To nieprawda, że Quidam przez pięć lat milczało. Bo choć właśnie tyle czasu minęło pomiędzy ukazaniem się poprzedniego studyjnego krążka „Alone Together” a najnowszego „Saiko”, grupa regularnie, choć niezbyt często, koncertowała – i to zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju. Wydała także przed dwoma laty koncertowy album „Strong Together”, który miał umilić fanom oczekiwanie na najnowszą produkcję. Czy warto było czekać? Bezsprzecznie!
Tu miejsce na labirynt…: Wszystkie pory roku i kolory tęczy
[Quidam „Saiko” - recenzja]
To nieprawda, że Quidam przez pięć lat milczało. Bo choć właśnie tyle czasu minęło pomiędzy ukazaniem się poprzedniego studyjnego krążka „Alone Together” a najnowszego „Saiko”, grupa regularnie, choć niezbyt często, koncertowała – i to zarówno w Polsce, jak i poza granicami kraju. Wydała także przed dwoma laty koncertowy album „Strong Together”, który miał umilić fanom oczekiwanie na najnowszą produkcję. Czy warto było czekać? Bezsprzecznie!
Quidam
‹Saiko›
Utwory | |
CD1 | |
1) Haluświaty | |
2) ...lato | |
3) Obok mam | |
4) Walec | |
5) sPotykanie | |
6) Dodekafonix | |
7) ...jesień | |
8) Ostatecznie | |
9) ...zima | |
10) Saiko | |
11) ...przedwiośnie | |
12) Wiosna | |
Na okładce wydanego w 1971 roku czwartego albumu Led Zeppelin – przez wielu krytyków i fanów uważanego za najlepszy w dyskografii londyńskiej grupy – nie znajdziemy nazwy zespołu; zamiast niej na odwrocie, poza tytułami utworów, umieszczono cztery symbole graficzne, pod którymi ukryli się panowie Plant, Page, Jones oraz Bonham. Podobny patent zastosowali muzycy Quidamu na swoim najnowszym krążku – z tą różnicą, że na tylnej obwolucie digipacku symboli jest z oczywistych względów sześć (i nie są tak skomplikowane). By dowiedzieć się, z płytą jakiej formacji mamy do czynienia, musimy zerknąć na grzbiet opakowania – dopiero wtedy wszystko staje się jasne. „Saiko” to szósta studyjna produkcja kapeli z Inowrocławia (choć nie tylko), a trzecia nagrana z Bartoszem Kossowiczem w roli wokalisty. Tym samym dogonił on swoją poprzedniczkę na tym „stanowisku” – Emilię Derkowską. I to, co ciekawe, wcale nie jedyny wspólny punkt z poprzednią odsłoną Quidamu; drugim są teksty pisane w języku polskim, po raz pierwszy od wydanego równo dekadę temu albumu „Pod niebem czas”. Inna sprawa, że z tamtych czasów w zespole pozostało do dzisiaj jedynie trzech muzyków (a więc połowa): obecni w niej od początku gitarzysta Maciej Meller i klawiszowiec Zbigniew Florek oraz flecista Jacek Zasada, którego po raz pierwszy można było usłyszeć na drugiej płycie grupy „Sny aniołów” (1998). Aktualna sekcja rytmiczna – Mariusz Ziółkowski (gitara basowa) i Maciej Wróblewski (perkusja) – pojawiła się w Quidamie mniej więcej w tym samym czasie co Kossowicz, czyli w 2005 roku. Od tamtego momentu skład się już nie zmienił, zmieniła się za to muzyka. By się o tym dobitnie przekonać, wystarczy sięgnąć bądź to po „SurREvival” (2005), bądź po „Alone Together” (2007) i porównać z „Saiko”.
