Projekt Simulacrum, którego „ojcem chrzestnym” jest John Zorn, zrodził się w 2015 roku podczas pracy nad tak właśnie zatytułowanym albumem. Właściciel Tzadik Records był z niego tak zadowolony, że z miejsca obsypał tworzących go muzyków kolejnymi kompozycjami. Efekt był taki, że we wrześniu ujrzała światło dzienne piąta płyta tria nosząca zaskakująco długi tytuł „49 Acts of Unspeakable Depravity in the Abominable Life and Times of Gilles de Rais”.
Tu miejsce na labirynt…: Bohater i zbrodniarz, czyli Portret bestii
[John Zorn, Simulacrum „49 Acts of Unspeakable Depravity in the Abominable Life and Times of Gilles de Rais” - recenzja]
Projekt Simulacrum, którego „ojcem chrzestnym” jest John Zorn, zrodził się w 2015 roku podczas pracy nad tak właśnie zatytułowanym albumem. Właściciel Tzadik Records był z niego tak zadowolony, że z miejsca obsypał tworzących go muzyków kolejnymi kompozycjami. Efekt był taki, że we wrześniu ujrzała światło dzienne piąta płyta tria nosząca zaskakująco długi tytuł „49 Acts of Unspeakable Depravity in the Abominable Life and Times of Gilles de Rais”.
John Zorn, Simulacrum
‹49 Acts of Unspeakable Depravity in the Abominable Life and Times of Gilles de Rais›
Utwory | |
CD1 | |
1) Scene 1: At the Very Gates of Hell | 03:18 |
2) Scene 2: Angelic Voices | 04:17 |
3) Scene 3: And to the Brimstone, Fire | 03:25 |
4) Scene 4: Dark Pageant | 03:36 |
5) Scene 5: The Terragrammaton Labyrinth | 03:02 |
6) Scene 6: A Cruel Ecstasy | 03:24 |
7) Scene 7: Image of the Beast | 02:53 |
8) Scene 8: Dance Macabre | 05:30 |
9) Scene 9: Descent into Madness | 07:35 |
10) Scene 10: The Holy Innocents | 05:00 |
Simulacrum to najmłodsze „dziecko” Johna Zorna, które tworzą trzej muzycy: organista John Medeski (z supertria jazzowego Medeski, Martin & Wood), gitarzysta Matt Hollenberg (występujący w grupach awangardowo-progresywnej Black Lodge Ensemble oraz hardcore’owych Cleric i Cetus) oraz perkusista Kenny Grohowski (znany z jazzowego The Lonnie Plaxico Group, funkowo-soulowego Loud Apartment, deathmetalowego Hung oraz progresywno-eksperymentalnego Secret Chiefs 3). Niezwykły zestaw, prawda? Ale właśnie dzięki tej różnorodności światów muzycznych, w jakich dorastali członkowie Simulacrum, zrodziła się niezwykła twórczość tego zespołu – połączenie jazzu z niekiedy ekstremalnym heavy metalem, przy jednoczesnych nawiązaniach do klasycznego progmetalu, a niekiedy i psychodelii. Jeśli do tego dodamy jeszcze nieskrępowane wyobraźnię i talent Johna Zorna – w tym przypadku pełniącego funkcje kompozytora, producenta i głównego aranżera – otrzymamy mieszankę wybuchową.
Projekt Simulacrum z czasem stał się też najważniejszym (i najpłodniejszym) produktem ze stajni
Tzadik Records. Dość powiedzieć, że w ciągu niespełna dwóch lat jego istnienia ukazało się pięć pełnowymiarowych albumów sygnowanych tą nazwą: począwszy od debiutanckiego „
Simulacrum” (z marca 2015 roku), poprzez „
The True Discoveries of Witches and Demons” (sierpień 2015) i „
Inferno” (wrzesień 2015), aż po – wydane już w tym roku – „The Painted Bird” (marzec) i właśnie „49 Acts of Unspeakable Depravity in the Abominable Life and Times of Gilles de Rais” (wrzesień). Cechą charakterystyczną wszystkich płyt jest fakt, że są to concept-albumy. Nie inaczej jest z najnowszym wydawnictwem, którego główną postacią – co sugeruje już sam tytuł – jest jeden z najbardziej kontrowersyjnych francuskich bohaterów z czasów wojny stuletniej, baron Gilles de Rais.
