Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Monomyth

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMonomyth
Wykonawca / KompozytorMonomyth
Data wydania15 września 2013
Wydawca Burning World Records
NośnikCD
Czas trwania59:40
Gatunekelektronika, rock
EAN0432425262327
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Thomas van der Reydt, Peter van der Meer, Selwyn Slop, Sander Evers, Tjerk Stoop
Utwory
CD1
1) Vanderwaalskrachten11:41
2) Vile Vortices09:02
3) The Groom Lake Engine11:21
4) Loch Ness10:31
5) Huygens17:04
Wyszukaj / Kup

Tu miejsce na labirynt…: W otchłań kosmiczną, aż po horyzont zdarzeń
[Monomyth „Monomyth” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Owszem, to ich płyta debiutancka. Ale nazywanie Holendrów z Monomyth debiutantami byłoby poważnym faux pas. W końcu gitarzysta basowy Selwyn Slop i perkusista Sander Evers aktywni są na polu muzycznym już od kilkunastu lat. A i pozostali muzycy do żółtodziobów nie należą. W każdym razie albumem zatytułowanym po prostu „Monomyth” kwintet z Hagi otwiera zupełnie nowy rozdział w historii tworzących go artystów.

Sebastian Chosiński

Tu miejsce na labirynt…: W otchłań kosmiczną, aż po horyzont zdarzeń
[Monomyth „Monomyth” - recenzja]

Owszem, to ich płyta debiutancka. Ale nazywanie Holendrów z Monomyth debiutantami byłoby poważnym faux pas. W końcu gitarzysta basowy Selwyn Slop i perkusista Sander Evers aktywni są na polu muzycznym już od kilkunastu lat. A i pozostali muzycy do żółtodziobów nie należą. W każdym razie albumem zatytułowanym po prostu „Monomyth” kwintet z Hagi otwiera zupełnie nowy rozdział w historii tworzących go artystów.

