Tu miejsce na labirynt…: Testament sceny Canterbury [Soft Machine Legacy „Burden of Proof” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jest ich czterech. Razem mają… 259 lat! Ich wiek nie ma jednak żadnego wpływu na muzykę, którą grają – wciąż brzmi ona świeżo i fascynująco. Uważają się za spadkobierców legendarnej brytyjskiej grupy ze sceny Canterbury – Soft Machine; dlatego do oryginalnej nazwy dodali jeszcze słówko „Legacy”. Właśnie opublikowali pod tym rozszerzonym szyldem trzeci studyjny album – „Burden of Proof”.
Tu miejsce na labirynt…: Testament sceny Canterbury [Soft Machine Legacy „Burden of Proof” - recenzja]Jest ich czterech. Razem mają… 259 lat! Ich wiek nie ma jednak żadnego wpływu na muzykę, którą grają – wciąż brzmi ona świeżo i fascynująco. Uważają się za spadkobierców legendarnej brytyjskiej grupy ze sceny Canterbury – Soft Machine; dlatego do oryginalnej nazwy dodali jeszcze słówko „Legacy”. Właśnie opublikowali pod tym rozszerzonym szyldem trzeci studyjny album – „Burden of Proof”.
Soft Machine Legacy ‹Burden of Proof›Utwory | | CD1 | | 1) Burden of Proof | 5:51 | 2) Voyage Beyond Seven | 4:53 | 3) Kitto | 1:50 | 4) Pie Chart | 5:07 | 5) JPS | 1:03 | 6) Kings & Queens | 6:46 | 7) Fallout | 6:59 | 8) Going Somewhere Canorous? | 1:13 | 9) Black and Crimson | 5:05 | 10) The Brief | 2:27 | 11) Pump Room | 5:19 | 12) Green Cubes | 05:33 | 13) The Landed On a Hill | 3:03 |
Na początku było The Wilde Flowers! Grupę – założoną w 1964 roku w niezwykle ważnym dla historii Anglii mieście Canterbury, stolicy arcybiskupstwa – tworzyli muzycy, którzy następnie stanęli na czele dwóch bardzo zasłużonych dla brytyjskiego rocka progresywnego i psychodelii kapel: Caravan i Soft Machine. Byli wśród nich między innymi wokalista Kevin Ayers, gitarzysta basowy Hugh Hopper oraz perkusista Robert Wyatt. Gdy The Wilde Flowers po trzech latach niezbyt intensywnej działalności wyzionęło ducha, cała trójka kontynuowała przygodę z rockiem w szeregach Soft Machine. Pierwszy skład nowej formacji uzupełnił jeszcze klawiszowiec Mike Ratledge. Do 1984 roku zespół wydał dziesięć płyt studyjnych, ostatnią trzy lata przed rozwiązaniem. W tym czasie wielokrotnie zmieniało się zestawienie, w jakim grupa wchodziła do studia bądź wychodziła na scenę. Zmarły przed zaledwie czterema miesiącami Ayers rozstał się z kolegami już po nagraniu debiutanckiego krążka; Wyatt odszedł w 1971 roku, mając cztery płyty na koncie; Hopper wytrzymał dwa lata dłużej, dzięki czemu jego dyskografia jest bogatsza o dwie produkcje; w tym czasie na trzy lata (1969-1972) barwy Soft Machine przywdział też saksofonista Elton Dean. Najdłużej wytrzymał Ratledge, którego można usłyszeć jeszcze na opublikowanym w 1976 roku longplayu „Softs” (co prawda zagrał gościnnie jedynie w dwóch kawałkach). Na ostatnim dziele formacji – „Land of Cockayne” (1981) – nie pojawia się już żaden z jej założycieli. A jednak Soft Machine nie umarło. Muzycy różnych składów niemal nieustannie tworzyli nowe formacje, do których ściągali swoich najbliższych przyjaciół, a których nazwy nawiązywały do kapeli-matki. Jedną z nich była powołana do życia w 2002 roku Soft Ware, którą szybko jednak przechrzczono na Soft Works. Na jej czele stanęli Hugh Hopper i Elton Dean, których wspomogli gitarzysta Allan Holdsworth i perkusista John Marshall. Zespół nie tylko udał się w trasę, ale