To postać tyleż odrażająca, co tajemnicza i zagadkowa. Przyszedł na świat w 1405 roku. Jako dwudziestodwulatek zaciągnął się do wojska (po stronie pretendenta do tronu francuskiego). A że trwała wtedy wojna z Anglią, mógł liczyć na to, że okazji do udowodnienia swej przydatności, a przy okazji także odwagi, nie zabraknie. W 1429 roku wziął udział w kampanii zbrojnej, walcząc pod dowództwem legendarnej Dziewicy Orleańskiej, czyli Joanny d’Arc. Prawdopodobnie stał na czele niewielkiego oddziału wchodzącego w skład jej armii; wielkiej roli nie odegrał, ale mimo to Karol VII – uradowany odzyskaniem tronu dla swojej dynastii – nadał mu tytuł marszałka. Sześć lat później de Rais osiadł w swoim majątku, gdzie prowadził niezwykle wystawny tryb życia. W efekcie szybko ubożał i to stało się główną przyczyną nieszczęść, z jakimi jest kojarzony. Znalazł się bowiem pod wpływem okultysty, który przekonał go, że zdoła odzyskać wpływy i bogactwo, jeśli wkupi się w łaski demona o imieniu Barron.
W jaki sposób? Składając mu w ofierze dzieci. Kazał więc porywać je z okolicznych wsi (głównie chłopców w wieku od 8 do 16 lat), torturował je, gwałcił i zabijał. Z czasem poczuł się na tyle bezkarny, że w maju 1440 roku nakazał uprowadzenie księdza Jeana le Ferrona, co wywołało natychmiastową reakcję biskupa Nantes Jeana de Malestroita, który wydał rozkaz wszczęcia śledztwa przeciwko de Rais. Jego wyniki były porażające. Na tyle, że od Gilles’a odwrócił się nawet jego wierny dotąd protektor, książę Bretanii Jan VI Mądry. Aresztowany arystokrata stanął przed dwoma sądami – kościelnym i świeckim – oskarżony o herezję, sodomię i morderstwa. Skazano go na śmierć, a wyrok wykonano w Nantes w październiku 1440 roku. Trudno dziwić się więc, że tak „barwna” postać znalazła poczesne miejsce w popkulturze, trafiając do książek (nie tylko stricte historycznych), filmów oraz gier komputerowych. Sięgali po nią także muzycy – głównie death- i blackmetalowi – choć warto zaznaczyć, że de Rais stał się również bohaterem opery autorstwa belgijskiego duetu Philippe Boesmans i Pierre Mertens („Le Passion de Gilles”). John Zorn nie jest więc pierwszym i zapewne nie ostatnim muzykiem, który postanowił zmierzyć się z piętnastowieczną bestią.
Biorąc pod uwagę projekty, którymi kieruje bądź jedynie nadzoruje (a najczęściej i jedno, i drugie) John Zorn, z takim tematem mogłyby zmierzyć się jedynie cztery: Naked City,
PainKiller, korzystające ze wsparcia Mike’a Pattona
Moonchild Trio lub Simulacrum. Trzy pierwsze przeszły już jednak do historii (taki przynajmniej jest stan na dzisiaj), przy życiu pozostał tylko jeden – wybór był zatem oczywisty. I ten wybór nie zawiódł. Historię Gilles’a de Rais i epoki, w jakiej żył, kompozytor podzielił na dziesięć kompozycji / scen, które złożyły się na czterdziestodwuminutową makabryczną epopeję. Aranżując wszystkie utwory, do dyspozycji miał ubogie instrumentarium (jedynie organy, gitara, perkusja), ale udało mu się wycisnąć z niego maksymalnie dużo, w czym oczywiście także wielka zasługa Medeskiego, Hollenberga i Grohowskiego – artystów o nieprzeciętnych umiejętnościach.
