Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Esensja słucha: Październik 2011
[ - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 »
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Marc Almond & Michael Cashmore – Feasting with Panthers
Sebastian Chosiński [50%]
Choć niektórzy mogli już w to zwątpić, Marc Almond – niegdyś połowa duetu Soft Cell – wciąż żyje i ma się dobrze. Do tego stopnia, że w ostatnich latach bardzo regularnie wydaje nowe płyty. Na dodatek stara się propagować na nich twórczość osób o tej samej co on orientacji seksualnej. Album „Orpheus in Exile – Songs of Vadim Kozin” (2009) zawierał Almondowe wersje pieśni radzieckiego tenora lirycznego Wadima Kozina, który za homoseksualizm spędził sześć lat (1944-1950) w łagrze na Kołymie. Wydany rok później krążek „Varieté” tematycznie też obracał się wokół bliskiego artyście tematu. Podobne wątki odnaleźć można również na najnowszej, nagranej do spółki z Michaelem Cashmore′em (z Current 93), płycie „Feasting with Panthers”. Jej geneza sięga 2008 roku, kiedy to obaj panowie, odkrywszy dla siebie twórczość XIX-wiecznego poety, hrabiego Erika Stanislausa Stenbocka (Niemca rodem z Kurlandii), nagrali dwie – wydane na singlu – piosenki skomponowane do jego wierszy: „Gabriel” oraz „The Lunatic Lover”.
Stenbock to nieodrodne dziecko swoich czasów, prawdziwy „oryginał” – alkoholik, narkoman, homoseksualista. Mówiąc krótko: bratnia dusza Almonda. Poza jego wierszami na nowej płycie Mike śpiewa także liryki innych literackich ekscentryków: Jeana Geneta, Jeana Cocteau, Arthura Rimbaud oraz Paula Verlaine′a (wszystkie w tłumaczeniu uznanego brytyjskiego translatora Jeremy′ego Reeda). Dla wielbicieli talentu Almonda krążek ten nie będzie żadnym zaskoczeniem. Wszystkie piosenki utrzymane są bowiem w znanej od lat, typowej dla tego artysty, tonacji – sentymentalnych lirycznych ballad wykonanych z aktorskim zacięciem. Muzycznie nie sposób płycie niczego zarzucić. Jest stylowo i odpowiednio romantycznie. Momentami robi się nawet odrobinę rockowo (vide „Boy Caesar”, „Patron Saint of Lipstick”, końcówka „Feasting with Panthers”); wtedy też można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z The Smiths bądź solowym Morrisseyem. Cashmore-kompozytor nie zawodzi; nie można, niestety, powiedzieć tego samego o Almondzie-wokaliście. W głosie Mike′a od dawna bowiem nie ma już żaru, którym rozpalał namiętności, gdy śpiewał „Madame De La Luna”, „Waifs and Strays”, „Toreador in the Rain” (z „Enchanted”), „Jacky” i „The Days of Pearly Spencer” (z „Tenement Symphony”). Słuchając „The Thief and the Night”, „Crime of Love”, „The Lunatic Lover” czy „The Man Condemned to Death” nie sposób pozbyć się wrażenia, że Almond albo odrabia pańszczyznę, albo zwyczajnie oszczędza głos. Tylko po co? Najbardziej mogą podobać się „Gabriel” (z uroczą gitarą akustyczną w tle) oraz „El Desdichado” (zaśpiewane z akompaniamentem fortepianu i zwieńczone dźwiękami klawiszy imitującymi sekcję smyczkową). Gdy jednak zdamy sobie sprawę, że pierwsza z tych piosenek – ewidentnie najlepsza na płycie – powstała przed trzema laty w nieco innym celu, pozostawia to słuchacza z bardzo smutnymi wnioskami na przyszłość.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Myslovitz – Nieważne jak wysoko jesteśmy…
Michał Perzyna [50%]
