W pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku polska muzyka rockowa przeżywała prawdziwy boom. Jego symbolem stał się festiwal organizowany w sierpniu każdego roku w wielkopolskim Jarocinie. Na kilka dni miasto to zwiększało swoją populację o dwadzieścia tysięcy ludzi, stając się jednocześnie stolicą polskiego rocka. Tam rodziły się prawdziwe legendy, a jedną z nich był Dezerter! Album „Jeszcze żywy człowiek” dokumentuje jarociński koncert zespołu z 1984 roku.
Underground from Poland: Jak hartowała się (punkowa) stal
[Dezerter „Jeszcze żywy człowiek” - recenzja]
W pierwszej połowie lat 80. ubiegłego wieku polska muzyka rockowa przeżywała prawdziwy boom. Jego symbolem stał się festiwal organizowany w sierpniu każdego roku w wielkopolskim Jarocinie. Na kilka dni miasto to zwiększało swoją populację o dwadzieścia tysięcy ludzi, stając się jednocześnie stolicą polskiego rocka. Tam rodziły się prawdziwe legendy, a jedną z nich był Dezerter! Album „Jeszcze żywy człowiek” dokumentuje jarociński koncert zespołu z 1984 roku.
Nowy cykl muzyczny „Esensji” poświęcony będzie kapelom, które w latach 80. XX wieku stworzyły polski rockowy underground. Dla których trampoliną do sławy był Festiwal Muzyków Rockowych w Jarocinie. Które najczęściej od dawna już nie istnieją, ale zapomnieć ich się nie da.
Dezerter
‹Jeszcze żywy człowiek›
Utwory | |
CD1 | |
1) Wstęp - Zadyma | |
2) Musisz Być Kimś | |
3) Tworzycie Nowy System | |
4) Salwador | |
5) Nienawiść I Wojna | |
6) Kto? | |
7) TV Show | |
8) XXI Wiek | |
9) Kloss 1 | |
10) Szwindel | |
11) Szara Rzeczywistość | |
12) Urodziłem Się 20 Lat Po Wojnie | |
13) Nowe Wiadomości | |
14) Atomowa Śmierć | |
15) Nie Ma Zagrożenia | |
16) T. | |
17) Poroniona Generacja | |
18) Ku Przyszłości | |
19) Pasterz | |
20) Fabryka | |
21) Spytaj Milicjanta | |
22) Plakat | |
23) Kloss 2 | |
24) Niewolnik | |
25) Rebeliant | |
26) Rejestr Wariatów | |
27) Wojna Głupców | |
28) Postęp | |
29) Musisz Być Kimś | |
Był pierwszy dzień sierpnia 1984 roku (środa) i zarazem pierwszy dzień drugiej edycji Festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, który wcześniej przez kilkanaście lat odbywał się pod hasłami: Wielkopolskie Rytmy Młodych (1970-1979) oraz Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji (1980-1982). Miałem niespełna piętnaście lat i był to mój drugi Jarocin, na który przyjechałem z ojcem, a mówiąc precyzyjniej – ojciec przyjechał ze mną, aby czuwać, oczywiście z pewnego dystansu, nad moim bezpieczeństwem. Mieszkaliśmy w małym pokoiku w domu położonym niedaleko stadionu, na którym odbywały się koncerty. Ulica Doktora Jordana – adres pamiętam doskonale, bo zatrzymywałem się tam jeszcze kilkanaście razy, do momentu, gdy w połowie lat 90., po bijatyce punków z policją, imprezę zawieszono. Wystarczyło otworzyć okno, by usłyszeć muzykę – z próby albo koncertu. By dostać się stamtąd na boisko, nie trzeba było obchodzić słynnych ogrodów działkowych; organizatorzy poszli po rozum do głowy i wyjęli jedno przęsło betonowego płotu, który ogradzał stadion. Wejścia pilnowali najczęściej strażacy-ochotnicy, którzy cały czas paradowali w moro. Dzięki temu, mimo że wyglądali jak ubodzy zomowcy, czuli się często panami sytuacji; festiwalowych gości traktowali jak bydło, za to dla mieszkańców Jarocina byli niezwykle mili. Ojciec, przychodzący niekiedy na koncerty w towarzystwie gospodarzy, u których mieszkaliśmy, mógłby obejrzeć wszystkie występy bez konieczności zaopatrywania się w karnet. Gdyby tylko chciał…
