Rock i free jazz to niezbyt często spotykana mieszanka stylistyczna. Dlaczego? Prawdopodobnie takich eksperymentów bardziej obawiają się muzycy rockowi, bo przecież improwizatorzy jazzowi są w stanie zagrać z każdym. Jak jednak widać, portugalskie trio Black Bombain podobnych obaw nie żywi i zdecydowało się zarejestrować płytę z niemieckim saksofonistą Peterem Brötzmannem.
Tu miejsce na labirynt…: „Są w życiu chwile, w których trzeba podjąć ryzyko i dać się ponieść szaleństwu”
[Black Bombaim, Peter Brötzmann „Black Bombaim & Peter Brötzmann” - recenzja]
Rock i free jazz to niezbyt często spotykana mieszanka stylistyczna. Dlaczego? Prawdopodobnie takich eksperymentów bardziej obawiają się muzycy rockowi, bo przecież improwizatorzy jazzowi są w stanie zagrać z każdym. Jak jednak widać, portugalskie trio Black Bombain podobnych obaw nie żywi i zdecydowało się zarejestrować płytę z niemieckim saksofonistą Peterem Brötzmannem.
Black Bombaim, Peter Brötzmann
‹Black Bombaim & Peter Brötzmann›
Utwory | |
CD1 | |
1) Part 1 | 13:04 |
2) Part 2 | 08:37 |
3) Part 3 | 11:32 |
4) Part 4 | 07:04 |
5) Part 5 | 06:58 |
Peter Brötzmann to człowiek-instytucja. Na scenie (free)jazzowej obecny jest od początku lat 60. ubiegłego wieku, chociaż pierwszą płytę – „For Adolphe Sax” – wydał dopiero w 1967 roku, mając dwadzieścia sześć lat. Muzyk urodzony w nadreńskim Remscheid od dawna zalicza się do najwybitniejszych europejskich saksofonistów (i klarnecistów), a jego dyskografia liczy grubo ponad setkę (a może i dwie setki) albumów. I rośnie z każdym następnym rokiem. Pisaliśmy o nim parokrotnie – zarówno przy okazji publikacji kolejnych wydawnictw solowych („
Mental Shake”, 2014; „
Krakow Nights”, 2015; „
Song Sentimentale”, 2016), jak i powstałych we współpracy z grupami Defibrillator („
Conversations About Not Eating Meat”, 2016) czy Full Blast („
Risc”, 2016). A to – jak zapewne się domyślacie – i tak jedynie wierzchołek góry lodowej. Tylko w tym roku światło dzienne ujrzały bowiem także płyty Brötzmanna nagrane z formacjami Konstrukt („The Message: Live at Kangart”), Laboratorio Musicale Suono C („DEcomposition”), ICI Ensemble („Beautiful Lies”), ale też z Paalem Nilssen-Love’em i Claude’em Deppą („Cafe Oto, London 9th April 2013”), Heather Leigh („Ears are Filled with Wonder”), Peeterem Uuskylą („A Crack to Beauty”) czy Borahem Bergmanem i Frodem Gjerstadem („Left”).
Mało? To jest jeszcze jedna: wydana w drugiej połowie września, sygnowana nazwą (i tak też zatytułowana) Black Bombain & Peter Brötzmann. Black Bombain to portugalskie trio, rodem z położonego na północy kraju Barcelos (niedaleko Bragi). Grupie lideruje gitarzysta Ricardo Miranda, który oprócz tego udziela się również w zespołach Black Gnod i Alto!. Skład dopełniają basista Vitor Rodrigues „Tojó” oraz perkusista Paulo Gonçalves „Senra” (także w szeregach Black Gnod). Gdy zaczynali karierę pod koniec ubiegłej dekady, specjalizowali się w psychodelii i stoner-rocku. I taka też muzyka znalazła się na ich pierwszych płytach: „Black Bombain” (2009), „Saturdays and Space Travels” (2010), „Titans” (2012), „Far Out” (2014) oraz koncertowej „Black Bombain & La La La Resonance” (2014), podczas nagrywania której na scenie towarzyszyła im zaprzyjaźniona grupa z Barcelos. Dopiero wydany w ubiegłym roku krążek „Live at Casazul” znamionował znaczącą zmianę stylistyczną, głównie za sprawą zaproszonych gości: gitarzysty Isaiaha Mitchella, klawiszowca João Pereiry i… jazzowego saksofonisty Rodrigo Amado. Powiedziawszy tym wydawnictwem „a”, parę miesięcy później panowie z Black Bombain postanowili powiedzieć również „b” – i do współpracy zarosili Petera Brötzmanna.
