Tu miejsce na labirynt…: Chłodny, mroczny, klimatyczny Kaukaz [Kaukasus „I” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Trio Kaukasus – wbrew nazwie – nie pochodzi z Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanu; jego członkami nie są też muzycy wywodzący się z Abchazji czy Czeczenii. To kolejna skandynawska supergrupa, w której znajdziemy instrumentalistów powiązanych – w przeszłości bądź obecnie – z formacjami Änglagård, Motorpsycho, White Willow, Wobbler i Jaga Jazzist. Czy tacy artyści mogli nagrać złą płytę? Pytanie retoryczne!
Tu miejsce na labirynt…: Chłodny, mroczny, klimatyczny Kaukaz [Kaukasus „I” - recenzja]Trio Kaukasus – wbrew nazwie – nie pochodzi z Gruzji, Armenii czy Azerbejdżanu; jego członkami nie są też muzycy wywodzący się z Abchazji czy Czeczenii. To kolejna skandynawska supergrupa, w której znajdziemy instrumentalistów powiązanych – w przeszłości bądź obecnie – z formacjami Änglagård, Motorpsycho, White Willow, Wobbler i Jaga Jazzist. Czy tacy artyści mogli nagrać złą płytę? Pytanie retoryczne!
Kaukasus ‹I›Utwory | | CD1 | | 1) The Ending of the Open Sky | 05:34 | 2) Lift the Memory | 08:53 | 3) In the Stillness of Time | 05:57 | 4) Starlit Motion | 05:21 | 5) Reptilian | 09:10 | 6) The Witness | 04:18 | 7) The Skies Give Meaning | 08:06 |
W ostatnich tygodniach dotarło do nas sporo interesujących – nawet jeśli skupimy się tylko na muzyce z pogranicza rocka progresywnego i psychodelii, nie zahaczając o jazz (i różne jego odmiany) – płyt ze Skandynawii. Wystarczy wymienić najnowsze produkcje takich zespołów, jak Motorpsycho („ Behind the Sun”), D’accorD („ III”), Major Parkinson („ Twilight Cinema”), Krokofant („ Krokofant”), Three Seasons („ Grow”) czy Yearstones („ Comet”). W maju do tego grona dołączyło trio Kaukasus, które choć na rynku muzycznym jest absolutną nowością – grupa formalnie powstała w ubiegłym roku – to jednak każdy z tworzących ją instrumentalistów ma już niemały dorobek artystyczny. Inicjatorem powstania zespołu był wokalista, gitarzysta, pianista, producent i – co też nie bez znaczenia – właściciel studia nagraniowego i firmy wydawniczej Autumnsongs Records, pochodzący z norweskiego Trondheim Rhys Marsh. Od kilku lat szefuje on również progrockowej kapeli The Autumn Ghost, z którą do tej pory opublikował cztery „pełnometrażowe” albumy („The Fragile State of Inbetween”, 2008; „Dulcima”, 2009; „The Blue Hour”, 2012; „Trio”, 2013). W realizacji trzech z nich gościnnie wsparli go flecista Ketil Vestrum Einarsen oraz szwedzki perkusista Mattias Olsson, z którymi Marsh spotkał się następnie w zespole The Opium Cartel („Ardor”, 2013), aż wreszcie namówił ich do udziału w Kaukasusie. Einarsen (rodem z Oslo) – grający nie tylko na instrumentach dętych, ale i klawiszowych – to prawdziwy rockowy i jazzowy wyjadacz. Na swoim koncie ma współpracę między innymi z takimi tuzami muzyki skandynawskiej, jak White Willow („Sacrament”, 2000; „Storm Season”, 2004; „Signal to Noise”, 2006; „Terminal Twilight”, 2011), Motorpsycho („Phanerothyme”, 2001; „It’s a Love Cult”, 2002), Fruitcake („Man Overboard”, 2004), Jaga Jazzist („What We Must”, 2005), Wobbler („Hinterland”, 2005; „Afterglow”, 2009; „Rites at Dawn”, 2011) oraz jazzowym bigbandem Listening Ensemble prowadzonym przez Geira Lysnego („Korall”, 2003; „Boahjenásti – The North Star”, 2006). Z kolei Olsson startował do wielkiej kariery