Przekorna apokalipsa [Morte Plays „Postapo” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Przyglądając się zielonogórskiej formacji kierowanej przez gitarzystę Marcina Łukasiewicza, widać zaskakującą konsekwencję w nomenklaturze. Nazwa zespołu: Morte Plays. Tytuł płyty: „Postapo”. Tytuły wybranych utworów: „Kwarantanna”, „Radiacja”, „Korozja”. Jakiej muzyki spodziewalibyście się, usłyszawszy podobną zapowiedź? Respons jest prosty: zupełnie innej.
Przekorna apokalipsa [Morte Plays „Postapo” - recenzja]Przyglądając się zielonogórskiej formacji kierowanej przez gitarzystę Marcina Łukasiewicza, widać zaskakującą konsekwencję w nomenklaturze. Nazwa zespołu: Morte Plays. Tytuł płyty: „Postapo”. Tytuły wybranych utworów: „Kwarantanna”, „Radiacja”, „Korozja”. Jakiej muzyki spodziewalibyście się, usłyszawszy podobną zapowiedź? Respons jest prosty: zupełnie innej.
Morte Plays ‹Postapo›Utwory | | CD1 | | 1) Bakcyl | 06:43 | 2) Ogniwa | 04:19 | 3) Fluor | 04:55 | 4) Kwarantanna | 04:05 | 5) Radiacja | 04:26 | 6) Pustynia | 03:08 | 7) Korozja | 04:37 | 8) Śmieciowisko | 05:04 |
W powyższych słowach nie ma ani krzty przesady. Nie ma też zawoalowanej krytyki. Warto jednak, sięgając po wydawnictwo zatytułowane „Postapo”, wiedzieć, że nie ma ono nic wspólnego z przerażającą wizją świata po katastrofie nuklearnej. Co zatem przyświecało liderowi zespołu, gdy takim szyldem opatrywał płytę – całkiem możliwe, że jedynie chęć przykucia uwagi słuchaczy. Jeśli taki był zamiar, powiódł się całkowicie. Marcin Łukasiewicz to wciąż młody, ale już bardzo doświadczony artysta jazzowy (i nie tylko). Jest absolwentem Instytutu Muzyki Uniwersytetu Zielonogórskiego (kierunek: Jazz i Muzyka Estradowa). Jeszcze jako student angażował się w pierwsze projekty: Blue Dreaming Cat, Hierodula Quartet czy Just Another Jazz Quartet. Od czasu do czasu grywa także akustyczną muzykę z pogranicza swingu, popu i poezji śpiewanej, jak chociażby w duetach z wokalistkami Joanną Nowaczyk (Lazy Chill Afternoon) oraz Martą Bobko (Peace of Mind). Od trzech lat jego oczkiem w głowie jest jednak przede wszystkim Morte Plays. Zespół powstał pod koniec 2014 roku i pierwotnie był kwintetem, w którym znalazło się również miejsce dla saksofonisty tenorowego Roberta Chyły, pianisty Eryka Nowaka, gitarzysty basowego Marka Styka (który już wcześniej występował u boku Łukasiewicza w Just Another Jazz Quartet) oraz perkusisty Jakuba Lechkiego. W tym składzie zespół nagrał debiutancką płytę o intrygującym tytule „Anomalia” (do sprzedaży trafiła ona nakładem trójmiejskiego Solitonu we wrześniu ubiegłego roku). Jej przyjęcie nie było może entuzjastyczne, ale ogólnie chwalono młodych artystów za konsekwencję i eklektyzm, który w tym przypadku wcale nie musiał kojarzyć się negatywnie. W repertuarze formacji, oprócz kompozycji lidera, znalazły się także jazzowe standardy z repertuaru Milesa Davisa czy Johna Coltrane’a, co na pewno świadczyło nie tylko o znajomości korzeni gatunku, lecz również bardzo dobrym guście. Niemal równo rok po „Anomalii” światło dzienne ujrzał nowy materiał Morte Plays. Co ciekawe, w ciągu tych miesięcy diametralnie przebudowany został skład grupy. Pożegnał się z nią Nowak, na miejsce Chyły przyjęto Patryka Motta, natomiast Lechkiego zastąpił Marek Wesołowski. Tym samym zespół przykrojony został do rozmiarów kwartetu, co tylko wyszło mu na dobre. Pierwsze wrażenie po spotkaniu z „Postapo” (jeszcze przed „odpaleniem” płyty) jest mroczne. Minimalistyczna okładka utrzymana w ponurych barwach, wzbudzający tyleż rozbawienie, co i przerażenie ludzik w kostiumie ochronnym, wreszcie tytuły utworów. Jeśli to naprawdę ma być jazz, to tylko w wydaniu dark. Tymczasem rzeczywistość okazuje się całkiem odmienna. Artyści z Zielonej Góry niekoniecznie hołdują od razu muzyce lekkiej i radosnej, lecz na pewno nie ma w niej wątków depresyjnych, które mogłyby – nie daj Boże – nakłonić kogoś do samobójstwa. Jeśli tak właśnie wyobrażają sobie oni świat po apokalipsie, możemy czekać na nią bez obaw. Ale odłóżmy żarty na bok. Czym bowiem jest „Postapo”? Być może troszkę nadinterpretując: stosunkowo krótką, jak na współczesne standardy (to akurat niepodważalna prawda!), rozpisaną