Kiedy pięćdziesiąt pięć lat temu Ornette Coleman opublikował album „Free Jazz”, w pewnym sensie zdefiniował ten wciąż jeszcze raczkujący styl muzyczny. Czy to oznacza, że wiosną 2016 roku, gdy trio Macieja Fortuny wydało swą czwartą w dyskografii płytę zatytułowaną „Jazz”, zdefiniowało jego współczesne brzmienie? Oczywiście – nie, ale za to dostarczyło półgodzinną porcję wyśmienitego jazzu z domieszką elektroniki.
Powtórne narodziny jazzu
[Maciej Fortuna Trio „Jazz” - recenzja]
Kiedy pięćdziesiąt pięć lat temu Ornette Coleman opublikował album „Free Jazz”, w pewnym sensie zdefiniował ten wciąż jeszcze raczkujący styl muzyczny. Czy to oznacza, że wiosną 2016 roku, gdy trio Macieja Fortuny wydało swą czwartą w dyskografii płytę zatytułowaną „Jazz”, zdefiniowało jego współczesne brzmienie? Oczywiście – nie, ale za to dostarczyło półgodzinną porcję wyśmienitego jazzu z domieszką elektroniki.
Maciej Fortuna Trio
‹Jazz›
Utwory | |
CD1 | |
1) Żebra żubra | 03:18 |
2) Cicha kuna | 03:27 |
3) Taniec wiewióra | 02:51 |
4) Homo naledi | 04:53 |
5) Resume [Raz piąty] | 05:34 |
6) For Alice | 04:52 |
7) Adelajda | 03:26 |
8) Baba | 03:12 |
Jeszcze dobrze nie ucichły echa po wydanej na początku tego roku (chociaż nagranej w grudniu 2013), a sygnowanej przez formację Maciej Fortuna International Quartet, „
Zośce”, gdy do sklepów trafiła kolejna pozycja w dyskografii tego cenionego – i, co równie istotne, wciąż jeszcze bardzo młodego – poznańskiego trębacza. Album zatytułowany po prostu „Jazz” ukazał się pod szyldem tria
Macieja Fortuny, jednego z jego wielu projektów muzycznych (nie należy mylić go z recenzowanym wcześniej na łamach „Esensji” wydawnictwem „
Jazz from Poland, Vol. 1”, które ukazało się w roku ubiegłym). W składzie trzyosobowym Fortuna grywa od sześciu lat, najczęściej muzykę bardzo klasyczną, mimo że nie stroni też od czasu do czasu od eksperymentów. Podobnie jest w przypadku „Jazzu”, czwartego krążka Tria. Wcześniej ukazały się płyty: „Solar Ring” (2011), „Sahjia” (2012) oraz „At Home” (2013).
Zmieniał się nieco w tym czasie skład formacji. Pierwotnie, obok lidera, grali w niej jeszcze kontrabasista Piotr Lemańczyk oraz czarnoskóry perkusista Frank Parker, który następnie zastąpiony został przez Krzysztofa Gradziuka. W ubiegłym roku bębniarz z Chicago ponownie jednak nawiązał współpracę z Fortuną. Choć może to nie do końca precyzyjne określenie, ponieważ panowie kooperowali ze sobą praktycznie przez cały czas, tyle że pod innymi nazwami, na przykład w Kwartecie – zarówno tym „polskim” (vide „Lost Keys” z 2011 roku), jak i „międzynarodowym” (co dokumentuje wspomniana już wcześniej folkowo-jazzowa „
Zośka”). W każdym razie gdy Parker zdecydował się wrócić do Tria, opuścił je Lemańczyk, na miejsce którego Fortuna wprowadził Jakuba Mielcarka (słychać go już zresztą na poświęconej klasykom polskiego jazzu płycie „
Jazz from Poland, Vol. 1”). I tym sposobem ukształtowało się trzecie wcielenie grupy, które właśnie zadebiutowało albumem „Jazz”.
