Mariusz Duda ma już zapewnione miejsce w historii polskiej muzyki rockowej dzięki zespołowi Riverside, z którym do tej pory nagrał cztery znakomicie przyjęte albumy. To jednak mu nie wystarcza i od trzech lat sukcesywnie pielęgnuje on swój poboczny – w coraz większym stopniu solowy – projekt Lunatic Soul. „Impressions” – trzeci krążek sygnowany tą nazwą – to propozycja dla tych wszystkich, którzy z jednej strony nie boją się eksperymentów, a z drugiej – chłoną muzykę nie tylko rozumem, ale i sercem.
Mniej enigmatyczne impresje
[Lunatic Soul „Impressions” - recenzja]
Mariusz Duda ma już zapewnione miejsce w historii polskiej muzyki rockowej dzięki zespołowi Riverside, z którym do tej pory nagrał cztery znakomicie przyjęte albumy. To jednak mu nie wystarcza i od trzech lat sukcesywnie pielęgnuje on swój poboczny – w coraz większym stopniu solowy – projekt Lunatic Soul. „Impressions” – trzeci krążek sygnowany tą nazwą – to propozycja dla tych wszystkich, którzy z jednej strony nie boją się eksperymentów, a z drugiej – chłoną muzykę nie tylko rozumem, ale i sercem.
Lunatic Soul
‹Impressions›
Utwory | |
CD1 | |
1) Impression I | 5:29 |
2) Impression II | 4:04 |
3) Impression III | 7:03 |
4) Impression IV | 3:57 |
5) Impression V | 5:02 |
6) Impression VI | 7:33 |
7) Impression VII | 3:13 |
8) Impression VIII | 4:24 |
9) Gravestone Hill [remix] | 3:51 |
10) Summerland [remix] | 4:26 |
Warszawski Riverside to przykład najbardziej spektakularnej kariery w polskim światku progrockowym ostatniej dekady. W ekspresowym tempie nikomu wcześniej nieznany zespół stał się najbardziej rozpoznawalną – obok Quidam i nieistniejącego już, niestety, Collage – polską marką muzyczną w Europie Zachodniej. Od samego początku ton grupie nadawał wokalista i gitarzysta Mariusz Duda, choć nie znalazł się on wcale wśród jej członków założycieli; został do niej zaproszony przez gitarzystę Piotra Grudzińskiego i perkusistę Piotra Kozieradzkiego. W ciągu czterech lat zespół wydał trzy „pełnometrażowe” albumy – „Out of Myself” (2003), „Second Life Syndrome” (2005) oraz „Rapid Eye Movement” (2007) – które złożyły się na powiązaną tematycznie „Reality Dream Trilogy”. Po zakończeniu pracy nad trylogią Duda postanowił odpocząć chwilę od Riverside i skierował swoje zainteresowanie ku nieco innej muzyce niż ta kojarzona przede wszystkim z metalem progresywnym. W efekcie stworzył poboczny projekt, który ochrzcił Lunatic Soul. Na debiutancki krążek, wydany przez specjalizującą się w rocku progresywnym londyńską wytwórnię Kscope (która ma w swoim katalogu między innymi takich wykonawców jak Porcupine Tree, No-Man, Nosound, Anathema, Anekdoten czy Gazpacho), nie trzeba było długo czekać. „Czarny album”, zatytułowany po prostu „Lunatic Soul” (październik 2008), przyniósł dźwięki znacznie odbiegające od tego, co Mariusz proponował pod nazwą Riverside – spokojniejsze, bardziej klimatyczne, transowe, będące w zasadzie wypadkową progresu i ambientu. Dokładnie dwa lata później ukazała się jego kontynuacja – „Lunatic Soul II” – nazywana potocznie, od koloru okładki, „Białym albumem”.