na osiem rozdziałów, przekorną opowieścią o świecie widzianym z perspektywy prowincji (co do tego zdania mogą być już podzielone). I nie chodzi tu wcale o to, aby obniżać rangę Zielonej Góry. Być może właśnie stąd wzięły się zaskakujące tytuły poszczególnych utworów – jako reakcja na rzeczywistość oglądaną przez małe okienko, rzeczywistość nieprzyjazną i wzbudzającą niepokój. Ale mimo wszystko niosącą jakąś nadzieję. Bo nawet jeśli nie ma jej „za oknem”, to kiełkuje ona w sercach czwórki zielonogórskich instrumentalistów. Album otwiera najdłuższy w całym zestawie „Bakcyl” – o ile jego marszowy początek może jeszcze rodzić pewien lęk, o tyle szybko wybijająca się na plan pierwszy melodyjna partia saksofonu tenorowego tchnie optymizmem, który z czasem udziela się całemu zespołowi. Nawet gdy Motta zastępuje Łukasiewicz, nastrój niewiele się zmienia. W „Ogniwach” Morte Plays robi kolejny krok w tę stronę, podkręcając nieco tempo i przydając mocy, ale nie rezygnując przy tym z wpadającej w ucho melodii. Dopiero w trzecim w kolejności „Fluorze” kwartet wprowadza nowy element – to saksofonowo-gitarowy duet, snujący się na tle stonowanej sekcji rytmicznej. Ta ospałość udziela się w końcu także Mottowi, który raczy słuchaczy „pościelową” solówką. Pewnym zaskoczeniem może być „Kwarantanna”, w warstwie melodycznej kojarząca się z muzyką retro i romantycznymi filmowymi piosenkami z epoki międzywojnia. Po raz kolejny dochodzi tu do bliskiej współpracy Patryka i Marcina; ten pierwszy wprowadza zgrabny motyw, drugi natomiast twórczo go rozwija (choć oczywiście nie ma mowy o żadnej improwizacji). W „Radiacji” panowie z Morte Plays prezentują kolejną ze swoich twarzy, kto wie czy nie najbardziej atrakcyjną. Mniej tu smooth i cool jazzu, więcej za to rocka (vide rytm i zadziorna gitara). Ba! trafia się nawet partia solowa na bębnach, choć i tak największe wrażenie pozostawiają po sobie potężnie brzmiące dęciaki (w liczbie mnogiej, ponieważ tym razem Mott zdecydował się na nałożenie na siebie kilku ścieżek saksofonu). Po wcześniejszych przeżyciach mogłoby się wydawać, że „Pustynia” będzie najmniej przyjaznym miejscem, w jakim chcielibyśmy się znaleźć. Nic bardziej mylnego. W wyobrażeniu Morte Plays może stać się ona azylem dla skołatanych serca i duszy. A to za sprawą kojącej sekcji rytmicznej i kołyszącego (do snu) saksofonu. Nie mniej delikatności ma w sobie także partia Łukasiewicza. Znacznie dynamiczniej kwartet poczyna sobie natomiast w „Korozji”; ponownie też pojawiają się grające unisono saksofon i gitara, co przydaje całości zadziornego, rockowego charakteru. Całość wieńczy „Śmieciowisko”, rozpoczynające się zagraną przez Motta gamą, co można uznać za dość przekorny wstęp. Tym bardziej że w dalszej części, wyłączając finał, saksofonista usuwa się na plan dalszy, oddając pola pozostałym muzykom. „Postapo” to ciekawa, choć niepozbawiona wad propozycja. To, co może drażnić, to mało zróżnicowane brzmienie dęciaka, który nie wiedzieć czemu w zdecydowanej większości utworów wysunięty jest przed pozostałe instrumenty. Tym samym można odnieść wrażenie, że zarówno sekcja rytmiczna, jak i gitara pojawiają się na drugim czy nawet trzecim planie. Gdyby towarzyszyły temu improwizacje, taki zabieg dałoby się usprawiedliwić, ale jest dokładnie na odwrót – muzyka Morte Plays, choć przyjemna i łagodna, jest nad wyraz przewidywalna. To nie grzech, ale powinni o tym wiedzieć ci, którzy w jazzie poszukują przede wszystkim świeżych tropów, którzy lubią wyruszyć drogą prowadzącą w… nieznane. Komu natomiast „lektura” „Postapo” może sprawić radość? Słuchaczom niestroniącym od wpadających w ucho melodii i podatnym na romantyczne uniesienia (choć bez przesady). To całkiem logiczny sposób na spędzenie miłego wieczoru we dwoje. Tylko najpierw trzeba przymknąć oko na okładkę i tytuły utworów. Gdyby bowiem oznajmić ukochanej, że za chwilę będziemy się czule obejmować przy „Kwarantannie”, „Radiacji” bądź „Korozji” (o „Śmieciowisku” nawet nie wspominając), cały nastrój mógłby w mgnieniu oka prysnąć jak bańka mydlana. Skład zespołu: Marcin Łukasiewicz – gitara, kompozycje Patryk Mott – saksofon tenorowy Marek Styk – bas Marek Wesołowski – perkusja
|