Monomyth

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMonomyth
Wykonawca / KompozytorMonomyth
Data wydania15 września 2013
Wydawca Burning World Records
NośnikCD
Czas trwania59:40
Gatunekelektronika, rock
EAN0432425262327
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Thomas van der Reydt, Peter van der Meer, Selwyn Slop, Sander Evers, Tjerk Stoop
Utwory
CD1
1) Vanderwaalskrachten11:41
2) Vile Vortices09:02
3) The Groom Lake Engine11:21
4) Loch Ness10:31
5) Huygens17:04
Wyszukaj / Kup
Można określić Monomyth mianem supergrupy. Choć należałoby jednak od razu lojalnie zaznaczyć, że byłaby to supergrupa zrzeszająca artystów niszowych, których wcześniejsze dokonania nigdy nie sprawiły, by wybili się oni na pierwsze miejsca list przebojów. Co akurat w przypadku rubryki „Tu miejsce na labirynt…” należałoby potraktować jako znaczący komplement. Zespół został powołany do życia w stolicy Holandii przed dwoma laty, a inicjatorem jego powstania był perkusista Sander Evers. To zresztą najbardziej doświadczony muzyk Monomyth, który poważną karierę rozpoczął w psychodeliczno-spacerockowej formacji 35007; dołączył do niej po odejściu poprzedniego bębniarza i nagrał z nią w sumie trzy krążki: EP-kę „Sea of Tranquillity” (1999) oraz „pełnowymiarowe” albumy „Liquid” (2002) i „Phase V” (2005). Kiedy zespół stopniowo odchodził w niebyt artystyczny, Evers zasilił szeregi pokrewnego stylistycznie bandu Gomer Pyle, w którym wytrwał do 2011 roku; po drodze nagrał z nim album „Idiots Savants” (2009). Być może te dwa epizody przekonały go, że chcąc zbudować coś trwalszego, nie można być zdanym jedynie na innych, że należy stworzyć własną kapelę, w której będzie się jednocześnie sterem i żeglarzem. Tak zrodził się Monomyth.
Oprócz perkusisty drugim muzykiem nadającym ton formacji jest gitarzysta (solowy i basowy) oraz wokalista Selwyn Slop. Pewien rozgłos zyskał on na początku ubiegłej dekady, kiedy załapując się na popularność emo-rocka, zaliczył kilkuletni epizod w zespole Incense. Nagrał z nim EP-kę „See You, Saw You, Miss You, Kill You” (2000) oraz płyty „Approx 45 Min” (2001) i „On Tip of Wings We Walk” (2003), po czym, gdy popularność minęła, stanął na czele działającego w Hadze kwintetu The Polar Exploration Ship, który starał się łączyć w swojej twórczości tak odmienne gatunki jak rock progresywny, stoner rock i alternatywę. Zespół pozostawił po sobie jedynie minialbum „The Polar Exploration Ship” (2005) oraz wyprodukowany za własne pieniądze krążek demo „The White Hour” (2009) i zniknął z firmamentu. Widać nie było większego zapotrzebowania na taki stylistyczny misz-masz. Co jednak istotniejsze dla późniejszej kariery Slopa, w grupie tej zetknął się po raz pierwszy z klawiszowcem Peterem van der Meerem (wcześniej w zespole Mashed Potatoes), którego następnie ściągnął do Monomyth. Skład uzupełnili jeszcze gitarzysta solowy, udzielający się jednocześnie w alternatywnej formacji Alkaloid, Thomas van der Reydt (Slop skupił się tymczasem na basie) oraz Tjerk Stoop odpowiadający za efekty elektroniczne.
Debiutancki album „Monomyth” ujrzał światło dzienne w połowie września ubiegłego roku. Ukazał się nakładem firmy Burning World Records z Nijmegen (tej samej, która wydała „Omens” postrockowego Atlantis) w dwóch wersjach – kompaktowej i winylowej. W tym drugim przypadku materiał pomieszczono na dwóch krążkach wytłoczonych w kolorach czarnym (sześćset egzemplarzy), białym (trzysta) oraz – uwaga! – złotym (sto sztuk). Odbiło się to oczywiście na cenie produktu; w zamian wydawca dodał jednak – zapewne jako formę rekompensaty – dodatkowy utwór, który na CD się nie znalazł („Particles”). My jednak, chcąc nie chcąc, musimy skupić się na wersji uboższej, a więc kompaktowej. Zawiera ona pięć kompozycji trwających w sumie niemal godzinę (bez dwudziestu sekund), co dziwić nie powinno, skoro najkrótszy kawałek liczy sobie dziewięć minut. Jak widać, Holendrzy nie lubią się ograniczać; kiedy już coś tworzą, to z wielkim rozmachem. Ale też trudno się dziwić, skoro inspiracje czerpią pełnymi garściami z pierwszej połowy lat 70. ubiegłego stulecia, kiedy to świat muzyczny zalewały progresywne, psychodeliczne i krautrockowe suity. Kiedy trendy wyznaczały grupy pokroju Amon Düül i Amon Düül II, Tangerine Dream i The Cosmic Jokers (obie z Klausem Schulzem, przynajmniej przez jakiś czas, w składzie), Guru Guru i Faust. Bo właśnie z nimi Monomyth ma najwięcej wspólnego.
Otwierający krążek utwór „Vanderwaalskrachten” (pierwotnie wydany na singlu promocyjnym jeszcze w 2012 roku) wprowadza słuchacza w nastrój, który nie opuszcza go już w zasadzie do samego końca tej podróży muzycznej. Jednocześnie wyznacza on swoisty schemat, według którego Evers, Slop i spółka budują wszystkie swoje kompozycje. Zaczyna się od spokojnego i klimatycznego wstępu, któremu rytm nadaje, co oczywiste, perkusja; za nią podążają natomiast gitara oraz tworzące tło instrumenty klawiszowe wspomagane, zresztą bardzo subtelnie, przez elektronikę. Trwa to na tyle długo, że udanie odwraca uwagę od wszystkiego innego; muzyka Monomyth wciąga bowiem od pierwszych dźwięków i wrzuca w prawdziwą otchłań kosmosu, z której powrotu już nie ma. A przynajmniej przez najbliższą godzinę! By jednak nie znużyć, muzycy co jakiś czas, opierając się na wciąż tej samej bazie, pozwalają sobie na zmiany nastroju. Wystarczy mocniejsze uderzenie perkusji, by zrobiło się hardrockowo. Wystarczy odpowiednio zagrana solówka gitarowa, by odjechać w kierunku stoner rocka. Wystarczy wyeksponowanie smakowicie brzmiących organów Hammonda, by poczuć się jak w samym środku rewolucji psychodelicznej z lat 70. XX wieku. Holendrzy żonglują stylami, ale robią to w sposób przemyślany; każdy element układanki idealnie do siebie pasuje, w zmieniających się kompozycjach widać/słychać ciąg przyczynowo-skutkowy.
