50 płyt na 50-lecie polskiego rockaEsensja.pl Esensja.pl
50 płyt na 50-lecie polskiego rockaKult ‹Posłuchaj, to do ciebie›Utwory | | CD1 | | 1) Piosenka młodych wioślarzy | | 2) Piloci | | 3) Do Ani | | 4) Polska | | 5) Babilon | | 6) Taniec wielki | | 7) Wódka (Na całym świecie źle się dzieje koledzy) | | 8) Hej, czy nie wiecie | | 9) Post | | 10) Kult | | 11) Totalna stabilizacja | | 12) Narodzeni na nowo | | 13) Umarł mój wróg | | 14) Elektryczne nożyce | | 15) Spokojnie | | 16) Rozmyślania wychowanka | | 17) Gdziekolwiek idę, z tobą chcę iść | | 18) Wódka (inna wersja) | |
30. KULT – POSŁUCHAJ TO DO CIEBIE (1987) Większość z Was zapewne zna tę płytę. A kto wie, że uwielbiane przez fanów klasyki – „Polska”, „Piloci” czy „Piosenka młodych wioślarzy” – zostały dodane do tego zbioru dopiero w 1992 roku, przy okazji kompaktowej reedycji? Że czarny krążek zaczynał się od „Na całym świecie źle się dzieje koledzy”, czyli popularnej „Wódki”? Kilka z tych „dołączonych” utworów nagrano jako single przed właściwą sesją do „Posłuchaj to do Ciebie” i brzmieniowo trochę różnią się od piosenek składających się na drugą płytę Kultu, która niewątpliwie zajmuje wysokie miejsce w rankingu najlepiej brzmiących albumów lat 80. Natomiast trzech kawałków („Polska”, „Papież wielkiego Babilonu” i „Taniec Wielki”) do publikacji nie dopuścił wówczas aparat cenzury. Czy bez tych szlagierów to ciągle tak dobra płyta? Z pewnością. Oryginalna set lista stanowi doskonałe świadectwo tego, jakim zespołem był Kult w 1987 roku. Grupa bazując na punku i reggae prezentuje spory wachlarz muzycznych inspiracji podanych w nowofalowym opakowaniu oraz wychodzi poza utarte schematy, jak chociażby w lekko jazzowej i klezmerskiej kompozycji „Spokojnie”. Klawisze rodem z new romantic („Hej, czy nie wiecie”), czasem kojarzące się z Kraftwerk („Elektryczne nożyce”) oraz elektroniczna perkusja i taneczne bity („Narodzeni na nowo”, „Elektryczne nożyce”) nadają utworom mechanicznego, maszynowego zabarwienia, tworząc niepowtarzalny podkład dla świetnych tekstów Kazika. Całość jest przygniatająca, czasem ocierająca się o dokonania Joy Division i The Cure („Totalna stabilizacja”). Ciężaru nadają proste, nowofalowe motywy basowe, brzmiące jednak bardzo mocno, krwiście – niczym w klasycznej hardrockowej kapeli. Kolejnym charakterystycznym elementem Kultowej układanki jest gra instrumentów dętych. Kult, jak mało który zespół w Polsce, pokazał, że saksofon jest niezwykle potężnym instrumentem, dzięki któremu rockowe czady i rytmy reggae zyskują dodatkowej mocy i oryginalnego klimatu (hiszpański „Post” czy jamajska „Wódka”). Pojawiające się rzadko, jak na zespół punkrockowy przystało, gitarowe solówki świetnie oddają charaktery i nastroje. Całość wprowadza słuchacza w trans i z każdą kolejną kompozycją staje się on coraz bardziej podatny na przekaz Staszewskiego. O tekstach z tej płyty można napisać osobną rozprawkę. Mamy tu antysystemowy podręcznik – jesteśmy manipulowani i sterowani przez złych, wywołujących wojny – panów totalitarnych. Systemem, z którym walczy lider Kultu, jest również Kościół katolicki ze swoją strukturą, organizacją, stanem posiadania i chęcią tego stanu utrzymania. Jednym słowem – walka z Babilonem trwa na wszystkich frontach. Odstająca od reszty (i muzycznie, i tekstowo) kompozycja ”(Gdziekolwiek idę) z Tobą chcę iść”, z piękną partią saksofonu i miłosnym wyznaniem, daje słuchaczowi wytchnienie. Utrzymana w klimacie wczesnych ballad Pink Floyd jest zapowiedzią zwrotu ku muzyce lat 60. i 70. Przynosi ukojenie oraz nadzieję, że tak źle na tym świecie nie jest, wszak istnieje uczucie ważniejsze od wszystkiego innego – nawet jeżeli trwa tylko jedną noc. „Posłuchaj to do Ciebie” z 1987 roku to Kult w szczytowej formie, a dostępne od 17 lat wydanie rozszerzone jest bez wątpienia rzeczą… kultową. Jakub Stępień Lady PankUtwory | | CD1 | | 1) Mniej niż zero | 4:04 | 2) Kryzysowa narzeczona | 4:01 | 3) Fabryka małp | 3:43 | 4) Pokręciło mi się w głowie | 3:36 | 5) Du du | 4:00 | 6) Zakłócenie porządku | 1:33 | 7) Zamki na piasku | 4:32 | 8) Wciąż bardziej obcy | 5:31 | 9) Vademecum skauta | 4:14 | 10) Moje Kilimandżaro | 4:21 |