Pierwszego dnia, oprócz przesłuchań konkursowych, zaplanowano także występy paru gwiazd: całkowicie już zapomnianego – a szkoda! – art-rockowego Noah-Noah, punkowego Dezertera, bluesowo-psychodelicznego Apogeum, glamowego Azylu P. oraz – na finał – TSA. I chociaż chłopakom z Dezertera daleko było wtedy do popularności zespołu Marka Piekarczyka i Andrzeja Nowaka, to jednak przez całe popołudnie, a przynajmniej do momentu, gdy na scenie pojawił się Skandal i jego kompani, punkowcy i metalowcy toczyli ze sobą zacięty, ale wyrównany, pojedynek na „darcie ryja”. Słuchacze z prowincji, tacy jak ja, znali wówczas późniejszych twórców „Prawa do bycia idiotą” jedynie z wydanej przez Tonpress rok wcześniej EP-ki, na której znalazły się cztery, kultowe już dzisiaj, kawałki: „Ku przyszłości”, „Spytaj milicjanta”, „Szara rzeczywistość” i „Wojna głupców”. I to tak naprawdę wystarczyło, aby występ Dezertera był tamtego roku jednym z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych. Koncert trwał około siedemdziesięciu minut, a poprzedziła go kłótnia z organizatorami, a zwłaszcza z wyraźnie traktującym kapelę „z góry” Walterem Chełstowskim. Poszło o głupotę! Walter nie chciał się zgodzić na polanie miejsca pod sceną wodą, co pozwoliłoby uniknąć wznoszenia się tumanów kurzu podczas pogowania i dałoby też trochę orzeźwienia widowni, która musiała się tłoczyć w trzydziestostopniowym upale. Poirytowany Skandal (Darek Hajn), wokalista Dezertera, w pewnym momencie podpuścił nawet załogę punkową do szturmu na namiocik z konsoletą, gdzie siedział wszechmocny Chełstowski, co zaowocowało nawet przerwaniem koncertu na kilka minut. Z perspektywy czasu można uznać za wielkie szczęście fakt, że Dezerterowi dane było w ogóle dokończyć swój program. Choć – z drugiej strony – gdyby Walter zdecydował się przegonić ich ze sceny, musiałby się liczyć z porządną awanturą, którą zakończyłoby zapewne pojawienie się oddziałów ZOMO, ponoć czekających tylko na odpowiedni sygnał w pobliskim lesie.
Dezerter dał znakomity występ. Trudno się więc chłopakom dziwić, że postanowili nagrany na konsoletę materiał, do którego mieli dostęp, puścić między ludzi. Jeszcze w tym samym 1984 roku własnym sumptem (pod szyldem Tank Records) wydali i – z punktu widzenia władz – nielegalnie rozprowadzali kasetę zatytułowaną „Jeszcze żywy człowiek”. Publikacja ta szybko zyskała status kultowej, tym bardziej że na pierwsze oficjalne longplaye grupy trzeba było poczekać jeszcze dwa lata. A gdy się już wydawnictwa te pojawiły, okazały się być dla większości wielbicieli kapeli niedostępne – „Underground Out of Poland” (z fragmentem koncertu jarocińskiego) ujrzał bowiem światło dzienne w Stanach Zjednoczonych, a „Dezertera” (na tytuł „Kolaboracja” nie wyraziła zgody cenzura) wypuścił w limitowanym nakładzie Klub Płytowy „Razem” (był kiedyś taki ilustrowany tygodnik, który w latach 80. celował w młodych czytelników). Należałem do szczęściarzy, ponieważ mogłem kupić drugą ze wspomnianych płyt – i to tylko dlatego, że członkostwo w Klubie Płytowym wylosowała… moja nieżyjąca już babcia. Ech, ileż ja jej zawdzięczam! Winyle Lombardu („Wolne od cła”), Azylu P („Live” i „Nalot”), Turbo („Smak ciszy”), Apogeum („2”), Kultu („Posłuchaj, to do ciebie”), Sztywnego Pala Azji („Europa i Azja”), Kobranocki („Sztuka jest skarpetką kulawego”) czy – w schyłkowym już okresie, tuż przed transformacją ustrojową – Wilczego Pająka („Wilczy Pająk”). Jak widać, Dezerter znalazł się w doborowym towarzystwie.
