Lider SBB, Józef Skrzek, lubi eksperymentować. Dlatego też ma w swoim dorobku, poza albumami jednoznacznie kojarzonymi z rockiem progresywnym, również płyty z muzyką religijną i organową. Przez ponad trzydzieści lat swojej kariery solowej nie stronił jednak także od rocka elektronicznego. Najnowszym tego przejawem jest, nagrany do spółki z Przemysławem Rudziem, album „The Stratomusica Suite”.
Niebo gwiaździste nad nami
[Józef Skrzek, Przemysław Rudź „The Stratomusica Suite” - recenzja]
Lider SBB, Józef Skrzek, lubi eksperymentować. Dlatego też ma w swoim dorobku, poza albumami jednoznacznie kojarzonymi z rockiem progresywnym, również płyty z muzyką religijną i organową. Przez ponad trzydzieści lat swojej kariery solowej nie stronił jednak także od rocka elektronicznego. Najnowszym tego przejawem jest, nagrany do spółki z Przemysławem Rudziem, album „The Stratomusica Suite”.
Józef Skrzek, Przemysław Rudź
‹The Stratomusica Suite›
Utwory | |
CD1 | |
1) Prologue | |
2) Towards The Destiny | |
3) Moments of Suspension | |
4) Suddenly Jet Streamed | |
5) At the Gates of Cosmic Mysteries | |
6) Epilogue (For All The Explorers) | |
Zapędy Józefa Skrzeka ku rockowi elektronicznemu z okolic Tangerine Dream i Klausa Schulzego, czyli artystów reprezentujących tak zwaną „szkołę berlińską”, dostrzegalne były jeszcze przed rozpadem SBB w listopadzie 1980 roku. Słychać to najwyraźniej na płytach koncertowych z tamtego okresu, zwłaszcza zaś tych, które zawierają materiał częściowo improwizowany. Nierzadko pojawiały się w ich trakcie syntezatorowe przerywniki, dzięki którym lider tria (a następnie, od wiosny 1979 roku, kwartetu) zabierał słuchaczy w prawdziwie kosmiczne podróże. Również pierwsze solowe płyty Skrzeka – „Pamiętnik Karoliny” (1978) i „Ojciec chrzestny Dominika” (1980) – były w dużej mierze oparte na brzmieniach keyboardów, chociaż podczas ich rejestracji muzyk nie rezygnował jeszcze z wykorzystania innych instrumentów (gitary solowej, gitary basowej, harmonijki ustnej czy perkusji). Były to więc raczej eksperymenty w stylu Mike’a Oldfielda, aniżeli Edgara Froesego. Z biegiem czasu jednak i takich występów doczekali się fani. Miejscem, w którym były lider SBB najchętniej pojawiał się z podobną muzyką, stało się chorzowskie Planetarium (i to się w zasadzie nie zmieniło po dziś dzień). Tam powstały albumy „Podróż w krainę wyobraźni” (1985) i „La tempête” (2007), tam odbywały się współorganizowane przez Skrzeka, a poświęcone muzyce elektronicznej, Festiwale Sztuk Przestrzennych „Schody do nieba”.

Przemysław Rudź (rocznik 1976) młodszy jest od Skrzeka – urodzonego trzy lata po zakończeniu wojny – o pokolenie. Na świat przyszedł w Elblągu, ale swoje dorosłe życie związał z Gdańskiem. Tam ukończył studia uniwersyteckie (z zawodu jest geografem-klimatologiem), tam też realizuje się w swoich dwóch największych pasjach: jako popularyzator wiedzy o astronomii oraz muzyk. Płyty publikuje zaledwie od pięciu lat, ale – nie licząc albumu nagranego do spółki z liderem SBB – na koncie ma już w sumie dziesięć wydawnictw. Sześć solowych – od inspirowanego prozą Stanisława Lema „Summa technologiae” (2009), poprzez „Cosmological Tales” (2010), „Self-Replicating Intelligence Spawn” (2010), „Cerulean Legacy” (2011), „Pain/tings” (2012), aż po „Discreet Charm of an Imperfect Symmetry” (2013) – oraz cztery zrealizowane w duetach bądź trio: „Unexplored Secrets of REM Sleep” (2011) z Władysławem Komendarkiem (dawnym klawiszowcem progresywnego Exodusu), „Remote Sessions” (2013) z ukrywającym się pod pseudonimem Vanderson Maciejem Wierzchowskim, „Four Incarnations” (2013) z Krzysztofem Dudą oraz – dedykowany Czesławowi Niemenowi – „Hołd” (2014) z Dudą i Robertem Kanaanem. Jak więc widać, kooperacja z Józefem Skrzekiem nie jest żadnym zaskakującym „skokiem w bok”, a raczej normą w przypadku Rudzia.