29. LADY PANK – LADY PANK (1983) Debiut formacji założonej na początku roku 1982 (choć jej początki sięgają końca 1981) przez gitarzystę, wokalistę i kompozytora Jana Borysewicza oraz autora tekstów Andrzeja Mogielnickiego ukazał się w 1983 i stał się jedną z najlepszych pozycji tego roku. Skład krystalizował się przez niecały rok od powstania zespołu. Ostatecznie za mikrofonem stanął Janusz Panasewicz, drugim gitarzystą został Edmund Stasiak, a sekcję rytmiczną tworzyli ściągnięci z Oddziału Zamkniętego Paweł Mścisławski (bas) i Jarosław Szlagowski (perkusja). Porównań do macierzystej formacji tych dwóch ostatnich nie dało się uniknąć. Muzyka Lady Pank, wywodząca się z podobnych rockandrollowych korzeni, była jednak zdecydowanie bardziej urozmaicona, a teksty traktujące o podobnych sprawach zawierały więcej metafor i aluzji. Rytmiczne, nowofalowe kompozycje uzupełnione o śpiew Panasewicza (zdradzający lekki wpływ Johnnego Rottena z Sex Pistols) porwały publiczność swoją przebojowością spod znaku The Police. Borysewicz, obdarzony niezwykłym talentem do gry na swoim instrumencie, wspomagany przez Stasiaka, zachwycił świetnymi riffami, niezwykłymi progresjami i biciem akordów oraz kapitalnymi solówkami. Te dwa elementy (wokal i gitara) stały się charakterystycznym, rozpoznawalnym znakiem zespołu. A utwory takie jak „Mniej niż zero” z nieśmiertelnym „O! O! O! O!”, „Kryzysowa narzeczona”, „Zamki na piasku” są stałymi punktami każdego koncertu Lady Pank i nie da się bez nich zrobić żadnej listy polskich przebojów wszech czasów. Jeżeli dodamy do tego „Dudu” z riffem w stylu Keitha Richardsa, utwory w klimacie The Police: „Fabryka Małp” (z ciekawymi zmianami długości taktów), „Vademecum scouta” i „Pokręciło mi się w głowie”, bliskie The Clash „Moje Kilimandżaro” oraz piękną balladę „Wciąż bardziej obcy” z doskonałą partią gitary, otrzymamy jeden z najlepszych albumów w historii polskiej muzyki rozrywkowej. Również teksty Mogielnickiego, opisujące ówczesne realia z punktu widzenia wchodzącego w dorosłe życie indywidualisty, sprzeciwiającego się narzucanym mu schematom, do dziś są niedoścignionym wzorem dla rodzimych rockowców. Jakub Stępień PerfectUtwory | | CD1 | | 1) Lokomotywa z ogłoszenia | 3:50 | 2) Chcemy być sobą | 5:28 | 3) Obracam w palcach złoty pieniądz | 4:15 | 4) Bla bla bla | 3:24 | 5) Niewiele ci mogę dać | 3:45 | 6) Bażancie życie | 4:40 | 7) Ale wkoło jest wesoło | 3:53 | 8) Nie igraj ze mną wtedy kiedy gram | 4:38 | 9) Nie płacz Ewka | 5:43 |
28. PERFECT – PERFECT (1981) Zespół Perfect powstał na gruzach Perfect Super Show and Disco Band (nazwę zaczerpnięto z nazwiska wokalistki Fleetwood Mac – Christine Perfect-McVie), grającego covery nie tylko w kraju, ale także w klubach polonijnych w USA. Zbigniew Hołdys, po dołączeniu do grupy w końcu lat 70., szybko stał się jej liderem, komponując utwory takie, jak „Co się stało z Magdą K.” czy „Jego nie ma” . Na koniec 1979 roku rozpętał w zespole burzę, stwierdzając, że nie będzie występował u boku wokalistek (a aktualnie była nią Basia Trzetrzelewska) i zaprosił do kapeli młodego Grzegorza Markowskiego. Spowodowało to, że po kilku próbach stary skład zupełnie się wykruszył – został tylko basista Zbigniew Zawadzki. Hołdys skrócił nazwę formacji i już w Sylwestra 1980 roku publiczności w warszawskiej „Stodole” zaprezentował się nowy, rockowy band. Obok Markowskiego do Hołdysa i Zawadzkiego dołączyli Ryszard Sygitowicz na gitarze oraz perkusista Piotr Szkudelski. Za teksty odpowiedzialny