Tu miejsce na labirynt…: Posłuchać, przeżyć, nigdy nie zapomnieć! [Bushman’s Revenge „A Little Bit of Big Bonanza” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Z grupą Bushman’s Revenge jest nieco inaczej niż z recenzowanymi w tej rubryce wcześniej formacjami Møster! i Grand General. Gdy kapela powstała, nazwiska muzyków nikomu nic nie mówiły, dzisiaj natomiast są to instrumentaliści o uznanej marce na rynku norweskim, udzielający się w wielu innych projektach. Wydany w ubiegłym roku album „A Little Bit of Big Bonanza” to czwarta pełnowymiarowa płyta studyjna w jego dyskografii.
Tu miejsce na labirynt…: Posłuchać, przeżyć, nigdy nie zapomnieć! [Bushman’s Revenge „A Little Bit of Big Bonanza” - recenzja]Z grupą Bushman’s Revenge jest nieco inaczej niż z recenzowanymi w tej rubryce wcześniej formacjami Møster! i Grand General. Gdy kapela powstała, nazwiska muzyków nikomu nic nie mówiły, dzisiaj natomiast są to instrumentaliści o uznanej marce na rynku norweskim, udzielający się w wielu innych projektach. Wydany w ubiegłym roku album „A Little Bit of Big Bonanza” to czwarta pełnowymiarowa płyta studyjna w jego dyskografii.
Bushman’s Revenge ‹A Little Bit of Big Bonanza›Utwory | | CD1 | | 1) As We Used to Sing | 6:19 | 2) No More Dead Bodies for Daddy Tonight | 8:22 | 3) Jeg Baker Kokosboller | 5:07 | 4) John Lennon was the Greatest Man who Ever Lived | 3:51 | 5) Iron Bloke | 4:53 | 6) 4E73 | 2:23 | 7) Tinnitus Love Poem | 6:26 | 8) Hent Tollekniven Ivar, Det Har Stranda En Hval | 10:23 |
W 2013 roku Bushman’s Revenge obchodzą dziesiątą rocznicę powstania. Założycielami grupy byli, mieszkający w Skien na południu kraju, rozmiłowani w muzyce jazzowej i rockowej gitarzysta Even Helte Hermansen oraz perkusista Gard Nilssen, do których niebawem dołączył – jako trzeci i zarazem ostatni muzyk – basista Rune Nergaard. Pierwsze lata nie należały, co oczywiste, do najłatwiejszych. Zespół musiał zagrać dziesiątki, jeśli nie setki koncertów, aby przebić się do świadomości słuchaczy. Dopiero w sierpniu 2006 roku muzykom dane było zarejestrować materiał na debiutancki krążek, „Cowboy Music”, który ukazał się rok później nakładem wytwórni Jazzaway. I wtedy się zaczęło! Płyta zebrała bardzo dobre recenzje, a tworzących Bushman’s Revenge instrumentalistów zaczęto zapraszać do wielu innych projektów. Hermansen przez trzy lata (2007-2010) udzielał się nawet w Shining; jego bytność w tej formacji zwieńczyło nagranie kultowego już dzisiaj „Blackjazz”. Poza tym w barwach Slow Motion Orchestra akompaniował śpiewaczce Solveig Slettahjell na płycie „Tarpan Seasons” (2009), a ostatnio został członkiem efemerycznego, jak można sądzić, Grand General. Na brak propozycji nie narzekali także Nergaard i Nilssen. Tego pierwszego można usłyszeć na płytach grup freejazzowych Marvel Machine („Volt/Revolt”, 2011), Scent of Soil („Scent of Soil”, 2011) oraz – kierowanej przez saksofonistę Eirika Hegdala – Team Hegdal („Vol. 1”, 2010; „Vol. 2”, 2011). W dwóch ostatnich tworzył sekcję rytmiczną do spółki ze swoim kolegą z Bushman’s Revenge Gardem Nilssenem. Nilssen to zresztą muzyk, który najwcześniej zaliczył „skok w bok”, już bowiem w 2006 roku związał się z awangardową noise’ową kapelą Puma, z którą przez następnych pięć lat nagrał cztery albumy („Isolationism”, 2006; „Discotheque Bitpunching”, 2008; „Puma Marhaug”, 