Pomijając dwie ostatnie z wymienionych produkcji, wszystkie wcześniejsze mają przynajmniej jeden wspólny mianownik – pełnymi garściami czerpią z dokonań Tangerine Dream (vide „Alpha Centauri”, „Atem”) i Klausa Schulzego („Cyborg”, „Blackdance”) z lat 70. ubiegłego wieku. Płyta nagrana ze Skrzekiem wpisuje się w ten sam nurt artystycznych poszukiwań Rudzia. Ba! ma nawet swój tematyczny odpowiednik w dyskografii grupy prowadzonej przez Edgara Froesego – to krążek „Stratosfear” sprzed trzydziestu ośmiu lat. „The Stratomusica Suite” ma bowiem jeszcze wiele wyjaśniający podtytuł: „Music for the Balloon Mission to the Edge of Outer Space”. Muzyka zawarta na albumie powstawała od stycznia do marca tego roku. Na dodatek na odległość. Skrzek tworzył swoje partie w studiu MaQ Records w Wojkowicach (w Zagłębiu Dąbrowskim), a Rudź – tradycyjnie – w Gdańsku. Wśród wykorzystanych instrumentów znalazły się jedynie syntezatory (zarówno analogowe, jak i cyfrowe): lider SBB sięgnął po swego nieśmiertelnego Minimooga oraz Kurzweila, natomiast autor „Summa technologiae” po Korga (Kronos), szwedzkiego Norda i francuską Arturię. Efektem ich kilkutygodniowej pracy okazała się jedna, ale za to bardzo rozbudowana, trwająca blisko godzinę (zaokrąglając w górę), kompozycja tytułowa.
Muzycy podzielili ją na sześć części, choć momenty, w których jedne się kończą, a następne zaczynają, nie zostały jasno określone. Gdy jednak wsłuchamy się bardzo uważnie w materię muzyczną, będziemy w stanie intuicyjnie wskazać miejsca płynnych przejść pomiędzy kolejnymi fragmentami. Suitę otwiera stonowany „Prologue”, bardzo spokojny, snujący się leniwie, jak ludzkie myśli, gdy stopami jeszcze twardo stoimy na Ziemi. Ale już z głową uniesioną wysoko ku niebu, zastanawiając się, co też skrywa rozciągająca się nad nami przestrzeń. To minuty zadumy i obaw, jak zakończy się nasza balonowa podróż. W „Towards to Destiny” muzyka nabiera tempa, zaprogramowane syntezatorowe brzmienia basu i perkusji wyznaczają pulsujący, hipnotyczny rytm, dzięki któremu unosimy się coraz wyżej – ku stratosferze i mezosferze, stanowiącej (w przybliżeniu) umowną granicę pomiędzy atmosferą ziemską a otwartą przestrzenią kosmiczną. Podróży tej towarzyszą pełne natchnionego romantyzmu sekwencje Minimooga i Korga, owijające się jak bluszcz wokół rytmicznego jądra kompozycji. Docierając do wyznaczonej granicy – być może artyści mieli na myśli linię Kármána – znajdujemy się w niezwykle niebezpiecznym, newralgicznym położeniu.

Towarzysząca mu muzyka („Moments of Suspension”) – spowolniona i majestatyczna – udanie buduje nastrój niepewności i trwogi, z którego wyprowadza nas dopiero następna część – „Suddenly Jet Streamed”. Mocne uderzenie automatycznej perkusji i prawdziwie kosmiczne syntezatory dodają wigoru i odwagi, po kilku minutach płynnie przenosząc słuchaczy do fragmentu zatytułowanego „At the Gates of Cosmic Mysteries”. I tu po raz kolejny następuje zmiana nastroju. W obliczu tajemnic Kosmosu trudno bowiem zachowywać się butnie i wyzywająco, należy raczej pochylić głowę z pokorą – i to samo czynią Skrzek i Rudź, serwując nam brzmienia pełne zamyślenia i medytacji. W finale następuje natomiast powrót do punktu wyjścia: „Epilogue (For All the Explorers”) – chyba najjaśniejszy wyimek całej suity – dodaje otuchy, niosąc ze sobą sporą porcję nadziei. Rozjaśnia też wcześniejszy mrok, co nie powinno dziwić, skoro myślami dane nam jest wrócić na starą dobrą Ziemię. Kiedy otrzymamy kolejną, utrzymaną w podobnej stylistyce, płytę Józefa Skrzeka – trudno orzec; za to Przemysław Rudź na pewno zawieść nas nie powinien i – biorąc pod uwagę jego dotychczasową aktywność artystyczną – jeśli nie w tym, to na pewno w przyszłym roku czekać nas będzie kolejna podróż kosmiczna w jego towarzystwie.

Skład:
Józef Skrzek – instrumenty klawiszowe
Przemysław Rudź – instrumenty klawiszowe