był Bogdan Olewicz. Skład ten nagrał w 1981 roku płytę zatytułowaną po prostu „Perfect”, która do dziś sprzedała się w liczbie ponad miliona egzemplarzy. I nie ma się co dziwić – takiego nagromadzenia przebojów mogłaby tej płycie pozazdrościć niejedna składanka „the best of”. Talent spółki Hołdys – Olewicz pokazuje już otwierająca album „Lokomotywa z ogłoszenia”. Szybki, rockandrollowy riff i wpadająca w ucho melodia dobrze definiują stylistykę zespołu. Drugim ważnym elementem są ballady. Wolne kawałki z tej płyty od prawie 30 lat są stałą częścią niemal każdej „prywatki”. Lecz o sile tego materiału świadczą żwawsze numery. Obok wspomnianej „Lokomotywy…” mamy jeszcze „Bla, bla, bla”, „Bażancie życie” i „Nie igraj ze mną wtedy, kiedy gram”. Są to prawdziwe perełki, pełne przesterowanych rockowych riffów i akordów, pulsującej perkusji i świetnych melodii. Dobrą robotę wykonuje Markowski, którego maniera wokalna i lekko zachrypnięty głos to znak rozpoznawczy kapeli. Również solówki Sygitowicza i Hołdysa robią wrażenie bogactwem pomysłów i rozwiązań brzmieniowych oraz aranżacyjnych, takich jak zmiany przesterów, „latanie po kanałach” czy wzajemne nakładanie się gitarowych partii. Sekcja rytmiczna także dokłada swoją cegiełkę. Grając równo, pewnie i mocno, trzyma te rockowe popisy w ryzach, czego najlepszym przykładem jest „Ale w koło jest wesoło”. Owa piosenka i „Nie płacz Ewka” są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych utworów w naszym kraju. Te dwa czteroakordowe kawałki plus numer legenda – „Chcemy być sobą” (podczas koncertów publiczność śpiewała w refrenie: „Chcemy bić ZOMO”) – zostały nagrane i zaaranżowane w mistrzowski sposób, czyniąc z Perfectu jeden z najważniejszych zespołów nie tylko lat 80., a ich płytowy debiut – jedną z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka. Jakub Stępień Budka Suflera ‹Cień wielkiej góry›Utwory | | CD1 | | 1) Cień wielkiej góry | 6:21 | 2) Lubię ten stary obraz | 7:23 | 3) Samotny nocą | 2:51 | 4) Jest taki samotny dom | 5:15 | 5) Szalony koń | 19:25 |
27. BUDKA SUFLERA – CIEŃ WIELKIEJ GÓRY (1975) W tym roku Budka Suflera obchodziła swoje 35 urodziny, choć gdybyśmy mieli być skrupulatni, należałoby zakrzyknąć, że zespołowi stuknęła właśnie czterdziestka – jego prapoczątki sięgają bowiem 1969 roku. To właśnie wtedy w Lublinie dziewiętnastoletni wokalista Krzysztof Cugowski powołał do życia pierwsze wcielenie grupy. Nie przetrwało ono, co prawda, zbyt długo, ale ziarno zostało zasiane i wzeszło już kilka lat później. Wielka popularność zespołu zaczęła się od nagranego wiosną 1974 roku coveru Billa Withersa „Ain’t No Sunshine”, który każdy szanujący się fan rocka w Polsce zna jako „Sen o dolinie” (z pamiętnym po wsze czasy pierwszym wersem tekstu napisanego przez Adama Sikorskiego: „Znowu w życiu mi nie wyszło”). Obok Cugowskiego Budkę tworzyli wówczas basista i klawiszowiec Romuald Lipko, gitarzysta Andrzej Ziółkowski oraz perkusista Zbigniew Zieliński, którego jeszcze przed nagraniem debiutanckiego krążka zastąpił Tomasz Zeliszewski. „Cień wielkiej góry” ujrzał światło dzienne w 1975 roku i od razu stał się jedną z ukochanych płyt ówczesnych fanów rocka progresywnego nad Wisłą. Inna sprawa, że zbyt wielkiego wyboru oni nie mieli. Poza Czesławem Niemenem, Klanem, SBB, Nurtem, Romualdem i Romanem, Skaldami czy niemal zupełnie dzisiaj, niesłusznie zresztą, zapomnianym Zdrojem Jana (który nie pozostawił po sobie nawet singla) – polski rynek muzyczny prezentował się wtedy nad wyraz mizernie. Muzyka zaproponowana przez Lipkę i Cugowskiego na odległość pachniała Zachodem, nad płytą unosił się duch Deep Purple z Ianem Gillanem, wczesnego King Crimson, Yes i Vanilla Fudge. Kapela brzmiała z jednej strony bardzo progresywnie i hardrockowo, z drugiej jednak – na tyle melodyjnie, by wpaść w ucho również mniej wyrobionym