Tu miejsce na labirynt…: Czerwień widzę! Na jedno oko… [Lonker See „One Eye Sees Red” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Przestańmy narzekać na polską muzykę! Bo tak naprawdę wcale nie mamy czego się wstydzić. Należy tylko sięgnąć głębiej, trochę poskrobać, zejść do podziemi. Bo właśnie tam znaleźć można to, co najwartościowsze. Jak na przykład gdyński kwartet Lonker See, który w tym roku wydał album śmiało mogący stawać w szranki z najwybitniejszymi dziełami europejskiego i światowego free-jazzu i post-rocka. Ciekawi jesteście tytułu tego wydawnictwa? „One Eye Sees Red”.
Tu miejsce na labirynt…: Czerwień widzę! Na jedno oko… [Lonker See „One Eye Sees Red” - recenzja]Przestańmy narzekać na polską muzykę! Bo tak naprawdę wcale nie mamy czego się wstydzić. Należy tylko sięgnąć głębiej, trochę poskrobać, zejść do podziemi. Bo właśnie tam znaleźć można to, co najwartościowsze. Jak na przykład gdyński kwartet Lonker See, który w tym roku wydał album śmiało mogący stawać w szranki z najwybitniejszymi dziełami europejskiego i światowego free-jazzu i post-rocka. Ciekawi jesteście tytułu tego wydawnictwa? „One Eye Sees Red”.
Lonker See ‹One Eye Sees Red›Utwory | | CD1 | | 1) Lillian Gish | 18:16 | 2) Solaris, Parts 3 & 4 | 17:04 | 3) One Eye Sees Red | 05:12 |
Z polską muzyką jest trochę jak z narodem w słynnym monologu Piotra Wysockiego w warszawskim salonie w trzeciej części „Dziadów” Adama Mickiewicza. Parafrazując słowa narodowego Wieszcza, można by napisać: „Nasz rock jest jak lawa / z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa / Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wyziębi / Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi”. Zstępujemy więc, a to, co tam znajdujemy urzeka i zniewala, fascynuje i uzależnia. Gdyński Lonker See to nie jest nowy projekt, funkcjonuje na rynku już od kilku lat. Ten czas był mu potrzebny, aby dojrzeć i stworzyć dzieło, które na długie lara powinno znaleźć się w kanonie rodzimego jazz-rocka. Niektórzy z czytelników mogą się zastanawiać, jak to możliwe, aby na taki poziom wzniósł się zespół, którego nazwa nie pojawia się w mainstreamowych mediach? Który zdaje się być prawdziwą tabula rasa. Tyle że to nieprawda. Formacja ta nie wzięła się znikąd. Jeżeli przyjrzymy się nazwiskom tworzących ją artystów, zdamy sobie sprawę, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy już od dobrych paru lat decydują o wielkości trójmiejskiej sceny alternatywnej i freejazzowej. Motorem napędowym Lonker See jest gitarzysta Bartosz Borowski, który wcześniej tworzył eksperymentalny duet z Michałem Miegoniem, ale także udzielał się w alternatywno-popowym Black Mynah i spacerockowo-shoegaze’owym 1926. W tej ostatniej grupie spotkał się z basistką Joanną Kucharską, którą co niektórzy mogą kojarzyć z szeregów electro-rockowej Marly Cinger bądź alternatywnego Kiev Office. Korzenie stricte jazzowe mają natomiast saksofonista i flecista Tomasz Gadecki (Sambar, 250 Kg, Olbrzym i Kurdupel) oraz perkusista Michał Gos (współpraca z Mikołajem Trzaską, Ireneuszem Wojtczakiem, a także francuskim skrzypkiem i gitarzystą Noëlem Akchotém). Jak więc widać, zanim ta czwórka zdecydowała się stworzyć zupełnie nowy projekt, zebrała nadzwyczaj różne muzyczne doświadczenia. Co zresztą okazało się – z punktu widzenia krytyka oceniającego dzisiejsze dokonania Lonker See – błogosławieństwem. Bo tylko na takim styku kultur (choć w tym przypadku bliższe prawdy było określenie: gatunków i stylów) może narodzić się coś tak specyficznego. Przynajmniej jak na polskie realia. Ponieważ jeśli spojrzymy szerzej, możemy dostrzec pewną – mniej lub bardziej świadomą – inspirację gdynian. Nie ma tu jednak mowy o żadnym naśladownictwie, raczej o swoistym powinowactwie duchowym. Z kim? Ze słynnym szwedzkim freejazzowym saksofonistą Matsem Gustafssonem i jego dwoma „kameralnymi” (trzyosobowymi) projektami: Fire! oraz The Thing. W obu przypadkach bowiem Gustafsson także wykracza znacznie poza ramy jazzu, implementując do swoich – w dużej mierze improwizowanych – kompozycji elementy post-rocka, ambientu, a nawet doom i sludge metalu. Punkt wyjścia muzyków Lonker See wydaje się być podobny, aczkolwiek w ich muzyce usłyszeć można jeszcze silne wpływy psychodelii i krautrocka.  