Tu miejsce na labirynt…: Słowacy nie gęsi, też swój jazz-rock mają! [Fermáta „Fermáta” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W tym samym czasie, gdy w Czechach robiły furorę jazz-rockowe zespoły Jazz Q, Modrý Efekt, Energit i Bohemia, w Słowacji rosła w siłę formacja o nazwie Fermáta. Na jej czele stał były gitarzysta grup Prúdy i Collegium Musicum František Griglák. Debiutancki album – zatytułowany po prostu „Fermáta” – ukazał się w 1975 roku. I choć do dzisiaj zalicza się on do najznamienitszych dokonań rocka słowackiego, wcale nie był najwybitniejszym dziełem tej kapeli.
Tu miejsce na labirynt…: Słowacy nie gęsi, też swój jazz-rock mają! [Fermáta „Fermáta” - recenzja]W tym samym czasie, gdy w Czechach robiły furorę jazz-rockowe zespoły Jazz Q, Modrý Efekt, Energit i Bohemia, w Słowacji rosła w siłę formacja o nazwie Fermáta. Na jej czele stał były gitarzysta grup Prúdy i Collegium Musicum František Griglák. Debiutancki album – zatytułowany po prostu „Fermáta” – ukazał się w 1975 roku. I choć do dzisiaj zalicza się on do najznamienitszych dokonań rocka słowackiego, wcale nie był najwybitniejszym dziełem tej kapeli.
FermátaUtwory | | CD1 | | 1) Rumunská rapsódia | 5:52 | 2) Perpetuum II | 10:27 | 3) Postavím si vodu na čaj | 4:20 | 4) Valčík pre krstnú mamu | 7:03 | 5) Perpetuum III | 11:47 |
Lata 70. XX wieku były w Czechosłowacji dla ambitnej muzyki rockowej – spod znaku fusion, rocka progresywnego i muzycznej awangardy – okresem niezwykłego wręcz wzlotu. Wielkim uznaniem krytyków i popularnością wśród słuchaczy cieszyły się takie formacje jak Modrý Efekt Radima Hladíka, Jazz Q (Praha) Martina Kratochvíla, Energit Luboša Andršta czy Bohemia Leška Semelki. A nie należy zapominać także o działającym, z przyczyn czysto politycznych, poza oficjalnym obiegiem legendarnym zespole psychodeliczno-symfonicznym The Plastic People of the Universe. Tak się składa, że wszystkie wymienione powyżej kapele stworzone zostały przez Czechów; tym samym można by odnieść wrażenie – błędne i krzywdzące – że muzycy słowaccy pozostawali daleko w tyle za swoimi bratankami. Tak jednak wcale nie było! W Bratysławie bowiem również powstała bardzo prężna scena rockowa, której ton nadawali tacy muzycy jak Pavol Hammel, Marián Varga, Dežo (Dezider) Ursiny i František Griglák, kierujący zespołami Prúdy, Collegium Musicum, Provisorium i Fermáta. Każdy z nich pozostawił po sobie albumy, które śmiało można postawić obok najwybitniejszych dokonań czołowych kapel progresywnych (w jak najszerszym znaczeniu tego słowa) Europy zachodniej. František Griglák – przez przyjaciół nazywany po prostu „Fero” – urodził się w Bratysławie w sierpniu 1953 roku. Początkowo uczył się grać na instrumentach klawiszowych, dopiero później, już podczas studiów w konserwatorium, zdecydował się zostać gitarzystą. Od najmłodszych lat słuchał rocka i big beatu (nie tylko w Polsce tak właśnie nazywano muzykę młodzieżową); do jego ulubionych wykonawców zaliczali się The Beatles, Shadows, Cliff Richard, ale także dwie grupy, w których w latach 60. śpiewał Dežo Ursiny – The Beatmen (1964-1966) i The Soulmen (1966-1968). Mając niespełna szesnaście lat Griglák stanął na czele własnego zespołu, który założył do spółki z kolegą ze szkolnej ławy. Nazwali się Inside of Fire (jak na tamte czasy naprawdę awangardowo i odlotowo), a w repertuarze mieli przede wszystkim utwory The Kinks, The Troggs i nieśmiertelnego Jimiego Hendriksa. Po kilku miesiącach muzykowania „Fero” poczuł się na tyle mocny, że zaczął sam komponować; więcej nawet – kilka swoich kawałków podesłał starszemu od siebie o pięć lat wokaliście i gitarzyście Pavlovi Hammelowi, który nieprzerwanie od 1963 roku stał na czele cieszącej się coraz większą estymą formacji Prúdy. Grupa ta miała już na koncie debiutancki longplay zatytułowany „Zvoňte, zvonky” (1969) i była po nagraniu – w tym samym roku – kolejnej płyty „Pokoj vám”. Tak się jednak nieszczęśliwie złożyło, że zaginęła taśma-matka z tym materiałem i w efekcie planowany krążek nie ujrzał wówczas światła dziennego. Stało się to dopiero po trzydziestu latach, kiedy nagrania zostały cudem odnalezione. Nieszczęście, które spotkało młodych muzyków, spowodowało rozpad zespołu. Z Hammelem pożegnał się klawiszowiec Marián Varga, który niebawem powołał do życia nową formację – Collegium Musicum. Pavol postanowił się jednak nie poddawać i kontynuować przygodę z muzyką pod starą nazwą. Skompletował nowy skład, w którym znaleźli się siedemnastoletni František Griglák (gitara), Alexander Filo (gitara basowa) oraz Anton Kuruc (perkusja). Wspólnymi siłami nagrali kolejny album – „Pavol Hammel a Prúdy” (1970). Po jego publikacji pozycja „Fero” tak urosła, że postanowił ściągnąć go do siebie Varga, który szukał właśnie nowego gitarzysty po tym, jak pożegnał się z nim Ratislav Vacho. Dzięki przyjęciu tej propozycji Griglákowi dane było wziąć udział w nagraniu jednej z najważniejszych płyt lat 70. XX wieku w Czechosłowacji – wypełnionego czterema suitami podwójnego krążka „Konvergencie” (1971). Oprócz niego i lidera w sesji wzięli jeszcze udział basista Fedor Frešo i perkusista Dušan Hájek, a w jednym numerze („Piesne z kolovrátku”) gościnnie zaśpiewał Hammel. Niestety, także w Collegium Musicum František nie zagrzał długo miejsca, przede wszystkim dlatego że wkrótce Varga skupił się na karierze solowej, a kiedy po paru latach zaczął ponownie zbierać starych przyjaciół, „Fero” był już zaangażowany w zupełnie inny projekt. W 1972 roku Griglák poznał klawiszowca Tomáša Berkę, który przyjął go do swej, inspirowanej dokonaniami Jethro Tull, kapeli Ex We Five. Rok później obaj panowie przekształcili ją w Fermátę. Pierwszy skład uzupełnili jeszcze gitarzysta basowy Laco Lučenič oraz perkusista Pavol Kozma, który w przyszłości stanie się podporą między innymi Collegium Musicum („On a ona”, 1979; „Divergencie”, 1981), Modus („Baličk snov”, 1980), Jazz Q („ Hvězdoň”, 1981/1984) i Luboš Andršt Blues Band („Blues Office”, 1988). Po kilkunastu miesiącach grania Griglák i Berka wymienili jednak sekcję rytmiczną; nowymi muzykami zostali Anton Jaro (bas) i Peter Szapu (bębny). Właśnie z nimi Fermáta dokonała nagrań, które trafiły na debiutancki album. Wydała go założona w Bratysławie w 1971 roku wytwórnia Opus (wcześniej będąca jedynie słowacką filią praskiego Supraphonu), której główne studio mieściło się wówczas w prowincjonalnym miasteczku Hlohovec w kraju trnawskim. Na oryginalną, winylową wersję płyty trafiło pięć instrumentalnych kompozycji, trwających w sumie – bez trzydziestu sekund – czterdzieści minut. Album otwiera utwór zatytułowany „Rumunská rapsódia” – i tytuł, choć może wydawać się dziwny i zaskakujący (wszak Słowację od Rumunii oddzielały nawet w czasach komunistycznych Węgry i należąca do Związku Radzieckiego Ukraina), jest jak najbardziej uzasadniony. Po ostrym rockowym początku pojawia się bowiem skoczna i taneczna melodia bardzo wyraźnie inspirowana folklorem rumuńskim, od razu przywodząca na myśl dokonania najsłynniejszej kapeli progresywnej z kraju rządzonego przez Nicolae Ceaușescu, czyli Phoenix. Kawałek Słowaków mógłby spokojnie znaleźć się na „Cei ce ne-au dat nume” (1972), debiutanckim – i jednocześnie najsłynniejszym – longplayu grupy prowadzonej przez Nicolae Covaciego. W podobnym tonie utrzymany jest finał utworu; pośrodku mamy natomiast do czynienia z progresywną odmianą fusion, w której na plan pierwszy wybija się głównie gitara Františka Grigláka, za tło służą zaś partie fortepianu elektrycznego, na którym – jak i na wszystkich innych klawiszach – gra Tomáš Berka, oraz urozmaicające całość perkusjonalia (odpowiadali za nie zarówno basista Anton Jaro, jak i bębniarz Peter Szapu). Numer ten jest jednak ewenementem, w kolejnych kompozycjach