I kiedy wydawało się, że ten rozdział kariery Dudy został ostatecznie domknięty, parę miesięcy temu na stronie internetowej zespołu pojawiła się zapowiedź trzeciego krążka, którego wydanie – podobnie jak w dwóch poprzednich przypadkach – zaplanowano na październik (tym razem 2011 roku). Już okładka nowego wydawnictwa Lunatic Soul sugeruje, że mamy do czynienia z kontynuacją wcześniej obranej drogi. Chociaż doszukać się na niej można również kilku nowych elementów… Obwoluty wcześniejszych krążków zespołu były, pomijając kolorystykę, prawie identyczne; w tym przypadku, mimo obecności tego samego znaku, znacząco zmieniła się faktura tła – już nie białego i nie czarnego, ale szarego – która może przywodzić na myśl starą, obdrapaną ścianę, na której powstają pęknięcia i zaraz zacznie sypać się tynk. Po raz pierwszy też materiał muzyczny został opatrzony tytułem – zarówno bardzo enigmatycznym, jak i – nie, nie ma w tym żadnej sprzeczności – wiele mówiącym: „Impressions”. Zasadnicza część płyty – wydanej także w wersji winylowej – składa się z ośmiu utworów instrumentalnych (tytułowych „impresji”); jako bonusy dorzucono zaś na kompakcie dwie piosenki – jeśli takiego określenia można w ogóle używać w odniesieniu do twórczości Lunatic Soul – znane z wcześniejszych albumów, ale w nieco zmienionych, zremiksowanych wersjach. Zaczyna się ten krążek zaskakująco – nagranym prawie w całości przy pomocy instrumentów elektronicznych (z wyjątkiem gitary akustycznej i wokalizy w tle) utworem „Impression I”. Niewiele ma on wspólnego z rockiem, a z progresywnym chyba jeszcze mniej; to typowy ambient, z lejącymi się dźwiękami i powtarzaną przez cały czas frazą elektronicznej perkusji. W kawałku numer dwa, bardzo nostalgicznym, na główny plan wysuwa się pianino (na którym gra Maciej Szelenbaum), co z kolei przywodzi na myśl dokonania współczesnych mistrzów new age (chociażby Ricka Wakemana). Klimat zmienia się nieco w trzeciej odsłonie „Impresji” – drogą ewolucji Duda dochodzi do coraz bardziej rockowych dźwięków i ten numer (notabene jeden z najlepszych na płycie) brzmi już jak najklasyczniejszy prog rock, choć podlany nieco folkowym sosem. Piękny motyw gitary nie daje o sobie zapomnieć i pozostaje w głowie jeszcze długo po wybrzmieniu ostatniej nuty.
„Impression IV” można potraktować jako typowy przerywnik – czy to z powodu jego krótkości (trwa mniej więcej dwie i pół minuty, przez pozostałych dziewięćdziesiąt sekund słyszymy już jedynie pogrążającą się w szumach gitarę akustyczną), czy też odmiennej od reszty formy – lekkiej, a nawet, dzięki wokalizie, niemal tanecznej. Piąty kawałek zaczyna się jak ambient; nastrój zostaje „złamany” dopiero w jego drugiej części, gdy do elektroniki dołącza gitara, a spod palców Dudy wydostają się mocno orientalizujące dźwięki. Najdłuższy na płycie „Impression VI” to w zasadzie złożona z kilku fragmentów minisuita, zwieńczona brzmieniami naśladującymi orkiestrową sekcję smyczkową. W siódmym utworze można usłyszeć, bardzo zresztą oszczędnie użytego, basowego Fendera (przepuszczonego przez przetworniki); dominującym elementem jest jednak rytm wystukiwany na dzwonkach (glockenspiel). Kawałkowi zamykającemu właściwą część albumu ton ponownie nadaje pianino (znów Szelenbaum), zza dźwięków którego docierają jeszcze tony gitary ukulele oraz – w dosłownym znaczeniu – jedwabiste barwy chińskiego guzhengu. Osiem „Impresji” trwa nieco ponad czterdzieści minut. Niewiele, lecz przecież wartość muzyki nie mierzy się długością jej trwania. Trzeci krążek Lunatic Soul traktować należy przede wszystkim jako zaproszenie do niezwykłej muzycznej podróży – do świata, którego nie uświadczymy za oknem, który obecny jest tylko w wyobraźni artysty (w tym przypadku przede wszystkim Mariusza Dudy) oraz w naszych sercach. Momentami album ten przypomina soundtrack, do którego – zapewne przypadkiem – nikt jeszcze nie nakręcił filmu. Można zatem spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie: Jaki by to był film? Poetycki w nastroju – to na pewno; zapewne lokujący się gdzieś pomiędzy wizją surrealistyczną a zacięciem artystowskim. Nieśpieszny w narracji i niemal całkowicie pozbawiony dialogów. Film, którego reżyser komunikowałby się z widzami za pomocą bardzo plastycznych scen-obrazów. Z otwartym zakończeniem!
Kompaktowe wydanie „Impressions” poszerzone zostało o dwa utwory: „Gravestone Hill” (znany z „Lunatic Soul II”) oraz „Summerland” (z debiutanckiej płyty). W oryginałach brzmią one nieco surowiej; w wersjach zremiksowanych słychać przede wszystkim więcej elektroniki, dzięki czemu bardziej pasują one do klimatu krążka, który dopełniają.