Wsłuchując się w najnowszy album amerykańskiego tria Worm Ouroboros, trudno byłoby uwierzyć w to, że tworzą je artyści, którzy przed laty specjalizowali się w ekstremalnych gatunkach metalu i punka. Dzisiaj ich twórczość przypomina bowiem nade wszystko dokonania eterycznych, dreampopowych formacji spod znaku 4AD. Najlepszym na to dowodem album „What Graceless Dawn”.
Tu miejsce na labirynt…: Od świtu do zmierzchu
[Worm Ouroboros „What Graceless Dawn” - recenzja]
Wsłuchując się w najnowszy album amerykańskiego tria Worm Ouroboros, trudno byłoby uwierzyć w to, że tworzą je artyści, którzy przed laty specjalizowali się w ekstremalnych gatunkach metalu i punka. Dzisiaj ich twórczość przypomina bowiem nade wszystko dokonania eterycznych, dreampopowych formacji spod znaku 4AD. Najlepszym na to dowodem album „What Graceless Dawn”.
Worm Ouroboros
‹What Graceless Dawn›
Utwory | |
CD1 | |
1) Day | 09:07 |
2) Broken Movements | 10:36 |
3) Suffering Tree | 08:55 |
4) Ribbon of Shadow | 13:48 |
5) [Was It] The Cruelest Thing | 10:10 |
6) Night | 10:41 |
Gdy wsłuchamy się we wczesne płyty takich zespołów, jak Paradise Lost, Anathema, Tiamat, Opeth czy Ulver, a następnie sięgniemy z rozpędu po ich najnowsze produkcje – możemy przeżyć szok. Porównując bowiem ich zawartość, można by dojść do w pełni uprawnionego wniosku, że mamy do czynienia z zupełnie innymi formacjami. Jeszcze większe zdziwienie towarzyszyłoby jednak zapewne porównaniu nagrań grup, w których rozpoczynali karierę muzycy tworzący trio Worm Ouroboros, z ich obecnymi dokonaniami. O czym to może świadczyć? Przede wszystkim o tym, że rację miał słynny antyczny filozof Heraklit z Efezu, wołając: „Panta rhei!”. Wszystko wszak ulega zmianom, a już chyba najłatwiej – gust artystyczny. Z czego mimo wszystko nie należy wyciągać wniosków, że trójka muzyków z Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych i dziś nie pograłaby sobie chętnie death metalu czy punk rocka.
Zespół założony został w kalifornijskim Oakland w czerwcu 2007 roku z inspiracji wokalistki i basistki Lorraine Rath. W tym czasie była ona już całkiem znaną postacią w rockowym światku Bay Area. Jako gitarzystka basowa pojawiła się bowiem na płytach doommetalowego The Gault („Even as All Before Us”, 2005) i postrockowo-ambientowego Amber Asylum („Still Point”, 2007); z kolei grającą na flecie można było usłyszeć Lorraine w szeregach blackmetalowej formacji Ludicra („Hollow Psalms”, 2002), hardrockowo-folkowego Citay („Citay”, 2005) oraz minimalistycznego Concentrick („Aluminum Lake”, 2007). Z nieco innego środowiska wywodzili się pozostali muzycy Worm Ouroboros: gitarzystka i wokalistka Jessica Way dała sie wcześniej poznać z występów w punkowym United Blood, a perkusista Justin Green – w hardcore’owym War Thrash, deathmetalowym Scolex czy grindcore’owym Population Reduction. Kto pamiętał ich z wymienionych wyżej grup, musiał przecierać oczy i uszy ze zdumienia, gdy w listopadzie 2009 roku sięgnął po debiutancki krążek tria zatytułowany po prostu „Worm Ouroboros”.
To był zupełnie inny muzyczny świat! Świat wykreowany w latach 80. XX wieku przez Ivo Wattsa-Russella, właściciela brytyjskiej wytwórni 4AD, która „wydała na świat” między innymi takie zespoły, jak Cocteau Twins, Clan of Xymox, Dead Can Dance, This Mortal Coil czy The Throwing Muses. Po wydaniu debiutu z Lorraine i Jessiką rozstał się Justin; na jego miejsce panie zatrudniły pochodzącego z San Francisco Aesopa Dekkera, który miał podobne do Greena doświadczenia. Karierę zaczynał pod koniec lat 80. w hardcore’owym Fuckboyz, później zahaczył się w punkowej grupie Hickey („Hickey”, 1993), by w 1998 roku stać się podporą formacji Ludicra, w której zetknął się z panną Rath. Tyle że ona odeszła po publikacji pierwszej płyty, a Aesop pozostał do końca istnienia grupy i nagrał z nią jeszcze trzy płyty („Another Great Love Song”, 2004; „Fex Urbis Lex Orbis”, 2006; „The Tenant”, 2010). Gdy Ludicra rozpadła się, Lorraine zaprosiła Dekkera do siebie. Bębniarz miał zresztą sporą zagwozdkę, albowiem w tym samym czasie nawiązał współpracę z postmetalowym Agalloch („Marrow of the Spirit”, 2010); ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że będzie w stanie obsłużyć obie formacje.