Po 1989 roku zapomniano o podziemnym „Jeszcze żywym człowieku”; grupa mogła już bowiem działać bez żadnych ograniczeń, w miarę regularnie też, przynajmniej w latach 90. ubiegłego wieku, nagrywała i wydawała kolejne krążki („Dezerter II / Kolaboracja II”, 1989; „Wszyscy przeciwko wszystkim”, 1990; „Blasfemia”, 1992; „Ile procent duszy?”, 1994; „Deuter”, 1995; „Mam kły, mam pazury”, 1996; „Ziemia jest płaska”, 1998). Dopiero gdy w ostatnich latach zaczęto odkurzać stare nagrania legend Jarocina – vide Made in Poland („Martwy kabaret”), Wielkanoc („Dziewczyny karabiny”), Siekiera („Na wszystkich frontach świata”), Mikrofony Kaniony („Mikrofony Kaniony”) – panowie, bo przecież już nie chłopcy, z Dezertera pozazdrościli innym i postanowili przypomnieć o swoich chwalebnych początkach. Kompakt, który – przynajmniej w warstwie muzycznej – jest pełnym zapisem występu w Jarocinie pierwszego sierpnia 1984 roku, wydała firma Mystic Production. Ówczesny Dezerter był kwartetem, który tworzyli: wokalista Skandal (zmarły wskutek przedawkowania narkotyków jedenaście lat później), gitarzysta Robal (Robert Matera), basista Stepa (Darek Stepnowski) oraz perkusista Krzysztof Grabowski (którego nie należy mylić z Grabażem z Pidżamy Porno i Strachów na Lachy). Wszyscy mieli wtedy po dwadzieścia (w przybliżeniu) lat i ogromną motywację, by swoją twórczością wysadzić w powietrze system polityczny Polski Ludowej.
Koncert zaczął się od wzmiankowanej już „rozmowy” z Walterem Chełstowskim, która w pewnym momencie przybrała dość dramatyczny przebieg. Skandal, jak można wnioskować, był zdeterminowany, ale ostatecznie dał za wygraną, zdając sobie sprawę, że jego upór może zostać opatrznie zinterpretowany przez punków zgromadzonych pod sceną i zakończyć się rozwiązaniem siłowym. By wyciszyć emocje, zespół zaczął grać; na pierwszy ogień rzucono kawałek „Musisz być kimś”, a potem – z prędkością karabinu maszynowego – kwartet wystrzeliwał w publikę kolejne numery. Spora część z nich znalazła się w przyszłości na dwóch pierwszych wydanych w Polsce albumach grupy; niektóre jednak musiały czekać na publikację aż do 1993 roku, kiedy to ukazała się składanka „Jak powstrzymałem III wojnę światową, czyli nieznana historia Dezertera”. Nie zabrakło więc absolutnych klasyków, z którymi kapela kojarzona jest do dzisiaj, jak chociażby „Salwador” (bardzo aktualny, ponieważ w tym środkowoamerykańskim kraju toczyła się wówczas krwawa wojna domowa), „Szwindel” (na debiutanckim longplayu zatytułowany tajemniczo „…”), „Urodziłem się 20 lat po wojnie” (czyli punkowy hymn pokolenia, które przyszło na świat w latach 60.), „Nie ma zagrożenia” i „Plakat” (które rok później trafiły na „jarocińską” składankę „Fala”) czy „Rejestr wariatów” (z perspektywy czasu kojarzący się mocno z „A my nie chcemy uciekać stąd” Jacka Kaczmarskiego i Przemysława Gintrowskiego). Do tego zestawienia trzeba jeszcze dodać oczywiście numery z tonpressowskiej EP-ki, najbardziej chyba przez publikę oczekiwane, bo najlepiej znane.