dominować będą już rytmy czysto rockowe (z pewnymi inklinacjami w kierunku jazzu), bez jakichkolwiek odniesień do folkloru. O czym dobitnie przekonuje chociażby ponad dziesięciominutowe „Perpetuum II” – pomyślane jako dziełko (w zasadzie minisuita), w którym każdy z muzyków będzie miał możliwość udowodnienia swojego kunsztu. Mamy tu więc i solówkę – co prawda niezbyt długą, ale zawsze – na perkusji, i rozbudowaną partię syntezatorową, i długo oczekiwane solo na gitarze. W ostatnich kilkudziesięciu sekundach muzycy ponownie wyhamowują, aby skoczyć w bok, do krainy jazz-rocka, gdzie gęsto grająca perkusja może sobie spokojnie pogadać z synkopowaną gitarą. I tak aż do wyciszenia. „Perpetuum II” płynnie przechodzi w kawałek o nieco zaskakującym tytule „Postavím si vodu na čaj”. Z drugiej strony nie powinniśmy się jednak temu dziwić – w przypadku muzyki w stu procentach instrumentalnej autorzy nie są ograniczeni zawartością tekstów, mogą więc dawać upust swojej wyobraźni (do jakiego stopnia, świadczą, niekiedy bardzo mocno „odjechane”, tytuły utworów polskich jazzmanów z lat 70. i 80. XX wieku). I choć jest to najkrótsza kompozycja na całym krążku, też nie brakuje w niej zmiennych klimatów; instrumentem wiodącym praktycznie przez cały czas jest gitara, zmienia się za to w zasadniczy sposób tło – raz wypełniają je dźwięki fortepianu elektrycznego, to znów syntezatora; z kolei sekcja rytmiczna dba o to, aby całości nie brakowało mocy. Po przełożeniu czarnego krążka na drugą stronę niespodzianek także nie będzie brakować. „Valčík pre krstnú mamu” zaczyna się bardzo nostalgicznie – od partii organów wspomaganych przez gitarę basową; w dalszym ciągu jest na przemian progresywnie i jazz-rockowo. Najdziwniejszy zaś w tym wszystkim jest fakt, że przejścia z jednego stylu do drugiego odbywają się w sposób bardzo naturalny – ot, gitarzysta zaczyna nagle grać nową partię, a sekcja rytmiczna natychmiast za nim podąża, zmieniając zupełnie rytm. A potem na odwrót i tak w kółko. Na pewno wielką sztuką jest robić to w sposób, który nie drażni, nie wywołuje wrażenia chaosu i nie rodzi u słuchacza pytań typu: O co tu tak naprawdę chodzi? Drugą stronę albumu wieńczy najbardziej rozbudowany w całym zestawie, prawie dwunastominutowy, utwór „Perpetuum III”. Można odnieść wrażenie, że muzycy dali tu sobie trochę więcej luzu; mniej jest dyscypliny, co z kolei otwiera drogę do dłuższych partii poszczególnych instrumentów. Prym ponownie wiedzie gitarzysta, ale swoje „pięć minut” mają również basista i klawiszowiec. Wszyscy skupiają się zaś bardziej na tworzeniu odpowiedniego klimatu aniżeli generowaniu konkretnych melodii – dzięki temu kawałek ma posmak psychodelii i space rocka. W porównaniu ze wspomnianymi na początku tekstu zespołami Jazz Q, Modrý Efekt, Energit czy Bohemia, Fermáta jest zdecydowanie bardziej rockowo-progresywna; nawet jeśli Griglák i Berka w swoich solówkach nawiązują do fusion spod znaku Mahavishnu Orchestra czy Weather Report, sekcja Jaro-Szapu dba o to, by grupa nie traciła nic na potędze brzmienia. I to była podstawowa cecha odróżniająca Słowaków od czeskich przedstawicieli sceny jazz-rockowej. Album „Fermáta” okazał się początkiem bardzo długiej drogi. W następnych latach – z różnymi muzykami, ale wciąż pod tą samą nazwą – František Griglák nagrał jeszcze dziesięć płyt studyjnych; ostatnia z nich – „Next” – ukazała się przed ośmioma laty. Z kolei trzy lata później Griglák, oficjalnie nie rozwiązując swojej sztandarowej formacji, dołączył do reaktywowanego przez Mariána Vargę Collegium Musicum, z którym występuje po dziś dzień (vide koncertowy album „Speak, Memory” z 2010 roku). Skład:- František Griglák – gitara elektryczna
- Tomáš Berka – instrumenty klawiszowe (fortepian elektryczny, syntezator, organy)
- Anton Jaro – gitara basowa, instrumenty perkusyjne
- Peter Szapu – perkusja, instrumenty perkusyjne
|