słuchaczom. Na pierwszej stronie znalazły się cztery kawałki – począwszy od tytułowej, monumentalnej ballady, dedykowanej dwóm lubelskim himalaistom, Zbigniewowi Stepkowi i Andrzejowi Grzązkowi, którzy nie wrócili z wyprawy w Himalaje jesienią 1973 roku, aż po nieśmiertelny gotycki „Jest taki samotny dom”, dosłownie przygniatający potęgą brzmienia. W obu utworach Cugowskiego wokalnie wspomagały w chórkach Alibabki i była to współpraca bardzo udana. Stronę B winyla zajęła – trwająca w sumie dziewiętnaście i pół minuty – sześcioczęściowa suita „Szalony koń”, w nagraniu której gościnnie wzięli udział Czesław Niemen (to on właśnie zagrał na swoim moogu pierwsze dźwięki kompozycji) oraz organista Marek Stefankiewicz (vide solówka w „Części, której mogłoby nie być”). Najlepsze wrażenie pozostawia jednak po sobie „Ścieżka dobrych ptaków” z niezwykle przejmującym i ekspresyjnym wokalem Cugowskiego i Alibabek wspólnie śpiewających: „Żeglowałem w sinej mgle / Czarną łodzią w sinej mgle / Żeglowałem żyjąc wciąż gorzkim smakiem smutnych mórz…”. Dwa lata później Budka Suflera wydała krążek „Przechodniem byłem między wami”, który – choć przyniósł fenomenalną „Pieśń niepokorną” – okazał się jednak być artystyczną porażką. Nieporozumienia w grupie doprowadziły niebawem do odejścia wokalisty, którego zastąpili kolejno Stanisław Wenglorz (na krótko) oraz Romuald Czystaw (na dłużej). Syn marnotrawny Cugowski powrócił na łono zespołu dopiero w 1984 roku, by nagrać „Czas czekania, czas olśnienia” – w rankingu dokonań lubelskiej kapeli bezsprzecznie album numer dwa! Sebastian Chosiński Klaus MitffochUtwory | | CD1 | | 1) Śpij aniele mój | 0:29 | 2) O głowie | 2:21 | 3) Wiązanka pieśni bojowych | 1:26 | 4) Nie jestem z nikim | 2:14 | 5) Klus Mitroh | 3:34 | 6) Wiązanka cz.IV | 1:24 | 7) Jestem tu jestem tam | 2:18 | 8) Muł pancerny | 3:19 | 9) Powinność kurdupelka | 2:05 | 10) Strzelby | 0:25 | 11) Nad ranem śmierć się śmieje | 2:05 | 12) Tutaj wesoło | 3:13 | 13) Ewolucja, rewolucja i ja | 2:32 | 14) Dla twojej głowy komfort | 3:22 | 15) Siedzi | 2:13 | 16) Strzeż się tych miejsc | 5:14 |
26. KLAUS MITFFOCH – KLAUS MITFFOCH (1985) To był debiut i kariera w iście amerykańskim – oczywiście jak na peerelowskie warunki – stylu! W ciągu zaledwie kilkunastu tygodni drugiej połowy 1983 roku postpunkowy kwartet rodem ze stolicy Dolnego Śląska, do tej pory cieszący się jedynie umiarkowaną, lokalną popularnością, zawojował radio, telewizję i, co najważniejsze, serca polskiej młodzieży. A zaczęło się dość niepozornie – od zajęcia, ex-aequo z Azylem P, drugiego miejsca (pierwszego wówczas nie przyznano) w Ogólnopolskim Turnieju Młodych Talentów. Nagrodą była realizacja profesjonalnych nagrań w studiu Tonpressu i – w perspektywie – wydanie singla. Zamiast jednej, ukazały się dwie płytki i to na dodatek w ekspresowym, jak na tamte anormalne czasy, tempie. Znajdujące się na nich piosenki – „Ogniowe strzelby” i „Śmielej” oraz „Jezu, jak się cieszę” i „O głowie” – szybko stały się wielkimi przebojami, otwierając kapeli drogę na salony. Największą popularność zdobył trzeci z wymienionych kawałków, do promocji którego włączyła się nawet, kręcąc teledysk, telewizja. Co więcej, można go było nawet dość często zobaczyć na ekranie. I trudno się temu dziwić. Rockowa młodzież zazwyczaj kontestowała system, a tutaj poważnie wyglądający trzydziestoletni wokalista – dopowiedzmy: Lech Janerka – otwarcie deklarował: „Jezu, jak się cieszę / Z tych króciutkich wskrzeszeń / Kiedy pełną kieszeń znowu mam / Znowu mogę myśleć / Trochę jakby ściślej / I wymyślać śmiało nowy plan / I pięknie jest / Nieskromnie bardzo jest”. Czegóż więcej mogli sobie życzyć partyjni decydenci od kultury młodzieżowej? Inna sprawa, że dali się wystrychnąć na dudków, jak mało kto. Nie tylko ten, ale i wiele innych tekstów Janerki z pierwszej