Na wcześniejszych krążkach grupy, co jest zresztą bardzo typowe dla kapel progresywnych, nie brakowało długich kompozycji, trwających niekiedy nawet po kilkanaście minut. Tym razem jest zupełnie inaczej, najdłuższy z utworów, zamykająca płytę „Wiosna”, trwa niespełna sześć minut, większość mieści się natomiast w czterech-pięciu minutach. Dla ortodoksyjnych fanów progresu (nie tylko Quidamu), kochających odpływać w zaświaty podczas słuchania płyt ulubionych grup, może to być informacja niepokojąca, choć tak naprawdę żadnych powodów do zaniepokojenia nie ma. Równie dobrze bowiem można uznać „Saiko” za swoisty concept-album (jest przynajmniej kilka przesłanek, by tak właśnie uczynić) i tym samym każdy z dwunastu utworów traktować jako fragment suity. Naciągane? Skądże! Muzycy zadbali o to, aby płyta była jednorodna pod względem kompozycyjnym, tekstowym i brzmieniowym; całość spajają również numery instrumentalne, które nie tylko pełnią funkcję przerywników czy też pomostów łączących kolejne piosenki, ale bronią się także świetnie – vide kapitalne „…przedwiośnie” – jako samodzielne kompozycje. Na otwarcie krążka muzycy zaserwowali „Haluświaty” – klasyczny, progresywny kawałek, który idealnie wprowadza w klimat nowej muzyki Quidamu najpierw przestrzennymi dźwiękami gitary Mellera, a następnie przejmującym wokalem Kossowicza. I choć w refrenie robi się nieco ostrzej, numer ten do samego końca nic nie traci na delikatności i eteryczności, co przydaje mu również sporego potencjału komercyjnego. Po wyciszeniu przechodzi on w pierwszy fragment instrumentalny – „…lato”, w którym można się rozsmakować dzięki krótkiej, co prawda, ale bardzo stylowej wstawce fortepianu i powłóczystym dźwiękom gitary przywodzącej na myśl Genesis z czasów, gdy grał w nim jeszcze Steve Hackett.
„Obok mam”, znane już z radia, to najbardziej przebojowa piosenka na „Saiko” – może i popowa, ale za to jak fajnie rozkołysana, lekko swingująca; na dodatek z pachnącą na odległość dekadą lat 70. solówką Zbigniewa Florka na klawiszach. W tym utworze gościnnie możemy usłyszeć również, odpowiedzialnego notabene za mix całej płyty, Roberta Szydłę z grupy Mikromusic, który dograł partie basu akustycznego i gitary. Z kolei w „Walcu” – jedynej piosence, mimo polskiego tytułu, zaśpiewanej po angielsku – pojawia się, mocno skontrastowany z Kossowiczem, żeński głos, który należy do koleżanki Szydły z zespołu, czyli Natalii Grosiak. To jeden z bardziej ekspresyjnych utworów na płycie, w sporej części oparty na niemal hard-rockowej grze sekcji rytmicznej, której towarzyszy dynamiczna partia fletu (Jacek Zasada przypomniał, że wciąż bliski mu jest Ian Anderson z Jethro Tull) i kolejna solówka klawiszy (brzmiących jak moog). „sPotykanie” to powrót do klimatów balladowych – jest nie tylko stylowo, ale i dostojnie; zaskakiwać może fakt, że Quidamowi udaje się tutaj idealnie połączyć brzmienia akustyczne z elektronicznymi. Szósty w kolejności „Dodekafonix”, jakby na potwierdzenie tytułu, zaczyna się dość eksperymentalnie – z tego pozornego chaosu wyłania się jednak ostatecznie jeden z najbardziej zapadających w pamięć i melodyjnych refrenów, w którym wokalista z silnym wewnętrznym przekonaniem oznajmia: „ja mam swoje państwo / nie spotka mnie draństwo” i dalej: „w tym kraju bez granic / wrogów mam za nic”. Podobnie jak wcześniej w przypadku „Haluświatów” i „…lata”, tak teraz „Dodekafonix” płynnie przechodzi w „…jesień” – drugi kawałek instrumentalny, w którym swoje „pięć minut” mają po kolei gitarzysta, perkusista i flecista.