Tak jest również w najkrótszym – ba! dziewięciominutowym – „Vile Vortices”, w którym znów najważniejszy jest klimat, umiejętnie podkreślany hipnotycznym transem. Z tego odurzenia nie budzimy się nawet wtedy, gdy gitarzysta daje sygnał do mocniejszego uderzenia, które trwa przez kilka następnych minut, aż do ostatnich dźwięków tej kompozycji. Opus magnum albumu, choć nie z racji długości trwania, lecz potęgi brzmienia, jest „The Groom Lake Engine”. Dzięki grze Petera van der Meera na klawiszach utwór ten ma chyba najbardziej krautrockowy charakter z całego zestawu; zresztą, aby być sprawiedliwym, należy dodać, że i partia gitary Thomasa van der Reydta wydatnie wpływa na podniesienie jego walorów. W efekcie powstał porywający, pełen zadumy i nostalgii, smutny, ale też nie pozbawiony mocy numer, który na długo pozostaje w pamięci. W dużym stopniu dzięki stylizowanemu na chórek brzmieniu instrumentów klawiszowych, wchodzących notabene w bezpośrednią interakcję z gitarą solową. Na tle „The Groom Lake Engine” kolejny na liście kawałek zatytułowany „Loch Ness” prezentuje się wyjątkowo delikatnie, by nie rzec – balladowo. Lecz i w nim znajduje się miejsce na rozmach i przestrzeń, którą wypełniają gitarzysta i potężnie brzmiąca sekcja rytmiczna.
W kontekście wcześniejszych kompozycji zamykający wersję kompaktową „Monomyth” siedemnastominutowy „Huygens” może zaskakiwać nieco mniej melancholijnym nastrojem. Nie będzie nazbyt dalekie od prawdy stwierdzenie, że to najlżejszy, momentami wręcz – oczywiście w granicach rozsądku i przyjętej konwencji – skoczno-taneczny kawałek. Dopiero w części drugiej, dzięki staraniom klawiszowca i Tjerka Stoopa, następuje zwrot ku elektronicznemu krautrockowi – ku dokonaniom wczesnych Tangerine Dream (vide krążki „Electronic Meditation” i „Alpha Centauri”), Faust (album „Faust”) czy Ash Ra Tempel (albumy „Ash Ra Tempel” i „Schwingungen”). Choć gitara van der Reydta przez cały czas stara nam się przypominać, że od momentu nagrania tamtych płyt minęły już mimo wszystko ponad cztery dekady. Z tego też powodu finałowi „Huygens” znacznie bliżej jest nie do awangardowych poszukiwań Niemców, ale do pełnych optymizmu spacerockowych eksploracji przestrzeni kosmicznej przez Brytyjczyków z Hawkwind (słyszalnych na debiutanckim „Hawkwind” i nagranym tuż po nim „In Search of Space”). Można się zastanawiać, jaka przyszłość czeka Monomyth. Czy Holendrzy podążą ścieżką obraną na swoim pierwszym krążku (co z czasem będzie niosło ze sobą zagrożenie oskarżeniami o wtórność), czy też, jeśli w ogóle Sander Evers zdecyduje się na kontynuację tego przedsięwzięcia, wprowadzą do swojej muzyki nowe elementy? Oby dane było nam się przekonać!
koniec
18 lutego 2014
Skład:
Thomas van der Reydt – gitara elektryczna
Peter van der Meer – instrumenty klawiszowe, organy Hammonda
Selwyn Slop – gitara basowa
Sander Evers – perkusja
Tjerk Stoop – efekty elektroniczne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Tu miejsce na labirynt…: Mityczna rzeka w jaskini lwa
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Po trzech latach oczekiwania wreszcie zostały spełnione marzenia wielbicieli norweskiego tria Elephant9. Nakładem Rune Grammofon ukazała się dziesiąta, wliczając w to także albumy koncertowe, płyta formacji prowadzonej przez klawiszowca Stålego Storløkkena – „Mythical River”. Dla fanów skandynawskiego jazz-rocka to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy dotąd nie zetknęli się z zespołem – szansa na nowy związek, którego nie da się zerwać.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: W poszukiwaniu zapomnianej przyszłości
Sebastian Chosiński

18 IV 2024

Każdy wielbiciel rodzimej progresywnej elektroniki powinien z uwagą przyglądać się kolejnym produkcjom kierowanego przez Jarosława Pijarowskiego Teatru Tworzenia. Chociaż lider pochodzi z Bydgoszczy, jest to projekt wykraczający znacznie poza miasto nad Brdą, a w przypadku najnowszego materiału – „Forbidden Archaeology (Opus 1,1)” – wręcz międzynarodowy. Jak na razie udostępniony został jedynie w sieci, także w formie filmu wideo.

więcej »

Tu miejsce na labirynt…: Muzyczny seans spirytystyczny
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

W latach 2019-2020 Alan Davey, były gitarzysta basowy Hawkwind, wydał pod nawiązującym do tej legendarnej formacji szyldem Hawkestrel trzy albumy, po czym… zamilkł. A w zasadzie zajął się innymi konceptami artystycznymi. Musiały minąć cztery lata, aby przypomniał sobie o tym projekcie i uraczył fanów longplayem o wielce mówiącym tytule „Chaos Rocks”.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.