na początku lat 90. ubiegłego wieku w cieszącym się wręcz nabożną czcią fanów zespole Änglagård. Niestety, grupa po nagraniu dwóch albumów studyjnych – „Hybris” (1992) i „Epilog” (1994) – rozpadła się na kilkanaście lat. Wówczas Szwed wylądował na krótko w White Willow („Ex Tenebris”, 1998), gdzie minął się z Einarsenem, który dołączył do kapeli już po jego odejściu. W późniejszym czasie bębniarz udzielał się głównie jako muzyk sesyjny, by na koniec odnaleźć się w reaktywowanym Änglagård, z którym w 2012 roku zrealizował kolejny rewelacyjny krążek „ Viljans Öga”. W promującą go trasę koncertową już jednak nie wyruszył. Co wcale nie oznacza, że trafił na bezrobocie. Wręcz przeciwnie, ubiegły rok był dla niego niezwykle pracowity. Dość powiedzieć, że z Davidem Lundbergiem, pianistą Gösta Berlings Saga, stworzył grupę Necromonkey („Necroplex”, 2013; „A Glimpse of Possible Endings”, 2014), a z Mattim Bye (także pianistą) – kwintet Walrus („Walrus”, 2013). Jeśli do tego dodamy jeszcze początek działalności Kaukaususa, będziemy mieć w miarę pełny obraz działalności Olssona w ostatnich miesiącach. Kaukasus zrodził się jako projekt studyjny. I to do tego stopnia, że muzycy, nagrywając materiał na album zatytułowany po prostu „I”, nie spotkali się nawet w jednym miejscu. Każdy nagrywał u „siebie”: Rhys Marsh w Trondheim, Ketil Vestrum Einarsen – w Oslo, a Mattias Olsson – w Sztokholmie. Potem wszystkie taśmy trafiły w ręce Marsha, który całość zmiksował, zremasterował i wydał pod szyldem własnej wytwórni Autumnsongs Records, choć dystrybucją zajęła się należąca między innymi do Tima Bownessa (z No-Man) firma Burning Shed. Płyta znalazła się w sprzedaży na początku maja, choć promujący ją singiel z utworem „Lift the Memory” trafił do sieci miesiąc wcześniej. To, co rzuca się w uszy od pierwszego do ostatniego dźwięku na krążku, to przede wszystkim niezwykły rozmach aranżacyjny, wielość wykorzystanych instrumentów i tym samym masa smaczków. Muzycznie natomiast Kaukasus nie odkrywa Ameryki; poświęcając się graniu klimatycznego rocka progresywnego (miejscami uszlachetnionego majestatycznym popem), idzie w zasadzie szlakiem wytyczonym przed laty przez Marillion (ze Steve’em Hogarthem), Porcupine Tree i – w nieco mniejszym stopniu – Blackfield, przy okazji zahaczając też o najnowsze dokonania Anathemy i Opeth. Od wymienionych wyżej kapel odróżnia jednak Skandynawów przede wszystkim skłonność do eksperymentowania, przywodząca na myśl schyłek epoki krautrocka (vide późne albumy Amon Düül II czy Agitation Free). Otwierający płytę utwór „The Ending of the Open Sky” zaczyna się z wyciszenia – pierwszym instrumentem, który dociera do uszu słuchaczy, jest flet Einarsena. Po kilkudziesięciu sekundach dołączają kolejni muzycy: Olsson wygrywa wyjątkowo gęsty rytm, w czym wspomaga go obsługujący bas Marsh. W tle natomiast pojawiają się kolejno niepokojące partie gitary oraz – świetnie sprawdzającego się w tej formule – sakshornu tenorowego. Nie brakuje też momentów zadumy, kiedy na plan pierwszy wybijają się przede wszystkim hipnotyczne dźwięki sekcji rytmicznej. Singlowy „Lift the Memory” to nieco mocniejsze, choć wciąż bardzo melodyjne, uderzenie – nie brakuje tu ani przejmującego, dosłownie chwytającego za serce wokalu (Rhys Marsh), ani urzekającej solówki na gitarze barytonowej (Mattias Olsson), ani kapitalnej gry bębniarza (ponownie Olsson), który