Poprzednia płyta Myslovitz może i nie rzucała na kolana, ale przynajmniej dało się na niej znaleźć kilka kawałków, do których warto wracać. I także dzisiaj, po pięciu latach od jej premiery, zdarza mi się po te utwory sięgać, a nawet ich przypadkowe usłyszenie skutkuje uśmiechem na mojej twarzy. Miałem nadzieję, że „Nieważne jak wysoko jesteśmy…” będzie przynajmniej trzymało poziom swojego poprzednika – zwłaszcza że zapowiadało się całkiem nieźle. Przede wszystkim za sprawą zwiewnego singla „Ukryte”, który pomimo swej prostoty przypomina najlepsze czasy chwytliwego i poruszającego Myslovitz. Ma dobrą rytmikę, niezły tekst, dobrze balansuje pomiędzy rockiem i elektronicznymi dodatkami (jak liryczne „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” sprzed kilku lat) – nie dziwi zatem, że został wybrany do promowania całego materiału (zresztą również przy użyciu znakomitego wideoklipu). Jednak każdy, kto dał się zauroczyć klimatowi tego kawałka, musi czuć się lekko oszukany, bowiem „Ukryte”, za sprawą melancholii i nastroju, jest na playliście mocno osamotnione – pozostałe numery nie serwują słuchaczom tak przystępnych i subtelnych brzmień. I nie chodzi wcale o to, by na płytę trafiały same radiowe hity, ale by całość nie wydawała się po prostu przekombinowana czy niespójna. Jeszcze dwa pierwsze, nierówne utwory: „Skaza” i „Art. Brut” mają dobre momenty. Coś przyciąga też na początkowo spokojniejszym „21 gramów” z dominującym, charakterystycznym wysokim śpiewem Rojka, ale już ostre, chaotyczne „Ofiary zapaści teatru telewizji”, „Efekt motyla” albo przeciwnie – dziwnie spowolnione, rozmyte i akustyczne „Srebrna nitka ciszy” aż proszą się o wybranie na odtwarzaczu przycisku „next”. I choć trzeba zespołowi oddać, że muzycznie, aranżacyjnie na „Nieważne…” może i prezentuje się nawet lepiej niż na „Happiness Is Easy”, to niestety ich poszczególne utwory wypadają najzwyczajniej słabo (kilka świetnie zagranych momentów to za mało), co potwierdza fakt, że moją prawdziwą, dłuższą sympatię zyskało jedynie wspomniane już dwukrotnie „Ukryte”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Nils Petter Molvær – Baboon Moon
Sebastian Chosiński [100%]
Tomasz Stańko ma godnego siebie rywala! I choć Nils Petter Molvær jest prawie o dwie dekady młodszy od naszego mistrza, to jednak w niczym mu nie ustępuje. O czym dobitnie zresztą przekonuje najnowszy krążek Norwega – „Baboon Moon”. Płyta nagrana została w trio; skład – poza liderem – uzupełnili znakomity gitarzysta Stian Westerhus oraz perkusista Dahlen Erland. Jeśli ktoś z Was gustuje w skandynawskim jazzie (czy też precyzyjniej: nu jazzie), przy każdym kawałku będzie skakał z radości aż do sufitu. Bo nawet jeżeli na tym krążku Molvær mniej eksploruje swoje ulubione klimaty z pogranicza jazzu i elektroniki, to w zamian oferuje doznania nie mniej ekscytujące. Już otwierający album „Mercury Heart” bardzo intryguje swoją mrocznością. Erland wystukuje marszowy rytm, Westerhus zaś wydobywa ze strun dźwięki, które idealnie pasowałyby do kapel z kręgu rocka gotyckiego; w tle zaś unoszą się nici rozsnuwane przez instrument lidera. Rockowe zacięcie ma również „Recoil"; z kolei w „Sleep with Echoes” słyszymy sfuzzowaną gitarę, która wraz z trąbką jak bluszcz owija powolny i majestatyczny puls bębnów. „Prince of Calm” i „Coded” przenoszą nas natomiast w hipnotyczny świat bezkresnych północnych przestrzeni, gdzie nie uświadczysz ani drugiego człowieka, ani… zbawienia. Zamykający album utwór tytułowy wnosi za to trochę lekkości, głównie za sprawą żeńskiego chórku, choć i w nim dominującą cechą jest – SMUTEK. Piękna, dołująca i refleksyjna muzyka.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Pain of Salvation – Road Salt Two
Sebastian Chosiński [80%]