Materiał został nagrany w studiu lidera zespołu w kilku rzutach: pierwsza sesja odbyła się w marcu ubiegłego, a kolejne – pomiędzy lutym a kwietniem tego roku. Później nagrania szybko zmiksowano i już pod koniec kwietnia ukazały się na płycie. Jak na współczesne standardy, to bardzo krótkie wydawnictwo; niektórzy mogliby je nawet zaklasyfikować jako EP-kę, trwa bowiem zaledwie (niespełna) trzydzieści jeden minut. Szczerze mówiąc, nie ma to jednak większego znaczenia – liczy się wszak nie czas trwania, ale jakość muzyki. A ta jest, do czego zresztą artysta ten zdołał nas już przyzwyczaić, bez zarzutu. Na „Jazz” trafiło osiem kompozycji, które układają się w bardzo spójną całość; można nawet odnieść wrażenie, że mamy do czynienia bądź to z concept-albumem, bądź też z rozbudowaną, podzieloną na osiem części jaazowo-elektroniczną suitą. Tym łatwiej o to, że wszystkie utwory są tym razem autorstwa jednego tylko człowieka – Macieja Fortuny. Całkiem zresztą możliwe, że dokonując doboru materiału, świadomie wybrał on te kompozycje, które utrzymane były w podobnej refleksyjno-mrocznej (sic!) stylistyce.
Taki właśnie jest początek „Jazzu” – posępny, hipnotyczny, niesamowity (jak opowieści gotyckie), ba! niemal transowy. Odpowiedni nastrój budują efekty elektroniczne, przez które stopniowo przebija się, poddawana modulacjom, trąbka Fortuny. Kto wie, czy nastrojem bardzo zbliżone do siebie „Żebra żubra” i „Cicha kuna” (niech Was nie zwiodą te humorystyczne tytuły, polscy jazzmani w latach 60., a nade wszystko w następnej dekadzie lubowali się w takich abstrakcyjnych szyldach swoich kompozycji, jest to więc w pewnym sensie rodzima tradycja) nie są najmroczniejszymi utworami, które wyszły spod ręki lidera Tria. Zespół ożywia się nieco w „Tańcu wiewióra”, w którym wreszcie szansę wykazania się dostaje Parker, grający bardzo żywiołowo, choć przy tym – jak się okazuje, to się wcale ze sobą nie kłóci – subtelnie. Uwagę przykuwa również, nawiązujący do muzyki ludowej, powtarzany parokrotnie motyw na trąbce. Z kolei „Homo naledi” to powrót do nastroju otwarcia. W senny pochód perkusji doskonale wpisuje się intrygująca improwizacja kontrabasu (brawo Mielcarek!) oraz – to już na finał – wyrastająca z niej przepiękna partia Fortuny na dęciaku.
Jeśli komuś jednak wciąż mało nastrojowego jazzu, powinien szczególnie wyczulić uszy na „Resume (Raz piąty)”, w którym grając tym razem zaskakująco zadziornie na kontrabasie, Mielcarek sięga po smyczek; natomiast solówka lidera przenosi nas w lata królującego w jazzowych klubach Europy cool jazzu. Nie mniej klimatyczna jest kolejna wersja „For Alice” (utwór ten pojawiał się już na wcześniejszych płytach Fortuny), która doskonale wpasowałaby się w nastrój „
The Last of the Beboppers” (2014), czyli albumu nagranego przez trębacza z Wielkopolski w Stanach Zjednoczonych do spółki z saksofonistą Mackiem Goldsburym. Posmak „starości” przydają jej jeszcze docierające z daleka szumy typowe dla często słuchanych płyt winylowych. W każdym razie, wsłuchując się w tę piękną balladę, bez trudu można przenieść się w czasie w lata 60. ubiegłego wieku. Lecz to jeszcze nie koniec niespodzianek. Dla odmiany „Adelajda” zaskakuje funkowym groove’em i partią trąbki przypominającą trochę wielki „miłosny” przebój Serge’a Gainsbourga i Jane Birkin „Je t’aime… moi non plus”.
W tym, jak i w zamykającym album utworze „Baba”, Trio gra zresztą dużo bardziej energetycznie, a jakby tego było mało – lider „zabawia” się jeszcze brzmieniem swego instrumentu, modulując je na różne sposoby. Trochę szkoda, że „Jazz” jest tak krótki. To album z gatunku tych, które mogłyby się ciągnąć… może nie w nieskończoność, ale zdecydowanie ponad te pół godziny, które słuchaczom zaoferowano. Wystarczy tylko mieć nadzieję, że na kolejną produkcję Fortuny nie przyjdzie nam czekać zbyt długo.
Skład:
Maciej Fortuna – trąbka, efekty elektroniczne
Jakub Mielcarek – kontrabas
Frank Parker – perkusja