Muzyka Dezertera nie była wtedy wyrafinowana (dzisiaj też zresztą specjalnie nie jest), liczył się jednak przede wszystkim bezkompromisowy przekaz – i to zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i tekstowej. Teksty zaś, bardzo niecenzuralne – i to wcale nie z tego powodu, że Grabowski używał nadmiaru wulgaryzmów – zmuszały do myślenia i pobudzały do działania. Jak na przykład „Musisz być kimś” (który to kawałek grupa wykonała także na pożegnanie z publiką): „Chociaż raz pomyśl sam / Chociaż raz zastanów się / Cała twoja wolność to / Że nie musisz słuchać mnie”. Niezwykle często zespół posługiwał się mniej lub bardziej zakamuflowaną ironią. Chociażby w „Nie ma zagrożenia” („Nie ma zagrożenia / Każdy jest bezpieczny / Spełniają się marzenia / Żołnierze są zbyteczni / Nie ma nienawiści / Nie ma też miłości / Zło już nie istnieje / Bo nie ma już ludzkości”), „Szwindlu” („Postawią sobie pomnik bohatera / Wybiorą sobie nowego premiera / Stworzą nowy system polityczny / I będą dumni, że jest demokratyczny”) czy „Spytaj milicjanta” („Która droga słuszna / Według prawa i porządku? / Kto prowadzi mnie do szczęścia / I zaszczytnych obowiązków? / Spytaj milicjanta / On ci prawdę powie! / Spytaj milicjanta / On ci wskaże drogę!”). Ale największe wrażenie, nawet po prawie trzydziestu latach, robi jednak tekst „Plakatu”: „Gdzieś daleko stąd ludzie boją się / Wychodzić na ulicę, by powiedzieć: nie!”, z wykrzyczanym chwilę później parokrotnie retorycznym pytaniem: „Gdzie to jest!?”.
Ciekawostką może być fakt, że jedną piosenkę, „Pasterza”, Dezerter wykonał nie ze Skandalem, ale Zygzakiem, czyli Krzysztofem Chojnackim, frontmanem TZN Xenny, na wokalu. Dwukrotnie też publika została uraczona przez Skandala i Stepę czytaniem komiksów – „Kapitana Klossa” i „Podziemnego frontu” – co miało dać Robalowi czas na wymianę zerwanych strun. Jakość nagrań nie jest najlepsza. Ot, klasyczny bootleg. Na dodatek w kilku utworach, które pojawiły się w pierwszym kwadransie koncertu, zespół zmuszony był nawet dokonać sklejek z dwóch różnych źródeł. Tym drugim, oprócz stołu mikserskiego, była kaseta magnetofonowa nagrana przez Zdzisława „Dzidka” Jodko (w przyszłości założyciela wytwórni płytowej Jimmy Jazz Records), który stał wtedy w tłumie pod sceną z wyciągniętą w górę ręką; jak dziesiątki innych widzów i słuchaczy, trzymał w niej włączonego „kaseciaka” – pewnie Grundiga albo Kasprzaka. Dzięki temu dwadzieścia siedem lat później Grabowski i Matera (tylko oni przetrwali z tamtego składu Dezertera) mogli wypełnić miejsca, w których z różnych przyczyn zanikał dźwięk bądź gorzej słyszalny był jeden z instrumentów. Można je zresztą odnaleźć bez problemu… Takie sztukowanie nie sprzyja, co prawda, komfortowi delektowania się muzyką, ale przecież „Jeszcze żywy człowiek” wydany został w nieco innym, niż zazwyczaj wydaje się płyty, celu – aby zachować dla potomności niezwykle ważne wydarzenie w dziejach polskiego rocka. By dać świadectwo młodym adeptom polskiego rocka, jak hartowała się stal.
"Jeszcze żywy człowiek" - materiał rarytas. Od dawna miałem możliwość delektowania się wydawnictwem Tank Records. Najnowsze wydanie tego materiału uzupełnia historię Dezertera.
Artykuł bardzo fajnie napisany. Dzięki za wspomnienie.