2009; „Half Nelson Courtship”, 2011). Oprócz tego zaliczył też staż w eksperymentalnych formacjach jazzowych Lord Kelvin („Dances in the Smoke”, 2009; „Radio Has No Future”, 2011) oraz Cortex („Resection”, 2011; „Göteborg”, 2012). Oczywiście przez cały ten czas cała trójka bardzo aktywnie działała pod szyldem Bushman’s Revenge. Sukces debiutu sprawił, że w 2008 roku kontrakt z nimi podpisał Rune Kristoffersen i od tamtej pory wszystkie płyty zespołu ukazują się pod szyldem cieszącego się dużą renomą w Skandynawii Rune Grammofon. Cztery lata temu Hermansen i koledzy opublikowali „You Lost Me at Hello”, rok później „Jitterbug”, wreszcie w 2012 – „A Little Bit of Big Bonanza”. Niejako dodatkiem do ostatniej z wymienionych płyt był, wydany jedynie na winylu, krążek z coverami, zatytułowany „Never Mind the Botox”, na który trafiły między innymi przeróbki utworów Black Sabbath („War Pigs”), Ornette’a Colemana („Lonely Woman”), Stinga („No Time This Time”), Sun Ra („We Travel the Spaceways”) oraz The Pixies („Monkey Gone to Heaven”). Jak widać, muzycy nie kierowali się chyba żadnym kluczem przy doborze repertuaru. Dyskografię uzupełnia jeszcze, opublikowana w tym roku, pierwsza płyta koncertowa formacji – „Electric Komle – Live!”. Na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku uważano, że optymalnym zestawieniem dla kapeli rockowej jest trio – z podstawowym instrumentarium, na które składały się gitary elektryczna i basowa oraz perkusja. W takiej konfiguracji grały przecież między innymi zespoły tego formatu co Cream, Blue Cheer, Jimi Hendrix Experience, Emerson, Lake & Palmer, The Gun, nieco później zaś SBB, ZZ Top, Three Man Army, Budgie, Rush, Motörhead. W latach 80. i 90. natomiast na trwałe w sercach wielbicieli rocka zagościły Primus, King’s X, Nirvava i Gov’t Mule. Dzisiaj zresztą także nie brakuje muzyków, którzy hołdują zasadzie sprzed ponad czterech dekad; wystarczy wspomnieć islandzki Sigur Rós, norweski BigBang, angielski Electric Wizard, szwedzkie Three Seasons, amerykańskie Trioscapes i Many Arms, multietniczne The Aristocrats, wreszcie – bohaterów dzisiejszej odsłony „Tu miejsce na labirynt…”, Bushman’s Revenge. Przyglądając się bliżej Norwegom, analizując nazwę kapeli, tytuły płyt i poszczególnych utworów, jak również zaskakująco minimalistyczne okładki albumów, można odnieść wrażenie, że to wszystko nie jest na poważnie, że mamy do czynienia z jakąś wielką zgrywą. To przeświadczenie mija jednak w momencie „odpalenia” krążka – ich muzyka jest jak najbardziej serio. Owszem, gdzieniegdzie pozwolą sobie na drobny żart, jakiś cytat z klasyki, ale poza tym dokonania Hermansena i spółki to najwyższej próby jazz-rock z wyraźnymi ciągotkami w kierunku brzmień ostrzejszych, nawet z okolic progresywnego metalu. Na otwarcie „A Little Bit of Big Bonanza” Norwegowie wybrali utwór „As We Used to Sing”, zaczerpnięty z twórczości czarnoskórego amerykańskiego gitarzysty freejazzowego Sonny’ego Sharrocka. Ukazał się on pierwotnie na płycie „Ask the Ages” z 1991 roku, ostatniej wydanej przed jego nagłą śmiercią trzy lata później (z powodu zawału serca). Trzeba przyznać, że był to strzał w dziesiątkę. Wersja Bushman’s Revenge, krótsza od oryginału o ponad minutę, to prawdziwa perełka – ze smakowitą, pulsującą sekcją rytmiczną i kąsającą gitarą. Z biegiem czasu Even Helte Hermansen