Płyta emanuje energią i złością; nawet jeżeli zdarzają się na niej chwile wytchnienia (a kilka, zwłaszcza bliżej finału, jest), to głównie po to, by wprowadzić wywołujący ciarki na plecach nastrój grozy. Otwierający album „At the Very Gates of Hell”, rzeczywiście stawia nas przed samymi wrotami Piekła. Potężne metalowe uderzenie perkusji i grającej rytmicznie gitary przygważdża do ziemi i obezwładnia; nawet kiedy pojawiają się mocno „kwasowe” organy, atmosfera się nie zmienia. W „Angelic Voices” tempo jest jeszcze szybsze, jeszcze bardziej gwałtowne. Ogólny klimat szaleństwa udziela się również Medeskiemu, który gra na organach tak zadziornie, jak chyba nigdy wcześniej w swojej karierze. Finału tego utworu nie powstydziłyby się z kolei nawet najbardziej ekstremalne formacje z kręgu deathmetalowego. Chwilę wytchnienia trio serwuje w „And to the Brimstone, Fire”, co jest zasługą organowej introdukcji. Uśpiwszy nieco czujność słuchaczy, muzycy po kilkudziesięciu sekundach decydują się na kolejny cios prosto między oczy – zgrzytliwa, przesterowana gitara Hollenberga wierci dziurę w mózgu, a awangardowy duet Medeskiego i Grohowskiego przyprawia o arytmię serca.
„Dark Pageant” to z kolei przykład perfekcyjnego technicznie progmetalowego grania w stylu Dream Theater czy późnego Death. Gitarzysta i perkusista idealnie trafiają w punkt, jedynie klawiszowiec może pozwolić sobie na więcej swobody, z czego zresztą nader chętnie korzysta. W „The Terragrammaton Labyrinth” trio zwalnia tempo, ale za to nadrabia pełnym niepokoju nastrojem, kończy zaś w sposób absolutnie bezlitosny. Metalowy walec przetacza się również przez cały „A Cruel Ecstasy”, ale biorąc pod uwagę tytuł i to, co prawdopodobnie kryje się za nim – można zrozumieć tę orgię wściekłości. Nie mniej pracy niż Hollenberg i Grohowski, ma tutaj Medeski, starający się temu fragmentowi opowieści – chyba najbardziej brutalnemu – przydać choć odrobinę nadziei. W drugiej części w sukurs przychodzi mu jeszcze Matt, serwując zaskakująco przejrzystą jazzrockową solówkę. „Image of the Beast” to najkrótszy fragment tej historii i najbardziej skomplikowany pod względem rytmicznym, jakby artystom zależało na ujęciu w ciągu niespełna trzech minut całej złożoności postaci tytułowego bohatera.
Po tak potężnej i obciążającej psychicznie porcji muzyki należała się – nie tylko słuchaczom ale także Johnowi, Mattowi i Kenny’emu – choćby chwila oddechu. Zapewnia ją „Dance Macabre” – z transową gitarą na pierwszym planie i psychodelicznymi organami w tle. Tym bardziej że po nadchodzącym wielkimi krokami finale można było raczej oczekiwać ponownego podkręcenia tempa. „Descent into Madness” to z kolei najdłuższa kompozycja na albumie. Sporo w niej improwizacji i brzmień z pogranicza jazzu, rocka i awangardy; momenty bezlitośnie czadowe sąsiadują tu z nostalgiczno-refleksyjnymi. Jeśli to miał być wgląd w pogrążający się w coraz większym szaleństwie umysł Gilles’a de Rais – Johnowi Zornowi i wykonawcom jego pomysłów udał się ten koncept nadzwyczajnie. Wieńczący całość „The Holy Innocents” uznać można natomiast za hołd złożony ofiarom francuskiego zbrodniarza. Nie bez powodu zespół zwalnia tempo i rezygnuje z wcześniejszej zadziorności, ba! w niektórych fragmentach partie gitary czy organów pobrzmiewają nawet nieco optymistycznie. O takiej płycie trudno pisać, używając samych superlatywów. Trudno o to nawet wówczas, gdy uda się oddzielić warstwę muzyczną od przekazu – to nic, że pozawerbalnego – na temat wydarzeń z przeszłości. I nie zmienia tego nawet fakt, że okropieństwa te miały miejsce sześćset lat temu.
Skład:
John Medeski – organy
Matt Hollenberg – gitara elektryczna
Kenny Grohowski – perkusja
oraz
John Zorn – muzyka, aranżacja, produkcja