również – by nie być posądzonym jedynie o chęć odcinania kuponów od dawnej sławy – nagrał nowy materiał zatytułowany „Abracadabra” (2003). W tym samym czasie Hopper i Dean weszli do studia z dwoma muzykami japońskimi – klawiszowcem Hoppym Kayiyamą oraz bębniarzem Yoshidą Tatsuyą – i zarejestrowali prawie godzinną dwuczęściową suitę, którą cztery lata później opublikowali pod szyldem Soft Mountain (taki też tytuł nosił album). Ale i to było dla nich za mało. Gdy z szeregów Soft Works zdezerterował Holdsworth, postanowili nie zawieszać instrumentów na kołku – przyjęli na jego miejsce Johna Etheridge’a (grał w kapeli-matce w latach 1975-1978) i zmienili nazwę na Soft Machine Legacy, po czym niemal z marszu ruszyli w trasę po Europie. Jej efektem stał się nagrany w Holandii krążek „Live In Zaandam” (2005). Rok później powstało pierwsze studyjne dzieło formacji zatytułowane po prostu „Soft Machine Legacy”. Wielbiciele jazz-rocka, pamiętający dokonania muzyków z lat 60. i 70. ubiegłego wieku, byli wniebowzięci. Po wydaniu płyty zespół odbył kolejne tournée, po którym pozostała pamiątka w postaci nagranego w Paryżu dwupłytowego „Live at the New Morning” (2006). Niestety, jak się okazało, była to ostatnia rejestracja, w jakiej wziął udział Elton Dean – muzyk zmarł, w wieku 60 lat, 8 lutego 2006 roku. Zgodnie z nazwą, grupa nie zawiesiła działalności; dokooptowała do składu saksofonistę i flecistę Theo Travisa (znanego między innymi ze współpracy z Gongiem, The Tangent oraz Stevenem Wilsonem) i nagrała wcale nie gorszy od debiutu krążek „Steam” (2007). Dwa lata po jego publikacji – 7 czerwca 2009 roku – śladem Deana podążył Hugh Hopper (w chwili śmierci miał 64 lata), którego miejsce w zespole zajął teraz Roy Babbington (w Soft Machine grał w latach 1973-1976). O swoich dużych możliwościach nowy skład przekonał koncertówką „Live Adventures” (2010). Ale ambicje muzyków sięgały dalej, postanowili pozostawić po sobie także premierowy materiał studyjny. Nagrali go w sierpniu ubiegłego roku w Electromagnetic Synergy Studio we włoskiej miejscowości San Sebastiano da Pó, zmiksowali w londyńskim The Blue Room w grudniu 2012 i styczniu 2013 roku. Do sklepów natomiast „Burden of Proof” trafiło wiosną nakładem specjalizującej się w jazz-rocku i jazzie awangardowym nowojorskiej wytwórni Moonjune Records. Ciekawe, że chociaż panowie John Etheridge, Roy Babbington i John Marshall mają za sobą – dwaj pierwsi krótszy, ostatni z wymienionych zdecydowanie najdłuższy (bo aż trzynastoletni) – staż w Soft Machine, razem zagrali tylko na jednym longplayu tej formacji – „Softs” (1976). Być może więc właśnie tam należałoby szukać inspiracji dla „Burden of Proof”. I coś jest na rzeczy. Choć oczywiście płyta z 2013 roku brzmi zupełnie inaczej, znacznie dojrzalej, to nie da się ukryć, że wyrasta z tego samego pnia muzycznego, z zamiłowania do jazz-rockowych i psychodelicznych poszukiwań, które prawie pół wieku temu zrodziły legendarną scenę Canterbury. Na trzeci album studyjny Soft Machine Legacy trafiło trzynaście kompozycji, w tym cztery miniatury, będące w zasadzie solowymi bądź w duetach popisami poszczególnych muzyków. Na pierwsze danie podano utwór tytułowy, w którym po kolei prezentuje się słuchaczom cały zespół – począwszy od delikatnych dźwięków gitary Etheridge’a, poprzez klasyczny jazzowy rytm nadawany przez Babbingtona i Marshalla, aż