział. Podobno napisał tam swoje największe przeboje. To media zrobiły z niego potwora. Jackson był łatwym celem: całe jego życie toczyło się w blasku fleszy, a on nie potrafił już bez nich żyć. Łatwo wpadał w pułapki zastawiane przez dziennikarzy. Choć starał się z tym walczyć, czego przykładem jest protest song „Leave Me Alone”, było to wołanie na puszczy. Nie pomagała mu armia doradców, żerujących na jego majątku. Wykończyła go popularność i idące za nią pieniądze. Stał się ich ofiarą, jak Marilyn Monroe, Kurt Cobain i wielu innych…
Co Michael po sobie zostawił? Przede wszystkim kilka rewelacyjnych płyt, oddział pierwszorzędnych hitów i legendę o wiecznym chłopcu. Dla mnie był bohaterem dzieciństwa, które nierozerwalnie kojarzy mi się z jego muzyką. Trudno uwierzyć, że nie ruszy już w żadną trasę koncertową i nie zaprezentuje swojego fantastycznego moonwalku. Na ziemi nie był szczęśliwy. Mam nadzieję, że teraz znalazł ukojenie i swoją wymarzoną Nibylandię. Will you be there…
koniec
13 lipca 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Nie zadzieraj z Czukayem!
Sebastian Chosiński

15 IV 2024

W latach 1968-1971 życie muzyków Can ogniskowało się wokół pracy. Mieszkając w Schloß Nörvenich, praktycznie nie wychodzili ze studia. To w którymś momencie musiało odbić się na kondycji jeśli nie wszystkich, to przynajmniej niektórych z nich. Pewien kryzys przyszedł wraz z sesją do „Ege Bamyasi” i nie wiadomo, jak by to wszystko się skończyło, gdyby sprawy w swoje ręce nie wziął nadzwyczaj zasadniczy Holger Czukay.

więcej »

Non omnis moriar: Znad Rubikonu do Aszchabadu
Sebastian Chosiński

13 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj kolejny longplay Orkiestry Gustava Broma, na którym połączyła ona post-bop z „trzecim nurtem”.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Aneks, nie popłuczyny
Sebastian Chosiński

8 IV 2024

Jak każdy funkcjonujący przez wiele lat i mający trwałe miejsce w historii rocka zespół, także zachodnioniemiecki Can doczekał się wielu wydawnictw nieoficjalnych. Jednym z ciekawszych jest opublikowany przed piętnastoma laty „Ogam Ogat” – bootleg zawierający muzykę powstałą w tym samym czasie co materiał, jaki znalazł się na dwupłytowym krążku „Tago Mago”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Inne recenzje

Tego słuchaliśmy, czyli najpopularniejsze płyty 2009 roku według OLIS
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Moonwalk raz jeszcze
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż twórcy

Król Popu znów z nami!
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Epitafium dla Króla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Tegoż autora

Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Baldwin Trędowaty na tropie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Nie należy mylić zagubienia się w masie z tkwieniem w gównie
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

Diabeł rozbiera się u Prady
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.