płyty było bowiem mniej lub bardziej zawoalowaną kpiną z otaczającej nas rzeczywistości. Tak inteligentną, że cenzorzy totalnie zgłupieli i wszystkie przepuścili. Muzycznie płyta jest bardzo zróżnicowana. Nie brakuje na niej typowo punkowej agresji i wykopu (vide „Muł pancerny”, „Klus Mitroh”), są fragmenty zimno- („Nad ranem śmierć się śmieje”, „Tutaj wesoło”) i nowofalowe („Siedzi”, „Powinność kurdupelka”, „Jestem tu, jestem tam”), wreszcie – prawdziwe opus magnum w postaci zamykającej album opowieści o tzw. wrocławskim Trójkącie Bermudzkim, czyli „Strzeż się tych miejsc”, nie bez powodu przywodzące na myśl „Riders on the Storm” Doorsów. O popularności zespołu i płyty zdecydowały też jednak surrealistyczne, pełne karkołomnych metafor i paraleli, brzmiące niekiedy jak manifesty teksty Janerki, które – jak każdą dobrą poezję – można było odczytywać na wiele sposobów. Jak chociażby ten: „Mamy dzień, mamy każdą noc / Mamy swoje sny i swoje drogi / Tak jak ty rozglądamy się / Chcemy znać ostatnią wersję prawdy (…) Chować się, bo nadbiega tłum / Chyba że ktoś chce się z tego pośmiać / Wiele rąk i zbyt mało głów / O faszyzmie łatwo dziś nie mówić / Wiele rąk i zbyt mało głów / I nigdy nie mów mi bzdur / Że to dla mnie” („Klus Mitroh”). Lub ten: „Siedzi, a chciałby postać / Głowę chciałby podnieść wyżej / Wiem, też to znam / Stoję, a chciałbym lecieć / Głowę chciałbym mieć wysoko (…) Idziemy w trudny wiek / Szukamy ciepłych mórz / Nie wiemy gdzie, gdzie one są” („Siedzi”). Naprawdę trudno było w tym dostrzec poetycko wyrażone pragnienie wolności i obawę przed opresyjną rzeczywistością? Wersja CD albumu, wydana pierwotnie przez Tonpress w 1991 roku, poszerzona została o utwory z pierwszych dwóch singli. Zespół rozpadł się w rok po nagraniu albumu, Janerka natychmiast rozpoczął wielce udaną i kontynuowaną po dziś dzień karierę solową, pozostali muzycy – jako Klaus Mit Foch – wrócili na scenę dopiero po dwóch latach, nagrali krążek „Mordoplan”, po czym słuch o nich zaginął. Sebastian Chosiński Kinsky ‹Copula Mundi›Utwory | | CD1 | | 1) Coincidentia Oppositorum | | 2) O Powinnościach Ludzi Zamożnych | | 3) Lamentabili | | 4) L'Homme - Machine | | 5) Opera Posthuma | | 6) Histoire De L'Oeil | | 7) Multiplied by Hypercube | | 8) Der Mensch Ist Was Er Isst | | 9) Harmonia Praestabilita | | 10) Światłem Ciała Jest Oko | |
25. KINSKY – COPULA MUNDI (1993) Zespół Kinsky, który z powodu samej nazwy powinien znaleźć się w zestawieniu firmowanym przez esensja.pl (tak, chodzi o odtwórcę roli Nosferatu z filmu Herzoga), nagrał jedną z najbardziej niesamowitych płyt w historii polskiego rocka. Czterech studentów Uniwersytetu Warszawskiego, zapewne opętanych przez swoją przyszłą profesję, postanowiło przełożyć doktryny i systemy filozoficzne na język muzyczny. Wynik był porażający. Ten trudny w odbiorze i odrzucający przy pierwszym przesłuchaniu album, wciąga z każdym kolejnym podejściem coraz mocniej. Nie chodzi tutaj nawet o kunszt (de)kompozycyjny i umiejętności techniczne muzyków, bo te nie podlegają dyskusji (zresztą muzycy Kinsky’ego przewinęli się przez kilkanaście polskich kapel). Chodzi raczej o absolutnie prekursorskie w naszym kraju podejście do muzyki rockowej, wyjście poza gitarowe granie oparte o popularne schematy. Kinsky, określany jako najbardziej progresywny zespół początku lat 90., rzeczywiście czerpał z dokonań King Crimson. Robił to jednak na swój, niezwykły sposób, wymykający się wszelkim ówczesnym, rodzimym produkcjom: doskonała współpraca sekcji rytmicznej, psychodeliczny podkład gitarowy w tle, częste zmiany tempa, a następnie transowe granie, oparte o ostinato przeradzające się w freejazzowy odlot, wokale w języku niemieckim, angielskim, polskim, łacinie raz ocierające się o mamrotanie, innym razem oparte o czysty, mocny głos przechodzący w agresywny growling. Ta