Na pierwsze wydawnictwo nowego Worm Ouroboros trzeba było poczekać do marca 2012 roku; wtedy ukazał się album „Come the Thaw”, który był stylistycznym rozwinięciem idei zawartych na debiucie. Podobnie rzecz ma się także z najnowszym materiałem, który do sprzedaży oficjalnie trafi(ł) 2 grudnia. Otrzymał on tytuł „What Graceless Dawn”, a wydała go kanadyjska wytwórnia (z New Hamburg w Ontario) Profound Lore Records, z którą trio z Bay Area związane jest od początku swego istnienia. Swoją drogą należałoby jeszcze wyjaśnić genezę nazwy zespołu. Uroboros to oczywiście mityczny wąż, który zjada własny ogon; w tym przypadku jednak muzycy sięgnęli po inspirację literacką i powieść z gatunku heroic fantasy autorstwa, zmarłego w 1945 roku, brytyjskiego pisarza (i urzędnika państwowego, uhonorowanego między innymi orderami św. Michała i św. Jerzego oraz Łaźni) Erica Rückera Eddisona. Nad Wisłę jego dzieła jeszcze nie dotarły, więc i „The Worm Ouroboros” nie doczekał się polskiego tytułu.
Nowa płyta Amerykanów zawiera zaledwie sześć kompozycji, ale jako że każda z nich trwa mniej więcej dziesięć minut – całość przekracza godzinę. I jest to niezwykła godzina. Muzyka tria na pierwszy rzut oka / ucha może wydawać się monotonna, ale w rzeczywistości skrzy się mnóstwem odcieni. Jednocześnie jest zaskakująco trudna do jednoznacznego zaklasyfikowania. Oczywiste są wpływy doom metalu i dark ambientu, ale nie brakuje również zagrywek czysto postrockowych i odrobiny folku, doszukać można się także elementów muzyki chóralnej i rocka progresywnego. Nad wszystkim unosi się zaś alternatywno-dreampopowy duch 4AD i dwóch słynnych wokalistek ze „stajni” Wattsa-Russella, czyli Elizabeth Fraser (z Cocteau Twins) i Lisy Gerrard (z Dead Can Dance). W takim klimacie utrzymana jest praktycznie cała płyta – od otwierającego ją utworu „Day” po zamykający „Night”. Pomiędzy nimi znajdują się z kolei cztery kompozycje, które – wraz z tymi skrajnymi – układają się w symboliczną podróż przez życie człowieka, od jego narodzin do śmierci. W kontekście tego „What Graceless Dawn” postrzegać należy jako concept-album.
Na płycie dominują delikatne dźwięki gitary (niekiedy preparowane elektronicznie i sztucznie przeciągane) oraz eteryczne partie wokalne, za które odpowiadają obie panie. Głosy Lorraine i Jessiki – przechodzące od szeptanej melodeklamacji do natchnionego śpiewu – nierzadko nakładane są na siebie. Słychać w nich olbrzymią moc, choć ani razu wokalistki nie wychodzą poza przyjętą rolę; nie usłyszycie więc metalowego czy punkowego wrzasku ani growlingu. Nawet w tych utworach, w których zespół pozwala sobie na akcenty doommetalowe (końcówka „Day”, środek „Broken Movements” czy „(Was It) The Cruelest Thing”). Służą one przede wszystkim podkreśleniu kontrastu, w pewnym sensie też – docenieniu tych pełnych delikatności i nastroju minut, które je poprzedzają bądź następują tuż po nich. Przez muzykę Worm Ouroboros przebija też niekiedy wielki smutek i niepokój; nie są one jednak uczuciami dojmującymi. Mimo przewijających się w tekstach nawiązań do ludzkiej samotności, smutku i desperacji, „What Graceless Dawn” jest albumem, który prędzej podniesie na duchu niż wtrąci w depresję. Duża w tym zasługa kojących głosów Rath i Way.
Spośród sześciu zawartych na albumie utworów trudno którykolwiek szczególnie wyróżnić, postawić go przed innymi. To cegiełki z tego samego muru – równie urzekające i równie istotne dla trwałości całej konstrukcji. Tak samo urokliwe momenty znajdziemy w kompozycjach już wspomnianych, jak i pozostałych – w opartym na dwugłosie Lorraine i Jessiki „Suffering Tree”, jak i nieco garażowym „Ribbon of Shadow”. Zastanawia tylko, jak wielką dyscyplinę musi narzucić sobie, grając w Worm Ouroboros, Aesop Dekker, przyzwyczajony przecież do znacznie mocniejszego uderzenia (w wymienionym już Agalloch, ale także w blackmetalowo-crustowym Vhol, w którym gra od 2012 roku). Otwarte pozostaje też pytanie, jak dobrze czuje się w podobnej konwencji, na ile jest to jego „bajka”. Słuchając „What Graceless Dawn”, nie odnosi się jednak wrażenie, by bębniarz nie był na swoim miejscu. Co może prowadzić do dwóch – wcale nie wykluczających się nawzajem – wniosków: albo jest perfekcyjnym profesjonalistą (który potrafi zagrać wszystko), albo ma bardzo złożoną naturę.
Skład:
Jessica Way – śpiew, gitara elektryczna
Lorraine Rath – śpiew, gitara basowa
Aesop Dekker – perkusja
Ta płyta jest jak wino. Dziś nie mam wątpliwości, to swoiste arcydzieło.