po saksofon tenorowy Travisa, który następnie praktycznie do samego końca walczy o palmę pierwszeństwa z gitarą. Ta „rywalizacja” odbywa się jednak z korzyścią dla słuchacza – zamiast pełnych fajerwerków popisów solowych, nastawionych głównie na prezentację własnych możliwości, muzycy starają się idealnie dopełniać; nie zapominają też o tym, że obok improwizacji należy co jakiś czas podrzucić zgrabną melodyjkę, która zapadnie w pamięć i zachęci do tego, by po pierwszym przesłuchaniu albumu mieć ochotę na następne z nim spotkania. Drugi w kolejności „Voyage Beyond Seven” otwiera dynamiczna partia saksofonu, po której rozpoczyna się rozbudowana partia improwizowana; w dalszej części do głosu dochodzi Etheridge, który – wzorem Steve’a Hacketta, ewentualnie Davida Gilmoura – prezentuje nam prawdziwie progresywną solówkę. W finale oddaje jednak pola Travisowi i całość kończy się zmasowanym atakiem dęciaków. „Pie Chart” z kolei zaczyna się jak blues, ale gdy wchodzi saksofon, numer ten momentalnie zamienia się w na poły balladowo-pościelową melodię rodem z lat 40. XX wieku. W zupełnie inne rejony muzyczne zabiera słuchaczy „Kings & Queens”, w którym po pięknym początku, kiedy to mroczną linię basu oplata urokliwa partia fletu, na plan pierwszy wybija się gitara Johna Etheridge’a. I znów mamy do czynienia z kawałkiem o proweniencji czysto progrockowej. Czego nie można powiedzieć o siedmiominutowym „Fallout”. Tutaj bowiem muzycy ponownie dają upust swoim eksperymentatorskim zapędom. Połamane rytmy, dźwięki gitary przepuszczonej przez przetworniki, wreszcie zahaczające o free jazz partie saksofonu i fletu – oto cechy charakterystyczne najdłuższego na całej płycie kawałka. Powrotem do świata rocka progresywnego, choć oczywiście z mocnym jazz-rockowym zacięciem, okazuje się „Black and Crimson”, znaczony kolejną wyśmienitą partią solową gitarzysty (chociaż i Travis ma tutaj swoje „pięć minut”). „Pump Room” zbudowane zostało na zasadzie kontrastów. Najpierw mamy podkład, który raz kojarzy się z bluesem, a raz z jazzem, potem odzywa się przesterowana gitara, którą z kolei wycisza uładzony saksofon. I tak do samego końca, przez mniej więcej cztery minuty – oba instrumenty solowe prowadzą ze sobą specyficzny dialog. Na odrobinę kontrolowanego szaleństwa możemy natomiast liczyć w „Green Cubes”; ten utwór to najbardziej odważna na „Burden of Proof” podróż do psychodelicznych początków Soft Machine. Gdzieniegdzie pobrzmiewają też echa krautrocka, ale jeśli uznamy, że niemieccy awangardziści lat 70. w dużym stopniu wzorowali się na scenie Canterbury, wrócimy do punktu wyjścia. Wspomnianymi wcześniej miniaturami są: gitarowe „Kitto”, perkusyjne „JSP”, basowe „Going Somewhere Canorous?” oraz saksofonowe „The Brief” (choć tu jeszcze dla odmiany pojawia się niemal punkowa sekcja rytmiczna). Cały album zamyka utwór zatytułowany „The Landed On a Hill”, w którym Travis zasiada do fortepianu elektrycznego, by wyczarować niemal kosmiczne dźwięki; kiedy dochodzi jeszcze gitara, robi się bardzo smutno i nostalgicznie. Piękniej, wspominając przy okazji Eltona Deana i Hugh Hoppera, zwieńczyć „Burden of Proof” chyba już nie można było. Skład:- John Etheridge – gitara elektryczna
- Roy Babbington – gitara basowa
- Theo Travis – saksofon tenorowy, flet, fortepian elektryczny (Fender Rhodes)
- John Marshall – perkusja, instrumenty perkusyjne
|