mieszanina była rzeczywiście wybuchowa. Pod względem komercyjnym okazała się, niestety, niewypałem. Niestety, ponieważ drugiego albumu ambitnym Warszawiakom nie udało się wydać. Pozostało „Copula Mundi”, świadectwo niesamowitej wyobraźni muzycznej Kinskych. Bartosz Makświej Ścianka ‹Statek kosmiczny›Utwory | | CD1 | | 1) [bez tytułu] | 0:10 | 2) Skuter | 2:31 | 3) [bez tytułu] | 0:29 | 4) Ścianka | 7:18 | 5) Piosenka No 3 | 3:44 | 6) Insect power | 2:34 | 7) [bez tytułu] | 0:05 | 8) Czerwone kozaki | 7:51 | 9) Sopot | 2:55 | 10) Trans-Atlantyk | 8:57 | 11) [bez tytułu] | 0:41 | 12) Sprawa 5-ciu pracowników Instytutu Badań Kosmicznych, zbiegłych w kwietniu 1973 z terenu zakładu w Beskid Wschodni i tam doszczętnie zdziczałych | 0:30 | 13) Chudy | 3:12 | 14) Down there low | 7:54 | 15) Sopot II | 3:53 | 16) [bez tytułu] | 0:05 | 17) Piórko | 6:39 | 18) Ja nie | 5:06 |
24. ŚCIANKA – STATEK KOSMICZNY (1998) Słowo „ewenement” jest wyświechtane jak ostatnie nieszczęście. A jednak muszę go użyć w kontekście debiutanckiej płyty tej sopockiej kapeli. Dlaczego? O tym na końcu. W każdym razie wiadomo, że psychodeliczne klimaty są domeną zespołów z Trójmiasta. Nie dziwi nawet wydawca tej płyty – firma „Tymona” Tymańskiego Biodro Records. Choćby taki „Skuter”, największy chyba przebój zespołu. Zaczyna się, jak dziadkowie z B-52’s przykazali (brakuje tylko wokalu Kate Pierson) tylko po to, by w okolicach minuty dziesięć przerodzić się w rasową, rockową psychodelię, kwaśną, lecz melodyjną. Chwilę później pojawia się hendriksowska, rozimprowizowana „Ścianka” i jej krótsza odmiana „Insect Power”. Ale najjaśniejszym punktem albumu są zdecydowanie wielowątkowe „Czerwone kozaki”. To kawałek, który umieszczony na składance magazynu Brum uczynił zespół sławnym. Ośmiominutowa kompozycja rozpoczyna się od staccato, podobnego do tego, które zafundował swoim poddanym Karmazynowy Król w „21st Century Schizoid Man”. Wesołe freejazzowe granie stadka małpek dopuszczonych do Hammonda i bębnów przeradza się w napędzający główną część utworu riff pianina elektrycznego, po chwili podejmuje go reszta zespołu. I od tego momentu robi się bardzo transowo (podobne granie pojawia się także w utworze „Trans-Atlantyk”). Dwuipółminutowa podróż kosmiczna. Lądowanie następuje w… dyskotece. Basowe oktawki dostają jednak kopa i nabierają tempa, zamieniając się w charakterystyczny dla zespołu chaotyczny odjazd. Nie wiem, co się dzieje przez kolejną minutę, ale mnie się to kojarzy z odgłosami przykręcania koła od Stara wraz z radosnym pogwizdywaniem kierowcy podczas tej operacji. Powraca riff z początku utworu, tym razem grany przez cały zespół na trąbkach kibicowskich lub innych grzebieniach. Jak nietrudno się domyślić, kończy się to totalnym chaosem. The Residents byliby z Polaków dumni! Pozostałe kompozycje są bardziej zwarte. Warto wyróżnić tutaj „Ja nie”, w którym zespół z tradycyjnego hardrockowego grania robi w pewnym momencie (i to z pełnego zaskoczenia) masakryczną miazgę, i „Piórko” z dość odległym echem słynnego „Albatrosa” Fleetwood Mac. Zaskakują w tym towarzystwie natomiast dwie ładne ballady, utrzymane w zdecydowanie mysłowickich klimatach „Piosenka No. 3” i „Sopot”. Zaskakują, bo są stanowczo zbyt normalne – po prostu ewenement. Bartosz Makświej TSA ‹Live›Utwory | | CD1 | | 1) Manekin disco | | 2) Spółka | | 3) Wyprzedaż | | 4) 51 | | 5) Plan życia | | 6) Chodzą ludzie | | 7) Wpadka | | 8) Mass media | | 9) TSA rock | |
