Czy można Kanadę nazwać ojczyzną post-rocka? Zapewne nie. Ale nie zmienia to faktu, że to właśnie z tego kraju wywodzi się potężna rodzina kapel postrockowych, które podbiły serca słuchaczy na całym świecie. Wystarczy wymienić, jako wierzchołek góry lodowej, dwie: Godspeed You! Black Emperor oraz Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra. Ta ostatnia wydała właśnie nowy album – „Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything”. Re-we-la-cyj-ny!
Tu miejsce na labirynt…: Kontrolowana wściekłość bezbrzeżnego smutku
[Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra „Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything” - recenzja]
Czy można Kanadę nazwać ojczyzną post-rocka? Zapewne nie. Ale nie zmienia to faktu, że to właśnie z tego kraju wywodzi się potężna rodzina kapel postrockowych, które podbiły serca słuchaczy na całym świecie. Wystarczy wymienić, jako wierzchołek góry lodowej, dwie: Godspeed You! Black Emperor oraz Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra. Ta ostatnia wydała właśnie nowy album – „Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything”. Re-we-la-cyj-ny!
Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra
‹Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything›
Utwory | |
CD1 | |
1) Fuck Off Get Free [For the Island of Montreal] | 10:22 |
2) Austerity Blues | 14:17 |
3) Take Away These Early Grave Blues | 06:47 |
4) Little Ones Run | 02:29 |
5) What We Loved Was Not Enough | 11:22 |
6) Rains Thru the Roof at Thee Grande Ballroom [For Capital Steez] | 03:57 |
Czekaliśmy na niego niemal równo cztery lata; tyle właśnie minęło w lutym tego roku od chwili wydania poprzedniej płyty Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra – „Kollaps Tradixionales”. Czy się dłużyło? I tak, i nie. Bo przecież nie możemy zapominać o tym, że z kolei niespełna półtora roku temu światło dzienne ujrzał krążek „’Allelujah! Don’t Bend! Ascend!” autorstwa innej legendy kanadyjskiego post-rocka, czyli Godspeed You! Black Emperor. A zainteresowani doskonale zdają sobie sprawę, że w dużej części składy obu tych formacji są tożsame. GY!BE powołali do życia równo dwadzieścia lat temu trzej muzycy z Montrealu: gitarzyści Efrim Menuck (zafascynowany punk-rockiem i jego estetyką, co okaże się istotne w przyszłości) i Mike Moya oraz basista Mauro Pezzente. Wkrótce skład poszerzył się o kolejnych instrumentalistów, w tym między innymi o drugiego gitarzystę basowego – Thierry’ego Amara. Z kolei po wydaniu debiutanckiego albumu „F#A#∞” (1997) do grupy dołączyła jeszcze skrzypaczka Sophie Trudeau (po raz pierwszy można ją usłyszeć na EP-ce „Slow Riot for New Zero Canada” z 1998 roku) – i w tym momencie droga do stworzenia Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra stanęła otworem.
Bardzo szybko okazało się bowiem, że dla Menucka, Amara i Trudeau instrumentalna formuła funkcjonowania GY!BE to zbyt mało, że nie zaspokaja ich ambicji ani nie daje ujścia gromadzącej się w nich energii. Poza tym pierwszy z nich przez cały czas marzył także o graniu muzyki bardziej hałaśliwej, bliższej estetyce punka, a w macierzystej formacji zwyczajnie nie było na to miejsca. W efekcie trójka wspomnianych artystów zdecydowała się powołać do życia projekt poboczny. I tym sposobem w 1999 roku objawiło się A Silver Mt. Zion, a parę miesięcy później świat poznał jego debiutancką płytę o bezlitośnie długim tytule „He Has Left Us Alone, but Shafts of Light Sometimes Grace the Corner of Our Rooms…”. Kolejne krążki wydawane były regularnie na przemian: w lata nieparzyste GY!BE („Lift Your Skinny Fists Like Antennas to Heaven”, 2001; „Yanqui U.X.O.”, 2003), w parzyste – The Silver Mt. Zion Memorial Orchestra & Tra-la-la Band („Born into Trouble as the Sparks Fly Upward”, 2002; „This is Our Punk-Rock, Thee Rusted Satellites Gather + Sing”, 2004). Aż nadszedł rok, gdy bezcelowym stało się oczekiwanie na następną produkcję GY!BE, ponieważ zespół… przestał istnieć.