Reminiscencje z tegorocznego Ino-Rock Festival (w Inowrocławiu), na której to imprezie jedną z gwiazd był szwedzki kwartet Pain of Salvation. Na koncercie grali między innymi kawałki z najnowszej płyty, wtedy jeszcze czekającej na wydanie – „Road Salt Two”. I chociaż ich muzyka wciąż jest klasyfikowana jako progresywny metal, coraz bardziej można mieć wątpliwości, czy nie należałoby im przechrzcić szufladkę na… Właśnie, na co? Odpowiedź wcale nie jest taka łatwa. „Road Salt” – i to zarówno część pierwsza (sprzed roku), jak i druga – zawiera muzykę bardzo eklektyczną, czerpiącą z wielu źródeł. Takie na przykład „Conditioned” brzmi jak southern rock z Południa Stanów Zjednoczonych i równie dobrze mogłoby zostać podpisane przez… The Black Crowes. Z kolei „Healing Now” to na poły akustyczna ballada, a „To the Shoreline” ma w sobie lekkość i zadziorność oldschoolowego rocka amerykańskiego z przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. Najbliższe progmetalowym korzeniom są chyba „Eleven”, „The Deeper Cut” oraz agresywniejsze fragmenty najdłuższego na krążku, prawie dziewięciominutowego „The Physics of Gridlock”. Całość wymyślił, skomponował muzykę i napisał teksty Daniel Gildenlöw, co na pewno plasuje go w gronie najbardziej kreatywnych liderów kapel rockowych mijającego już powoli roku.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Queensrÿche – Dedicated to Chaos
Piotr „Pi” Gołębiewski [20%]
Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowa zadyszka, ale Queensrÿche właśnie nagrał swoją najsłabszą płytę w XXI wieku. Dominuje na niej brak energii, pomysłów na nowe kompozycje, ociężałość i w dodatku słucha się tego i słucha, a to nie chce się skończyć. Zupełnie nie rozumiem, co się stało, bo poprzednie dzieło zespołu „American Soldier” uważam za wyjątkowo udane. Wydawało się, że panowie chude lata mają za sobą, bo od czasu „Operation: Mindcrime II” z 2006 roku ponownie złapali wiatr w żagle. Tymczasem, wbrew tytułowi, „Dedicated to Chaos” to wyjątkowo asekuracyjna płyta. Brzmienie gitar zostało wygładzone, a całość rozmydlają produkcyjne ozdobniki, jak wielogłosy i brzmienia orkiestrowe. Ponadto utwory są stanowczo przegadane. W efekcie materiał staje się jednolity i poszczególne kawałki zlewają się w jedno. W ten sposób Queensrÿche na pewno nie zdobędą nowych fanów, a co gorsza mogą zrazić do siebie starych.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Red Hot Chili Peppers – I’m with You
Piotr „Pi” Gołębiewski [60%]
Wyjaśnijmy to sobie od razu – nie jestem ortodoksem, który uważa, że Red Hoci bez Johna Frusciante to nie Red Hoci. Nowemu nabytkowi w zespole, Joshowi Klinghofferowi, dopingowałem, bo przypadek płyty „One Hot Minute” (nagranej z Dave’em Navarro) pokazał, że Kiedis, Smith i Flea potrafią sobie dobierać gitarzystów. Niestety, nowego wiosłowego przytłoczył ciężar legendy i nie był w stanie w znaczący sposób wpłynąć na brzmienie całości. Dlatego też bardzo dobrze pamięta się basowe pochody Flea, refreny Kiedisa i wyczyny perkusyjne Chada Smitha, ale w żaden sposób nie można sobie skojarzyć ciekawych riffów, zagrywek, czy chociażby porywających solówek gitarowych. Weterani całkiem zdominowali nowego kolegę, traktując go wciąż jako muzyka sesyjnego, który jest po to, by tworzyć tło dla ich popisów. Niestety, to nie jedyny problem omawianej płyty, bo doskwiera jej również miałkość samych kompozycji. Niby cały „I’m with You” to zestaw chwytliwych melodii i przyjaznych refrenów, ale brakuje temu nuty szaleństwa, jaka towarzyszyła zawsze Red Hot Chili Peppers. W efekcie powstała muzyka tła: przyjemna, ale nie wciągająca, oscylująca wokół papryczkowej średniej. Po tak fenomenalnym albumie jak „Stadium Arcadium”, który skrzył się od pomysłów i pulsował radością wspólnego grania, „I’m with You” wygląda jak kompilacja odrzutów z tamtej sesji. I tylko jedna osoba broni honoru zespołu, nie dając zapomnieć, z kim mamy do czynienia – to Chad Smith, któremu chyba pomogła przerwa i udział w nagraniach Chickenfoot i Chad Smith’ Bombastic Meatbats, bo atakuje perkusję z godnym podziwu feelingiem, którego pozostali koledzy powinni mu pozazdrościć.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Oniryczne żałobne misterium
Sebastian Chosiński