Dyskografia artystów z portowego miasta nie jest jeszcze zbyt bogata. „One Eye Sees Red” to dopiero ich drugi oficjalny album pełnometrażowy; pierwszym był wydany przed dwoma laty „Split Image”. Oprócz tego w 2017 roku światło dzienne ujrzały jeszcze EP-ka dzielona z grupą ARRM, na której znalazł się niespełna osiemnastominutowy utwór „New Motive Power, Parts 1-3”), oraz opublikowany własnym sumptem zbiór różnych nagrań studyjnych i koncertowych „Lonker Sessions / Live at Pijana Czapla”. Sesja, której owocem stał się krążek „One Eye Sees Red”, zajęła muzykom dwa dni (9 i 10 stycznia tego roku), a odbyła się w studiu Monochrom w Gniewoszowie, malowniczo położonej wsi w Górach Bystrzyckich na Dolnym Śląsku. Świetne miejsce (zwłaszcza zimą), aby odciąć się od reszty świata i stworzyć dzieło, które zapewni miejsce w historii. Wydana przez nieocenioną w dostarczaniu wartościowych niszowych produkcji krakowską oficynę Instant Classic płyta Lonker See to czterdziestominutowy concept-album, stylistycznie bardzo konsekwentnie łączący ambitny jazz z jeszcze ambitniejszym rockiem.  To, że muzycy Lonker See mają rozmach, że normą są dla nich rozbudowane kompozycje – wiadomo już od czasów „Split Image”, a „One Eye Sees Red” jedynie to potwierdza. Najważniejsze jednak, że tę monumentalną formę wypełnia niezwykle wartościowa treść. Album otwiera ponad osiemnastominutowa, w stu procentach instrumentalna kompozycja „Lillian Gish”, poświęcona – co sugeruje już tytuł – jednej z największych amerykańskich gwiazd kina niemego, aktorce, która zyskała sławę dzięki udziałowi w filmach Davida W. Griffitha: „Narodziny narodu” (1915), „Nietolerancja” (1916), „Złamana lilia” (1919) i „Męczennica miłości” (1920). Która ostatnią rolę zagrała, będąc już po dziewięćdziesiątce, w nominowanych do Oscara „Sierpniowych wielorybach” (1987) Lindsaya Andersona. Jak opowiedzieli jej historię artyści z polskiego Wybrzeża? Z początku bardzo nastrojowo. Zanim do słuchacza zaczynają docierać ciche dźwięki fletu i syntezatorowe tło (za jedno i drugie odpowiada Tomasz Gadecki), mijają długie sekundy.  Nawet kiedy na początku szóstej minuty dołącza sekcja rytmiczna, wciąż jest delikatnie; niczego nie zmienia też saksofon, którego partia ma w sobie olbrzymie pokłady subtelności. Ostatni na „pokładzie” melduje się natomiast gitarzysta – i to jego pojawienie się sprawia, że utwór zaczyna ewoluować. Borowski wraz z Kucharską i Gosem podążają w stronę post-rocka, z kolei Gadecki ciągnie w kierunku free jazzu. Jak się okazuje, oba te, zdawałoby się odległe od siebie, muzyczne światy mogą funkcjonować w idealnej symbiozie – trzeba jednak mieć pomysł, jak do niej doprowadzić. Muzycy z Lonker See znaleźli rozwiązanie. Potrafią też – co wynika z ich wiedzy i talentów kompozytorsko-aranżacyjnych – kiedy podkręcić tempo, dorzucić mocy, a kiedy stopniowo wyciszać emocje. Kontrasty nie są jednak nagłe i zaskakujące, wszystko ma tutaj swoje miejsce, a utwór budowany jest, mimo awangardowej treści, po bożemu: od wstępu, poprzez rozwinięcie, aż do zakończenia. Po drodze natomiast trafiają się „smaczki” – a to transowa (na styl krautrockowy) sekcja rytmiczna, a to natchniona żeńska wokaliza w tle. Wszystko zaś wieńczą – po kolejnym przesileniu – eksperymentalne syntezatory.  „Solaris, Parts 3 & 4” (tytuł również znajomy, prawda?) to kontynuacja opowieści rozpoczętej na albumie „Split Image”. Widać powieść Stanisława Lema zrobiła na gdynianach tak wielkie wrażenie, że postanowili do niej po dwóch latach powrócić. Co zaoferowali słuchaczom tym razem? W części trzeciej trochę „kosmicznych” dźwięków z okolic post-rocka i saksofonowy hipnotyczny trans, wzbogacone – w tle – śpiewem Kucharskiej, w czwartej natomiast – domieszkę free jazzu, z drugim planem niemal w całości wypełnionym niepokojącymi, mrocznymi syntezatorami. To kolejny przykład tego, jak mogą współegzystować zazwyczaj wykluczające się – chociaż są oczywiście chwalebne wyjątki – dęciaki (Gadecki) i gitara (Borowski). Album zamyka najkrótsza w zestawie kompozycja tytułowa, która zaczyna się od wywołującej ciarki na plecach (ze strachu!) partii wokalnej, przypominającej dziecięcą wyliczankę zapożyczoną z jakiegoś satanistycznego horroru (pokroju „Dziecka Rosemary” czy „Omenu”). A dalej jest tylko gęściej i posępniej, aż do rozdzierającego bębenki uszne noise’owego finału, który tak pięknie – jest w tym słowie odrobina przekory (i ani krzty sarkazmu) – wieńczy całość, że umieszczenie po nim cokolwiek więcej byłoby grzechem nie do wybaczenia. Od czasu do czasu zdarzają się takie niespodzianki na naszym, wciąż jeszcze dość ubogim, rynku muzycznym. Zespoły, po których nie spodziewano się tego, a które zaskakują artystycznym wyrafinowaniem i przekazywanymi emocjami. Przed dwoma laty takich wrażeń dostarczyły „ Elite Feline” Lotto oraz debiut grupy Wacława Zimpla LAM; teraz mamy Lonker See i „One Eye Sees Red”. Zapamiętajcie tę nazwę! Posłuchajcie ich płyt(y)!  Skład: Bartosz Borowski – gitara elektryczna Tomasz Gadecki – saksofon, syntezatory, flet Joanna Kucharska – gitara basowa, śpiew Michał Gos – perkusja, instrumenty perkusyjne
|