Menuck, Amar i Trudeau mogli więc teraz skupić się na funkcjonowaniu SMZ (jak w skrócie zaczęto określać grupę, która, ku utrapieniu fanów i recenzentów, co rusz zmieniała oficjalną nazwę) oraz dalszych projektach pobocznych (vide Black Ox Orkestar, Set Fire to Flames, Valley of the Giants, Kiss Me Deadly, The Mile End Ladies String Auxiliary) i karierze solowej (Menuck). Oprócz publikacji kolejnych albumów sygnowanych nazwą SMZ (EP „The Pretty Little Lightning Paw”, 2004; „Horses in the Sky”, 2005; „13 Blues for Thirteen Moons”, 2008; „Kollaps Tradixionales”, 2010), formacja wzięła również udział w nagraniu dwóch solowych – folkowo-rockowych – płyt nieżyjącego już wokalisty i gitarzysty Vika Chesnutta („North Start Deserter”, 2007; „At the Cut”, 2009). Jedno jest więc pewne – muzycy na pewno się nie nudzili. Mimo to przed czterema laty zdecydowali się reaktywować GY!BE, po czym ruszyli w trasę koncertową (dotarli nawet na jeden występ do Polski) i nagrali nowy krążek – „’Allelujah! Don’t Bend! Ascend!”, który do sklepów trafił w październiku 2012 roku. Zgodnie ze starą tradycją – a wiadomo: tradycja rzecz święta! – następna w kolejności powinna być produkcja SMZ. I tak też się stało. Nagrany, jak zwykle, w montrealskim studiu Hotel2Tango materiał otrzymał tytuł „Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything”, a fani Kanadyjczyków mogą się nim cieszyć od stycznia tego roku.
Nową płytę zrealizowano w tym samym składzie co „Kollaps Tradixionales” (choć tym razem bez udziału zaproszonych do studia gości), co oznacza, że oprócz Efrima Menucka (gitary), Thierry’ego Amara (bas) i Sophie Trudeau (skrzypce) usłyszeć możemy jeszcze drugą skrzypaczkę Jessikę Moss (w zespole od „Born into Trouble as the Sparks Fly Upward”) oraz perkusistę Davida Payanta (zadebiutował cztery lata wcześniej). Do podstawowego instrumentarium doszły natomiast mellotron, elektryczny kontrabas, fortepiany oraz wokale (i chórki). W sumie – dla SMZ norma, bo przecież słuchając ich płyt, nigdy nie można było narzekać na ubogość brzmienia. Na „Fuck Off Get Free We Pour Light on Everything” trafiło sześć kompozycji trwających łącznie prawie pięćdziesiąt minut. Cóż, rekord to nie jest; biorąc pod uwagę „pełnometrażowe” produkcje Kanadyjczyków, tylko debiutanckie „He Has Left Us Alone, but Shafts of Light Sometimes Grace the Corner of Our Rooms…” było krótsze (i to jedynie odrobinę). Nie czas ani nie ilość jednak decydują o jakości muzyki, a z tą na najnowszym krążku kapeli z Montrealu jest dokładnie tak, jak mogli tego oczekiwać najwierniejsi fani.
Krążek otwiera dziesięciominutowy utwór „Fuck Off Get Free (For the Island of Montreal)”, który rozpoczyna się, nie licząc dziecięcego głosu we wstępie, od prawdziwie rockowego uderzenia perkusji i motorycznego rytmu, oplatanego przez pełne chłodu, apokaliptyczne brzmienia smyczków. Do tego dochodzi jeszcze dynamiczny, niemal na pograniczu krzyku, wokal Efrima Menucka, przywodzący na myśl postpunkowe klimaty z okolic The Birthday Party (z Nickiem Cave’em) czy Killing Joke. Kontrastują z nimi „niewinne”, stylizowane na dziecięce (względnie: dziewczęce) chórki, w których główne role grają panie Moss i Trudeau oraz przebijająca się przez ścianę dźwięku umiarkowanie optymistyczna, wpadająca w ucho melodia. W końcówce mamy, jako ciekawostkę, na tle sprzężonej gitary partię elektrycznego kontrabasu Amara. Ucho słuchacza przywykłego do produkcji kapel ze stajni Constellation Records bez trudu odkryje też pewne nawiązania do twórczości Godspeed You! Black Emperor, ale to akurat wydaje się nie do uniknięcia. I wcale nie musi zostać uznane za rzecz negatywną. Tym bardziej że różnic jest mimo wszystko znacznie więcej.