24 IV 2024

Martin Küchen – lider freejazzowej formacji Angles 9 – zaskakiwał już niejeden raz. Ale to, co przyszło mu na myśl w czasie pandemicznego odosobnienia, przebiło wszystko dotychczasowe. Postanowił stworzyć – opartą na starożytnym greckim micie i „Odysei” Homera – jazzową operę. Do współpracy zaprosił wokalistkę Elle-Kari Sander, kolegów z Angles oraz kwartet smyczkowy. Tak narodziło się „The Death of Kalypso”.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Po trzech latach oczekiwania wreszcie zostały spełnione marzenia wielbicieli norweskiego tria Elephant9. Nakładem Rune Grammofon ukazała się dziesiąta, wliczając w to także albumy koncertowe, płyta formacji prowadzonej przez klawiszowca Stålego Storløkkena – „Mythical River”. Dla fanów skandynawskiego jazz-rocka to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z zespołem – szansa na nowy związek, którego nie da się zerwać.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
Sebastian Chosiński

18 IV 2024

Każdy wielbiciel rodzimej progresywnej elektroniki powinien z uwagą przyglądać się kolejnym produkcjom kierowanego przez Jarosława Pijarowskiego Teatru Tworzenia. Chociaż lider pochodzi z Bydgoszczy, jest to projekt wykraczający znacznie poza miasto nad Brdą, a w przypadku najnowszego materiału – „Forbidden Archaeology (Opus 1,1)” – wręcz międzynarodowy. Jak na razie udostępniony został jedynie w sieci, także w formie filmu wideo.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

Z tego cyklu

Grudzień 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

… projektu R.U.T.A.
— Sebastian Chosiński

Październik 2013
— Sebastian Chosiński, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Michał Perzyna

Maj 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna

Kwiecień 2013
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski

Marzec 2013 (2)
— Sebastian Chosiński, Łukasz Izbiński, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Marzec 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Luty 2013
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012 (2)
— Łukasz Izbiński, Dawid Josz, Mateusz Kowalski, Michał Perzyna, Przemysław Pietruszewski

Grudzień 2012
— Mateusz Kowalski, Paweł Lasiuk, Michał Perzyna, Bartosz Polak

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.