Połączone są również dwa następne kawałki – progresywne „Ostatecznie” i „…zima”, która kończy się fragmentem nawiązującym bezpośrednio do poprzedzającej ją piosenki. Utwór tytułowy, choć najkrótszy z tych wokalno-instrumentalnych, długo nie daje o sobie zapomnieć. Na tle gitary akustycznej w sposób chwytający za serce Kossowicz śpiewa bardzo osobisty tekst, nad którym nie sposób się nie zadumać czy zwyczajnie wzruszyć: „moja dusza w ciała gruzach błąka się”. Ostatni dźwięk „Saiko” staje się jednocześnie pierwszym „…przedwiośnia”, które – dla kontrastu – ma w sobie moc najlepszych fragmentów z dawnych płyt Quidam. To jednocześnie kolejna fascynująca wycieczka w lata 70. ubiegłego wieku. Czegóż to nie ma! Są ocierające się nieomal o heavy prog momenty w klimacie starego SBB (klawisze Florka i gitara Mellera), ale także chwile wyciszenia, kiedy do głosu dochodzi flet. To jeden z tych numerów, w który na koncercie, o ile tylko zechcą, muzycy mogą spokojnie wplatać wielominutowe solówki, dając tym samym popis swoich nieprzeciętnych umiejętności instrumentalnych. Pięknym zwieńczeniem albumu okazuje się zwiewna „Wiosna” z jazzowym fortepianowym wstępem, którego nie powstydziłby się Leszek Możdżer, i subtelną partią fletu w dalszej części. W warstwie lirycznej to jeszcze jedno intymne wyznanie wokalisty, które kończą przejmujące słowa: „zmory wspomnień chcę oswoić / na spacer wyprowadzić jak psa”.
W czasach, kiedy spora część kapel ze świata rocka progresywnego – dodajmy: nie bez podstaw – oskarżana jest o zjadanie własnego ogona, powtarzanie wciąż tych samych patentów i niewolnicze trzymanie się konceptów wypracowanych w poprzednich dekadach, Quidam nagrał płytę brzmiącą niezwykle świeżo i nowocześnie, pełną instrumentalnych smaczków (odkrywanych jeszcze po n-tym z kolei przesłuchaniu krążka). Z jednej strony nie brakuje na „Saiko” utworów, które bez żadnych wątpliwości powinny spodobać się wielbicielom klasycznego prog rocka, nieustannie zasłuchanym w Genesis czy Camel („Haluświaty”, „Walec”, „Ostatecznie”, „…przedwiośnie”), z drugiej jednak – zespół ma, chyba po raz pierwszy w tak dużym stopniu, ogromną szansę otworzyć się również na nowych słuchaczy, zorientowanych na muzykę z okolic trip hopu lub nawet – tak, tak, to nie jest żart! – dream popu (dzięki „sPotykaniu” czy „Wiośnie”). Nie da się ukryć, że zapewne silne piętno odcisnęły na „Saiko” ostatnie dokonania Stevena Wilsona (zwłaszcza z Porcupine Tree, Blackfield i No-Man) czy Richarda Barbieriego (Japan, najnowsza koprodukcja ze Steve’em Hogarthem). Tyle że trudno to uznać za zarzut; przecież to właśnie Wilson przed kilkunastu laty do zatęchłego światka prog rocka wpuścił sporą porcję ożywczego powietrza, doprowadzając tym samym do reanimowania przeżywającego kolejny kryzys gatunku. Cieszyć można się także polskimi tekstami autorstwa Kossowicza i Mellera, które niekiedy w dość zaskakujący sposób – łączący poetycki liryzm z grami słownymi opartymi na mowie potocznej – dokonują analizy współczesności, opierając się w kilku przypadkach („Saiko”, „Wiosna”) na dramatycznych przeżyciach osobistych.
Skład:- Bartosz Kossowicz – śpiew
- Maciej Meller – gitary, mandolina, dobro
- Zbigniew Florek – instrumenty klawiszowe
- Mariusz Ziółkowski – gitara basowa
- Jacek Zasada – flet, xaphoon
- Maciej Wróblewski – perkusja, kachon
Gościnnie: - Natalia Grosiak – śpiewa (4)
- Robert Szydło – bas akustyczny, gitary (3)
- Witold Dobaczewski – lo-fi harmonijka (10)
Hmm... Zaskakuje mnie ta okładka. Mój digipack nie ma na pierwszej stronie wydrukowanych ani nazwy zespołu, ani tytułu płyty.
Ukazała się jednak i taka wersja okładki?