Po „Fuck Off Get Free…” otrzymujemy najdłuższy numer na płycie, trwający ponad czternaście minut „Austerity Blues”, z bluesem jednak niewiele – oczywiście poza tytułem – mający wspólnego. Zaczynają go partie gitar – najpierw akustycznej, następnie elektrycznej; w obu przypadkach Menuck dba o chropowatość brzmienia, raczy też uszy słuchaczy zgiełkiem szczególnie miłym dla wielbicieli wczesnego Hüsker Dü bądź Sonic Youth. Postpunkowy klimat zostaje natomiast ubarwiony tym razem interesującym „dialogiem” gitary i skrzypiec, które, jak się okazuje, mogą idealnie ze sobą – zarówno w znaczeniu symbolicznym, jak i dosłownie – współgrać. Bywa, że muzycy zapamiętują się tak bardzo, iż dosłownie „odpływają”, wplatając brzmienia czysto psychodeliczne, co podkreślają jeszcze odpowiednio dobrane efekty elektroniczne. Finał z kolei to prawdziwa kakofonia dźwięków, na którą składają się przede wszystkim zgrzyty i sprzężenia. Nie mniej emocji niesie ze sobą „Take Away These Early Grave Blues” – kolejne potężne uderzenie, okraszone wściekłym wokalem i przejmującą partią skrzypiec, wprost odwołującą się do muzyki azjatyckiej (japońskiej). To połączenie – nieposkromionego czadu ze zmysłową orientalną melodią – robi piorunujące wrażenie.
Chwilę odpoczynku dla uszu przynosi „Little Ones Run”. Żeński wokal na tle fortepianu i gitary brzmi bardzo kojąco, ale nie należy mieć wątpliwości co do tego, że to jedynie krótki przerywnik. Przez jakiś czas wrażenie to podtrzymuje jeszcze początek „What We Loved Was Not Enough”, lecz z biegiem czasu zespół rozpędza się i nabiera mocy. I chociaż smyczki starają się łagodzić wydźwięk całości, to jednak przychodzi moment, kiedy zostają zepchnięte na dalszy plan przez sprzężoną gitarę Menucka. A gdy wybijają się ponownie, to głównie po to, aby zaserwować słuchaczom rozkołysaną – oczywiście w granicach rozsądku – folkową melodię, którą można chyba potraktować jako rodzaj hołdu dla zmarłego przed pięcioma laty Vika Chesnutta. Album zamyka czterominutowy kawałek „Rains Thru the Roof at Thee Grande Ballroom”, dedykowany – w podtytule – Jamalowi Dewarowi, amerykańskiemu, czarnoskóremu raperowi, ukrywającemu się pod pseudonimem Capital Steez (znanemu między innymi ze współpracy z kolektywem Pro Era). Capital Steez popełnił samobójstwo w Wigilię Bożego Narodzenia 2012 roku, skacząc z jednego z budynków na Manhattanie. W porównaniu z poprzednimi kompozycjami, ta jest mocno minimalistyczna i stonowana, utrzymana w funeralnym nastroju; jej tło tworzą rozmyte pasaże instrumentów klawiszowych, a wyzierający z tej muzyki smutek na długo pozostaje w pamięci. I nie daje spokoju… I każe do niej wracać… I wracać…
Skład:
Efrim Menuck – gitara elektryczna, gitara akustyczna, mellotron, śpiew
Thierry Amar – gitara basowa, elektryczny kontrabas, fortepian (plucked piano), śpiew
Sophie Trudeau – skrzypce, fortepian (plucked piano), śpiew
Jessica Moss – skrzypce, fortepian (plucked piano), śpiew
David Payant – perkusja, organy, śpiew