zachowując lekkość rytmu, potrafi jednocześnie dać czadu. W odbiorze całości pomaga zarówno selektywne brzmienie, jak i profesjonalny mix, dzięki któremu możemy raczyć się każdym, najdrobniejszym nawet instrumentalnym smaczkiem (vide flet i brzmienia syntezatorowe na finał). „In the Stillness of Time” zaczyna się nietypowo – od rytmu wyznaczanego przez automat perkusyjny. Później dochodzą „rozmawiające” ze sobą w tle syntezator i fortepian. I tak jest przez dłuższy czas. Także śpiew Marsha nie zmienia popowego charakteru tego kawałka. Choć zaznaczyć należy, że jest to bardzo uduchowiony i szlachetny pop, w którym rozmach aranżacyjny idzie w parze z wyjątkowo bogatą wyobraźnią muzyków (jest tu też miejsce na flety i efekty elektroniczne). „Starlit Motion” to jedyny całkowicie instrumenty utwór na „I”, oparty głównie na dźwiękach instrumentów klawiszowych. Główną rolę odgrywają tu Einarsen, sięgający po syntezator EWI, oraz Olsson, który zasiadł za syntezatorem Mooga. Pobrzmiewają w tym kawałku dalekie echa dokonań Jade Warrior, brytyjskiej legendy lat 70. XX wieku, która starała się łączyć rock progresywny z world music (vide płyty „Floating World” i „Waves”). W inne rejony zabiera natomiast słuchaczy najdłuższa na krążku kompozycja „Reptilian”. Mimo bardzo spokojnego otwarcia (flety plus perkusjonalia), z czasem numer nabiera mocy – Olsson po raz kolejny serwuje gęsty rytm perkusyjny, a Marsh atakuje uszy ostrzejszymi dźwiękami gitary. Wykorzystanie pochodzących z lat 70. keyboardów – Orchestronu i Optiganu – wywołuje zaś wrażenie podróży w czasie; w efekcie „Reptilian” jawi się jako najbardziej krautrockowy kawałek w całym zestawieniu. W każdym razie, gdy znalazł się on na którymś z albumów Amon Düül II, nikogo nie powinien zaszokować. „The Witness” wiąże się z jeszcze jedną zmianą klimatu – to piękna, bardzo nastrojowa, z wokalem z miejsca przywodzącym na myśl Steve’a Hogartha, ballada oparta przede wszystkim na akustycznych brzmieniach fletu, gitary i fortepianu. Całość wieńczy ośmiominutowy utwór „The Skies Give Meaning”, w którym muzycy najpierw bawią się w tworzenie pozornego chaosu (z kaskady dźwięków dobywanych z klawiszy, fletów, perkusji i gitary długo nie wyłania się żaden motyw przewodni), by z czasem doprowadzić do wykrystalizowania się pełnej rozmachu, progresywnej – a nawet z inklinacjami progresywno-metalowymi – melodii. W apogeum tej kompozycji mamy do czynienia z prawdziwie majestatycznym pochodem bębnów, oplecionych sekwencjami gitary elektrycznej i instrumentów klawiszowych. Wrażenie kolosalne! Później czeka słuchaczy już tylko powrót do miejsca, z którego Kaukasus zabrał ich w podróż – kilkudziesięciosekundowe odchodzenie w ciszę… Nawet jeżeli grupa nie nagra już nic więcej (choć tytuł płyty zdaje się temu przeczyć), warto będzie pamiętać o tym pobocznym projekcie Marsha, Einarsena i Olssona jeszcze przez długie lata. I wracać do niego w chwilach zadumy i zwątpienia. Skład: Ketil Vestrum Einarsen – instrumenty dęte (flet altowy, flet sopranowy, sakshorn tenorowy, hulusi), fortepian elektryczny, syntezator EWI Rhys Marsh – śpiew, gitara akustyczna, elektryczna gitara hawajska, gitara basowa, fortepian, fortepian elektryczny, mellotron, automat perkusyjny Mattias Olsson – perkusja, instrumenty perkusyjne, mellotron, gitara barytonowa, marimba basowa, instrumenty klawiszowe (Orchestron, Optigan, syntezator Mooga)
|