Do dziś pozostaje zagadką, czemu zdecydowano, że pierwsza płyta TSA będzie albumem koncertowym. Zapewne chodziło o to, by uchwycić energię, jaką kapela emanowała w czasie występów. Bo jeśli chodzi o jakość nagrania, to delikatnie mówiąc nie jest ono najwyższej jakości. Nie zmienia to faktu, że „Live” jest wyśmienitym albumem, który na stałe wpisał się do historii rodzimego rocka. Zapoczątkował on erę heavy metalu w Polsce. Przed TSA nikt nie grał u nas tak ciężko. Formacja TSA (czyli Tajne Stowarzyszenie Abstynentów) powstała w 1979 roku w Opolu i na początku była kwartetem instrumentalnym w składzie: Marek Kapłon (perkusja), Stefan Machel (gitara), Janusz Niekrasz (bas) i Andrzej Nowak (gitara). W 1981 zespół stał się sensacją festiwalu w Jarocinie. Krótko potem na „Pop Session” do grupy dołączył wokalista Marek Piekarczyk, który doskonale wpisał się w jej konwencję. W ten sposób narodziła się legenda, która z przerwami istnieje do dzisiaj i ma jeden z najwierniejszych fanklubów w kraju. Na „Live” znajdziemy to, co najlepsze w muzyce TSA: mocne, heavymetalowe kawałki z miażdżącymi riffami („Chodzą ludzie”, „Mass media”), koncertowy żywioł („TSA rock” z porywającym dialogiem Piekarczyka z publiką i wplecionym motywem z „Koziołka Matołka”) i – przede wszystkim – najbardziej znany utwór w repertuarze formacji: poruszającą balladę „51”. Należy zaznaczyć, że jej koncertowe wykonanie jest o niebo lepsze niż późniejsze – studyjne. Ponieważ TSA mieli problemy z uzyskaniem pełni praw do tego materiału, oficjalne wydanie „Live” na CD odbyło się dopiero w 2005 roku. Wzbogacono je o liczne materiały bonusowe, które pozwalają lepiej zrozumieć, jak oryginalnym zjawiskiem na polskiej scenie początku lat 80. był ten zespół. Piotr „Pi” Gołębiewski Maanam ‹Nocny patrol›Utwory | | CD1 | | 1) Nocny patrol | 4:47 | 2) Jestem kobietą | 3:45 | 3) To tylko tango | 2:25 | 4) French is Strange | 3:02 | 5) Polskie ulice | 3:59 | 6) Eksplozja | 5:06 | 7) Zdrada | 3:13 | 8) Raz-dwa-raz-dwa | 1:55 | 9) Krakowski spleen | 4:30 | 10) Miłość jest jak opium | 4:20 |
22. MAANAM – NOCNY PATROL (1983) Począwszy od debiutu, w ciągu dwóch lat Maanam był okupantem list przebojów, a ich pierwsze płyty tak dobrze się sprzedawały, że podobno wytwórnia nie nadążała z tłoczeniem. Trzeci w dyskografii grupy Kory i Marka Jackowskich album „Nocny Patrol” był nagrywany w dwóch wersjach językowych. Wiązało się to z podpisaniem umowy z firmą Rogot, która miała wypromować zespół za granicą. Kapela sprężyła się na tę okoliczność i przygotowała utwory, które do dziś są świadectwem bogactwa polskiej muzyki lat 80. – to już nie tylko klasyczne rockandrollowe i punkrockowe przeboje. Choć nadal słychać, jakie podłoże muzyczne posiada ten zespół, to muzycy zdecydowanie rozwinęli skrzydła, włączając do repertuaru utwory w rytmie reggae („Nocny patrol”, „Krakowski spleen”) i zdecydowanie niepopowego tango („Takie tango”) czy walca („Jestem Kobietą”), a do instrumentarium saksofon (solówka w „Eksplozji”) i akordeon („Takie tango”). Kawałki nie pędzą już tak gwałtownie, jak na debiucie i „O!” – zespół postawił na klimat z rejonu „Faith” The Cure. Zimna atmosfera budowana jest przez transowe basowe motywy, mocne, krótkie uderzenia perkusji i chłodne gitarowe dźwięki. Również teksty Kory uległy zmianie. Bardziej przejmujące i osobiste, urzekają mnogością metafor. Brzmienie albumu jest zdecydowanie mroczniejsze, przypominające dokonania prekursorów nowofalowego grania. Powalające wrażenie robi szczególnie kompozycja „Polskie ulice”. W całości instrumentalny utwór doskonale oddaje przygnębiającą atmosferę niepokoju i zagrożenia, panującą w kraju na początku lat 80. Wpływ na efekt końcowy miał bez wątpienia producent Neil Black. Brytyjczyk, przemycając na nasz grunt brytyjskie standardy realizacyjne, pomógł Maanamowi nagrać najbardziej dojrzały album, wielkie dzieło będące obrazem stanu emocjonalnego polskiego społeczeństwa Anno Domini 1983. Jakub Stepień MaanamUtwory | | CD1 | | 1) Stoję, stoję, czuję się świetnie | 3:50 | 2) Boskie Buenos (Buenos Aires) | 3:27 | 3) Biegnij razem ze mną | 4:45 | 4) Miłość jest cudowna | 2:57 | 5) Żądza pieniądza | 4:33 | 6) Karuzela marzeń | 3:50 | 7) Oddech szczura | 3:20 | 8) Szał niebieskich ciał | 7:53 | 9) Szare miraże | 3:30 |