Sesja odbyła się w ciągu jednego dnia – 28 lutego tego roku – w Estúdios sá da Bandeira w samym sercu Porto; siedem miesięcy później natomiast zarejestrowany wówczas materiał trafił do sklepów. Wersję kompaktową wydała – powiązana ze słynną lizbońską wytwórnią Clean Feed – Shhpuma, natomiast winylową (niestety, bez jednego utworu) – oficyna Lovers & Lollypops. Zawartość „Black Bombain & Peter Brötzmann” to instrumentalny concept-album rozpisany na pięć części, w których rock psychodeliczny idealnie miesza się z szalonym free jazzem. Co jednak najważniejsze – zarówno dla wielbicieli Portugalczyków, jak i Niemca – żaden z „podmiotów wykonawczych” nie był zmuszony iść na kompromis, by dostosować się do warunków stawianych przez kooperatora. Oznacza to tyle, że panowie z Black Bombain grają swoje i swoje gra także Brötzmann – i to się wcale ze sobą nie kłóci, a wręcz przeciwnie – idealnie uzupełnia. Z jednej strony to na pewno zasługa umiejętności i sprawności wszystkich instrumentalistów, z drugiej – otwartości ich umysłów i zamiłowania do poszukiwań.
„Part 1” otwiera partia solowa saksofonu; przez nieco ponad dwie minuty słyszymy jedynie Petera Brötzmanna, grającego zresztą zaskakująco klasycznie (choć niekoniecznie w stylu Johna Coltrane’a czy Ornette’a Colemana). Dopiero później dołączają do niego Portugalczycy z Black Bombain. I wtedy z miejsca robi się garażowo i rockowo – przynajmniej z uwagi na instrumentarium, albowiem to, co grają i jak grają, kwalifikuje ich raczej jako artystów… freejazzowych. W dalszym ciągu bywa jednak różnie: trio z Barcelos z równą swobodą co do świata psychodelii, wkracza na pole zarezerwowane zazwyczaj dla grup postrockowych, a nie brakuje także – w finale – typowo noise’owych zgrzytów gitary. Przez cały ten czas na drugim planie słyszymy natomiast grającego bez chwili wytchnienia, z ogromną energią niemieckiego saksofonistę. Jego improwizacja perfekcyjnie wpisuje się w rytmiczny fundament budowany przez Portugalczyków, staje się jego nadzwyczaj fantazyjnym i wyrafinowanym ornamentem, przekraczając wszelkie stylistyczne ograniczenia i przecierając tym samym nowe szlaki.
Dla odmiany „Part 2” rozpoczynają dźwięki czysto psychodeliczne, z dominującą lekko „roztrzęsioną” (dzięki zastosowaniu odpowiednich efektów) gitarą Mirandy. Brötzmann początkowo przysłuchuje się jedynie temu, co grają jego partnerzy, kiedy zaś uznaje, że jest już gotowy do wejścia do gry, śmiałym manewrem przebija się od razu na plan pierwszy. Sekcja rytmiczna przez cały czas powtarza ten sam motyw, gitarzysta konsekwentnie podąża za nią, wzmacniając tym sposobem przekaz kolegów; w efekcie to na Niemca po raz kolejny spada odpowiedzialność za „zdobnictwo”. Choć gwoli ścisłości dodajmy, że w końcówce wydatnie wspiera go w tym Miranda; pojedynek obu panów staje się jednym z najbardziej ekscytujących momentów na płycie. „Part 3” zbudowane jest na podobnej zasadzie: Portugalczycy wznoszą dekoracje, Brötzmann – ku uciesze słuchaczy – prezentuje na ich tle pełnię swych twórczych możliwości. Nie nadużywa jednak gościnności i od czasu do czasu usuwa się w cień, by dać możliwość wykazania się gospodarzom. Pozostawieni samym sobie panowie z Black Bombain harcują na całego, nader chętnie zahaczając o stylistykę post-rocka.
W „Part 4” grupa przypomina z kolei o swoich stonerowych początkach. Przesterowany bas Rodriguesa, motoryczna perkusja Gonçalvesa i „plumkająca” gitara Mirandy – można mieć wątpliwość, czy jest tu jeszcze miejsce dla saksofonu? Okazuje się, że… tak. Peter Brötzmann bez najmniejszych problemów, wcale się nie rozpychając, znajduje miejsce obok gitarzysty i wchodzi z nim w dialog. Finał brzmi tak potężnie, że gdyby utwór ten znalazł się na płycie którejś z ortodoksyjnych formacji metalowych, wcale nie uchodziłby tam za bękarta. Dynamiki nie brakuje także ostatniej części opowieści. Choć akurat w „Part 5” moc pojawia się dopiero z biegiem czasu. Hipnotyczny rytm (ten bas przyprawiający o ciarki!) i pełna wściekłości partia saksofonu sprawiają, że im bliżej końca, tym bardziej słuchacz czuje się uzależniony. I tym boleśniej przeżywa nagłe rozstanie. Dużo czasu potrzeba, aby otrząsnąć się po wysłuchaniu tej płyty. By wrócić do rzeczywistości i uwierzyć, że za oknem zobaczymy wciąż te same – co pięćdziesiąt minut wcześniej – drzewa, trawnik, ludzi. Podróż, w jaką zabiera nas portugalsko-niemiecki kwartet, nie należy ani do najłatwiejszych, ani najprzyjemniejszych, ale na pewno spełnia kryteria najbardziej ekscytującej.
Skład:
Peter Brötzmann – saksofony
Ricardo Miranda – gitara elektryczna
Vitor Rodrigues „Tojó” – gitara basowa
Paulo Gonçalves „Senra” – perkusja