gra coraz bardziej na luzie, z dużą skłonnością do improwizacji. Lecz i tak poprzez kolejne solówki przebija się powtarzany z uporem – to przez gitarę elektryczną, to znów przez bas – motyw przewodni utworu, będący notabene bardzo sympatyczną i wpadającą w ucho melodią. W „No More Dead Bodies for Daddy Tonight” przenosimy się w trochę inny świat. Początkowy rock’n’rollowy (choć nie w klasycznym znaczeniu tego słowa) rytm przeistacza się w dalszej części w wirtuozerski popis gitarzysty, który udowadnia, że z równą dbałością wsłuchuje się w nagrania mistrzów jazzu, Pata Metheny’ego czy Johna McLaughlina, jak i współczesnych magów tego instrumentu, Steve’a Vaia i Joego Satrianiego. Duży wpływ na kształt tego kawałka miał także producent – to przede wszystkim jego zabiegi przy stole mikserskim sprawiły, że im bliżej finału, tym numer ten zyskuje większą przestrzeń, zmierzając prostą drogą w kierunku psychodelii i space rocka. Przez całe osiem minut (z dokładką) Norwegowie utrzymują szybkie tempo, dopiero w końcówce stopniowo wyhamowują, aż wreszcie szczęśliwie docierają do mety. „Jeg Baker Kokosboller” to z kolei wycieczka w rejony raczej rzadko penetrowane przez grupy jazz-rockowe. Wolny i ciężki rytm wzięty jest rodem ze sludge metalu. Nawet Hermansen powstrzymuje się tutaj od solówki, a jedynie, tworząc – dzięki wykorzystaniu przetworników – ścianę dźwięku, stara się jak najpełniej zagospodarować tło. Specyficznym, akustycznym przerywnikiem jest niespełna czterominutowa kompozycja o bałwochwalczym tytule „John Lennon was the Greatest Man who Ever Lived”. Niewiele jednak ma wspólnego z dokonaniami The Beatles, już prędzej z solowymi eksperymentami muzyka z Liverpoolu. W podobnym nastroju utrzymany jest króciutki „4E73”, w którym po raz kolejny pojawiają się brzmienia elektroniczne – głównie po to, by dać chwilę wytchnienia i stworzyć odpowiedni, mocno kontrastujący z pozostałymi utworami klimat. Bezpośrednio przed nim słuchacze otrzymują bowiem kolejny silny cios w postaci „Iron Bloke”, w którym nie brakuje ani szalonych solówek gitarowych, ani potężnie brzmiącej sekcji rytmicznej. Znać jednak, że chociaż od czasu do czasu Skandynawowie pozwalają sobie na kontrolowany odjazd, to mimo wszystko doskonale panują nad materią dźwiękową. Kolejnymi tego dowodami są dwa kawałki zamykające „A Little Bit of Big Bonanza”, podobne w stylu, łączące klasyczny jazz-rock z metalem, rockiem progresywnym i psychodelią. „Tinnitus Love Poem” zaczyna się ponownie od mocnego akcentu sludgemetalowego, by następnie przerodzić się w eksperyment pełen karkołomnych podziałów rytmicznych. Nie inaczej jest z najdłuższym na całym krążku „Hent Tollekniven Ivar, Det Har Stranda En Hval”, który jest równie idealnym finałem płyty, co „As We Used to Sing” jej początkiem. Z tą różnicą, że można dopatrzyć się w nim także, przynajmniej do pewnego momentu, inspiracji klasykami blues- i folk-rocka zza Oceanu, Neilem Youngiem, względnie Bruce’em Springsteenem. Podsumowując: Bushman’s Revenge nagrali album, który zadowolić może najwybredniejszych odbiorców. Pod jednym jednakże warunkiem – że nie są muzycznymi ortodoksami, że nie drażni ich mieszanie stylów i przekraczanie granic. Że lubią muzykę nie tylko słuchać, ale i przeżywać. Skład:- Even Helte Hermansen – gitara
- Rune Nergaard – gitara basowa
- Gard Nilssen – perkusja
|