21. MAANAM – MAANAM (1981) Jakkolwiek oceniać twórczość Maanamu po 1991 roku, trudno byłoby uwierzyć, aby któraś ze współczesnych polskich wokalistek – ze znakomitą Kasią Nosowską na czele – była w stanie zagrozić Oldze Jackowskiej w rywalizacji o miano najlepszego żeńskiego głosu w dziejach polskiego rocka. Kora stała się legendą za życia i, jak mało kto, uczciwie na to zapracowała. Początki zespołu sięgają połowy lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to – nacieszywszy się grą z Anawą i Osjanem – gitarzysta i wokalista Marek Jackowski zdecydował się stworzyć akustyczno-folkowy duet z Milo Kurtisem. Gdy do ekipy dołączyła żona lidera, a Kurtisa zastąpił John Porter – zespół przyjął nazwę Maanam Elektryczny Prysznic. Skład ten nie utrzymał się zbyt długo, ponieważ sympatyczny Walijczyk szybko rozpoczął działalność na własny rachunek pod szyldem Porter Band. Pierwszego singla, z piosenkami „Hamlet” i „Oprócz” (1979), pomogli więc Jackowskim nagrać muzycy Dżambli. Zaangażowani jednak właśnie w reaktywowanie własnego zespołu, nie mogli wspomóc ich na koncertach; dlatego też Marek zaprosił do stałej współpracy znajomych z zaprzyjaźnionego Pikniku. W ten sposób pełnoprawnymi członkami Maanamu stali się bracia Olesińscy – gitarzysta Ryszard i basista Krzysztof – oraz bębniarz Ryszard Kupidura. W tym składzie w czerwcu 1980 roku kapela pojawiła się na festiwalu w Opolu, gdzie zagrała zwalającą z nóg wersję „Boskiego Buenos”. Natychmiast też otrzymała od reżysera Krzysztofa Rogulskiego propozycję występu w filmie „Wielka majówka” oraz weszła do studia, aby nagrać debiutancki album. Piosenki znajdujące się na krążku zatytułowanym po prostu „Maanam” zrewolucjonizowały polską muzykę rockową. Dotąd śpiewające panie kojarzyły się nad Wisłą z ekstrawagancką, ale jednak daleką od estetyki rocka Marylą Rodowicz, względnie z przesłodzoną Beatą Kozidrak, każdego roku zachęcającą słuchaczy „Lata z Radiem” do wyprawy „Piechotą do lata”. Halina Frąckowiak o swoich artystycznych ambicjach, realizowanych do spółki z Józefem Skrzekiem i SBB (album „Geira”), zdążyła już zapomnieć, a Izabela Trojanowska dopiero szykowała się do skoku na listy przebojów (najpierw z Budką Suflera, a później z nieodżałowanym Stalowym Bagażem). O Urszuli Sipińskiej, Irenie Jarockiej czy Annie Jantar w kontekście naszego podsumowania spokojnie można zapomnieć… Kora w porównaniu ze swoimi konkurentkami była – i to zarówno na koncertach, jak i w studiu nagraniowym (co doskonale zresztą słychać na płycie) – wulkanem energii. Dawała z siebie wszystko, emanując zwierzęcą wręcz seksualnością w głosie. Ta wrodzona zadziorność Jackowskiej pozwoliła jej idealnie wejść w skórę nie dającej się ujarzmić kocicy. Kiedy śpiewała „Oddech szczura”, „Żądzę pieniądza”, „Stoję, stoję, czuję się świetnie”, „Szare miraże” czy wspomniane już „Boskie Buenos” ciarki dosłownie przebiegały – i robią to po dziś dzień – po plecach. Znakomicie też jednak radziła sobie Kora w utworach spokojniejszych, by nie rzec balladowych, czego najlepszym przykładem kosmiczny, psychodeliczno-bluesowy „Szał niebieskich ciał” oraz – powstała mniej więcej w tym samym czasie, znana z „Wielkiej majówki”, a wydana wówczas tylko na singlu, – piosenka „Ta noc do innych jest niepodobna”. Dzięki debiutanckiej płycie Maanam stał się jednym z prekursorów punkowo-nowofalowego grania w Polsce, choć uczciwie trzeba przyznać, że w tym samym stopniu, co dziesiątki późniejszych kapel nad Wisłą wobec zespołu Jackowskich, on sam zadłużył się u Amerykanów z Blondie, a Kora – u Debbie Harry. Sebastian Chosiński
|
Grechuta i Anawa progresją ? Chyba żart jakiś. I co ma z progresją wspólnego to, czy ktoś rozumie język czy nie; ta, świetna zresztą, muzyka nawet nie zbliża się do rocka progresywnego